Pierwsza minuta doliczonego czasu gry. Wszystko wskazuje na to, że barażowe starcie o udział w mistrzostwach Europy pomiędzy Węgrami a Islandczykami zakończy się remisem 1:1 i do wyłonienia zwycięzcy potrzebna będzie dogrywka. Wtedy do akcji wkroczył on – Dominik Szoboszlai. Po prostu przejął futbolówkę, przebiegł z nią kilkadziesiąt metrów i huknął płasko zza szesnastki. Prosto do sieci. Gościom zabrakło już czasu na ripostę, a Szoboszlai kolejny raz udowodnił, że tkwi w nim potencjał na gwiazdę nie tylko węgierskiego, ale i europejskiego futbolu.
Szoboszlai, czyli nowy lider kadry
Lewoskrzydłowy Red Bulla Salzburg ma na swoim koncie zaledwie jedenaście występów w narodowych barwach, a już zdążył zapisać się złotymi zgłoskami w najnowszej historii węgierskiego futbolu. Choć może należałoby powiedzieć: “aż jedenaście występów”. Ostatecznie mówimy o piłkarza zaledwie dwudziestoletnim. Ale w karierze Szoboszlaia dzieje się tak dużo i tak szybko, że nie można się dziwić, iż wypracował on sobie pozycję pierwszoplanowego zawodnika w kadrze pomimo tak młodego wieku. Zadebiutował w niej w marcu 2019 roku, w meczu eliminacyjnym do Euro 2020 (dziś już 2021). Stosunkowo niedawno, tym bardziej jeśli weźmiemy pod uwagę, że po drodze była jeszcze dość długa przerwa w rozgrywkach międzynarodowych z powodu pandemii koronawirusa. W premierowym występie pojawił się na boisku z ławki, lecz niedługo potem wskoczył już do wyjściowej jedenastki i miejsca w niej nie oddał.
W Salzburgu węgierski piłkarz jest – jako się rzekło – wystawiany głównie na skrzydłach. Najczęściej lewym, niekiedy prawy. Przynajmniej na papierze, bo w trakcie gry jego rola niekiedy się zmienia. Natomiast w reprezentacji Szoboszlai występuje zazwyczaj po prostu jako ofensywny pomocnik. Z dziesiątką na plecach, co też jest dość wymowne.
Dominik Szoboszlai (na pierwszym planie)
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że Szoboszlai to po prostu reżyser gry w ekipie Madziarów. Kibiców zachwycił już w debiucie, gdy zakpił sobie dryblingiem z Marka Hamsika, który w rewanżu go sfaulował i obejrzał za to żółtą kartkę.
Bohater zwycięstwa 2:1 nad Islandczykami tak opowiadał na gorąco o swoim występie. – To był już doliczony czas gry. Poprowadziłem piłkę chyba przez dwadzieścia metrów, ominąłem kilku przeciwników. Nie miałem już jednak siły dalej biec. Pomyślałem więc, że po prostu kopnę w kierunku bramki – przyznał Węgier. Rzecz jasna z szerokim uśmiechem na twarzy. – Cieszę się tym bardziej, że długo nie byłem pewien, czy będę mógł wystąpić przeciwko Islandii. Na szczęście ostatni test na obecność koronawirusa dał wynik negatywny. Kiedy widziałem, że piłka wpada do islandzkiej bramki, cała moja dotychczasowa kariera przeleciała mi przed oczami. (…) Wiadomo, jaka jest sytuacja w kraju. Oglądało nas mnóstwo ludzi, bo wieczorami wszyscy są zamknięci w domach. Cieszę się, że mogliśmy dać ludziom trochę radości. Nasze zwycięstwo i awans na Euro chciałbym zadedykować pracownikom służby zdrowia.
Szoboszlai, czyli dzieciak skazany na futbol
Smykałka Szoboszlaia do futbolu była kwestią oczywistą właściwie od zawsze. Ojciec Dominika sam był piłkarzem i zadbał o to, by skierować zainteresowania syna w odpowiednią stronę. Zabierał go ze sobą na mecze, a do zabawy dawał mu właściwie wyłącznie piłkę. W 2007 roku Zsolt Szoboszlai wystartował natomiast z własną akademią piłkarską, gdzie jego syn mógł uczestniczyć w profesjonalnych treningach. – Zawsze go namawiałem, żeby wykonał jeszcze jedno ćwiczenie, nawet gdy był już bardzo zmęczony. W nagrodę zabierałem go na lody, albo szliśmy na plac zabaw – wspominał Zsolt na łamach FourFourTwo. – W ten sposób dopingowałem go, by przełamywał własne bariery i zawsze wkładał maksimum wysiłku w treningi. To zaprocentowało w przyszłości.
Co ciekawe, wcześniej obu Szoboszlaiów przepędzono ze szkółki Videotonu (dziś: MOL Fehervar FC). Zsolt, który trenował najmłodszych dzieciaków w akademii słynnego na Węgrzech klubu, postanowił podzielić swoich podopiecznych na dwie grupy. Jedną dla bardziej zaawansowanych, drugą dla mniej. Nie spodobało się to jednemu z rodziców, który poprosił trenera, bo przesunął jego syna do mocniejszej grupy. Okazało się, że facet ma też jakieś chody w kierownictwie akademii, bo szefowie również zasugerowali Zsoltowi, by zrobił tę drobną przysługę. Szoboszlai senior kategorycznie odmówił.
“Zawodnikom dobrym technicznie futbol sprawia najwięcej radości”
Zsolt Szoboszlai
Odmówił i… I wyleciał z roboty. Syna oczywiście zabierając ze sobą.
Wówczas Zsolt – wraz z dwójką kolegów, podobnie jak on niezadowolonych z funkcjonowania akademii Videotonu – założył własną szkółkę piłkarską w Szekesfehervar. Działającą mocno w kontrze nie tylko do wspomnianego klubu, ale całej węgierskiej federacji. Wsparcie finansowe zapewniane przez partnerów zapewniło Zsoltowi olbrzymią swobodę działania i pozwoliło mu na stworzenie akademii wedle autorskiej, niepopieranej związek koncepcji. Olbrzymią wagę przywiązuje się w niej do kwestii czysto technicznych, a grupy treningowe są możliwie jak najmniejsze, by zindywidualizować zajęcia. To właśnie tam rozkwitł talent bohatera wczorajszego barażu. – Najważniejsze dla jego rozwoju było to, że od najmłodszych lat próbował przekraczać kolejne bariery. Rywalizować ze starszymi od siebie. To go rozwijało. Nawet jeżeli czasami było to trudne, nigdy się nie załamywał – powiedział Zsolt Szoboszlai.
Cordial Cup U-13 (2013)
Akademia Főnix-GOLD szybko zaczęła odnosić sukcesy na turniejach juniorskich, a Dominik – nazywany wówczas przez kolegów: “Mały” – wyrósł na największą gwiazdę swojego rocznika i w ogóle całej szkółki. Zrobiło się o nim głośno. – Nie było łatwo trenować u ojca, bo zawsze wymagał ode mnie więcej niż od pozostałych chłopaków. Ale to była właściwa droga – uważa piłkarz Salzburga.
Szoboszlai, czyli gwiazda Salzburga
W 2016 roku nastolatkiem zainteresowali się wszędobylscy skauci Red Bulla Salzburg. Szybko przekonali Zsolta, że mają pomysł na poprowadzenie kariery jego syna, więc ojciec postanowił odrzucić zaloty innych łowców talentów. Między innymi z Atalanty i paru klubów holenderskiej Eredivisie. Młodszy Szoboszlai najpierw trafił do FC Liefering, klubu satelickiego Red Bulla. W 2018 roku wylądował zaś w samym Salzburgu. W międzyczasie zdążył też wielokrotnie zabłysnąć w reprezentacji Węgier do lat 17. Jego kariera nabrała tempa. Może nawet nieco za dużego, ponieważ Szoboszlai trochę odleciał. Pozbawiony ścisłej kontroli ze strony ojca, zaczął spuszczać z tonu na treningach. Szkoleniowcy mieli zastrzeżenia odnośnie jego wątłej sylwetki. Zastanawiano się, czy Węgier w ogóle zdoła przystosować się do wymagań zawodowego futbolu, czy też zostanie jedną z wielu gwiazdek, które szybko zgasły po wyjściu z wieku juniora. Na dodatek Dominik miał też spore kłopoty z nauką języka niemieckiego, co utrudniało mu aklimatyzację w nowym otoczeniu.
“Nigdy nie miałem dzieciństwa z prawdziwego znaczenia. Moi znajomi ze szkoły wychodzili do kina, spędzali czas ze sobą. Ja popołudniami trenowałem pod okiem ojca”
Dominik Szoboszlai
Marco Rose, który prowadził ekipę Salzburga w sezonie 2018/19, sporo czasu poświęcił na to, by przekonać Szoboszlaia do cięższej pracy i uświadomić mu w indywidualnych rozmowach, że na samym talencie daleko nie zajedzie w seniorskiej piłce. Dominik był jednak bardzo pewny siebie, co oczywiście miało swoje plusy, ponieważ dodawało mu pozytywnej bezczelności na boisku, ale niosło też nieco gorsze konsekwencje. Węgier zdecydowanie za szybko uwierzył we własny geniusz.
Dlatego jego początki w zespole Red Bulla nie były szczególnie imponujące. Rozkręcił się dopiero z czasem, gdy wreszcie zdał sobie sprawę, że wielkie osiągnięcia dopiero przed nim, a na razie w piłce jego nazwisko niewiele jeszcze znaczy. Zrobił niebagatelne postępy, jeżeli chodzi o przygotowanie atletyczne i motoryczne. Na pierwszy rzut oka widać, że nabrał masy mięśniowej.
Dominik Szoboszlai w towarzystwie m.in. Erlinga Haalanda
W sezonie 2019/20 Szoboszlai był już gwiazdą Salzburga pełną gębą. W samej tylko austriackiej ekstraklasie zapisał na swoim koncie dziewięć goli i czternaście asysty. Wielokrotnie trafiał do siatki bezpośrednio z rzutów wolnych, co generalnie stało się jego specjalnością. Jest to zresztą kolejna zasługa ojca, który wymagał od syna codziennego ćwiczenia uderzeń ze stojącej piłki. – Dominik niesamowicie się u nas rozwinął. Nie tylko piłkarsko, ale i pod względem osobowości – mówi Christoph Freund, dyrektor austriackiego klubu.
W obecnych rozgrywkach Szoboszlai ma już na koncie sześć asyst i jedną bramkę w lidze, a także dwa trafienia w Lidze Mistrzów. Salzburg w Champions League nie radzi sobie aż tak imponująco jak rok temu – czemu trudno się dziwić, zespół został poważnie osłabiony – ale akurat do Węgra trudno mieć o to pretensje. On staje na wysokości zadania.
Szoboszlai, czyli łakomy kąsek
Wiadomo, że dla talentów tego kalibru Salzburg jest tylko przystankiem w drodze na szczyty europejskiego futbolu. Gdzie zatem trafi Szoboszlai? Jego kontrakt z hegemonem austriackiej ekstraklasy wygasa latem 2022 roku, więc można się spodziewać, iż działacze Red Bulla już w przyszłym roku spróbują sprzedać gdzieś Węgra, dopóki da się jeszcze na nim godziwie zarobić. Na razie na szczycie listy chętnych wydaje się figurować – cóż za zaskoczenie! – RB Lipsk. Ale hiszpański “AS” informował ostatnio, że to Real Madryt wysuwa się na prowadzenie w wyścigu po podpis Szoboszlaia pod kontraktem.
Rok temu do przestrzeni publicznej wyciekły również informacje, że dyrektor sportowy Juventusu – Fabio Paratici – ma Szoboszlaia na swojej liście życzeń, obok takich zawodników jak Zaniolo, Tonali, Romero czy Chiesa. Dwaj ostatni są już piłkarzami “Starej Damy”, można się zatem domyślać, że temat transferu Węgra również był na poważnie sondowany. Ponoć swoich szans w walce o Szoboszlaia poszukają także takie kluby jak Arsenal i AC Milan, a zatem mamy już całą kolejkę chętnych po Węgra.
Z wypowiedzi ojca zawodnika można wywnioskować, że przyszłość Dominika jest już dość dokładnie zaplanowana, choć na razie do mediów nie wyciekły żadne konkrety. Ale akurat po tej rodzinie nie należy się spodziewać transferowej sagi, która będzie grzała opinie publiczną miesiącami. Wielce prawdopodobne, że skończy się po prostu na najbardziej oczywistym kroku. Przeprowadzce do Lipska.
– Na razie nie możemy niczego wyjawić – mówi tajemniczo Zsolt. Gdziekolwiek jednak Szoboszlai nie trafi, jedno jest pewne. Jeżeli Węgrzy mają osiągnąć dobry wynik na mistrzostwach Europy, to właśnie dzięki niemu.
fot. NewsPix.pl