Nie jest to najlepszy tydzień w życiu prawych obrońców Warty Poznań. W poniedziałek Jan Grzesik sprawił – bez pomocy magii – że Mladenović z Valencią przez chwilę wyglądali jak Andrew Robertson i Sadio Mane. Piotr Tworek wycenił jego popis na ławkę rezerwowych w kolejnym meczu, w Mielcu w bój posłał Mateusza Spychałę, a ten chyba pozazdrościł koledze możliwości odpoczynku – w 34. minucie zjechał do bazy z czerwoną kartką i przez jakiś czas go nie zobaczymy. Do kompletu zabrakło tylko tego, by przesunięty na ten bok z czasem Jakub Kuzdra ze swojej nominalnej pozycji zapakował samobója, wyręczając Stal Mielec, która nie miała pomysłu na to, jak ugryźć osłabionego rywala.
To się jednak nie wydarzyło, bo akurat Kuzdra wygląda w tym sezonie przynajmniej przyzwoicie. No, postawmy sprawę jasno – zero po stronie zdobyczy w takiej sytuacji to obciach. A fakt, że Stal na dodatek bramkę straciła, to już kompletna kompromitacja.
Nie obiecywaliśmy sobie zbyt wiele po spotkaniu beniaminków, ale skoro już mieliśmy tę czerwoną kartkę, to liczyliśmy, że Stal przynajmniej nawiąże do tego, co pokazywała choćby w spotkaniu z Piastem. To był futbol na ekstraklasowym poziomie – mieliśmy kilka składnych akcji, widzieliśmy umiejętne przyśpieszanie gry, bawiliśmy się fajnie. Jednak to, co zaprezentowali mielczanie dzisiaj, nawet w pierwszej lidze nie dawałoby żadnej gwarancji. Oczywiście fajne były próby Forsella (kapitalna interwencja Bielicy) czy Tomasiewicza z dalszej odległości, ale gdy skupimy się na tych budowanych dłużej atakach, otrzymamy obraz nędzy i rozpaczy. Dwie wrzutki z lewej strony, po których raz bramkarz wyjął strzał Matrasa, a raz zamotał się Mak i luta Wróbla w poprzeczkę po przytomnym zgraniu Tomasiewicza. Nawet prezentu od Ivanova, który chciał podać do swojego bramkarza, a zagrał do Tomczyka, gospodarze wykorzystać nie potrafili.
Doceniamy robotę golkipera gości, ale to DRA-MAT.
I w sumie cieszymy się, że taka nieudolność została skarcona. Do przerwy Warta nie oddała nawet celnego strzału, a i o tych niecelnych nie ma co gadać, ale z czasem wyczuła, iż nie jest skazana na smutny autobus wracający do stolicy Wielkopolski. Wystarczył wyrzut z autu, a w polu karnym Stali kotłowało się naprawdę solidnie:
a) Trałka trafił w poprzeczkę,
b) dobitka Kuzdry została w ostatniej chwili zablokowana,
c) piłka wylądowała pod nogami Kieliby, który został podcięty przez Getingera.
Oglądał sobie tę sytuację na monitorku sędzia Jarzębak, ale ostatecznie nie zagwizdał. Naszym zdaniem mógł to spokojnie zrobić, bo podstawy były. Gwizdano już w tym sezonie karne, które były równie lub jeszcze bardziej “miękkie”. Upiekło się gospodarzom, ale też zlekceważyli oni to ostrzeżenie, bo Warta była groźna, aż w końcu dopięła swego. W 88. minucie ruszyli z kontrą Grzesik z Kuzimskim, przeciwko mieli trzy razy więcej rywali, a i tak zamienili tę sytuację na gola. Pierwszy precyzyjnie podał (nieco rehabilitując się za poniedziałek), drugi zabawił się ze stoperami Stali i zapakował obok Strączka.
Jeśli mielibyśmy siłę beniaminków oceniać na podstawie bezpośrednich spotkań, wszystko jest jasne:
– sześć punktów zrobiła Warta (grając dwukrotnie na wyjeździe),
– trzy Podbeskidzie,
– Stal dostarczyła oczka do niedawna pierwszoligowym rywalom.
Sezon jest długi i dziwny, ale nie zdziwilibyśmy się, gdyby właśnie w takiej kolejności ekipy te skończyły ligę.
Fot. FotoPyK