Reklama

Czeski fryzjer w areszcie! Kim jest – opowiada Michał Listkiewicz

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

01 listopada 2020, 12:08 • 20 min czytania 18 komentarzy

Czesi wymawiają angielskie słowa w trochę inny niż my sposób. Taki burger to dla nich burgr, a barber – barbr czy nawet berbr. Tego ostatniego sporo łączy z fryzjerem. Czeskim odpowiednikiem naszego Fryzjera, już przez duże F, jest natomiast Roman – nomen omen – Berbr, zatrzymany w połowie października wiceprzewodniczący czeskiego związku piłki nożnej i ojciec chrzestny korupcji, z którą tamtejszy futbol ma od lat bardzo duży problem. O jego skalę, sposób działania Berbra i kulisy pracy za południową granicą pytamy Michała Listkiewicza, byłego szefa czeskiej komisji sędziów.

Czeski fryzjer w areszcie! Kim jest – opowiada Michał Listkiewicz

Zanim jednak sama rozmowa, a raczej długa opowieść Listkiewicza o tym, co spotkało go w pracy w Czechach, kilka faktów rodem z kroniki kryminalnej. Oprócz samego Berbra, byłego piłkarza w niższych ligach, potem sędziego, ale przede wszystkim działacza, który z czasem zyskał w czeskiej piłce władzę tak dużą, że zaczął decydować o wynikach meczów, aresztowano także dziewiętnastu innych pracowników związku, arbitrów itp. Oskarżenia dotyczą działania w zorganizowanej grupie przestępczej, o której każdy od dawna wiedział. Po aresztowaniach nastąpiła seria rezygnacji ze stanowisk w samej federacji (FAČR).

To skandal korupcyjny, który uderza tym mocniej, że ma miejsce w 2020 roku, gdy każdy wynik dowolnej ligi można śledzić w Internecie. Gdy ukryć się przed wścibskimi kamerami jest coraz trudniej, gdy każde wpływanie na wynik meczu to taniec na linie, ekstremalnie ryzykowny. Jak do tego doszło? Jak ten proceder został ukrócony? Pytamy Michała Listkiewicza, którego w Czechach postrzega się trochę jak szeryfa.

To on zastąpił na stanowisku szefa sędziów Dagmarę Damkovou, o której piosenkę napisał nawet sam bardzo lubiany u nas Jaromír Nohavica, nazywając byłą sędzię międzynarodową różą między cierniami. Damková to życiowa partnerka Berbra, choć i w tym związku nic nie jest takie proste. Posłuchajmy jednak Michała Listkiewicza.

Reklama

***

Na stanowisku szefa komisji sędziów zatrudniał pana ówczesny prezes związku Miroslav Pelta, ale w Czechach od dawno wiedziało się, że realną władzę ma Roman Berbr. Jak szybko pan zorientował się, że to on pociąga za sznurki?

Michał Listkiewicz: Pociągał, bo teraz na szczęście dla czeskiej piłki jest w wiadomym miejscu. Od początku wiedziałem jaką rolę odgrywał Roman Berbr. Wiedziałem, że były ogromne problemy korupcyjne, sędziowie prowadzili mecze pod wpływem alkoholu i uchodziło im to na sucho, drużyny, które awansowały do wyższej ligi otrzymywały propozycję opieki, gwarancję, że nie stanie im się krzywda i tak dalej. Przypominało to trochę naszego Fryzjera, ale działalność Fryzjera odbywała się na zdecydowanie niższych poziomach, po wykluczeniu z PZPN-u działał już jako osoba prywatna, ale niestety skuteczna. Berbr był natomiast zawsze drugą osobą w związku, a czasami, jak na przykład było to do zeszłego tygodnia, nawet pierwszą. Kiedy tam przyszedłem Berbr wycofał się na trochę z wtrącania w sprawy sędziowskie. Było to po mojej rozmowie z prezesem Peltą, który też jest bardzo mocnym człowiekiem i nawet Berbr nie odważy się mu przeciwstawić, podczas której postawiłem taki warunek. Powiedziałem, że mam jednego szefa, jest nim pan Pelta i nikt inny nie ma prawa zmieniać mojej decyzji, ingerować w nią, albo coś mi narzucać.

Moją poprzedniczką była Dagmar Damková i zastałem po niej nieciekawą sytuację. Pijani sędziowie, sędziowie w jakichś dziwnych układach, o których mówiły całe Czechy. Odsunąłem więc jedną czwartą tych sędziów. Nie ukrywam, że bardzo pomogli mi koledzy, z którymi pracowałem. Komisję sędziowską dobrałem sobie sam z ludzi, których znałem wcześniej i wiedziałem, że są uczciwi i profesjonalni. Na moje szczęście Pelta przydzielił mi również jako zastępcę Petra Mlsnę, który nie był jakimś wybitnym sędzią, ale był ministrem spraw wewnętrznych, dziś też jest z jednym z czołowych polityków w Czechach i miał olbrzymią wiedzą operacyjną od policji i to on podpowiedział mi kogo trzeba się pozbyć i tak też się stało.

Sama Damková jest z zawodowego punktu widzenia bardzo dobra, zna się na sędziowaniu, na zarządzaniu. Pod wpływem męża robiła jednak takie rzeczy, jakie robiła. Ja zaproponowałem jej pracę w komisji sędziowskiej, bo lepiej mieć nieprzyjaciela na oku niż za plecami, ale po miesiącu sama zrezygnowała tłumacząc się obowiązkami międzynarodowymi.

Nie wierzy pan więc w to, że mogła nie wiedzieć o działalności swojego męża? W ten sposób obecny prezes federacji tłumaczył nieodwołanie jej ze stanowiska jakie zajmuje w związku na konferencji prasowej po aresztowaniu Berbra.

No nie, myślę, że było to śmieszne tłumaczenie. Nie mogła nie wiedzieć, nawet mając na uwadze to, że Berbr nazywa ją polomanželkou, półmałżonką. Sam ma inną partnerkę, osobę ważną w STES-ie (STES to biznesowa odnoga FAČR), zajmująca się tam ticketingiem, marketingiem (chodzi o Nikol Müllerovą – dop.aut). Wiedzą o tym całe Czechy, zresztą nie krył się z tym, chodził z nią normalnie pod pachę na mecze. Wszyscy myśleli, że nazywa Damkovou półmałżonką, bo ma ten drugi związek, ale Berbr tłumaczy to tym, że kobieta ma inne nazwisko, nie nazywa się Dagmar Berbrová ale właśnie Damková. Poza tym to nieprawda, że tyle czasu spędza za granicą. Dagmar była w UEFA odpowiedzialna za kobiecą piłkę, więc tych turniejów nie ma zbyt dużo. Ja też pracowałem przez pewien czas bardzo intensywnie dla FIFY i UEFY i cztery, pięć miesięcy to maksimum i to w roku, w którym są mistrzostwa świata lub Europy. Poza tym ona miała swój gabinet w federacji, dziś zamknięty na cztery spusty, ale wypasiony, podczas gdy ja pracowałem w fatalnych warunkach. Jako komisja mieliśmy do dyspozycji mały pokoik, w którym musieliśmy pracować w czterech, pięciu, z Polski musiałem wozić ze sobą dwie teki dokumentów, bo nie było nawet na nie szafki. Początkowo miałem mieszkanie, ale potem Berbr mi je odebrał, tak jak samochód i musiałem spać w hotelu.

Takie tłumaczenie jest dla mnie całkowicie niewiarygodne. To tak jakbym ja moje zaniedbania, niewidzenie spraw korupcyjnych w Polsce tłumaczył tym, że mnie tu właściwie nie było, bo jeździłem za granicę i nie widziałem, że tu się coś takiego działo. Nigdy nie użyłem takiego argumentu. Ciekaw byłem co zrobi Damková po tym jak sąd przychylił się do wniosku o areszt dla Berbra, na razie chyba trzymiesięczny. Damková początkowo próbowała to przeczekać, ale nacisk opinii publicznej, środowiska i mediów był tak duży, że zrezygnowała i z Komitetu Wykonawczego czeskiego związku i komisji sędziowskiej UEFA. Na razie nie podjęła decyzji co do pracy w FIFIE, ale to pewnie tylko kwestia czasu.

Reklama

Nie zajmuje mnie to jednak za bardzo, zresztą nie odczuwam jakiejś satysfakcji w związku z tymi zatrzymaniami, bo czyjeś nieszczęście nigdy nie będzie dla mnie powodem satysfakcji, ale myśląc logicznie wiedziałem, że tak musi się stać, bo sprawy zaszły za daleko, było już za grubo.

***

Grubo rzeczywiście było. Berbr jeszcze jako sędzia ustawiał mecze w latach dziewięćdziesiątych. Od roku 2000, kiedy zaczął funkcjonować jako działacz, w tym także członek komisji sędziowskiej, budował swoje imperium, czy jak się mówi w Czechach ośmiornicę, której jest głową, a której macki sięgają do niemal wszystkich zakątków Czech. Lord Voldemort, Naczelnik,, Czarnoksiężnik, Tatuś – to tylko część z pseudonimów, na które przez te lata zapracował. Często używane przez dziennikarzy określenie Ojciec Chrzestny pasuje równie dobrze. Berbr przez lata jeździł po całym kraju i zdobywał sprzymierzeńców, których potem korzystając ze swojej rosnącej pozycji obsadzał w powiatowych i wojewódzkich przekładając to nasz system administracyjny związkach. Mając tam swoich ludzi miał bardzo duży wpływ na wybory już w FAČR.

Jak w roku 2015 pisał tygodnik Reflex odbywały się one dokładnie według scenariusza napisanego przez Berbra i rozsyłanego potem mailowo do „baronów”. Ci mogli oczywiście ze wskazówki nie skorzystać, ale mogliby wtedy stracić np. dotacje od związku. Berbr miał w garści także kluby. Tak naprawdę to on, a nie np. Damková, zarządzał w Czechach wszystkim, co związane z sędziowaniem. Mając doświadczenia z niższych lig wiedział, jaki arbitrzy mają wpływ na wyniki, nawet te całosezonowe. Z czasem więc o awans bez wcześniejszego bliskiego kontaktu z Berbrem i zapłaceniu czegoś w rodzaju haraczu zaczęło być bardzo trudno. Piłkarze z różnych lig mieli wrażenie, że pewnych rywali w danym meczu po prostu nie da się pokonać.

Wróćmy jednak do opowieści Michała Listkiewicza, który gdyby nie Berbr byłby zapewne szefem czeskich sędziów do dziś.

***

Michał Listkiewicz: Dopóki prezesem związku był Pelta miałem komfort pracy i zrobiliśmy sporo dobrych rzeczy. Wszystko zmieniło się po jego odejściu, które też odbyło się w okolicznościach dość dramatycznych. Też był zatrzymany, ale to w zupełnie innej sprawie, bardziej politycznej. Chodziło o dotacje państwowe, jego powiązania z ministerstwem itd. Został szybko zwolniony z aresztu, sprawa się rozmyła, ale na stanowisko prezesa już nie wrócił. Jego następcą został Martin Malik, który jest figurantem w rękach Berbra. Berbr wrócił wtedy do pełni władzy. Przy Pelcie sobie nie mógł na to pozwolić, ale jak już go nie było, to Berbr zaczął walkę ze mną i całą moją komisją. Wzywano mnie na zarząd, stawiano absurdalne zarzuty, np. że za rzadko jestem w Czechach, a byłem cztery dni w tygodniu, zabrano mi samochód, mieszkanie. Jakoś wytrwałem do końca kontraktu, ale bez żadnych złudzeń, że zostanie przedłużony.

Po moim odejściu, które nie było przedwczesne, po prostu skończył mi się kontrakt, szefem komisji mianowano Jozefa Chovanca, prawdopodobnie jako takie alibi. Do komisji wrócili ludzie, których nie powinno tam być: pan Liba, pan Tulinger. Z dużą częścią środowiska, ligą, jej zarządem, czołowymi klubami, moimi dawnymi kolegami miałem nadal dobry kontakt i wiedziałem od nich, że wszystko co złe wraca. Znowu pojawili się sędziowie na bańce i ci ludzie, którzy byli przede mną. Teraz, już po tych zatrzymaniach, dzwoniono do mnie z Czech i pytano, czy bym nie chciał wrócić. Odpowiadałem, że raczej nie, bo obecne władze w związku to te władze, które robiły mi pod górkę, a poza tym mam teraz pracę w Armenii gdzie jest bardzo ciężko, jest dramatyczna sytuacja i nigdy bym tych ludzi nie zostawił, kiedy połowa moich sędziów zgłosiła się do wojska i walczy w Karabachu. Byłoby to po prostu świństwo. Mówiłem więc, że trzeba znaleźć odpowiedniego, uczciwego i kompetentnego człowieka na miejscu.

Jest taki człowiek, Radek Přihoda, niedawno jeszcze sędziujący, nieukładowy, niepoddający się żadnym sugestiom człowiek, którego właśnie przez taką postawę skłoniono że tak powiem do zakończenia kariery. Druga opcja to ktoś z zagranicy, ale to są jednak koszty. Moje wynagrodzenie w Czechach nie było złe, dla mnie było przyzwoite, ale żaden specjalista z Włoch, Niemiec czy Anglii nie przyjdzie za 4000 euro, które ja miałem. Sugerowałem więc, żeby nakłonili do objęcia funkcji Radka Přihodę, żeby przywrócili ludzi, z którymi współpracowałem jak Hrubeš czy Krondl. Pozytywną rolę spełnia tam też liga, która jest dość niezależna i po tym co się stało na pewno będzie chciała mieć wpływ na to, kto będzie nowym szefem sędziów.

***

Roman Berbr, choć mający w czeskim futbolowym podziemiu (rezydującej jednak raczej w nowoczesnej siedzibie związku) władzę podobną trochę do Vita Corleone, klasy mógłby prawdziwemu Ojcu Chrzestnemu zazdrościć. Żeby lepiej zrozumieć jego metody przedstawiamy lekki zarys historyczny i kolejny wycinek z jego dokładnie opisanej przez Reflex biografii. Berbr w młodości był członkiem partii komunistycznej, a także pracownikiem StB, czyli odpowiednika naszej Służby Bezpieczeństwa, a konkretnie jej organu odpowiedzialnego za walkę z „wrogiem zewnętrznym”. Działalność w takiej organizacji nie jest dla Berbra żadną ujmą i powodem do wstydu. Mówił, że przez pierwsze lata widzi się za sobą demony, a potem taką przeszłość wykorzystuje. Sam wykorzystywał szereg metod znanych z czeskich filmów o tamtejszej SB, na czele z zastraszaniem i ciągłą inwigilacją.

W swojej willi ma obrazy komunistycznych prezydentów Gottwalda i Husaka. Nie ukrywa, że chciałby w niej urządzić skansen poprzedniego ustroju.

***

Michał Listkiewicz: Berbr, zresztą z żoną, zachowali się wobec mnie paskudnie. Po odejściu udzieliłem ostrego wywiadu, w którym powiedziałem, że w Polsce niemożliwa byłaby taka pozycja funkcjonariusza SB i człowieka, o którym na stadionach skandowano Berbr ven!, na którego skarżyły się kluby i tak dalej. Na dodatek Berbr nazwał mnie polskim nieszczęściem, na co ja w tym wywiadzie odpowiedziałem, że skoro ja jestem nieszczęściem, to on jest wielkim nieszczęściem. Za te słowa nakablowano na mnie do PZPN-u i UEFA, przez co po 24 latach przestałem być delegatem UEFA, a moim marzeniem było być nim przez 25 lat. Byłem trochę rozczarowany, że PZPN nie zawierzył mi, tylko Berbrowi i spółce. Prezes Boniek tłumaczył mi, że są takie zasady współpracy między federacjami, zresztą wiem o tym. Polska i czeska federacja blisko współpracują i w ramach grupy wyszehradzkiej, i historycznie, ale było mi trochę przykro, że moje koleżeństwo z Bońkiem okazało się mniej ważne, niż donos tamtych ludzi. Ale nie mogłem się oburzać, takie są procedury. Chodziło mi bardziej o tę stronę prestiżową, pewien symbol. Mam nadzieję, że od nowego roku, o czym już z prezesem rozmawiałem, wrócę jako delegat i w nekrologu ktoś mi napisze, że byłem przez ćwierć wieku delegatem UEFA. Może to trochę ponury żart, ale tak to widzę.

Myślę, że w tej chwili czeski futbol czeka wielkie oczyszczenie. Policja ujawnia, że trochę tak jak w Polsce była to wielka sieć. U nas jednak pewnie 80% ludzi, którzy byli w rękach Fryzjera, robiło to interesownie: albo dla pieniędzy, albo dla kariery, jakiegoś awansu, dobrych ocen dla sędziego. W Czechach dochodził jeszcze element strachu. Berbr był człowiekiem wszechwładnym. Z tego co mi opowiadano mógł wręcz niszczyć ludzi, całe ich rodziny. Stosował te metody StB, które było instytucją jeszcze bardziej wredną od naszego SB. Sam się o tym przekonałem, bo w mojej rodzinie miałem Czechów i jeden ze starszych z nich był dyrektorem teatru, opozycjonistą wraz z Havlem i jeden z nich został zesłany na bycie stróżem miejskim. Ludzie byli tam upokarzani i gnębieni jeszcze przez wiele lat potem.

Pańskie prywatne przeboje z Berbrem?

Z Berbrem unikaliśmy się skutecznie, ale było jedno zdarzenie, które zostanie ze mną jeszcze na długo. Na jeden mecz Viktorii zaprosiłem do Pilzna Otokara Černego, byłego opozycjonistę i szefa sportu w Czeskiej Telewizji, świetnego dziennikarza, taką legendę jak u nas Bohdan Tomaszewski, postać kultową też w hokeju czeskim. Poprzez moje dawne rodzinne relacje zetknąłem się z nim i zaprosiłem go, starego człowieka po osiemdziesiątce, na mecz. I ten Berbr, o którym Černý mówił w telewizji, kim jest, tam na miejscu, na moich oczach, wszedł za nim do toalety, zaczął go popychać, naubliżał mu i powiedział, że jak się jeszcze raz pojawi w Pilznie na meczu, to mu skuje mordę i w ogóle nie wiadomo, czy wyjedzie stamtąd żywy. Gdy wiozłem roztrzęsionego Czernego z powrotem do Pragi zrozumiałem, że te legendy o Berbrze to prawda.

Berbr miał też taką metodę, że wytaczał procesy ludziom, którzy mówili o nim, że jest taki czy owaki. Te procesy ciągnęły się latami, Berbr twierdził, że je wszystkie powygrywa. Teraz zza krat mam nadzieję nie będzie się już tym zajmował. Ogólnie wykończył masę dobrych ludzi. Za mojej kadencji odszedł też np. sekretarz generalny Rudolf Řepka, świetny człowiek, młody, energiczny, który został zaszczuty i zmuszony do odejścia. Był też Petr Fousek, bardzo rozpoznawalny na świecie działacz, którego też wygnano precz. Teraz ci ludzie przez niego pokrzywdzeni, cała ta antyberbrowa opozycja, powinni wziąć sprawy w swoje ręce i w wyborach, które będą na wiosnę, przejąć władzę w tym związku. Jeżeli dalej rządziła będzie ta grupa uległa Berbrowi lub wręcz przez niego sterowana, dobrze nie będzie.

Berbr próbował rozciągać swoje wpływy?

Zawsze zastanawiało mnie też to, czemu znani czescy piłkarze omijają związek dalekim łukiem albo szybko się sparzają po próbie zaangażowania. Sytuacja jest odwrotna do tej u nas, gdzie byli wybitni zawodnicy i trenerzy z ochotą przychodzą pomagać i pracować. Tam było wręcz przeciwnie. Jest też odwieczny podział na Czechy i Morawy. Jest tam taki system, że musi być kompromis, zachowany parytet, zgodzić muszą się obie te części kraju (Republika Czeska składa się z Czech, Moraw i Śląska, w piłce nożnej Morawy i Śląsk działają wspólnie jako związek moravskoslezský – dop. aut.). Berbr, dzięki swojej żonie i byłemu sędziemu Miroslavovi Libie, miał opanowane całe Czechy, ale problemy z Morawami, gdzie ludzie na czele z panem ZlamaŁem, się bardzo stawiali, przez co właśnie Zlamal, jedyny oprócz Pelty człowiek, który mnie w związku wspierał, był bardzo źle traktowany. Jakiś miesiąc, może dwa temu próbowano umocnić władze Berbra też tam. Pod przykrywką feminizmu i parytetów próbowano zmienić statut tak, że w zarządzie musiałaby być kobieta. Od razu było wiadomo, że kobieta równa się Dagmar Damková. Berbr byłby więc jeszcze mocniejszy. Takich historii było dużo. Najdziwniejsze było to, że nawet wielkie kluby czeskie jak Slavia i Sparta, mające potężnych biznesmenów jako właścicieli, też trochę się jakby tego Berbra bali, albo chcieli mieć spokój, bo wmawiano im, że jak zaczną się stawiać, to będą mieć przeciwko sobie sędziów i związek. Slavia początkowo trochę próbowała, ale szybko umilkła, Viktoria to jego matecznik. Jedynym klubem, który od zawsze był przeciw, były Teplice, które przez to od zawsze (nie licząc mojego czasu w związku) były gnębione. Nakładano im drakońskie kary za zachowanie kibiców, kary dla zawodników, kontrowersyjne sędziowanie.

Moim zdaniem epoka Berbra przyniosła wiele szkody czeskiej piłce. Przetrącono kręgosłupy sędziom, obserwatorom, działaczom w klubach. Wiele osób utrącono, ludzie żyli w strachu. Tak kultowy klub jak Dukla Praga został zmieciony z ekstraklasy, przez pandemię zakończono ligę, Dukla powinna grać w barażach, a nie grała. A to dlatego, że była na celowniku Berbra od dawna. Klubem rządzi pan Paukner, były dyplomata czeski w Polsce, człowiek przeuczciwy, przemądry, oddany klubowi, niezależny tej sieci układów. Berbr pokazał mu więc, że nie można być tak niezależnym i jego Dukla została wykolegowana i gra w 1. Lidze, a nie ekstraklasie, w której mogłaby grać.

Wielu ludzi na meczach przychodziło do mnie i przy piwie mówiło o tych sprawach, na Bohemce, gdzie była antyberbrowa atmosfera, mówił mi o tym Antonin Panenka. Mówiłem im wtedy, żeby gdzieś to zgłosili, a oni odpowiadali tylko, że on ma taką władzę, że i tak nie wygrają, a tylko sobie zaszkodzą.

***

W całej aferze z Berbrem na czele niesamowite jest właśnie to, że o jego działalności każdy wiedział od dawna, powszechnie wiadomo, które drużyny wspierał, wyciekają listy ustawionych meczów, a przez lata bezkarnie działał i niemal wszyscy w tym niejako w reżyserowanym przez niego przedstawieniu brali udział. Berbr nie krył się nie tylko ze związkiem na boku, ale też przyjaźnią z szefem praskiego klubu Slavoj Vyšehrad Romanem Rogozem, który wielokrotnie bywał u niego w siedzibie federacji i który widnieje też najczęściej na liście ustawionych meczów. Działalność Berbra skupiała się bowiem głównie na niższych niż ekstraklasa klasach rozgrywkowych, a Vyšehrad to drużyna poruszająca się właśnie między drugą a trzecią ligą w kolejności.

Vyšehrad to także tytuł filmu i serialu o fikcyjnym czeskim piłkarzu Juliuse Lavickým. Jego twórca był wpuszczany na potrzeby kręcenia filmu na boisku w meczach ligowych właśnie w barwach Slavoja to jednocześnie odtwórca głównej roli piłkarza będącego trochę Mario Balotellim na miarę czeskich możliwości. Ów twórca ujawnił ostatnio jedną z, nagranych już jakiś czas temu, a więc profetycznych, scen ze swojego szykowanego na listopad filmu, w którym postać bez wątpienia inspirowana Berbrem wygłasza mowę o decydujących roli arbitrów w futbolu. To oni wg filmowego działacza robią dopiero z bezsensownego biegania za piłką prawdziwą grę. Piękną, ale bez sędziów zbyt sprawiedliwą. Czyli nudną. To niestety nie pierwsze dzieło kultury inspirowane piłką nożną i zahaczające o tematy korupcyjne.

Kultowym przedstawieniem teatralnym jest dostępne w serwisie YouTube (tak jak wspomniany wyżej serial) przedstawienie „Ivánku, kamaráde, můžeš mluvit?” w całości składające się z rozmów dwóch działaczy dzwoniących do siebie i ustalających między sobą przebieg i wynik konkretnych meczów. Sztuka powstała po największej do tej pory aferze w czeskiej piłce z 2004 roku, a pojawiające się w jej kontekście zwroty takie jak tytuł wspomnianego przedstawienia weszły do codziennego języka Czechów. Już w tej aferze swoje palce maczał Roman Berbr i wielu innych, którzy w czeskiej piłce działają do dziś. Duża afera miała też miejsce w latach dziewięćdziesiątych.

***
Afery wracają więc w dość regularnych odstępach czasów, ci sami ludzie dalej mają w nich swój udział. Choroba korupcji toczy futbol naszych południowych sąsiadów od lat. Wierzy pan, że przy tak systemowym problemie odsunięcie Berbra naprawdę może tamtejszą piłką oczyścić?

Michał Listkiewicz: Myślę, że jest to możliwe. Oczywiście nie jest to sprawa miesiąca czy pół roku. Ludzie, którzy świadomie brali udział w tych uczynkach Berbra muszą odejść natychmiast. Ludzie, którzy byli zastraszani, bali się o swoje kariery, jeżeli to uczciwie wyznają, mogliby zostać, natomiast kluczowa jest niezależność komisji sędziowskiej. To trzeba zrobić natychmiast, ale czy się uda nie wiem, bo kilku ważnych ludzi Berbra jeszcze w związku jest. Może podam przykład polski. Po wybuchu afery korupcyjnej u nas na czele sędziów stanął Andrzej Strejlau i od razu postawił warunek: całkowita samodzielność. Nikt nie miał prawa się wtrącać, podpowiadać, przeszkadzać. Zostało mu to zapewnione i może dlatego to sprzątanie po korupcji w Polsce było szybsze, niż gdyby część ludzi została.

Wracając do Berbra czekamy, jak sprawy potoczą się dalej. Wyszła teraz sprawa matki Damkovej, która była skarbniczką miasta albo regionu Pilzno i przyznawała jakieś nierozliczone dotacje, były organizowane pseudokursy sędziowskie i trenerskie, które się nigdy nie odbyły, a kurs został rozliczony jako impreza na np. sto osób. Jeżeli część osób zacznie mówić Berbr może mieć duży kłopot, ale nie mam pojęcia, czy tak się stanie.

O Fryzjerze w Polsce mówiło się dopiero jak to wszystko wybuchło. Poza tym był to człowiek z dziesiątego szeregu, a nazywany Czarnoksiężnikiem Berbr był przyjmowany na salonach i nie przeszkadzało to władzy państwowej i wielkim czeskim klubom, którym zarządzają przecież bardzo poważni ludzie ze świata biznesu i polityki. A Berbr, którego może nie jakoś bardzo, ale jednak trochę tak, poznałem to człowiek arogancki, wulgarny, bezczelny. Nie ma w nim nic, co uzasadniałoby traktowanie go z jakąś atencją. A był tak traktowany.

Z problemem korupcji spotkał się pan i w Czechach i w Polsce. Czy w Armenii to także jest problem, czy wojna obecnie przykrywa wszystko inne?

W Armenii też, ale nie ma to nic wspólnego z sędziowaniem. Tam też odsunąłem dwie, trzy osoby, bo musiałem, wybuchła również afera na drugim poziomie rozgrywkowym, ale dotyczyło to ustawienia meczów pod bukmacherów. Wybuchł skandal, na widelcu miała to policja, zawieszono rozgrywki, wykluczono z nich jedną trzecią drużyn, nie grają już więcej. Odbywało się to jednak poza sędziami. Byłem na paru takich meczach, mówiłem prezesowi, ale on mówił, że wie, ale nie może nic więcej powiedzieć. Widziałem w Armenii mecz, w którym w 90 minucie był wynik 3:1, przedłużony był chyba o trzy minuty i skończyło się 3:5 i to padały takie bramki, że ktoś np. łapał piłkę w ręce w polu karnym. Problemem jest to, że kluby są w rękach biznesmenów mających cały dobytek w jednej teczce. Oni są powiązani z Rosją, gra dużo Rosjan i Ukraińców w niższych ligach, kontrola nad rzeczywistością była mała. Ale jestem pełen podziwu, że piłka armeńska gra, wczoraj były dwa mecze ligowe. Jedna trzecia moich sędziów, a jest ich bardzo mało, zgłosiła się do armii. To więc całkowicie nowe wyzwanie, a ja nie mogę tam pojechać. To jest dopiero zagrożenie dla piłki, przy tym Berbr to pestka.

Wszystkie mecze międzypaństwowe Armenia musi grać za granicą, ja im pomogłem zorganizować kilka meczów w Polsce. Tegoroczne mecze może zagrają w Polsce, może w Mołdawii, a przy dużych kosztach podróży, hoteli, braku wpływów problemy będą ogromne, tym bardziej, że kraj ma problemy ekonomiczne spowodowane wojną. Także w moim życiu układa się ostatnio tak, że gdzie się znajdę tam jest problem, ale nie przyniesiony przeze mnie, a zastany. No ale życie składa się z problemów. O ile Czechy wspominam niezbyt dobrze, poza poznanymi ludźmi z którymi bezpośrednio pracowałem, ale jednak atmosfera była tam gęsta, o tyle Armenie będę wspominał wspaniale, z uwagi na otwartość, pasję ludzi, ich patriotyzm.

***
Całości smaczku dodaje fakt, że czeska liga ma polskiego sponsora.

Michał Listkiewicz: Nie ukrywam, że miałem kilka telefonów z Fortuny z zapytaniem, co sądzę o całej aferze, co mógłbym im doradzić, bo dla sponsora to też wizerunkowo bardzo ważna sprawa i jest to dla mnie satysfakcja, że akurat mnie pytają o zdanie w tej sprawie. Po tym jak odszedł Pelta Berbr robił wszystko, żebym sam stamtąd odszedł i powiedział, że nie ma pieniędzy na pensję dla mnie. Pensja jak mówiłem była w wysokości 4000 euro brutto, dla mnie to były dobre pieniądze, ale jak na budżet takiej federacji piłkarskiej to jednak nie tak dużo. Powiedział, że mogą płacić tysiąc. I wtedy to Fortuna dopłaciła mi drugie tyle, bo zależało im, żebym dalej był w komisji sędziów, bo gwarantuję niezależność i uczciwość.

W wywiadzie dla Blesku mówił pan też o małym, niezapewniającym bezpieczeństwa samochodzie, który zaoferował panu po tym, jak odebrał mieszkanie w Pradze. Co to było za auto?

Był to chyba Hyundai i20, taki mały, miejski, jakim kobiety jeżdżą do sklepu po zakupy. Jeżdżenie tam tysiąca kilometrów z Gdyni byłoby mało bezpieczne. O biletach lotniczych po odejściu Pelty też nie było mowy. Ale nie dałem się, powiedziałem sobie, że będę dopłacał, ale nie dam się w ten sposób zniechęcić. Odkryłem pociąg. Gdynia – Praga, z przesiadką w Ostrawie, i tym pociągiem posuwałem przez ostatni rok.

KAMIL FRELIGA

Fot.FotoPyK

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]

Jakub Białek
0
Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]
Inne kraje

Kluby z Arabii Saudyjskiej chcą Kevina De Bruyne. W grze 100 milionów euro

Patryk Fabisiak
0
Kluby z Arabii Saudyjskiej chcą Kevina De Bruyne. W grze 100 milionów euro

Komentarze

18 komentarzy

Loading...