Macedonia Północna wywalczyła wczoraj historyczny awans na Euro, a bardzo duży udział miał w tym niezniszczalny Goran Pandev. Grający od niemal dwudziestu lat we Włoszech i swojej reprezentacji napastnik miał zakończyć karierę już po ostatnim sezonie, ale także dzięki nienagannemu prowadzeniu się postanowił grać dalej. Dzielnie pomaga więc w Genoi w walce o utrzymanie, a Macedonię wprowadził właśnie na europejski czempionat.
Dla swoich bardzo zdolnych, znanych choćby z młodzieżowych mistrzostw Europy kolegów Elmasa czy Bardhiego musi być prawdziwym mentorem. Pandev urodził się jeszcze w czasach, kiedy jego kraj był częścią Jugosławii. Przeżył więc znacznie poważniejsze zmiany administracyjne niż jego młodsi partnerzy z kadry, którym dopisano tylko człon Północna do spornej (przynajmniej z greckiego punktu widzenia) nazwy. Pochłonięty piłką od najmłodszych lat rozpoczął karierę w lokalnym klubie FK Belasica, występując w macedońskiej ekstraklasie już w wieku szesnastu lat. Szybko został jednak wyłowiony przez skautów Interu Mediolan. Włoski klub zapłacił Belasicy 250 000 euro i sfinalizował transfer kolejnego Macedończyka w historii klubu po Darko Panczewie, nierzadko zresztą wypowiadającym się o Pandevie negatywnie, zarzucając mu choćby powrót do kadry dopiero po wsparciu finansowym przyznanym przez związek jego akademii.
JEŚLI JUŻ JESTEŚ NA GÓRZE, POŚLIJ WINDĘ PO TYCH NA DOLE
Strumica, w której się urodził i zaczynał karierę w zespole FK Belasica to jedno z najbogatszych miast Macedonii Północnej, ośrodek rolnictwa i przemysłu włókienniczego, kwitnie w nim życie nocne, odbywa się festiwal filmowy, działają dwie uczelnie, a ta prywatna oferuje nawet kierunek zarządzanie sportem. I bez studiów na nim z zarządzaniem klubem piłkarskim przyszłość wiąże zapewne Pandev. Pandev, który nie tylko byłby mile widziany w gabinetach Interu Mediolan, ale ma także własny klub.
Dziś FK Belasica, w której pierwsze piłkarskie kroki wykonywał Pandev, gra na drugim poziomie rozgrywkowym. Najlepszym zespołem z miasta stała się założona przez Gorana przed dziesięciu laty Akademija Pandev. Początkowo był to zgodnie z nazwą tylko zespół juniorski, ale po czterech latach działalności powstała i drużyna seniorska, która w 2017 roku wywalczyła awans do ekstraklasy, a w poprzednich rozgrywkach sięgnęła po krajowy puchar. W tegorocznych eliminacjach Ligi Europy oprócz Akademii Puskása mieliśmy również Akademię Pandeva. Obie drużyny nie przebrnęły pierwszej rundy. Prezesem i trenerem w klubie są starzy znajomi Pandeva, jeszcze z początków jego przygody z piłką.
Wszystkiego dogląda też grający w ataku brat piłkarza – Saszko.
Klub kapitana reprezentacji do 2018 grał na stadionie Belasicy. Gdy przestał się dogadywać z włodarzami – po prostu wymeldował się na oddalony o jedenaście kilometrów obiekt Horizontu we wsi Turnovo. Włodarze obu największych drużyn w mieście przedstawiali odmienne wersje zdarzeń. Według Akademii Belasica chciała 1200 dolarów za wynajęcie stadionu na każdy z pierwszych dziesięciu meczów, a cena ta miała jeszcze wzrastać. Pierwszy klub Pandeva twierdzi, że poszło o stadionową restaurację, w której Akademija podobno nie chciała się stołować. Zresztą, to i tak didaskalia, głównym celem i ambicją Pandeva pozostaje przecież szkolenie.
Cały czas w budowie jest centrum treningowe Sportski Centar Pandev, w którego skład wchodzi i własny stadion, który nadaje się już do użytku. Pandev już pewnie nie spotka się w reprezentacji z ludźmi w pełni ukształtowanymi według jego planu szkoleniowego, ale może spać odrobinę spokojniej, bez trwogi o swoich sukcesorów w kadrze.
PRZEDŁUŻONA KARIERA
Pandev wszystko finansuje z własnej kieszeni (miasto woli pomagać starszemu klubowi), ale nie ma jednak zapewne wiele czasu na doglądanie akademii, bo jest cały czas potrzebny w Genui. Do stolicy Ligurii trafił przed pięcioma laty po bardzo nieudanej przygodzie w Galatasaray. W Turcji dobrze wspominać może tylko jeden mecz pucharowy, w którym strzelił hattricka i towarzystwo swojego dobrego kolegi Blerima Dżemailego, z którym spotkał się i w Napoli, i potem w Genui.
Ale w grze nie pomogło ani towarzystwo mówiącego po włosku pomocnika, ani też niedługa obecność w klubie trenera Prandelliego (również znajomego z miasta Krzysztofa Kolumba). Pandev już przychodząc do Galaty był w wywiadach pytany o swój kolejny klub, a jako zainteresowanych wymieniano Torino i Fiorentinę. Powrót do Włoch był więc nieunikniony, ale padło na Genuę. W niej Macedończyk miał przyjemność pracy choćby z Gasperinim, który wprowadził przecież klub aż do europejskich pucharów (w których ostatecznie w miejsce Genoi zagrała Sampdoria), ale też wieloma ciekawymi napastnikami. Genialnie grającym głową Leonardo Pavolettim, bardzo młodym i bardzo zdolnym Pietro Pellegrim, synem Diego Simeone Giovannim czy w ostatnim czasie Krzysztofem Piątkiem i Christianem Kouame.
W zależności od jakości partnerów grał mniej lub więcej. Za Gasperiniego był raczej jokerem, w ostatnich latach, kiedy mająca w dorobku dziewięć mistrzostw Włoch Genoa balansuje na granicy spadku jest już wykorzystywany w większym wymiarze czasowym. Po bardzo dobrym wyniku bramkowym (9 goli) z zeszłego sezonu można powiedzieć, że starzeje się jak wino. Ubywa włosów na głowie, przybywa za to pięknych trafień, jak choćby to z pierwszej kolejki obecnego sezonu i wysoko wygranego meczu z Crotone. I po nim przyszła jednak seria porażek i los klubu w kolejnym sezonie, nawet mimo obecności w drużynie Matii Destro czy utalentowanego Scammacci, może w dużej mierze zależeć od Macedończyka.
Można napisać, że klub opierający się na 37-letnim Macedończyku to jakiś koszmar porządnego dyrektora sportowego.
Ale można też wskazać – on przecież cały czas daje jakość, należąc do tej unikalnej grupy z pokolenia Zlatana, która w ogóle nie zwraca uwagi na mijające lata. Poza tym – grę na dole ligowej tabeli Pandev pamięta z samego początku swojej kariery. Po sprowadzeniu piłkarza, a także drugiego Macedończyka Aco Stojkova, Inter ogrywał ich najpierw w swoich drużynach młodzieżowych, a potem wypożyczył, najpierw do Serie C do Spezii. Potem, ale już tylko Pandeva, bo kolega trafił do Górnika Zabrze, do Ancony, który miała w roku 2003 zacząć swój drugi w historii pobyt we włoskiej ekstraklasie. Pobyt ten skończył się katastrofą. Klub ze stolicy regionu Marche pierwsze punkty zdobył dopiero w 29 kolejce sezonu.
Ostatecznie uzbierał zaledwie 13 oczek i jest uznawany za najgorszy w całej historii Serie A. Młody Pandev grał jednak w pierwszym składzie i pozostał na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Inter wykorzystał go jako kartę przetargową przy sprowadzaniu Dejana Stankovicia z Lazio. Z Serbem Macedończyk spotka się ponownie w Mediolanie, ale na razie trzeba się przenieść do Rzymu.
Rzymu, którego białobłękitna część szybko pokochała Pandeva. Nic dziwnego, już w pierwszym sezonie potrafił on zabawić się z trójką Zambrotta, Thuram i Cannavaro, po czym pokonać Buffona. Zaczęła się piękna, pięcioletnia przygoda Macedończyka z Lazio, która skończyła się bardzo smutno. Zanim jednak w sprawy między piłkarzem a klubem trzeba było angażować sądy, Pandev zdołał strzelić ponad 60 goli, przyczynić się do wygrania Pucharu Włoch i zostać ulubieńcem trenera Dellio Rossiego, który bardzo pozytywnie wypowiada się o Macedończyku i w październiku tego roku. Już podczas gry w Lazio, Pandev został też odznaczony przez prezydenta kraju orderem za promowanie Macedonii na świecie i osiągnięcia w sporcie. A przecież prawdziwe sukcesy były dopiero przed nim.
POTRÓJNA KORONA
Nie byłoby jednak potrójnej korony z Interem, gdyby nie wygrany spór o rozwiązanie kontraktu z prezydentem Lazio, Claudio Lotito. Ten ostatni nie zmienia się po dziś dzień i nadal bywa w negocjacjach niezbyt przyjaznym partnerem. Pandeva nazywał buntownikiem. Ten postanowił się bowiem postawić biznesmenowi, po tym, jak odmówiono mu podwyżki i w praktyce odmówiono pozwolenia na odejście. Milion euro, które zarabiał, to jak na wkład piłkarza i jego znaczenie dla drużyny rzeczywiście niewygórowana suma, a Lotito znał wartość Pandeva, bo nie zamierzał go sprzedawać poniżej 19 milionów euro, co było ceną zaporową, ale też oczywiście zemstą prezydenta na krnąbrnym zawodniku. Skończyło się jak często u nas – odsunięciem od pierwszej drużyny, traktowaniem jak powietrze, zmuszaniem do samotnych treningów.
Pandev znosił to wszystko z trudem, tym bardziej, że mający na niego chrapkę Zenit chciał mu płacić cztery miliony euro rocznie. Piłkarz wniósł sprawę o mobbing i męki Gorana zostały ukrócone.
Kontrakt został rozwiązany z winy klubu.
– Ciało zawsze zachowuje w sobie jakąś ukrytą energię. Mourinho potrafił świetnie ją ze mnie wydobyć, za co jestem mu wdzięczny do dzisiaj – mówił o portugalskim trenerze, którego nazywa również ojcem, chwali za umiejętności taktyczne i zarządzanie szatnią, wspominając swoje początki w Interze Mediolan, do którego trafił przecież prosto z rzymskiego Klubu Kokosa. Sześciomiesięczny rozbrat z piłką nie przeszkodził mu stać się ważną, choć nie zawsze pierwszoplanową postacią w układance The Special One.
W najważniejszym meczu sezonu – finale Ligi Mistrzów – Pandev grał jednak w pierwszym składzie, tworząc linię ataku z Samuelem Eto’o i Diego Milito. W 68 minucie tego meczu na boisko pojawił się i Dejan Stanković. Inter wygrał mecz, wcześniej wygrywając także ligę i puchar. Powrót Macedończyka do Mediolanu okazał się więc niezwykle udany. W kolejnym sezonie Pandev grał więcej, w kolejnej edycji LM potrafił nawet rozstrzygnąć dwumecz z Bayernem w 1/8 finału i asystować przy golu Milito w finale Coppa Italia, ale potrzebujący przebudowy klub wypożyczył go jednak na początku kolejnych rozgrywek do Napoli.
Na południu Włoch Macedończyk spotkał kolejnego bardzo ważnego trenera na swojej drodze – Waltera Mazzariego, a także starego znajomego z Interu – Rafę Beniteza.
W barwach Napoli Pandev grał bardzo dużo, a uznanie kibiców zyskiwał także dzięki bramkom strzelanym Juventusowi, czy to w lidze, czy w Superpucharze Włoch. Jak niemal każdy piłkarz podkreśla fanatyzm tifosich z Neapolu.
– Ludzie stamtąd sprawiają, że czujesz się jak prawdziwy piłkarz. Zdobycie Pucharu Włoch świętują tak, jakby to była Liga Mistrzów – mówił, bardzo pozytywnie wspominając czas spędzony na San Paulo. W barwach Napoli fetę po wygraniu Coppa Italia przeżył dwukrotnie, a w sumie ma aż pięć wygranych Pucharów Włoch, w tym cztery z rzędu. Raz był też królem strzelców tych rozgrywek.
Wprowadzenie swojej reprezentacji na wielki turniej to jednak nie lada osiągnięcie, pewnie warte jeszcze więcej, niż niejeden puchar w gablocie.
W reprezentacji Pandev gra aż od 2001 roku. Podczas Mistrzostw Europy będzie więc świętował piękny jubileusz dwudziestu lat w drużynie narodowej Macedonii Północnej. Być może już jako członek kadry dyrektorskiej Interu Mediolan, który miał mu proponować powrót na Giuseppe Meazza w styczniu tego roku. Jak podawał Gianluca Di Marzio Pandev miałby dokończyć poprzedni sezon w barwach nerazurrich, a potem objąć funkcję menedżerską. Odrzucenie tej oferty może oznaczać jednak to, że w garnitur Goran wskoczy raczej już w swoim rodzinnym mieście.
Co zresztą podkreśla, jakim człowiekiem renesansu jest Pandev. 20 lat w reprezentacji, dziesiątki fantastycznych meczów w najsilniejszych klubach, a przy tym własny, dobrze prosperujący klub, plus opinia fachowca na tyle zręcznego i wszechstronnego, że ma otwarte drzwi gabinetów w połowie klubów ligi włoskiej. Brakowało tylko jakiegoś spektakularnego sukcesu w barwach Macedonii Północnej.
Do wczoraj.
KAMIL FRELIGA