Reklama

Papierosy, kobiety i szachy. Michaił Tal – pokrętne losy „Czarodzieja z Rygi”

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

24 listopada 2020, 14:33 • 38 min czytania 66 komentarzy

Jeśli szukać piłkarsko-szachowych analogii, Michaił Tal był dla gry królewskiej kimś takim, jak Ronaldinho dla futbolu. Żadnego z nich nie można nazwać najwybitniejszym zawodnikiem w historii dyscypliny. Są w czołówce, jasne, lecz nie na szczycie rankingów wszech czasów. Znajdą się gracze skuteczniejsi od nich, a także bez porównania bardziej utytułowani. Posiadający więcej rekordów w swoim dorobku. Stabilniejsi. Bardziej profesjonalni. A jednak i Ronaldinho, i Tal mieli w sobie coś absolutnie magnetyzującego. Pewien trudny do zdefiniowania pierwiastek spontaniczności i szaleństwa, który porywał tłumy. Często decydowali się – Brazylijczyk na murawie, Łotysz przy szachownicy – na zagrania piekielnie skomplikowane. W teorii tak ryzykowne, że aż nieopłacalne. Przecież gdyby ktoś inny próbował bawić się piłką tak bezczelnie jak Ronaldinho, notowałby po prostu jedną stratę za drugą. Gdyby ktoś inny decydował się na tak brawurowe poświęcenia figur jak Tal, przegrywałby każdą partię z kretesem. Im jednak niemal każde wariactwo zdawało się uchodzić na sucho.

Papierosy, kobiety i szachy. Michaił Tal – pokrętne losy „Czarodzieja z Rygi”

Kiedy Tal na cztery lata przed śmiercią zdobywał ostatnie naprawdę znaczące trofeum w karierze – mistrzostwo świata w blitzu, czyli w szachach błyskawicznych – przed finałową partią upił się do tego stopnia, że trzeba było go zaholować na turniejową scenę i usadzić na krześle. Opadł na siedzenie z donośnym stęknięciem, wśród szmerów zniecierpliwionej i skonsternowanej publiczności, a jego przyjaciele spodziewali się całkowitej katastrofy. Ale „Czarodziej z Rygi” raz jeszcze zdołał ich zaskoczyć. Jego oczy, ledwie kilka chwil wcześniej mętnie wlepione w na wpół opróżnioną butelkę wódki, na widok szachownicy charakterystycznie błysnęły, a na twarzy zaigrał prowokacyjny uśmiech, który od tak wielu lat sprawiał, że plecy jego oponentów pokrywały się gęsią skórką.

Finałowy przeciwnik Łotysza, ormiański arcymistrz Rafajel Wahanian, głośno przełknął ślinę.

Michaił Tal
Reklama

Trudno dziś powiedzieć, co wytrąciło Wahaniana z równowagi. Blitze były przecież wówczas jego specjalnością. Może właśnie ten zuchwały uśmieszek, a może ogólne zamieszanie wywołane spóźnieniem Tala? On sam twierdzi, że był wyczerpany poprzednim, bardzo trudnym pojedynkiem, a organizatorzy w taki sposób rozplanowali turniej, że nie mógł sobie pozwolić na przerwę i regenerację. Od razu przystąpił do finałowej rozgrywki. Tak czy owak, Wahanian w kluczowym momencie starcia z Talem przeoczył fatalną pomyłkę nietrzeźwego rywala. Gdyby odważył się wtedy na poświęcenie wieży, mat byłby kwestią trzech posunięć. Sam „Czarodziej” z pewnością w takiej sytuacji nie wahałby się ani przez sekundę, lecz Ormianinowi zadrżała ręka. Zagrał asekuracyjnie. A może po prostu nieuważanie? Musiał się wszak spieszyć, takie uroki szachów błyskawicznych. Już kilka chwil później został zaś zmuszony do poddania partii. Tal w mgnieniu oka odwrócił bowiem losy rywalizacji, na drodze do spektakularnego zwycięstwa poświęcając kolejno prawie cały zestaw swoich figur.

Wahanian w pewnym momencie sprawiał wrażenie kompletnie zdezorientowanego. Nie wiedział, co go trafiło. Łotysz podsumował to zresztą najlepiej, opisując swoje podejście do gry: – W szachach musisz zaciągnąć rywala do ciemnego lasu. Do miejsca, gdzie 2+2=5. Tam ścieżka staje się zbyt wąska, by mogło nią maszerować dwóch zawodników. Zostajesz na niej sam.

***

Władimir Kramnik (XIV mistrz świata w szachach): – Tal był gwiazdą. Prawdziwym geniuszem. Wydaje mi się, że grał przede wszystkim dla zabawy. To całkowicie nieprofesjonalne, ale on był do tego stopnia utalentowany, że osiągnął szczyt z tak amatorskim podejściem. Szachista jedyny w swoim rodzaju. Jestem przekonany, że ze swoim umysłem osiągnąłby sukces również na płaszczyźnie naukowej. Gdyby postawił na karierę akademicką, dostałby Nagrodę Nobla. Ale on wybrał szachy.

Sally Landau (pierwsza żona Tala): – Kiedy wyszłam za Michaiła, miałam tylko dziewiętnaście lat. Byłam dzieckiem, które o życiu wiedziało mniej niż współczesne dwunastolatki. Nie miałam pojęcia, co to oznacza, być żoną szachisty. Czasami mam wrażenie, że Misza został zesłany na naszą planetę wyłącznie po to, by grać w szachy. On nie umarł, lecz wrócił do siebie.

Max Euwe (V mistrz świata w szachach): – Tal stanowił swoistą mieszaninę wszystkich wielkich szachistów poprzednich generacji. Od Paula Morphy’ego zaczerpnął błyskotliwość. Od Wilhelma Steinitza – magię, od Emanuela Laskera – sztuczki psychologiczne, od Aleksandra Alechina – tempo gry. Z kolei od Michaiła Botwinnika przejął jego niezwykłą energię. Gdyby tylko wziął też przykład z Wasilija Smysłowa i nabrał choć trochę zdrowego rozsądku…

Reklama

Spacer geniusza

W kwietniu 1987 roku trwał w najlepsze turniej szachowy w Brukseli. Imprezę zaszczycili swoją obecnością najpotężniejsi wówczas arcymistrzowie – między innymi Garri Kasparow, Anatolij Karpow i Jan Timman. Znaczące nazwiska dla dziejów gry królewskiej. Jednocześnie czas przy szachownicy bardzo intensywnie spędzali również dziennikarze, relacjonujący przebieg wydarzenia. Ćwieka zabił im bowiem James Plaskett, kolejny gracz o uznanej reputacji, który pojawił się w stolicy Belgii. Anglik dał przedstawicielom mediów zagadkę do rozwiązania. Poustawiał wybrane bierki na szachownicy, tworząc układ, który przeszedł do historii jako „Łamigłówka Plasketta”.

Zadanie było z pozoru proste. Poruszać się białymi w taki sposób, by finalnie wygrać partię. Szybko się jednak okazało, że pozycja jest piekielnie podchwytliwa. Dziennikarze próbowali wszelkich możliwych kombinacji, lecz efekt zawsze był podobny – zero szans na zamatowanie czarnego króla. Od czasu do czasu w sali prasowej zjawiał się również któryś z zawodników, akurat mający przerwę od turniejowych zmagań. Szachowi tytani także próbowali rozwikłać zagadkę, ale nawet oni mieli z nią kłopoty. Pojawiły się wręcz podejrzenia, że Plaskett zakpił sobie z całego towarzystwa, albo coś zwyczajnie pokręcił.

I trudno się dziwić, gdyż z poniższym układem bierek nie potrafią się skutecznie uporać nawet współczesne silniki szachowe. Wskazują one tak wyraźną przewagę po stronie czarnych, że właściwie niemożliwą do wytracenia, zakładając precyzyjną grę z obu stron.

„Plaskett’s Puzzle” – rozwiązanie TUTAJ

Frederic Friedel, znawca szachów i przyjaciel wielu arcymistrzów, był jednym z dziennikarzy obecnych wówczas w Brukseli. Po latach wspominał: – Ten turniej miał wyjątkowe znaczenie dla najwybitniejszych szachistów. Byłem świeżo po utworzeniu pierwszej komputerowej bazy danych – ChessBase, którą mogłem w Brukseli zaprezentować czołowym zawodnikom świata. Niektórzy, choćby Kasparow, zdążyli się już z nią zapoznać, ale pozostali arcymistrzowie zachowywali się jak dzieci w sklepie z cukierkami. Najwięcej frajdy z grzebania w ChessBase miał zdecydowanie Michaił Tal. Kiedy tylko zakończył swoją turniejową partię, natychmiast wpadał do sali prasowej i od razu wklepywał swoje ruchy do mojego komputera – poczciwego modelu Atari ST.

Skoro Tal był tak częstym gościem w pomieszczeniu okupowanym przez dziennikarzy, także i jego nie mogła ominąć próba zmierzenia się z układem sporządzonym przez Plasketta. Jak opowiadają świadkowie, Łotysz w ciszy wpatrywał się w szachownicę przez kilka chwil. Po czym… wyszedł z budynku. Wydawać się mogło, że i jego przerosło rozpracowanie skomplikowanego układu.

Albo po prostu nie chciało mu się kombinować, więc poszedł się przejść.

Tal w 1987 roku był już zresztą daleki od swojej szczytowej formy. Okrutnie dokuczały mu problemy zdrowotne, po części spowodowane zamiłowaniem do alkoholu i papierosów. Łotysz w ogóle nie zamierzał brać udziału w turnieju, do Belgii przyjechał głównie z uwagi na możliwość przetestowania ChessBase. Zgodził się na występ wyłącznie dlatego, że jeden z arcymistrzów nieoczekiwanie się wycofał. Ostatecznie uplasował się na szóstym miejscu, co trzeba uznać za sukces, biorąc pod uwagę gwiazdorską obsadę rozgrywek, do których przystąpił wszak bez przygotowania. W kilku partiach były mistrz świata błysnął jak za dawnych lat. Grał w swoim stylu – ofensywnie, niekonwencjonalnie. Trochę archaicznie. Już wówczas niewielu czołowych szachistów decydowało się bowiem na ryzykowne, niekoniecznie polecane przez teoretyków ruchy, dla Tala będące standardem. Znakiem rozpoznawczym.

„Gra na remis białymi jest zbrodnią przeciwko szachom”

Michaił Tal

Po godzinie spaceru Łotysz ponownie pojawił się w sali prasowej. Tym razem nie zwrócił uwagi na komputer, lecz dziarskim krokiem skierował się do stołu z wciąż nieodgadnioną „Łamigłówką Plasketta” na szachownicy. Efekt zademonstrowanej przez niego serii posunięć wprawił wszystkich w osłupienie. Czarne, pomimo oczywistej przewagi materiału, znalazły się w potrzasku. – Kiedy pokazałem Talowi układ, z którym zostawił nas Plaskett, nie wydawał się szczególnie zainteresowany szukaniem rozwiązania. Przez chwilę popatrzył na szachownicę, po czym sobie po prostu poszedł opowiada Friedel. – Dlatego byłem zdziwiony, gdy jakąś godzinę później pojawił się ponownie w sali i zaczął mnie wołać. Pokazał mi rozwiązanie łamigłówki, oczywiście prawidłowe. Żeby je wychwycić, nie potrzebował przed sobą szachownicy. Rozwikłał zagadkę wewnątrz swojego umysłu. Podczas przechadzki.

Cóż, przydomek „Czarodziej z Rygi” nie wziął się z niczego.

Pamięć doskonała

Michaił Niechiemjewicz Tal na świat przyszedł 9 listopada 1936 roku w stolicy Łotwy, będącej jeszcze wówczas niepodległym państwem. Jednak już wkrótce Europę pochłonęło piekło II Wojny Światowej, a dwa kraje bałtyckie – Łotwa i Estonia – na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow znalazły się w sowieckiej strefie wpływów. 5 sierpnia 1940 roku Łotwa oficjalnie została włączona do ZSRR. Dotychczasowy dyktator, Karlis Ulmanis, początkowo próbował współpracować z Sowietami i apelował nawet do obywateli Łotwy przez radio, by nie podejmować działań zbrojnych przeciwko okupantom. Jednak w końcu także i on został zmuszony do ustąpienia ze stanowiska prezydenta. Poprosił o zgodę na wyemigrowanie do Szwajcarii, lecz nowi władcy kraju nie byli dla niego tak łaskawi. Ulmanis został pojmany przez żołnierzy Armii Czerwonej i zesłany do Stawropolu. Pracował jako agronom w tamtejszym kołchozie. Po wybuchu konfliktu między III Rzeszą a ZSRR umieszczono go natomiast w łagrze na terenie dzisiejszego Turkmenistanu. Tam zmarł, prawdopodobnie na czerwonkę.

Tak, lata trzydzieste i czterdzieste XX wieku to zdecydowanie nie był najweselszy okres w dziejach Łotwy i w ogóle całego świata. No ale właśnie w takich okolicznościach przyszło dorastać Talowi. Jakby mało było zmartwień, chłopiec urodził się zdeformowany. Jego prawa dłoń dotknięta została ektrodaktylią – składała się z trzech masywnych palców, nieco przypominających szczypce. Szybko się jednak okazało, że wcale nie przeszkadza to chłopcu w rozwoju. Przeciwnie, Misza był… niezwykle utalentowanym pianistą. Najchętniej grywał utwory Czajkowskiego, Rachmaninowa oraz Chopina.

Michaił Tal trzyma papierosa w zdeformowanej dłoni.

Podobnie jak wielu innych szachowych czempionów, Tal pochodzi z żydowskiej rodziny. Jego ojciec był niezwykle cenionym lekarzem, bodaj najsłynniejszym neuropatologiem w kraju. I być może właśnie społeczna pozycja oraz znajomości umożliwiły mu uratowanie życia syna. Misza miał zaledwie sześć miesięcy, gdy przeszedł bardzo ciężkie zapalenie opon mózgowych. Cudem wymknął się śmierci. – Pod nieobecność ojca, matka Miszy wstrzyknęła sobie chlorek potasu domięśniowo, zamiast dożylnie. To spowodowało komplikacje jej ciąży i zakłóciło prawidłowy rozwój płodu – twierdziła po latach Angelina, trzecia żona Tala. Stanowczo dementowała również rewelacje, jakoby rzeczywistym ojcem Michaiła był nie doktor Nehemiasz Tal, ale przyjaciel rodziny, zwany zwykle „wujkiem Robertem”.

Po wybuchu wojny rodzina Talów uciekła daleko w głąb Związku Radzieckiego, do wsi Jurla, położonej 70 kilometrów od miasta Perm u stóp Uralu. Właśnie wówczas ojciec – prawdziwy czy też przyszywany, trudno powiedzieć, komu w tej kwestii wierzyć – zaraził sześcioletniego Miszę szachową pasją.

„Muzyka była stale obecna w domu Miszy. Ojciec grał na skrzypcach, matka na pianinie. Chłopiec też robił postępy jako pianista. I kto wie, jak to by się potoczyło, gdyby doktor Tal nie pokazał synowi szachów. Być może świat otrzymałby tylko kolejnego dobrego muzyka, a nie jedynego w swoim rodzaju szachistę?”

Wiktor Wasiljew, „Zagadka Tala”

Od początku było jasne, że chłopiec, choć niesamowicie chorowity, ma przed sobą świetlaną przyszłość. Był klasycznym przykładem cudownego dziecka. Edukację zaczął od razu od trzeciej klasy. Zresztą tylko dlatego, że dyrekcja nie zgodziła się dołączyć malucha do jeszcze starszego rocznika. Zdecydowanie szybciej od rówieśników nauczył się czytać, miał też niewiarygodną łatwość zapamiętywania tekstów czy nagrań. Jedną z jego ulubionych zabaw było szybkie przebieganie wzrokiem po stronie książki albo gazety, a potem recytowanie przeczytanego tekstu słowo w słowo. Tak doskonała pamięć była naturalnie jednym z jego największych atutów, kiedy zaczął karierę szachisty.

Słynna jest dziś anegdota, gdy Tal podczas pewnego turnieju w Zurychu rozegrał tak zwaną symultanę – mecz szachowy, w którym mierzył się jednocześnie z 38 przeciwnikami. Oczywiście doświadczonymi, a nie wziętymi z pierwszej łapanki. Zanotował imponujący wynik, lecz po zakończonej rozgrywce podszedł do niego jeden z rywali, który akurat zdołał pokonać „Czarodzieja”.

Tal na jego widok szeroko się uśmiechnął:

Popełniłem błąd w końcówce, świetnie to wykorzystałeś – pochwalił swojego oponenta, który lekko się zafrasował. Sądził, że Tal, znany z sarkastycznych powiedzonek, może sobie z niego żartować.
Pamiętasz naszą partię? – zapytał podejrzliwie Szwajcar.
Pamiętam wszystkie swoje partie – odparł wciąż uśmiechnięty Tal.
Tak? W takim razie proponuję zakład! – nastroszył się rywal Łotysza i podniósł głos, by wszyscy wkoło usłyszeli tę wymianę zdań. – Jeśli rzeczywiście zapamiętałeś naszą partię, bez problemu rozpiszesz wszystkie nasze posunięcia na kartce. To jak?

Talowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Chwycił za ołówek i zabrał się do pisania. Po kilku minutach intensywnej pracy wręczył wszystkim 38 przeciwnikom dokładny zapis każdej partii, jaką rozegrał w trakcie symultany. Szachistom szczęki poopadały na podłogę, a Łotysz – zadowolony z wywołanego wrażenia – zapalił papierosa i udał się w stronę bufetu na zasłużonego drinka.

***

Boris Spasski (X mistrz świata w szachach): – Analizowałem z Talem pozycję, w której poświęcił swoje figury zarówno na skrzydle hetmańskim, jak i królewskim. Powiedziałem mu: „Misza, przesadziłeś. To tak nie działa!”. Spojrzał na mnie tylko i odpowiedział: „Wiem. Ale ja chciałbym, żeby to tak działało”. W tym zdaniu zawiera się całe jego podejście do gry.

Wiktor Korcznoj (szwajcarski arcymistrz rosyjskiego pochodzenia): – Kim jest ten człowiek, Michaił Tal? Czy on naprawdę rozumie szachy lepiej ode mnie?

Giennadij Sosonko (holenderski arcymistrz rosyjskiego pochodzenia): – Tal zapewnił szachom zastrzyk lekkomyślności. Tak potrzebny, gdy gra zaczynała się już pomału przepoczwarzać w naukę.

Sport narodowy

Misza kochał kibiców. Ich żywiołowe reakcje na jego najbardziej ryzykowne ruchy. Ich wyrazy sympatii, okrzyki. Euforię. Być może także i tutaj należy się doszukiwać pewnych inspiracji ze strony ojca, ponieważ doktor Tal również szczerze kochał ludzi i był prawdziwym lekarzem z powołania. Nie było mieszkańca Rygi, który, mijając go na ulicy, nie uchyliłby z szacunkiem kapelusza i nie pozdrowił go dobrym słowem. Jak opisuje Wiktor Wasiljew, biograf wielu najwybitniejszych radzieckich szachistów, Tal senior z podobnym zapałem podchodził do leczenia dozorcy czy szwaczki, jak do polityka albo dyrektora banku. Często był ściągany do szpitala nocą, gdy lekarze dyżurni nie potrafili sobie poradzić z jakimś ciężkim przypadkiem i potrzebowali wsparcia bardziej doświadczonego kolegi.

Nigdy nie odmawiał, ani nawet nie marudził. Niekiedy był jednak zbyt zmęczony, by odebrać nocne połączenie. Wtedy budziła go żona, Ida. Matka Miszy po latach małżeństwa z rozchwytywanym lekarzem miała zresztą tak rozległą wiedzę medyczną, że czasami w ogóle nie kłopotała wykończonego i chrapiącego w najlepsze męża, lecz sama wydawała pielęgniarkom instrukcje.

Ida nie była do końca zadowolona z tego, że jej syn z miesiąca na miesiąc staje się coraz bardziej pochłonięty szachową pasją. Widziała w nim raczej przyszłego pianistę albo naukowca. Trzeba bowiem dodać, że w dzieciństwie Tal robił prawdziwą furorę podczas lekcji matematyki. Nie tylko rozwiązywał zadania przeznaczone dla znacznie starszych od siebie uczniów, ale czynił to w sposób zupełnie niekonwencjonalny. Do właściwych wyników docierał po swojemu, a nie według powszechnych metod. Wywołało to w końcu konflikt z nauczycielem matematyki, który regularnie karcił genialnego ucznia za tego rodzaju samowolkę. Nie podobało mu się również niechlujstwo Tala podczas zajęć z geometrii. Czara goryczy przelała się w momencie, gdy Misza przedstawił rozwiązanie jakiegoś okropnie skomplikowanego zadania tekstowego bez rozpisania wszystkich działań, które należało wykonać, by uzyskać odpowiedni wynik. Po prostu ich nie potrzebował.

Tymczasem matematyk oskarżył chłopca o oszustwo.

Dotknięty do żywego Tal oznajmił, że już nigdy nie pójdzie na lekcję matematyki. Ostatecznie skończyło się na zmianie szkoły, lecz od tego momentu szachy stały się zdecydowanie największą zajawką Miszy. Pozostałe zainteresowania znalazły się na dalszym planie.

„Gra w szachy sama w sobie daje mi większą frajdę niż wygrywanie meczów”

Michaił Tal

Szachy w Związku Radzieckim były czymś w rodzaju sportu narodowego.

Lata pięćdziesiąte XX wieku przyniosły niemal całkowitą dominację sowieckich szachistów w turniejach rangi międzynarodowej. Tak naprawdę rozgrywki o tytuł mistrza ZSRR cieszyły się podobną rangą co starcia o mistrzostwo świata, tak wielu gigantów na ogół w nich startowało. Pierwszy tytuł najlepszego szachisty globu po II Wojnie Światowej przypadł w 1948 roku Michaiłowi Botwinnikowi. Od tamtego czasu, nie licząc naturalnie krótkiej, choć niezapomnianej eksplozji talentu Bobby’ego Fischera w latach siedemdziesiątych, na szczycie szachowego Olimpu zasiadali wyłącznie zawodnicy sowieccy/rosyjscy. Niemalże do samego końca poprzedniego stulecia. Dość powiedzieć, że wspomniany już Jan Timman, holenderski arcymistrz, dorobił się przydomka „The Best of the West” („Najlepszy z Zachodu”), choć w finale mistrzostw świata zagrał tylko raz, no i naturalnie przegrał z Anatolijem Karpowem.

Inna sprawa, że istnieją uzasadnione podejrzenia, iż sowieccy szachiści podczas zagranicznych turniejów występowali niekiedy na zasadzie swoistego kartelu. O zwycięstwo grali wyłącznie z przeciwnikami z Europy Zachodniej (będącymi zwykle w mniejszości), a w wewnętrznych pojedynkach często zadowalały ich bezpieczne remisy. Swoją rolę odgrywały tutaj polityczne naciski ze strony władz ZSRR. Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego szachowe sukcesy traktowała jako sprawę wagi państwowej.

Jak opisuje Michael A. Hudson z Uniwersytetu Kalifornii, fenomen popularności szachów w Związku Radzieckim ma swój początek w rewolucji październikowej. Wcześniej oczywiście również przesuwano w Rosji bierki po szachownicy, car Iwan IV Groźny prawdopodobnie zmarł podczas rozgrywania partyjki, ale była to zabawa elit. Ludzi z wyższych sfer. Bolszewicy – co oczywiste – postanowili to zmienić. Lud pracujący miast i wsi również miał zasiąść do gry. Szachy pojawiły się zatem w koszarach, a także na wszelkiego rodzaju partyjnych wiecach, gdzie kształtowano nowe kadry, które przejmowały kontrolę nad poszczególnymi sektorami funkcjonowania państwa.

„Ludzkie szachy”. Wielkie widowisko organizowane dorocznie w różnych miastach Związku Radzieckiego, mające na celu popularyzowanie gry królewskiej w społeczeństwie. Na zdjęciach edycja z 1924 roku, która odbyła się w Leningradzie. Rolę bierek koloru czarnego odgrywali żołnierze Armii Czerwonej, a białego – Marynarki Wojennej ZSRR. Posunięcia dyktowali natomiast czołowi szachiści tamtych czasów: Piotr Romanowski oraz Ilja Rabinowicz.

„Nowy człowiek sowiecki” – czy też, jak przyjęło się mówić w Polsce za księdzem Józefem Tischnerem, „homo sovieticus” – miał być nie tylko istotą kolektywistyczną, ale również… niezłym szachistą.

Jednym z decydujących aspektów dla powodzenia bolszewickiej rewolucji było wykreowanie takiej warstwy społecznej jak proletariat, który nie tylko napędzi zindustrializowaną, socjalistyczną gospodarkę swoją ciężką pracą, ale będzie też rozumiał znaczenie swojej dziejowej misjiuważa wspomniany Hudson. – W Rosji tego proletariatu brakowało. Należało go zatem stworzyć poprzez podniesienie poziomu kulturalnego mas. I właśnie do tego celu wybrano szachy. Nawet gdy Botwinnik wywalczył już tytuł szachowego mistrza świata po II Wojnie Światowej, rozpoczynając tym samym wieloletnią hegemonię sowieckich zawodników na arenie międzynarodowej, nie zaprzestano działań popularyzujących szachy wewnątrz ZSRR.

Z kolei Romuald Grzybowski z Uniwersytetu Gdańskiego pisał: – Proces kształtowania „nowego człowieka” w Rosji ewoluował w czasie, począwszy od obowiązującego w latach dwudziestych, opracowanego przez Lenina modelu „bojownika komunizmu” – rewolucjonisty, burzyciela starego porządku. W kolejnej fazie rozwoju dominował model „budowniczego nowego ładu”, występujący w wariantach: „człowieka przemysłowego”, „człowieka naukowo–organizacyjnego” oraz „udoskonalonego komunistycznego człowieka”, charakteryzującego się ideowością, energią i inicjatywą. Według Stalina, najpełniejszym odzwierciedleniem człowieka sowieckiego była śrubka: w tym ujęciu „nowy człowiek” miał się uważać za śrubkę w wielkiej machinie państwowej. Z kolei Chruszczow, następca Stalina na stanowisku przywódcy ZSRR, był przekonany, że w ramach kształtowania „nowego człowieka” należy stworzyć śrubkę łączącą nieugiętość ideową z rozległym wykształceniem, moralną czystością i fizyczną doskonałością.

Nie bez znaczenia był fakt, iż za wielkich miłośników gry królewskiej uchodzili właśnie polityczni, wojskowi i ideologiczni liderzy Związku Radzieckiego – Włodzimierz Lenin, Michaił Tuchaczewski czy też Lew Trocki.

Droga na szczyt

Młody Tal nie miał zatem żadnego problemu z rozwijaniem swojej pasji. Zwłaszcza po tym, jak zakończyła się wojna i wraz z rodziną powrócił do stolicy Łotwy, gdzie nie brakowało szachowych klubów, choćby w szkołach. Misza lwią część wolnego czasu spędzał zaś w ryskim pałacu pionierów – nowo powstałym centrum młodzieżowym, w ramach którego funkcjonowało między innymi kółko dla zapalonych szachistów. Chętnie rzucał tam wyzwania nie tylko rówieśnikom ale nawet swoim nauczycielom. I od czasu do czasu zdarzało mu się  wychodzić obronną ręką z takich konfrontacji. Już w wieku trzynastu lat został włączony do szachowej reprezentacji Łotwy. Jako dwudziestolatek zajął natomiast szóste miejsce podczas oficjalnych szachowych mistrzostw Związku Radzieckiego. Było to sensacyjne osiągnięcie, ponieważ Tal nie mógł się jeszcze wówczas pochwalić tytułem arcymistrzowskim, tymczasem na turnieju pozostawił w pokonanym polu kilku zawodników o uznanej reputacji i bogatym doświadczeniu.

Łotysz zadziwiał stylem gry. Stanowił niemal całkowite zaprzeczenie Michaiła Botwinnika, którego uważano wówczas w ZSRR za wzór szachisty. Choć, w przeciwieństwie do wielu innych topowych graczy, Botwinnik raczej nie cieszył się reputacją geniusza. Bardziej pasowało do niego określenie „wirtuoz”, ponieważ potrafił wycisnąć sto procent ze swojego talentu. Był tytanem pracy. Nieustannie zgłębiał teoretyczną wiedzę na temat szachów. Tygodniami rozpracowywał swoich najgroźniejszych oponentów, doszukując się słabości w ich grze. Harował nad tym, by jak najdoskonalej przygotować się do każdego spotkania. Również w wymiarze psychologicznym i fizycznym.

Nie był specjalistą ani w ofensywnej, ani w obronnej grze. Starał się, by jego styl był jak najbardziej elastyczny. Dostosowany do konkretnego przeciwnika. – Michaił Moisiejewicz odzierał szachy z tajemniczości – powiedział Garri Kasparow, uczeń Botwinnika.

„Na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych Michaił Botwinnik był w sowieckiej Rosji uważany za uosobienie szachów. Rzeka – Wołga. Poeta – Majakowski. Bramkarz – Jaszyn. Szachista – Botwinnik”

Giennadij Sosonko, „Mistrzowie, których znałem”

Z kolei Tal przy szachownicy był jak huragan. Jasne, potrafił grać pozycyjnie i ostrożnie, gdy zachodziła taka potrzeba, ale jego żywiołem był atak. Notorycznie szukał zagrań niekonwencjonalnych. Chciał jak najbardziej skomplikować sytuację na planszy, by wytrącić przeciwnika ze strefy komfortu. Zaciągnąć go na nieznane wody. Dlatego – zwłaszcza na pierwszym etapie kariery – kompletnie się nie odnajdywał w zawodach drużynowych i często ponosił podczas takich rozgrywek porażki z mniej utalentowanymi przeciwnikami. Koledzy z zespołu nie pozwalali mu bowiem na brawurowe posunięcia i domagali się, by Łotysz trzymał się zagrań, które przewiduje szachowa teoria. – Jak grasz sam, możesz szaleć. Tutaj pracujemy na wspólny wynik, więc nie szarżuj i stosuj się do tego, co nakreślił nam trener – żądali stanowczo.

Misza pokornie słuchał, co zwykle kończyło się katastrofą. Nie umiał grać standardowo.

Nie potrafił standardowo myśleć.

– Tylko raz w trakcie całego mojego życia zdarzyło mi się zagrać na remis białymi. Było to w półfinale drużynowych mistrzostw Związku Radzieckiego. Poprosili mnie o to partnerzy. Po wszystkim byłem tak zawstydzony, że obiecałem sobie: nigdy więcej – wspominał Tal. Nie wszystkim spodobało się jego niesztampowe podejście do królewskiej gry. Bezczelny młodzieniec wielu arcymistrzom z miejsca zaimponował i natychmiast wzbudził ich sympatię, ale kilku innych uważało go za pozera, który stroi przy szachownicy dziwne miny i strzela uśmiechami w stronę publiczności, a tak naprawdę w jego niby-spektakularnych posunięciach więcej jest szczęścia niż rozumu. – Tal to jedyny znany mi arcymistrz, który nie kalkulował swoich kolejnych posunięć. On… po prostu je widziałdowodzi Kasparow.

Tal w charakterystycznej dla siebie pozycji.

Osoby sceptycznie nastawione do możliwości Łotysza prędko musiały jednak zweryfikować swoje nieprzychylne przemyślenia. Już rok po debiucie Tal wygrał mistrzostwo kraju, w pokonanym polu pozostawiając wówczas tak potężnych graczy jak Paul Keres, Dawid Bronstein, Boris Spasski, Wiktor Korcznoj, Tigran Petrosjan, Mark Tajmanow i Aleksander Tołusz. Szachowa śmietanka Związku Radzieckiego musiała uznać wyższość 21-letniego Łotysza, którego na starcie rozgrywek organizatorzy usadzili przy stoliku najbardziej oddalonym od trybun, ponieważ absolutnie nie podejrzewali, by miał on jakiekolwiek szanse na końcowy triumf.

Podczas mistrzostw „Czarodziej z Rygi” doprowadzał jednak do desperacji swojego trenera i mentora, Aleksandra Koblenza. Ten próbował jakoś okiełznać temperament swego podopiecznego. Przemówić mu do rozsądku. Pilnował jak mógł, by Misza się wysypiał, porządnie jadał i generalnie koncentrował się wyłącznie na kolejnych starciach. Była to jednak walka z wiatrakami. Pewnej nocy Tal wymknął się z hotelu na spotkanie z dziewczyną. Jak gdyby tego było mało, włóczył się z nią pustymi ulicami Moskwy, prosząc się o kłopoty. W końcu wałęsająca się po mieście para wzbudziła zainteresowanie milicyjnego patrolu. Tal, zapewne chcąc się popisać przed partnerką, zaczął dość krnąbrnie odpowiadać milicjantom. Mina mu jednak zrzedła, gdy kazano mu się wylegitymować.

Znany z roztargnienia Misza pozostawił paszport w hotelu, więc kilka chwil później siedział już w radiowozie kierującym się na pobliski komisariat. Rzecz jasna traktował to wszystko jako wspaniałą przygodę, a nie potencjalną przyczynę klęski w mistrzostwach.

„Tal był jedną z najbardziej pozytywnych osób, jakie poznałem w szachowym świecie. Natura szachów jest taka, że generują mnóstwo konfliktów, ale on akurat był człowiekiem zupełnie niekonfliktowym”

Garri Kasparow

Oficer dyżurny zdecydowanie nie był zadowolony, gdy zobaczył, że o tak późnej porze przyjdzie mu zajmować się jakimiś gówniarzami, zapewne pijanymi. Misza nie mógł się jednak nie uśmiechnąć, gdy zobaczył, od jakiego zajęcia oderwał się policjant. A jakże – przed ich przybyciem ślęczał w najlepsze przy szachownicy. Na dodatek widniał na niej układ z przerwanej partii Tala z Izaakiem Bolesławskim, zapewne podany kibicom w trakcie relacji radiowej z mistrzostw. Tak naprawdę to sam Łotysz powinien właśnie główkować nad tym układem, leżąc bezpiecznie w hotelowym łóżku. Tego przynajmniej oczekiwał od niego trener.

Nazwisko? – warknął poirytowany dyżurny.
Tal, Michaił Niechiemjewicz – odpowiedział szczerze Misza, wciąż szczerząc się jak głupi. Twarz milicjanta delikatnie spurpurowiała.
Kolejny Tal, co? – mruknął podejrzliwie.
Zdziwisz się – odparł Łotysz. – Ale ja nie jestem „kolejnym Talem”. Jestem TYM Talem.

Po paru minutach obaj znajdowali się już przy stole i rozpracowywali najbardziej przebiegłe sposoby na zamatowanie Bolesławskiego. Koleżanka Miszy obserwowała zaś to wszystko, siedząc w kącie, z wypisaną na twarzy mieszanką znudzenia i gniewu. Prawdopodobnie myślała sobie wówczas, że już nigdy nie da się zaprosić na randkę żadnemu świrniętemu szachiście.

Para ostatecznie opuściła policyjny posterunek dopiero o siódmej rano. Tal na złamanie karku popędził więc z powrotem do hotelu, oporządził się w pośpiechu i pognał na spotkanie Bolesławskiemu.

Tal witany przez kibiców na dworcu w Rydze.

Po mistrzostwach ZSRR łotewskiemu szachiście w trybie nadzwyczajnym przyznano tytuł arcymistrzowski.

Kibice natychmiast oszaleli na punkcie Tala. Podobnie jak przedstawiciele mediów. „Czarodziejowi” się to zresztą bardzo podobało. Był łasy na komplementy. Z nieskrywaną przyjemnością czytał artykuły prasowe, w których zachwycano się jego efektowną grą. Wielu czołowych szachistów postępowało odwrotnie. Starali się izolować od świata zewnętrznego, alergicznie reagowali na hałaśliwą publikę. Niekiedy organizatorzy przenosili nawet spotkania do zamkniętych pomieszczeń, by pozwolić zawodnikom na pełne skupienie. Tal nie był zwolennikiem tego rodzaju manewrów. Grał również dla kibiców, karmił się ich entuzjazmem. – Tal przywrócił szachy do korzeni. Grał nie po to, by pokonać przeciwnika poprzez przytłaczającą pozycyjną przewagę, ale po to, by go zamatować. Najbrutalniej, jak to tylko możliwe – powiedział Giennadij Sosonko. I trudno odmówić mu racji.

Sam Łotysz mówił natomiast: – Ludzie często porównują szachy z matematyką. Twierdzą nawet, że trzeba być wybitnym matematykiem, by zostać wybitnym szachistą. Nie zgadzam się z tym. Ja wolę porównywać szachy do muzyki. Kiedy oglądam mecze Botwinnika, widzę w nich fundamentalizm Bacha. Nie można wyciągnąć jednej nutki, bo runie cała konstrukcja. Głębię dźwięków Czajkowskiego odnajduję w grze Smysłowa. Wirtuozerię Liszta dostrzegam u Petrosjana. To oczywiście tylko skojarzenia, nic więcej. (…) Żyjemy dzisiaj w bogatym świecie. Mamy elektronikę, mamy mnóstwo języków obcych. Umiemy nawet jeździć na łyżwach. Można sobie wyobrazić świat bez szachów. A jednak wydaje mi się, że gdyby całkiem zniknęły, czegoś by nam bardzo dotkliwie brakowało.

W 1958 roku 22-letni Tal obronił tytuł najlepszego szachisty ZSRR.

Stało się jasne, że wkrótce poszuka on swoich szans podczas mistrzostw świata.

***

Sally Landau (pierwsza żona Tala): – Misza był nieprzygotowany do codziennego życia. Kiedy wyjeżdżał na turniej, nie potrafił się spakować. Nie wiedział, jak włączyć kuchenkę, żeby podgrzać sobie obiad. Kiedy nikogo nie było w domu, a on chciał nastawić wodę na herbatę, wpadał w panikę. A gdy widział mnie za kierownicą samochodu, patrzył na mnie jak na przybysza z kosmosu. Oczywiście mógłby te wszystkie czynności opanować, gdyby tylko zechciał. Lecz codzienność go nudziła. Uważał, że tego wszystkiego nie potrzebuje. Wiele osób dzisiaj spekuluje: „Gdyby Tal bardziej o siebie dbał…”. „Gdyby Tal prowadził inny styl życia”… To nie ma sensu. Gdyby żył inaczej, nie byłby sobą. Nie byłby Talem.

Jan Timman (holenderski arcymistrz): – Wywierając presję na przeciwnika, wytwarzał wokół siebie swoiste promieniowanie. Pozwalał sobie na ryzyko, łamiąc wszelkie standardy. Zwłaszcza na początku swojej kariery. Pamiętam jego starcie z Dieterem Kellerem w Zurychu w 1959 roku. Tal mógł spokojnie zagrać o pozycyjną przewagę w otwarciu, zresztą dość znaczącą. Zamiast tego zdecydował się na poświęcenia wielu figur, które sprawiały wrażenie błędnych. Spowodowało to jednak takie napięcie, że przeciwnik nie wytrzymał presji. W pewnym momencie wszystkie jego figury znajdowały się jednocześnie pod biciem. Niewiarygodny pojedynek.

Bobby Fischer (XI mistrz świata w szachach): – Jeżeli Tal nie zacznie się zachowywać, wybiję mu zęby.

Papierosy i kobiety

Trenerzy, bliscy i znajomi Miszy nie mieli również wątpliwości co do jednego – jeżeli nie uda mu się wykorzystać pełni swego niewiarygodnego potencjału, będzie to wina nie tylko lekkomyślnego podejścia do szachów, ale w ogóle do życia.

Tal od dziecka miał olbrzymie kłopoty ze zdrowiem. Zaczęło się od zapalenia opon mózgowych. Potem przechodził przez zapalenie płuc. W końcu nabawił się również poważnych uszkodzeń układu moczowego i te dolegliwości tak naprawdę nigdy nie przestały go prześladować. Już w latach sześćdziesiątych usunięto mu nerkę. Notorycznie wymagał opieki lekarskiej, często bywał hospitalizowany. Do wielu turniejów szachowych mógł przystąpić wyłącznie po zażyciu olbrzymich dawek środków przeciwbólowych. Jak wspomina jego pierwsza żona, Sally Landau, lekarze po cichu odradzali jej związek z Talem. – Tuż przed ślubem miałam przykrą rozmowę z pewnym doktorem z ryskiej kliniki, w której pracował wcześniej ojciec Miszy. Powiedział mi wprost: „Nie powinnaś wiązać się na stałe z młodym Talem. On wiecznie będzie chory”. Oczywiście ani myślałam słuchać takich wskazówek, ale prawda jest taka, że ten człowiek mówił prawdę. Misza rzeczywiście nigdy nie był w pełni zdrów. Na ostatnim etapie życia jego temperatura nie spadała poniżej 38-39 stopni.

Gdyby Tal bardziej o siebie dbał, pewnie wszystkie te problemy aż tak mocno nie dawałyby mu się we znaki. Tymczasem łotewski szachista nie tylko regularnie uczestniczył w suto zakrapianych imprezach, ale wypalał również co najmniej jedną paczkę papierosów dziennie. Z naciskiem na „co najmniej”. – Trudno było sobie wyobrazić Tala bez papierosa w ustach – dodaje Landau. – Podczas intensywnego dnia turnieju potrafił wypalić nawet pięć paczek. Nie potrzebował zapalniczki. Odpalał jednego papierosa od drugiego.

„Nałogi oczywiście pogłębiały jego kiepski stan, lecz większość jego przypadłości była po prostu dziedziczna. W rodzinie Talów mężczyźni od dekad żyli krótko”

Sally Landau

Szalony styl życia Łotysza był jednak na swój sposób pociągający. Przynajmniej dla Sally, która wyszła za Tala w 1959 roku.

Landau była artystką – występowała w teatrze i na estradzie. Świat szachów był jej całkowicie obcy. Początkowo nie mogła wręcz zrozumieć, dlaczego wśród jej koleżanek aż taką ekscytację wzbudza fakt, że „ten słynny Michaił Tal” zaszczycił ją zaproszeniem na kolację. – „Słynny? Ale właściwie z czego?” – zastanawiałam się. W końcu przyjęłam do wiadomości, że Misza jest geniuszem, skoro wszyscy mi to bez przerwy powtarzali. Sama nie odbierałam go w ten sposób – opowiadała Landau. – Myślę, że Misza, podobnie jak ja, miał duszę aktora. To dlatego uwielbiał być w centrum uwagi. Potrzebował publiczności. Ale miało to też swoje gorsze strony. Potrafił robić mi niesamowite sceny. Czasami nie chciał mi pozwolić, bym wyszła do pracy. Żądał, bym została z nim. Często się o to kłóciliśmy. Kiedyś tak się a niego wściekłam, że zdjęłam pierścionek zaręczynowy i wrzuciłam go do sedesu. A on… wyciągnął go i nałożył mi z powrotem na palec.

We wspomnieniach wszystkie te opowieści brzmią rzecz jasna całkiem niewinnie, może i nawet romantycznie, ale codzienność była dla Landau naprawdę trudna. „Czarodziej” oczekiwał od żony, że stanie się po prostu jego wierną towarzyszką i podporządkuje swoje życie szachowej karierze męża. Tymczasem Sally miała swoje ambicje, plany i marzenia związane z teatrem.

Sally Landau i Michaił Tal

Tal nie nadawał się na głowę rodziny.

Był kompletnie niepraktyczny – opowiadała Landau. – Kiedy zapisywał się do turnieju, zapominał nawet zgłosić się po zwrot kosztów za przejazd i pobyt. Nie miał pojęcia o pieniądzach. Gdy wyjechał na mistrzostwa do Curacao, udało mu się wydać 500 dolarów w ciągu miesiąca wyłącznie na wizyty u fryzjera. Wiecie, co znaczyło 500 dolarów w Związku Radzieckim w 1962 roku? Początkowo jego karierę finansowali krewni, ale gdy ich zabrakło, cały ciężar utrzymania domu spadł na moje barki. Może trudno w to uwierzyć, lecz my byliśmy naprawdę biedni. W pewnym momencie nie miałam już za co kupić mleka, a w domu czekał na nie trzyletni syn. W końcu rzuciłam teatr i zaczęłam śpiewać, bo w ten sposób mogłam nieco więcej zarobić.

Łotysz bywał również trudny do zniesienia po porażkach. – Podczas turnieju w Maladze musiałam prać jego przepoconą koszulę dwadzieścia razy. Dlaczego? Bo to była „szczęśliwa koszula”! Kiedyś kupiłam mu nowe ubrania. Po długich namowach zdecydował się w nich wystąpić. Przegrał mecz i oczywiście za porażkę obwinił mnie.

Małżeństwo rozpadło się po zaledwie kilku latach, gdy Tal wdał się w głośny romans ze znaną moskiewską aktorką. Tak naprawdę częściej bywał wtedy w stolicy Rosji niż w rodzinnej Rydze, gdzie Sally z trudem próbowała wiązać koniec z końcem. Sprawa stała się zresztą polityczna. W 1964 roku Tal został wezwany do siedziby Komitetu Centralnego na rozmowę – ujmijmy to – wychowawczą. – Towarzyszu, jesteście sławni na całym świecie, ale żyjecie w Związku Radzieckim. Jesteście obywatelem Związku Radzieckiego. Macie rodzinę i dziecko. A teraz cały świat, nawet Zachód, plotkuje o waszym romansie. I jak to waszym zdaniem świadczy o Związku Radzieckim? – pouczał Tala jakiś smętny, partyjny urzędas. Aż się przypomina scena z „Chłopców z ferajny”, gdy Henry Hill przyjmuje życiowe porady od Jimmy’ego Conwaya i Pauliego Cicero. – Namyślcie się, towarzyszu. Albo wróćcie do żony i porzućcie kochankę, albo rozwiedźcie się z żoną i uczyńcie ze swojej kochanki uczciwą kobietę.

„Tal kochał życie w całej jego banalności. Dlatego tak często pił. Alkohol stał się integralną częścią jego codzienności, lecz nie było w tym żadnej głębszej filozofii. (…) Pewnego razu Misza zaprosił do klubu nocnego Anthony’ego Saidy’ego [amerykańskiego arcymistrza] i jego żonę. Zaraz po wejściu do lokalu kupił butelkę wódki. Anthony wychylił kieliszek, jego żona drugi. Pozostałą zawartość flaszki opróżnił Tal”

Giennadij Sosonko

Do rozwodu ostatecznie doszło w 1970 roku. Tal na samotność nie mógł jednak narzekać.

– Uwielbiał blondynki, dlatego pewnego razu byłem bardzo zaskoczony, gdy zauważyłem go na spacerze z uroczą brunetką. „Ileż można grać białymi?” – zareagował z uśmiechem na moje zdumieniewspominał Efim Geller, ukraiński arcymistrz. Z kolei Wiktor Korcznoj przytacza inną anegdotkę: – Podczas 17. Olimpiady Szachowej, która odbywała się na Kubie, wymknęliśmy się z Talem w nocy na imprezę. Niestety, Misza poprosił niewłaściwą kobietę do tańca. To znaczy – ta Kubanka wyglądała na bardzo zadowoloną, ale jej chłopak już niekoniecznie. Rozdzielił tańczących i rozbił Talowi butelkę na głowie. Miszę natychmiast odwieziono do szpitala, założono mu kilkanaście szwów. Nasi „opiekunowie” z KGB byli ponoć bardzo niezadowoleni z tego incydentu. Tal otrzymał surową reprymendę. Następnego dnia wystąpił w przyciemnianych okularach i z opatrunkiem na głowie. Wykręcił najlepszy wynik na turnieju.

Ja znałem już wtedy całkiem nieźle hiszpański, więc robiłem za tłumacza dla reszty sowieckich zawodników – dodaje Korcznoj. – Pewnego dnia w holu zaczepiła mnie młoda kobieta. Okazało się, że chce… porozmawiać z Talem.

Nie możesz się spotkać z Talem. Lada moment ma ważne spotkanie – konfabulował Korcznoj.
Och, w takim razie niech je przełoży – nalegała dziewczyna.
Chyba mnie nie rozumiesz – odparł zniecierpliwiony szachista. – Powiem zatem wprost. Nie możesz się spotkać z Talem. Jeżeli nasza ambasada się o tym dowie, Misza będzie miał duże kłopoty, a tutaj ściany mają uszy.
Ale dlaczego? – nie ustępowała Kubanka. – Przecież my wspieramy was, komunistów!
Korcznoj zbaraniał. – Zrozum, w Związku Radzieckim są specjalne zasady postępowania. Tak naprawdę to my w ogóle nie możemy wyjeżdżać za granicę, a jeśli już, to…
Rok temu był tu Boris Spasski i jakoś wychodził z dziewczynami. Wiem od koleżanek! – zaperzyła się Kubanka.
To fakt. I dlatego w tym roku go tutaj nie ma.
– Co to ma znaczyć?! – wrzasnęła w końcu dziewczyna. – W Związku Radzieckim nawet miłość jest zakazana?

Konfrontacja fantazji z nauką

Dla oponentów Tal także bywał nieznośny. Przekonał się o tym szesnastoletni Bobby Fischer na Turnieju Kandydatów w 1959 roku. „Czarodziej z Rygi” rozwalcował wówczas Amerykanina, wygrywając z nim wszystkie cztery partie w finałowej części rozgrywek. Głównie dzięki rozgromieniu Fischera łotewski szachista wywalczył wówczas prawo gry o tytuł mistrza globu.

Tal na wszelkie sposoby próbował wyprowadzić przeciwnika z równowagi. Kiedy Fischer głowił się nad kolejnym ruchem, Misza wstawał od stolika i wdawał się w głośne pogawędki ze swoimi sowieckimi kolegami. Bobby nie znał rosyjskiego, więc nie miał pojęcia, o czym jego rywal może z takim przejęciem rozprawiać. Doprowadzało go to do furii, ponieważ nie mógł się wyzbyć  wrażenia, że Tal kpi sobie z niego, przedstawiając sowieckim arcymistrzom jakieś wyjątkowo oczywiste posunięcie, którego on sam z jakichś powodów nie potrafi dostrzec. Amerykanin próbował interweniować u sędziów, ale bez większych rezultatów. Po dwóch przegranych starciach podszedł zatem do trenera Tala i zagroził pobiciem Łotysza, jeśli ten nie zaprzestanie swoich sztuczek. A jego mina świadczyła, że nie rzuca słów na wiatr.

Fischer próbował odpowiedzieć przeciwnikowi pięknym za nadobne. W czwartym starciu z Miszą zmienił sposób gry. Zaczął najpierw zapisywać swój najbliższy ruch w formularzu, a dopiero potem wykonywał posunięcie bierką na szachownicy. Taki system stosowali zresztą na ogół szachiści radzieccy. Zmiana strategii nie uszła uwadze Tala. Gdy Łotysz spostrzegł, że Fischer wynotowuje w swoim kajecie wygrywające posunięcie, zaczął działać. – Musiałem wpłynąć na niego. Zmusić do zmiany decyzji – wspominał Tal. – Wstałem zatem z krzesła, spokojnie przeszedłem się po sali. Pożartowałem tu i tam, pomachałem widzom.

Na widok wyluzowanego rywala, Fischer spanikował. Wykreślił swoje doskonałe posunięcie i zdecydował się zagrać zupełnie inaczej. Jak się okazało – błędnie. Kilka posunięć później było już po partii. 4:0 dla „Czarodzieja z Rygi”.

Wygrałbym ten turniej, gdyby Tal mnie nie oszukałpisał potem rozgoryczony Fischer w liście do swojej matki.

Pojedynek Tala z Bobbym Fischerem.

Sam Tal również bywał podatny na presję ze strony rywali. Czasami podczas meczów zdarzało mu się tracić kontrolę nad własnym umysłem. – Nigdy nie zapomnę mojego starcia z Jewgienijem Wasiukowem. Dotarliśmy do bardzo skomplikowanej pozycji. Moją intencją było poświęcenie skoczka, ale to nie było oczywiste zagranie. Miałem do przemyślenia mnóstwo wariantów. Nagle zdałem sobie jednak sprawę, że żaden konkretny nie przychodzi mi do głowy. W moim umyśle zagotowało się od chaotycznych koncepcji, które nie miały żadnego sensu. I nagle, nie wiem dlaczego, przypomniałem sobie klasyczny dwuwiersz Kornieja Iwanowicza Czukowskiego. „Och, jak trudne to zadanie, wyciągnąć hipopotama z bagna”. Nie mam pojęcia, jaki związek mają hipopotamy z szachami. Jestem natomiast pewny, że widzowie obserwowali moją zamyśloną twarz i byli przekonani, że analizuję układ bierek na szachownicy. Ale ja naprawdę zacząłem się zastanawiać, w jaki właściwie sposób wyciągnąłbym hipopotama z bagna.

– Rozważałem różne opcje. Liny, helikoptery, dźwignie. W końcu się poddałem. Doszedłem do wniosku: „A, niech się ten hipopotam utopi”. I on rzeczywiście gwałtownie zniknął z moich myśli. Sam się wydostał! Wróciłem myślami do szachów, a pozycja przestała mi się wydawać aż tak skomplikowana jak wcześniej. Skalkulowałem, że poświęcenie skoczka – którego chciałem dokonać intuicyjnie – w rzeczy samej jest obiecującym posunięciem i nie potrafiłem sobie go odmówić – przyznał Tal. – Następnego dnia ze śmiechem czytałem w gazecie: „Michaił Tal analizował pozycję przez czterdzieści minut, by słusznie poświęcić swoją figurę”.

***

W 1960 roku doszło wreszcie do starcia, na które wszyscy ostrzyli sobie zęby od dawna. Wojna stylów, wojna pokoleń. Michaił Tal przystąpił do meczu o mistrzostwo świata, a jego rywalem był urzędujący czempion. Nie kto inny, a Michaił Botwinnik. „Czarodziej z Rygi” zaprezentował się na tle bardziej doświadczonego rywala fenomenalnie i strącił go z tronu. Stając się tym samym VIII mistrzem świata w szachach, a zarazem (przynajmniej na tamten moment) najmłodszym oficjalnym mistrzem w historii. Miał niespełna 24 lata. – Pojawienie się Tala na wielkiej szachowej scenie było niczym eksplozja bomby – mówił Wasilij Smysłow. – Wszystko mu się udawało. Można było odnieść wrażenie, że figury ożywają, gdy on nimi kieruje. Mógł kreować te swoje nieracjonalne pozycje i zawsze potrafił z nich wybrnąć. Osiągnął doskonałość, jeżeli chodzi o grę kombinacyjną.

– Nigdy nie zapomnę tego starcia – opowiadał. – Setki kibiców nie zdołało dostać wejściówki do Moskiewskiego Teatru Dramatycznego imienia Puszkina, więc tłum zgromadził się przed wejściem i obserwował wielką, demonstracyjną szachownicę, na której przedstawiano kolejne posunięcia. Oczywiście najmocniej zapadła mi w pamięć szósta partia, gdy Tal zaraz po starcie poświęcił swojego skoczka. To było wyzwanie rzucone Botwinnikowi. I wszystkim jego kibicom, którzy próbowali wcisnąć ten mecz w ciasne ramy logiki i algorytmów. Poświęcenie wywołało takie poruszenie na widowni, że sędziowie przenieśli spotkanie do zamkniętego pomieszczenia. Można się było poczuć jak na meczu piłkarskim! Botwinnik finalnie przegrał tę partię i cały mecz.

Szósta partia meczu o tytuł szachowego mistrza świata z 1960 roku.

Anatolij Karpow twierdzi natomiast: – Tal, jak to się mówi, przybył, zobaczył i zwyciężył. Zmiótł wszystkich za sprawą swojego nietuzinkowego stylu. Swojej intuicji, ostrości, perfekcyjnej pamięci. Ale to była obosieczna broń. Wkrótce najlepsi arcymistrzowie nauczyli się, jak przeciwko niemu grać. Jak się bronić. Wtedy to on sam musiał zmienić podejście.

***

Nigel Short (brytyjski arcymistrz): – Pokonałem Tala w pierwszej rundzie mistrzostw świata w Szwecji w 1989 roku. Wyglądał na tak schorowanego, że zrobiło mi się go żal. Tylko raz w życiu współczułem mojemu przeciwnikowi po porażce. Właśnie wtedy.

Angelina (trzecia żona Tala): – Przez pewien czas Misza był uzależniony od morfiny. W końcu powiedziałam mu, że musi z tym skończyć, jeżeli chce, byśmy doczekali się zdrowego dziecka. Tego samego dnia zerwał z nałogiem i dwa lata później na świat przyszła nasza córka. Misza był jednak człowiekiem schorowanym, więc musiał jakoś uśmierzać ból. Wybrał alkohol. Nie mogłam zabraniać mu picia, bo rozumiałam, że pomaga mu funkcjonować. Chciałam, by jak najmniej cierpiał.

Mark Tajmanow (rosyjski arcymistrz): – Pamiętam ostatni występ Tala na turnieju w Niemczech. Pewien człowiek podszedł do niego i nieśmiało się przywitał. Misza ze wzruszeniem mu podziękował. „Za co mi pan dziękuje?” – zapytał tamten. „Za to, że mnie znasz” – odpowiedział mu Tal.

Ostatnie zaklęcie „Czarodzieja”

W 1960 roku mogło się wydawać, że przed Talem długie lata dominacji. Pokonał samego Botwinnika. Wdrapał się na szczyt wcześniej niż którykolwiek z poprzednich mistrzów świata. Ale panowanie „Czarodzieja z Rygi” potrwało zaledwie przez rok. Botwinnik wziął udany rewanż na Miszy i bez większych trudności odebrał mu berło. Starszy z szachistów do drugiego starcia przystąpił doskonale przygotowany – rozpracował Tala na czynniki pierwsze i poznał wszystkie jego słabości. Tymczasem Łotysz, zamiast studiować partie swojego oponenta, leżał w szpitalnym łóżku. Znów dokuczyła mu nieznośna nerka. – Trener Tala próbował załatwić przełożenie tego meczu, ponieważ nie było szans, by Tal doszedł do siebie – mówi Giennadij Sosonko. – Łotewscy lekarze zarekomendowali, by Misza pozostał w szpitalu. Botwinnik żądał jednak, by jego rywala przebadali moskiewscy doktorzy. Kiedy Tal się o tym dowiedział, stwierdził krótko: „Nawet półżywy pokonam tego starego pierdołę. Niech przestanie kombinować”.

Cóż, tym razem Tal przecenił swoje możliwości. O mistrzostwo świata już nigdy więcej nie zagrał.

Oczywiście cały czas utrzymywał się na topie. Kiedy miał swój dzień, potrafił pokonać każdego. Bardzo mocno rozwinął się w aspektach, które początkowo stanowiły jego słabość. Przywykł do gry pozycyjnej, nabrał nieco rozwagi. Przełożyło się to między innymi na kolejne triumfy w mistrzostwach ZSRR w 1967, 1972, 1974 i 1978 roku. Lecz choroby i uzależnienia z roku na rok coraz bardziej dawały mu się we znaki. Po operacji usunięcia nerki uzależnił się od morfiny, prawdopodobnie zażywał również inne narkotyki, co tylko pogłębiało fatalny stan jego zdrowia. Dopiero jego trzecia żona, Angelina, zdołał go nakłonić, by używki ograniczył do papierosów i alkoholu. Posłuchał. Prawdopodobnie z wdzięczności za to, jaką troską otaczała go ta kobieta. – Wcześniej Misza nie wytrzymał z żadną partnerką dłużej niż dwa lata. Ze mną żył przez 22. Pewnie dlatego, że nie jestem dziwką – stwierdziła Angelina.

Tal rozgrywa partyjkę szachów z Fischerem na szpitalnym łóżku.

Alkoholowe ekscesy z udziałem Tala stawały się jednak coraz bardziej niebezpieczne. Łotysz kilka razy spowodował olbrzymie zamieszanie w hotelach, ponieważ zdarzało mu się zasnąć z papierosem w dłoni. Niewiele brakowało do pożaru. Kompletnie pijany zasypiał na wystawnych bankietach. – Pamiętam pewien Turniej Kandydatów z udziałem Tala. Zaczął po prostu fenomenalnie. Wygrał trzy albo cztery partie z rzędu i wyglądał na faworyta do końcowego triumfu – wspomina cytowany już Korcznoj. – A potem stało się coś dziwnego. W kolejnych partiach zaakceptował kilka szybkich remisów. Było to zupełnie nie w jego stylu, nie mogłem tego pojąć. Dopiero po czasie do mnie dotarło, w czym rzecz. Po każdej partii Tal wymykał się do baru na drinka. Kolejne porcje alkoholu stały się już dla niego istotniejsze od kolejnych zwycięstw. W końcu wraz z paroma kolegami znaleźliśmy go przy stoliku, z głową opuszczoną na piersi. Zanieśliśmy go do jego pokoju na rękach. Nie ocknął się.

Fani wciąż go doceniali, lecz nie aż tak bardzo jak w czasach świetności, gdy był bohaterem nie tylko na Łotwie, ale również w Jugosławii, gdzie otrzymywał owacje głośniejsze nawet niż lokalni arcymistrzowie. Zmienił się. Nawet fizycznie. W 1992 roku był zaledwie 56-latkiem, a przypominał 70-latka. Ciężkie choroby i morderczy tryb życia totalnie wyniszczyły jego organizm.

Niektórzy sugerowali, że Tal nigdy nie pogodził się z utratą tytułu mistrzowskiego, dlatego jego kariera zaczęła się tak gmatwać. Ale to raczej bzdura. Misza zawsze z dużym dystansem podchodził do porażki z Botwinnikiem. – Dlaczego wtedy przegrałem? Są dwa powody. Po pierwsze, musicie wiedzieć, że mój trener jest nie tylko mistrzem szachowym, znawcą teorii i świetnym psychologiem. Jest również piosenkarzem. W trakcie mojego pierwszego finału z Botwinnikiem, przed każdym starciem siadaliśmy w naszym pokoju w moskiewskim hotelu, a on wyśpiewywał neapolitańskie pieśni i operowe arie. Pięknie, oj jak pięknie śpiewał… Botwinnik mieszkał piętro niżej i niewątpliwie wszystko słyszał. O dziwo rok później wybrał lokum z dala od naszego. Pierwsza psychologiczna sztuka odpadła. Po drugie – zgubiłem mój szczęśliwy ołówek. Być może skradł mi go kibic Michaiła Moisiejewicza. Bez ołówka nie miałem szans.

„W moich partiach często znajdowałem korzystne kombinacje intuicyjnie. Po prostu czułem, że należy tak zagrać. Nie potrafiłem jednak przełożyć swojego procesu myślowego na normalny, ludzki język”

Michaił Tal

28 maja 1992 roku Tal zaczarował po raz ostatni.

Wymknął się ze szpitala, by wziąć udział w turnieju szachów błyskawicznych. Nie było to zresztą nic nowego w jego wykonaniu. Łotysz wielokrotnie uciekał ze szpitalnego łóżka, a potem znajdowano go w okolicznej knajpie lub w parku, gdzie grał sobie w najlepsze w szachy z przypadkowymi ludźmi i chętnie udzielał im wskazówek na przyszłość, analizując rozmaite warianty i pozycje. Tym razem jednak „Czarodziej z Rygi” postanowił się zmierzyć ze zdecydowanie nieprzypadkowym towarzystwem. Turniej, na który się nieoczekiwanie zapisał, był bowiem bardzo mocno obsadzony. Jego główną gwiazdą był zaś sam Garri Kasparow – mistrz świata od 1985 roku. Już wtedy zawodnik cieszący się statusem wybitnego, żywa legenda szachów.

Kasparow wygrał tamtego dnia wszystkie partie. Poza jedną. – Tal wygrał okropnie, lecz wciąż był Talem. Tamtego dnia przegrałem tylko z nim. Potem wziąłem odwet, ale trzeba przyznać, że nawet wówczas miał jeszcze tę niewiarygodną wizję gry – wspominał Garri.

Fragmenty nagrania z ostatniego meczu rozegranego przez Tala.

Dokładnie miesiąc po tym spotkaniu Michaił Tal zmarł. Oficjalną przyczyną śmierci był krwotok wewnętrzny, ale przyjaciele Łotysza twierdzą, że jego organizm po prostu odmówił posłuszeństwa. Przestał działać jako całość.

***

Tal grał jak huragan i żył jak huragan. Zarówno na szachownicy, jak i w życiu, popełnił z całą pewnością wiele błędów. Niektórych pewnie żałował, a innych nawet nie zauważył, cały czas goniąc za kolejną przygodą. Ale sam „Czarodziej z Rygi” stwierdził przecież: – Błędy nie są dobre, nie należy ich popełniać. Są jednak nieuniknione. Gra bezbłędna, nieskazitelna, byłaby zarazem bezbarwna. I te słowa można chyba potraktować nie tylko jako motto Tala-szachisty, ale i Tala-człowieka.

MICHAŁ KOŁKOWSKI

fot. NewsPix.pl / ChessBase.com / Wikimedia Commons / Pinterest
źródła: Wiktor Wasiljew: „Zagadka Tala”, Michaił Tal: „Tal-Botwinnik 1960”, Giennadij Sosonko: „Mistrzowie, których znałem”, Michaił Tal: „Życie i mecze Michaiła Tala”, Garri Kasparow: „Moi wielcy poprzednicy cz. 2”, Michaił Tal: „Atakuj z Michaiłem Talem”, Sally Landau: „Szach i mat! Historia miłosna Sally Landau i Michaiła Tala”.

PS Jeżeli ktoś chciałby pooglądać partie Michaiła Tala z naprawdę efektownym, barwnym komentarzem w języku polskim, serdecznie polecam kanał Marianczello Dominoni. Można się czegoś dowiedzieć i pośmiać przy okazji.

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Piłka nożna

Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Szymon Janczyk
20
Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Komentarze

66 komentarzy

Loading...