Reklama

„Przybyłko to absolutnie najlepszy polski zawodnik w MLS”

redakcja

Autor:redakcja

10 listopada 2020, 15:23 • 9 min czytania 18 komentarzy

– To najlepszy polski zawodnik w Major League Soccer. Już w ubiegłym sezonie pokazywał się z dobrej strony, bił rekordy Polaków sprzed lat, ale nawet ja nie spodziewałam się, że zagra dwa kolejne sezony na tak wysokim poziomie. To środkowy napastnik, który strzelił 8 goli i dołożył – uwaga – aż 6 asyst. Nie wiem, co zrobił Jim Curtin, ale udowadnia, że jest fantastycznym trenerem. Poukładał w sumie przeciętną drużynę, bez gwiazd wielkiego formatu. To on w przeciągu sezonu czy dwóch samodzielnie wykreował gwiazdy, a jedną z nich jest właśnie Przybyłko. Potrafi się sprawdzić jako środkowy napastnik, jako cofnięty napastnik, ale i jako rozgrywający – mówi w rozmowie z Weszło FM Katarzyna Przepiórka z serwisu „Amerykańska Piłka”.

„Przybyłko to absolutnie najlepszy polski zawodnik w MLS”
Philadelphia Union najlepszym zespołem rundy zasadniczej, w jej barwach szaleje Kacper Przybyłko. Jak ci się podobał ten sezon w MLS?

Muszę przyznać, że ten sezon w ogóle mi się nie podobał! Bardzo długa przerwa już na początku, po pierwszych dwóch kolejkach. Potem bardzo długie targi dotyczące pensji, ogółem pieniędzy w lidze. Turniej w Orlando z nie do końca jasnymi zasadami, początkowo mecze z fazy grupowej wliczano do sezonu regularnego, kolejnych już nie. Część zespołów miała zresztą o to pretensje, bo przecież tak naprawdę znikała wówczas stawka. No bo o co gramy? O miejsce w Lidze Mistrzów CONCACAF, która nie wiadomo kiedy i jak się odbędzie? Jakieś niezbyt wysokie wynagrodzenie pieniężne? Można było sobie darować to zamieszanie z milionem dolarów do podziału, bo to jak na standardy MLS śmieszne pieniądze.

W turnieju zresztą nie wszystkie drużyny wzięły udział, zabrakło choćby Nashville czy Dallas. Potem te kluby musiały kombinować, by nadrobić swoje mecze, a sytuacji nie ułatwiały pandemiczne obostrzenia. Niektóre stany zakazywały organizowania spotkań, inne przejazdów pomiędzy miastami. Kibice, zwłaszcza klubów z Zachodniego Wybrzeża, nawet nie z samej zachodniej konferencji, mogli mieć pretensje. Tam tych mocnych drużyn bardzo blisko siebie jest wiele, na Wschodzie jest trochę „luźniej”, a przez to łatwiej. Do kuriozalnej sytuacji doszło z udziałem klubów z Kanady, Vancouver Whitecaps, Toronto FC i Montreal Impact grały właściwie między sobą, dopiero potem musiały się przenieść do USA. Grały na nieswoich obiektach, ich mecze były rozpisywane jako mecze domowe. Drużyny ze wschodu takich problemów nie miały, co mogło być ich delikatną przewagą. Z drugiej strony: i tak nie wszystkie drużyny miały tyle samo spotkań na koniec sezonu.

Jak to?

Bardzo starano się rozegrać wszystkie mecze, ale część przełożonych z uwagi na koronawirusa na późniejsze terminy ostatecznie w ogóle nie doszło do skutku. To pierwsza taka sytuacja w historii ligi, przedziwna, że Colorado Rapids kończy sezon z 18 meczami, a Philadelphia Union z 23. Przed kilkoma tygodniami ogłoszono, że w takiej sytuacji tytuł mistrza dla zwycięzcy sezonu regularnego nie zostanie przyznany, nie będzie patery Supporters Shield. Zrobił się jednak spory dym, kibice się zbuntowali, że w tak specyficznych warunkach tym mocniej warto pozwolić na trochę radości z trofeum.

Najważniejsze jednak, że w tym sezonie nie liczyły się same punkty, ale średnia punktów na mecz. Points per game. Philadelphia Union okazała się najlepsza, chociaż do końca walczyła z Toronto FC. Sytuacja jest klarowna – dwie drużyny ze wschodu… Dla Filadelfii historyczny moment, pierwszy tytuł w historii klubu, chociaż trzeba przyznać, że już od 2-3 lat pokazywali się z niezłej strony, teraz wreszcie to zostało wynagrodzone. Choć trzeba mieć świadomość, ta nagroda nie jest idealna. Podejrzewam, że za parę lat wspominając sezon 2020 będziemy mówić: okej, Philadelphia wygrała, ale pamiętajmy, jaki to był sezon, nierówna liczba meczów, granie poza swoim stadionem i tak dalej. Natomiast niepodważalnym jest, że na przestrzeni całego sezonu zasłużyła na triumf. I na pewno nie jest to słaby zespół.

Reklama
Podwaliny pod Union kładł Piotr Nowak, dzisiaj wymiata Kacper Przybyłko. Według ciebie Jerzy Brzęczek szukając napastnika do reprezentacji w MLS powinien zacząć od Filadelfii?

Zdecydowanie. To najlepszy polski zawodnik w Major League Soccer. Już w ubiegłym sezonie pokazywał się z dobrej strony, bił rekordy Polaków sprzed lat, ale nawet ja nie spodziewałam się, że zagra dwa kolejne sezony na tak wysokim poziomie. To środkowy napastnik, który strzelił 8 goli i dołożył – uwaga – aż 6 asyst. Nie wiem, co zrobił Jim Curtin, ale udowadnia, że jest fantastycznym trenerem. Poukładał w sumie przeciętną drużynę, bez gwiazd wielkiego formatu. To on w przeciągu sezonu czy dwóch samodzielnie wykreował gwiazdy, a jedną z nich jest właśnie Przybyłko. Potrafi się sprawdzić jako środkowy napastnik, jako cofnięty napastnik, ale i jako rozgrywający. Wiadomo, napastnik zawsze chce strzelać gole, ale trzeba zwrócić uwagę na te sześć asyst, sześć ostatnich podań. Miał też przecież sporo asyst drugiego stopnia. To o tyle ważne, że w Philadelphii Union występował przenoszący się właśnie do Salzburga Brenden Aaronson. Wychowanek i ogromny talent, nominalny ofensywny pomocnik.

To, że Przybyłko z nim tak dobrze się dogadywał, a może nawet pełnił funkcję mentora, tylko podkreśla, jak udany to był dla niego sezon. Philadelphia zresztą ma świetną akademię, która produkuje wielu utalentowanych zawodników. Nie mają jakiegoś wyjątkowego zaplecza, potężna baza to właściwie standard w MLS. Kluczowa jest szkoła, połączona z akademią, wszyscy zawodnicy mają możliwość nauki i gry w tym samym miejscu, blisko pierwszej drużyny, blisko klubu afiliacyjnego. Do tego dochodzi wspomniany trener, który potrafi wprowadzać tych piłkarzy do seniorskiej piłki. Sam zresztą jest bardzo młodym szkoleniowcem. Co do powołań – w tym sezonie żaden z polskich zawodników nie grał tak regularnie i tak dobrze jak Przybyłko. Ani Buksa, ani Niezgoda, którzy przychodzili jako designated players.

Przybyłko tego statusu nie ma.

Nie ma, a gra najlepiej z nich. Trudno mi sobie wyobrazić Philadelphię bez niego, chyba wyłącznie w przypadku jakiejś bardzo dobrej oferty z Europy.

Jak wypadli pozostali reprezentanci w tym sezonie? Niezgoda niestety kontuzjowany, ale mamy przecież w MLS również Buksę, Frankowskiego czy Tytonia.

Najgorzej wygląda sytuacja Jarosława Niezgody, nie chodzi już nawet wyłącznie o jego kontuzję. Przychodził do klubu jako designated player, a był trzecim napastnikiem do grania. Lepsi od niego byli i Jeremy Ebobisse, i Felipe Mora. Niezgoda łapał minuty praktycznie wyłącznie wtedy, gdy Giovanni Savarese rotował składem. Na szczęście trener Portland Timbers dość często zmieniał skład, nie trzymał się sztywnej jedenastki. Na pewno nie ułatwiły mu rywalizacji drobne urazy, bez nich pewnie ten dorobek strzelecki byłby większy. Wreszcie na koniec zaś przytrafiło się to zerwanie więzadła krzyżowego, co na pół roku wyłącza go z gry.

Podejrzewałam, jak przychodził do Portland Timbers, że to może być dość trudne wejście, biorąc pod uwagę kogo w roli designated players w ostatnich latach Timbers zatrudniało. Taki kontrakt to na pewno był duży plus dla Niezgody, ale nie mam pewności, czy wyszło to na dobre samemu klubowi. To było widać na przestrzeni całego roku, początkowo problemy z sercem, potem jeden uraz, przegrana rywalizacja, znowu drobne urazy, wreszcie ACL. Nie tak miało to wyglądać, Portland ma w tym momencie duży problem. Zwłaszcza, że kontuzjowanych w składzie jest więcej, „Drwale” mogą mieć duże kłopoty w fazie play-off. Co do samego Niezgody-  obawiam się też, co z przyszłym sezonem, zwłaszcza, że Polak nie potrafił przekonująco wygrać miejsca w składzie nawet, gdy był w pełni zdrowy.

Adam Buksa?

Miał ogromne zaufanie trenera, chyba żaden z polskich piłkarzy oprócz Przybyłki nie miał takiego zaufania, jak Buksa u Bruce’a Areny. Niestety trochę się zaciął po niezłym początku. Przed przerwą pandemiczną wyglądał świetnie, grał na bardzo wysokim poziomie, było to widać nie tylko poprzez gole, ale też wykreowane okazje, te asysty drugiego stopnia, kluczowe podania. Potem niestety obniżył loty, a następnie wylądował na ławce, mimo że w teorii to on był podstawowym napastnikiem. Jego szansa to runda wstępna do play-offów, to zresztą kolejne potwierdzenie, że drużynom ze wschodu jest trochę łatwiej.

Reklama

Konferencja wschodnia ma tę ostatnią deskę ratunku, New England musi ograć Montreal Impact, rywala dość łatwego. To jest chwila, gdy Buksa powinien pokazać, że te zrywy na początku i na końcu sezonu, to nie był przypadek.

Buksa szansę na play-offy jeszcze ma, Przemysław Frankowski i jego Chicago Fire już nie. Dla Frankowskiego to zresztą szerszy problem, bo nie został również powołany do reprezentacji Jerzego Brzęczka, choć zdaje się, że tym razem nie było już żadnych przeszkód formalnych ze strony MLS.

Problem polega na tym, że Frankowski wcale nie grał w tym sezonie wybitnie. Rozumiem Jerzego Brzęczka, bo wydaje mi się, że w porównaniu z tym co prezentował w poprzednim sezonie Frankowski wypadł dużo gorzej. Te dwa ostatnie gole w Decision Day nic ostatecznie nie dały, Chicago Fire przegrało 3:4 i nie awansowało do play-offów. A skrzydłowy w poprzednich meczach zanotował tylko jednego gola i jedną asystę. Słabo, bardzo słabo. To zresztą problem całego klubu, ten zespół jeszcze nie wszedł na odpowiednie tory. To miał być sezon przejściowy, ale ani klub, ani Frankowski nie spodziewali się chyba, że będzie aż tak źle. Nie pomogły na pewno też kontuzje, również Frankowskiemu. Jego uraz z pewnością trochę pokrzyżował mu plany, zwłaszcza w kontekście walki o Euro.

Natomiast co do samych powołań: przeszkód nie ma. Trzech kolegów Frankowskiego z Fire wyjeżdża na swoje zgrupowania, Azira jedzie do Ugandy, Calvo będzie reprezentował Kostarykę, Jimenez Paragwaj. Z innych klubów zdarzają się też powołania do Europy, by daleko nie szukać – Finowie powołali Robina Loda z Minnesoty United.

To klub występujący w play-offach?

Tak, dla nich to zresztą może być pewien problem, bo wysyłają aż czterech zawodników, kluczowych dla ich zespołu. Słowacja wyciągnęła stamtąd choćby Jana Gregusa.

Został nam do omówienia Przemysław Tytoń, a za nim „ściana naszych pragnień”. Jak sobie radzi polski bramkarz?

Nie zagra w play-offach, to było już wiadomo przed Decision Day. FC Cincinnati to zresztą ciekawy przypadek. Każdy klub po oficjalnym zakończeniu sezonu ma 2 tygodnie na ogłoszenie przedłużeń kontraktów, kto zostaje, kto odchodzi. Cincinnati ogłosiło tę listę właściwie dzień później, są tam absolutne czystki, całkowicie nowy skład na nowy sezon. Tytoń znalazł się w gronie zawodników, z którymi cały czas trwają negocjacje, czyli wciąż ma szansę zostać.

Był pierwszym bramkarzem?

Trudno powiedzieć, bo miał uraz kolana, wrócił do Polski z przyczyn osobistych, potem doszła kwarantanna. Na pewno rzadko zawodził, gdy już grał, jeśli ktoś zawalał bramki w Cincinnati, to raczej linia obronna. Tytoń miał zaufanie trenera, bo w jego drużynie dość mocno stawia się na holenderski styl gry, do którego Tytoń oczywiście pasuje. To potwierdzają też wspomniane ruchy transferowe, najpoważniejszy konkurent Tytonia, Spencer Richey, już w Cincinnati nie zagra, nie znalazł się na tej wspomnianej liście zawodników rozpatrywanych pod kątem przyszłego sezonu. Na korzyść Polaka na pewno działa… zielona karta. Nie jest uznawany więc za obcokrajowca, co na pewno jest jego przewagą.

ROZMAWIAŁ WOJCIECH PIELA

Fot.Newspix

Najnowsze

Anglia

Kolejny cios dla Chelsea. Enzo Fernandez nie zagra do końca sezonu

Bartek Wylęgała
0
Kolejny cios dla Chelsea. Enzo Fernandez nie zagra do końca sezonu

Komentarze

18 komentarzy

Loading...