W piekle na wszystkich kanałach sportowych leci dzisiejsze 0:0 Widzewa z GKS-em Bełchatów. Na okrągło. Stąd się bierze wycie dusz potępionych, nie z jakiegoś tam przypalania w kotłach.
Przewidywaliśmy kaszanę, ale każda kaszana ma jakieś granice przyzwoitości. Tej zabrakło przede wszystkim piłkarzom Widzewa. GKS ma parę argumentów na swoją obronę: grał na wyjeździe. Przedłużył passę meczów bez straty gola do pięciu. No i latem w Bełchatowie bieda tak piszczała, że niektórzy piłkarze z apetytem patrzyli na tynk na ścianach, podczas gdy Widzew ma niektóre z najwyższych kontraktów w lidze. Dlatego pewnie Węglewski remis wziąłby w ciemno przed meczem. Dla kibiców Widzewa remis w takim stylu to jak ściera w twarz.
Widzew nie dokonał w składzie żadnych zmian względem meczu z Miedzią Legnica, jedyną była roszada na dziewiątce, gdzie tym razem sił na tej pozycji próbował Michalski. I co tu kryć, im prędzej będzie mógł stamtąd uciec, tym lepiej dla niego i dla całego Widzewa. Michalski dzisiaj do dobrej sytuacji doszedł tylko raz, w samej końcówce, gdzie już zresztą pojawił się na boisku Robak, a więc dzięwiątkowanie Michalskiego nie przyniosło żadnych wymiernych efektów. Nawet ta szansa to parodia gry napastnika – Michalski znajduje się gdzieś na szóstym metrze bez krycia. Wokół tyle miejsca, że można urządzić gimnazjalną potańcówkę. A Michalski podczas próby uderzenia głową prawie siada na dupie, w jednej z najbardziej kuriozalnych główek jakie widzieliśmy. Uderzenie kierunkowe – w kierunku od bramki.
Ale hola hola, nie chcemy, żebyście mieli wrażenie, że w tym meczu działo się cokolwiek przypominającego futbol.
W tym meczu nie było ani jednej składnej od A do Z akcji.
Ba, jak powiedziałby Franz Smuda, w tym meczu nie było ani jednej akcji składnej chociaż od A do O.
Pierwsza połowa pod tym względem była po prostu skandaliczna. Jakieś nieprzygotowane próby strzałów, tylko stopniowalne – Makuch jeszcze jak cię mogę, wybroni się, bo uderzył obok słupka. Ale próby Poczobuta? Albo rzut wolny Mąki, który podobno piłką strącił dziecięcy latawiec nad Skierniewicami? Gdyby realizator był zmuszony pokazać najlepsze akcje pierwszej połowy, co by pokazał? Jak Winsztal mógł dojść do piłki w polu karnym, ale jednak nie doszedł? Czy jakieś rozegrania Tanżyny z własnej połowie? Kuriozum.
Pole do popisu miał w tym meczu tylko ktoś zbierający materiał do piłkarskich jaj. Stałe fragmenty Widzewa – pakujemy na taśmę w zasadzie w komplecie. Akcje Prochownika – w zasadzie również. Podanie Kosakiewicza dziesięć metrów za plecy, choć Michalski był właśnie dziesięć metrów od niego. Kosakiewicza wybijającego piłkę w Poczobuta, potem ratującego się faulem. Serię boiskowych poślizgów w różnych, losowych miejscach boiska. Próbę sprytnego zagrania przy linii, które zakończyło się wyjściem za linię. GKS, który tak wykonał korner, że spalił go w dwa podania. Wolej Poczobuta z 35 metrów, który – SENSACJA – nawet nie zbliżył się w okolice bramki.
Albo weźmy nawet te sytuacje, gdzie wydawało się, że może na chwilę na stadionie Widzewa pojawić się piłka nożna. Tuż po zmianie stron Kosakiewicz wypuszcza do Michalskiego. Ten dobrze wpada w pole karne. Jest przewaga. Trzeba tylko dograć do Prochownika i pewny gol. No ale Michalski – ZNOWU SENSACJA – nie podaje dokładnie. I znowu nie powiemy co.
Dobi ten paździerz próbował odmienić wprowadzeniem Robaka. Ale nawet Robak zaliczył dzisiaj solidny falstart. W pierwszej akcji źle trafił w piłkę i w czystej sytuacji podał piłkę Lenarcikowi. Potem z dużym polotem łapał spalone.
Choć GKS dzisiaj szczególnie Mleczce nie zawracał głowy, tak golkiper Widzewa i tak, mimo czystego konta, zdołał przypomnieć o swojej elektryczności. W końcówce meczu kompletnie bez potrzeby wyszedł gdzieś poza pole karne, gdzie finalnie faulował Zdybowicza. GKS miał wtedy pustą bramkę, ale nie trafił. Mleczko był o włos od zostania honorowym obywatelem Bełchatowa, bo to byłby gol za darmo. Widzew jeszcze miał meczową w ostatnich sekundach, ale Ojamaa przegrał sam na sam z Lenarcikiem, a Kun uderzył siła razy ramię. Oddajmy, że chyba ten strzał spodobał się Możdżeniowi, bo w jednej z ostatnich akcji też w absurdalny sposób załadował ile fabryka dała.
Kiedyś podobno Andrzej Strejlau zapytany o 0:0 Polski z Cyprem pochwalił doskonałą organizację defensywną obu zespołów. I tak, Węglewski będzie mógł pochwalić swoich obrońców, ze szczególnym uwzględnieniem Lenarcika, któremu gratulujemy passy, a także Mariusza Magiery.
Ale Magiera pięknie puentuje ambicje Widzewa, sięgające na ten sezon miejsc barażowych, czyli mimo wszystko walki o awans. Jeśli złomuje cię 36-letni Mariusz Magiera, wypluty przez Ekstraklasą pięć lat temu, to jasno pokazuje, że to na ten moment ambicje na wyrost.
Widzew Łódź – GKS Bełchatów 0:0
Fot. NewsPix