Warta Poznań do tej pory wyróżniała się z grona beniaminków. Niewiele trzeba było, żeby to zrobić – wystarczyło posiadać defensywę, która… No, po prostu – posiadać defensywę, bo o Podbeskidziu Bielsko-Biała powiedzieć tego nie można, a i Stal Mielec dużo solidniejsza w bronieniu nie jest. Jednak w dzisiejszym meczu z Legią Warszawa poznaniacy chyba poczuli nagłą chęć solidaryzowania się z ekipami, z którymi jeszcze niedawno grali w I lidze. Inaczej tego wytłumaczyć nie potrafimy.
Masło stawia większy opór, gdy pojawia się nóż. Czasami trudniej sforsować automatyczne drzwi do supermarketu.
Oczywiście, można by w tym miejscu zaznaczyć, że dziś Warta musiała sobie radzić bez Aleksa Ławniczaka, od początku sezonu podstawowego stopera i młodzieżowca, który dawał trenerowi komfort. Ale tak jak 21-latka doceniamy za dotychczasowe występy, tak naprawdę nie potrafilibyśmy powiedzieć, że jego obecność na boisku cokolwiek by zmieniła. Warta jako zespół broniła tak beznadziejnie, że chyba nawet wypożyczenie na ten mecz Matthijsa de Ligta nie uchroniłoby jej przed stratą bramki.
Szczególnie przy tym takiej prawej stronie. Grzesik dziś przypomniał sobie najgorsze chwile z poprzedniego sezonu w barwach ŁKS-u – teraz jego najbardziej traumatycznym wspomnieniem związanym z Ekstraklasą będzie ten mecz. Powiedzieć, że nie pomagał mu młody Szmyt, to jak rzucić, że w ten rok nieco różni się od poprzedniego – no, grube niedopowiedzenie. Dość powiedzieć, że w Grodzisku Wielkopolskim nawet Joel Valencia miał prawo znów poczuć się tak, jak wtedy gdy był najlepszym piłkarzem Ekstraklasy. Mijał rywali podaniami, mijał ich dryblingami, w zasadzie wystarczyło, że pomerdał nóżką, a ci byli już zdezorientowani lub nawet na glebie.
Wystarczyło pół godzinki i – po akcjach swoją lewą stroną właśnie – Legia zabiła to spotkanie. Najpierw Wszołek zamknął dogranie Mladenovicia, potem sam Serb uderzył prawą nogą po asyście Gwilii, a na dokładkę Pekhart dopadł do futbolówki po akcji, którą zamykał z drugiej strony Juranović. Wszystko legioniści zrobili z taką łatwością, jakby Czesław Michniewicz zaordynował im spotkanie z ekipą z CLJ-ki. Mogło być wyżej? Oczywiście, że mogło, choćby Czech chwilę przed swoją ósmą bramką w sezonie trafił w słupek.
Niestety przy przyprowadzeniu 3-0 Legia skorzystała z prawa do tego, by w dalszej części meczu się nie przemęczać. Przez chwilę wydawało nam się, że może dojść do powtórki z Mielca, gdzie Wisła wrzuciła Stali szóstkę, a chciała dziesiątkę, ale mistrzowie Polski nawet nie za bardzo próbowali poprawić to osiągnięcie. Gdy doliczymy do tego fakt, że Warta w ofensywie jest bezjajeczna, mecz stał się lekka męczarnią.
Mniej więcej do 75. minuty można było drzemać. W ostatnim kwadransie gospodarze przynajmniej próbowali odzyskać honor. Miszta (w przerwie zastąpił Boruca, który zgłosił uraz) musiał bronić strzały Trałki czy Kupczaka, raz z linii bramkowej futbolówkę wybił Juranović, a w samej końcówce minimalnie pomylił się Jakóbowski. Nic nie wpadło, ale przynajmniej było trochę szumu.
Trzeba też powiedzieć, że Warcie nie pomógł Paweł Gil.
Zajebista akcja Warty.#WARLEG pic.twitter.com/XwMWAuAFYk
— CWKS (@CWKS81) November 2, 2020
Mógł przyjąć piłkę podeszwą, pójść do prawej nogi i sieknąć po długim rogu? Mógł. Ukradł Konradowi Handzlikowi asystę.
Fot. FotoPyK