Tego dnia Ronald Koeman sprawił, że Ziemia stanęła w miejscu. Zdarzyła się bowiem rzecz z serii tak rzadkich, że bardziej się nie da, ale, jak się okazało, bez szwanku na wyniku. Ba, piłkarze Barcelony nareszcie znaleźli sposób, jak wygrać mecz ligowy i to w dobrym stylu, niesłychane. Recepta jest prosta: zostawiasz Messiego na ławce rezerwowych, a potem spuszczasz go ze smyczy na drugą połowę, by wykończył rywala. Jeśli wygląda głupio, ale działa, to nie jest głupie.
Test bojowy bez Messiego
Początek spotkania zapowiadał, że Barca będzie dociskać Betis do parteru jak najmocniej się da. Od pierwszej minuty, bez żadnych konwenansów. Bez Messiego, ale wciąż z działami, które na siódmy zespół w tabeli powinny były przecież wystarczyć.
Działa strzelały, ale mury częstochowskie pod ich naporem mogłyby spać spokojnie. Liczne akcje pod bramką Claudio Bravo pełzły na niczym, choć w pewnym momencie bramkarz Betisu mógł pomyśleć, że nie miną nawet dwa kwadranse i będzie trzeba zwijać manatki. Taki był plan. Tu gol Dembele, tam Griezmanna, można się rozejść.
Nie pykło.
- Do 33. minuty Barcelona miała cztery stuprocentowe sytuacje
- Oddała siedem strzałów (trzy celne)
- Strzeliła tylko jedną bramkę
Zespół Koemana po raz kolejny w tym sezonie nie potrafił wyraźnie zaznaczyć, kto rządzi na dzielni, marnując kilka dogodnych okazji do ukłucia rywala. Nie popisał się szczególnie drugi najdroższy piłkarz na murawie, Griezmann, który raz po raz dawał argumenty, że nadaje się co najwyżej na licytację. Pudło po raz pierwszy, pudło po raz drugi, pudło po raz trzeci. Sprzedany. Zupełnie inaczej niż drugi Francuz z ofensywy, Dembele, którego atomówka z lewej nogi była golem nr 22 w barwach Barcelony. 11 prawą, 11 lewą. Warto odnotować.
Antoine, ile można?
Kupujesz produkt premium, widzisz opakowanie premium i wszyscy chwalą, że to premium. Po czasie jednak zauważasz, że coś nie gra. Że to taki trochę felerny produkt. Sezon 2020/2021 jest dla byłego gracza Atletico pełny w mniejsze lub większe porażki, a nie mówimy już o pojedynczych występkach. Widzimy tutaj pewną regularność, która nawet najbardziej zagorzałych fanów tego piłkarza może doprowadzać do granic cierpliwości. Antoine Griezmann nie wykorzystał czwartego rzutu karnego z rzędu.
Marnujesz trzy sety, a na dokładkę rzut karny, który mógłby zamknąć mecz po 30 minutach spotkania. Okej, tuż po rozpoczęciu drugiej połowy Griezmann wpakował piłkę do siatki, ale do pustaka.
Inaczej by dzisiaj nie strzelił, nie łudźmy się.
Betis szarpał, ale Messi zarządził odpalenie maszyny
Brawa dla Betisu. Walczyli, strzelili dwie bramki, ale czy mogli zrobić coś więcej? No, nie bardzo, mimo że defensywie Barcelony bliżej do defensywy Podbeskidzia niż Warty Poznań. Powiedzmy sobie szczerze: z takim Bayernem Katalończycy otrzymaliby dzisiaj srogi oklep, bo, jak dzisiaj widzieliśmy, nie trzeba było się bardzo natrudzić, żeby strzelić gospodarzom bramkę.
Problem Betisu tkwił w tym, że na boisku pojawił się Messi.
Można było się spodziewać, że Argentyńczyk rozgrzewający się przy linii bocznej to przedsmak tego, że gości spotka coś złego, ale że aż tak? Już niekoniecznie. Najpierw przydarzyła się czerwona kartka dla obrońcy Betisu, Mandiego, co było niejako pierwszym krokiem w stronę zagłady. I tak też się stało. 4:1 w drugie 45 minut dla Barcelony, która pokazała rywalom gdzie raki zimują, choć wynik dzisiejszego spotkania może być mylny. Chłopcy ze słonecznej Katalonii się dzisiaj nastrzelali, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. Betis ewidentnie zmiękł, a przeszłość pokazuje, że drużyn, które na widok Messiego czy pędzącej Barcy to robią, pozostaje niewiele.
FC Barcelona 5:2 Real Betis
(Dembele 22’, Griezmann 49’, Messi 61’ (k), Messi 82’, Pedri 90’ – Sanabria 45+2’ Loren 73′)
fot. NewsPix.pl