Bywa w życiu tak, że pewne rzeczy robimy bez większego przekonania, jako jedyną motywację traktując mniej lub bardziej mglistą obietnicę przyszłych nagród. W szkole uczymy się tych pantofelków i innych ameb, choć zdajemy sobie sprawę, że w dziale księgowości wielkiej korporacji pantofle zakłada się rzadko. O związkach nawet nie wspominam, bo to, do czego czasem kobiety są w stanie popchnąć w miarę racjonalnych mężczyzn (i odwrotnie) jest zwyczajnie przerażające.
Jemy te brukselki, wierząc, że nerki pozostaną dzięki nim zdrowe na długie lata, choć przecież w piątek i tak wystawimy cały organizm na morderczy wysiłek, którego żadna brukselka nie zrekompensuje.
No i niestety, trzymamy się reżimu sanitarnego w Ekstraklasie, nawet jeśli uważamy go za głupi, niekonsekwentny, miejscami zbyt surowy, a miejscami zbyt łagodny.
Ha, nie spodziewaliście się reżimu sanitarnego po tym wstępie, choć moim zdaniem sytuacja jest właściwie identyczna. Plan był wykreślony w czasie, gdy zakażeń koronawirusem w całym kraju mieliśmy kilka tysięcy. Łącznie. Dzisiaj dziennie przybywa nam cztery razy tyle, w związku z czym pewne jego punkty wydają się totalnie bez sensu. Z drugiej strony – plan był wykreślany w czasie, gdy zamknięte były nawet lasy, a nieosiągalnym marzeniem dla wielu ludzi było wyjście pod blok bez ryzyka wyłapania 30 tysięcy złotych grzywny. Musiał być sprecyzowany w taki sposób i mieć takie brzmienie, by przekonać największych niedowiarków, że boiska mogą stać się strefą zero, strefą wolną od koronawirusa.
Trzeba się przez chwilę zastanowić – po co my to wszystko robiliśmy? Po co było to tworzenie ułudy życia w bańce, po co były maseczki, często trzymane pod brodą, w skrajnie niepoprawny sposób?
Oficjalna odpowiedź: żeby uniknąć zarażeń wśród piłkarzy. Prawdziwa odpowiedź: żeby się nikt nie dopierdolił.
No nie ma sensu się oszukiwać, w maju ryzyko zakażenia było niewielkie. Dopiero z dzisiejszej perspektywy widzimy, jak komfortowa była wówczas sytuacja, jak niewiele było w Polsce ognisk koronawirusa, jakiego pecha musiałby mieć wyspany, wybiegany i regularnie badany piłkarz, by przytaszczyć COVID do szatni. A w związku z tym – szereg regulacji, które wówczas przyjęliśmy, był trochę przesadzony. Te wszystkie maseczki na drodze do szatni, opóźnianie wejścia na boisko przez jedną drużynę, by piłkarze nie mijali się w przejściu, zaniechanie przybijania piątek – klasyczny przykład dmuchania na zimne.
Ale robiliśmy to wszystko w jednym celu: żeby nikomu nie wpadło do głowy, że boiska są niebezpieczne. Że to właśnie na piłkarskiej murawie może dochodzić do transmisji wirusa, że to właśnie szatnia piłkarska może się okazać rozsadnikiem epidemii. Wielokrotnie ze strony polityków – nie tylko w Polsce, bo podobnie było przecież w Niemczech czy na Wyspach Brytyjskich – padały słowa uznania: futbol postępuje dojrzale, futbol postępuje odpowiedzialnie, bierzmy przykład z piłki nożnej. Oczywiście to był trochę teatrzyk, co demaskowali raz na jakiś czas mniej rozgarnięci piłkarze jak Salomon Kalou czy Raheem Sterling. My udawaliśmy, że jest pełna izolacja, politycy udawali, że w to wierzą.
Efekty jednak były zadowalające dla wszystkich – ligi się kręciły, kluby mogły zarabiać, cała spora gałąź gospodarki wstawała z kolan. Być może błędy popełniono latem? Gdy kolejne branże się otwierały, gdy kolejne restrykcje były łagodzone, futbol trwał przy swoich bardzo ostrych wytycznych. Sami przeciw temu protestowaliśmy – bo cyrki z konferencjami prasowymi czy ograniczanie pojemności stadionu w momencie, gdy na plaży w Ustce nie ma gdzie wcisnąć szpilki wydawało się niemądre. Z obecnej perspektywy faktycznie – wtedy można było poluzować, po to by teraz znów zacieśniać.
W wakacje, nie tylko w piłce nożnej, restrykcje były luzowane “nieoficjalnie”. W teorii nadal mieliśmy trzymać się na baczności, w teorii powinniśmy się zachowywać tak jak w marcu czy kwietniu. Ale teoria swoją drogą, praktyka swoją. Pielgrzymki piłkarzy bez maseczek do galerii handlowych przestały kogokolwiek zniesmaczać, bo też i sytuacja w kraju pozwalała myśleć o koronawirusie jako o odległym niemiłym wspomnieniu. Takie “nieoficjalne” poluzowanie obostrzeń to prosta droga do wyrobienia nawyku – skoro mamy to w dupie w lipcu, czemu mamy to traktować poważnie we wrześniu czy w październiku?
Natomiast nie ulega wątpliwości – błędy z wakacji nie mogą usprawiedliwiać tego, co dzieje się obecnie. I nie chodzi tu wyłącznie o Legię Warszawa, ale o pewien całokształt naszego podejścia do futbolowych restrykcji. Bo jeśli zadamy sobie raz jeszcze pytanie: po co my to wszystko robimy, to odpowiedź będzie już nieco inna niż w kwietniu czy w maju.
Otóż tym razem nie chodzi jedynie o to, by nikt się nie dopierdolił. Tym razem wszystkie względy bezpieczeństwa naprawdę mają na celu uniknięcie rozprzestrzeniania się wirusa, także w piłkarskich szatniach. Pogoń Szczecin, Zagłębie Sosnowiec, Wisła Płock – kolejne kluby pokazują nam, że to nieprawdopodobnie zaraźliwe cholerstwo. Walka toczy się już nie o to, by któryś polityk nie stwierdził, że trzeba zamknąć tę branżę. Walka toczy się o to, by liczba zakażonych piłkarzy nie miała wpływu na terminarz, by pozostawała na tyle niska, by nie przekładać meczów i nie paraliżować rozgrywek. To naprawdę nie jest fizyka kwantowa – bez trzech czy czterech piłkarzy swobodnie można grać. Ba, przestrzegając zasad, można nawet ubłagać sanepid, by nie wymierzał kwarantanny od razu wszystkim najbliższym kumplom zakażonego.
Czy to ważne? No, dość ważne, jeśli mamy do wyboru zagrać mecz bez trzech piłkarzy w składzie, albo wylądować na dwa tygodnie poza światem futbolu, gdy leczyć będzie się 25 zawodników.
Wydaje mi się, że mentalnie część środowiska nadal jest na wakacjach, w czasie, gdy szpitale były puste, plaże pełne, kibice rozśpiewani, epidemiolodzy milczący. Niestety, ale nie możemy udawać, że nic się nie dzieje. To jest moment, by powrócić do karności i dbałości, którą wykazywaliśmy w maju. Wtedy – by nikt się nie dopieprzył. Dziś – by w miarę bezboleśnie zagrać jesienią wszystkie mecze przewidziane na jesień.
Boję się, że przy tym stopniu lekkomyślności, jaki mamy w ligach obecnie, to misja niemal niemożliwa do zrealizowania.