Choć ten rok dotyka nas na okrągło przykrymi wydarzeniami, to jednak właśnie obecny czas, pierwszego i drugiego listopada, jest właśnie po to, by na chwilę się zatrzymać i pomyśleć o tych, którzy odeszli. Oto postacie ze świata piłki nożnej, które przez te dwanaście miesięcy pożegnał nasz świat.
MARTIN PETERS
Musi być wyjątkowym piłkarz, który dla West Ham United zdobywa europejskie trofeum. Wybraniec sir Alfa Ramseya, jeden z tych, którzy mogli się pochwalić golem dla Anglii w finale mistrzostw świata. 30 lipca 1966 roku wznosił dumnie Złotą Nike. Mózg środka pola „Synów Albionu” był wychowankiem West Ham United do spółki z Geoffreyem Hurstem, który strzelił w tym samym meczu finałowym dwa gole oraz z sir Bobbym Moorem, który był kapitanem. I to oni kształtowali wyobraźnię młodych chłopców, którzy śledzili poczynania wielkich „Młotów”. To oni sprawiali, że w ich głowach pojawiała się myśl: „Chcę zostać piłkarzem”. Miało to miejsce chociażby w przypadku 10-letniego wówczas Steve’a Harrisa, który po latach założył jednak zespół, ale muzyczny i zostanie basistą Iron Maiden.
Peters rozegrał dla West Hamu 302 mecze, w których strzeli 81 goli. Jak na ówczesne realia piłkarskie i pozycję, na której występował, jest to wynik kosmiczny. Swój ostatni mecz – w roli kapitana – w reprezentacji Anglii miał na Wembley. Rywalem była Polska. Zremisowaliśmy 1:1. I pojechaliśmy na mundial zamiast Anglików. Klamra dla Petersa niezbyt piękna – zaczynasz od mistrzostwa globu, kończysz jako odpadający w eliminacjach. Ot, futbol.
Zmarł 21 grudnia zeszłego roku po długiej, trzyletniej i niestety przegranej walce z chorobą Alzheimera. Miał 76 lat.
We are deeply saddened to hear the news of the passing of club legend Martin Peters. https://t.co/69IazGy1ZW
— West Ham United (@WestHam) December 21, 2019
PIETRO ANASTASI
Akrobatyczny w powietrzu, posiadający błysk i inteligencję strzelecką – to niesłychane, że o Mazzoli, Meazzy i Pratim się pamięta, a jednak Anastasi tak uwielbiany w latach siedemdziesiątych nie przedarł się do świadomości tłumów nawet po tylu latach. Historia okazała się być dla niego kapryśną przyjaciółką. Trafił na niewdzięczną erę – Puchar Europy z włoskich ekip wygrywał tylko Milan, następował zmierzch Interu. Juventus dopiero wspinał się na szczyt – cierpiąc pięcioletnie katusze bez mistrzostwa właśnie na przełomie lat 60. i 70. XX wieku.
Dla ludzi, którzy z południa Włoch wyprowadzali się na północ, aby tam pracować w fabryce Fiata, to on był idolem. Utożsamiali się z nim – sam „Petruzzu ‘u Turcu” wywodził się bowiem z biednych rejonów sycylijskich. On dawał radość, on sprawiał, że barwy czarno-białe znów dumnie noszono w Turynie. Dla Juventusu rozegrał 205 spotkań, strzelił 78 goli, trzykrotnie zostawał mistrzem kraju. A cała Italia oszalała za jego sprawą, kiedy to on zdobył zwycięską bramkę na wagę tytułu mistrzów Starego Kontynentu na EURO 68:
Chorował na wciąż nieuleczalne stwierdzenie boczne zanikowe, czyli ALS. Znał zatem straszny wyrok. Opuścił nas 17 stycznia, miał 71 lat. Minutę ciszy po jego śmierci zarządzono jednak tylko na meczach Juventusu, Interu oraz Catanii – była to inicjatywa samych klubów. Bierność w tej sprawie ze strony władz ligowych krytykował chociażby Claudio Gentile.
ROB RENSENBRINK
Cruyff, Neeskens, ale jednak wśród wybrańców Michelsa, którzy na dobre zapadli w pamięć kibiców jeszcze także on. „Człowiek Wąż”, elastyczny w myśleniu i poruszaniu się na boisku. Nieuczciwym jest niemniej, że pamięta się go głównie ze strzału w słupek, który nie dał Holendrom wygranej w finale mistrzostw świata.
Tysięczny gol w ich historii? Autorem jest właśnie Rensenbrink, trafił w 1978 roku w spotkaniu ze Szkocją. Na tym samym mundialu ustanowił inny rekord – strzelając hat-tricka Iranowi, został najstarszym zdobywcą trzech goli w jednym meczu mistrzostw. Miał wtedy 30 lat i 335 dni. Rekord ten pobił dopiero na rosyjskim mundialu Cristiano Ronaldo, trafiając trzykrotnie do siatki Hiszpanów. Z Anderlechtem święcił największe sukcesy międzynarodowe – zdobywał Puchar Zdobywców Pucharów oraz Superpuchar Europy.
Zmarł 25 stycznia. Cierpiał na postępujący zanik mięśni. Miał 72 lata.
Met droefenis hebben we kennis genomen van het overlijden van voetballegende Rob Rensenbrink (72). pic.twitter.com/0hUCfjNrls
— KNVB (@KNVB) January 25, 2020
JAN LIBERDA
„Nie może być tak, że Polonia Bytom nie dostanie licencji na grę w Ekstraklasie! W tym klubie grał Jasiu Liberda i był reprezentantem Polski!” Te słowa przypisywane są jednemu z dawnych baronów na Górnym Śląsku, Rudolfowi Bugdołowi. Powód do przekonania Komisji Licencyjnej jest to słaby, natomiast Liberdę na Śląsku autentycznie docenia się na równi z Oślizłą, Trampiszem czy Cieślikiem.
Tak wspominał go na naszych łamach Szymon Janczyk. Zamieszczamy fragment:
Wołali na niego „Biały Pele”, albo „Pele z Bytomia”. Jan Liberda tego przydomka dorobił się dzięki słynnemu wyjazdowi reprezentacji Polski na tournée po Ameryce Południowej. Biało-czerwoni w 1966 roku grali za oceanem z Brazylią oraz Argentyną. Nie udało im się co prawda wygrać żadnego z tych meczów, ale mówiło się, że nasza drużyna zostawiła po sobie dobre wrażenie. Jej gwiazdą okrzyknięto właśnie Liberdę, który wpakował renomowanym rywalom trzy bramki – wszystkie, które Polacy zdobyli podczas egzotycznego wyjazdu.
Zawodnik bytomskiej Polonii szalał na słynnej Maracanie, gdzie mecz naszej reprezentacji z Brazylijczykami oglądało około 130 tysięcy osób. Do dziś Liberda pozostaje jedynym Polakiem, który pokonał brazylijskiego bramkarza na tym legendarnym stadionie. W strzelaniu za oceanem przetarcie zebrał jednak rok wcześniej, kiedy razem ze swoim klubem udał się do Stanów Zjednoczonych na rozgrywki nazwane Pucharem Ameryki. Polonia sięgnęła tam po to trofeum, wygrywając po drodze z innymi europejskimi drużynami, takimi jak West Bromwich Albion, Ferencvaros czy przede wszystkim Dukla Praga, wielokrotny triumfator zawodów.
W Polonii Bytom zagrał 304 spotkania. Kto wie, być może byłoby ich mniej, gdyby nie interwencja Edwarda Gierka, który zablokował jego transfer, czy raczej próbę podebrania przez Legię Warszawa. Liberda 35 razy wystąpił w reprezentacji Polski, trafiając osiem razy do siatki.
Urodził się w Bytomiu i zmarł w Bytomiu. Miał 84 lata, odszedł 6 lutego.
Polski Związek Piłki Nożnej z głębokim żalem i smutkiem informuje, że 6 lutego 2020 roku zmarł Jan Liberda – 35-krotny reprezentant Polski, legendarny piłkarz Polonii Bytom.https://t.co/ejv3cF8ugv
— PZPN (@pzpn_pl) February 6, 2020
HARRY GREGG
Oszukał przeznaczenie jeden raz, ale za to w jak heroiczny sposób. Był obok sir Bobby’ego Charltona, Billa Faulkesa i sir Matta Busby’ego jednym z cudem ocalałych z katastrofy lotniczej w Monachium z 1958 roku. Miał więcej szczęścia niż chociażby Duncan Edwards, którego życie pochłonęła ta tragedia. Wrócił na boisko – w przeciwieństwie do m. in. Johna Berry’ego i Jackiego Blanchflowera. Można powiedzieć, że tak jak w 210 spotkaniach bronił dostępu do bramki United, tak wybronił swoje jestestwo wśród żywych. Co więcej – on w monachijskim piekle ratował każdego, kogo tylko się dało, wyciągając Charltona, Blanchflowera i Dennisa Violleta z płonącego wraku rozbitego samolotu. Jego rodak, George Best opowie po latach: „Jego odwaga to jedno. Ale to, co zrobił Harry było czymś więcej niż tylko wykazaniem odwagi. To była po prostu dobroć”.
Zmarł 16 lutego w wieku 87 lat w szpitalu w Coleraine, w rodzinnej Irlandii Północnej.
It is with deepest sadness that we have learned of the passing of former player Harry Gregg OBE. The thoughts and prayers of everyone at the club go out to Harry’s family and friends. pic.twitter.com/5kjlpn5Wqm
— Manchester United (@ManUtd) February 17, 2020
BARRY HULSHOFF
385 meczów rozegranych w barwach Ajaksu, 17 wywalczonych trofeów i jedna wieczna legenda – Ajax przedstawił w ten sposób zmarłego 17 lutego w wieku 76 lat Barry’ego Hulshoffa. Skałę, opokę, człowieka, którego nie miniesz bez walki. 45 procent z meczów ligowych Ajaksu z udziałem Hulshoffa zakończy się utrzymaniem zera z tyłu. Z klubem z Amsterdamu zdobędzie trzy razy z rzędu Puchar Europy. Do dziś trwają dyskusje, czy gdyby znalazł się w kadrze „Oranje” na mundialu w 1974 roku, Holendrzy zostaliby mistrzami świata. Jeden element układanki, którego brakowało to właśnie brodaty defensor.
Edwin van der Sar zapamięta go jako swojego pierwszego trenera. To on bowiem właśnie w 1989 roku otworzył młodemu bramkarzowi bramy profesjonalnej piłki. A dziś van der Sar jest tak jak on zwycięzcą Pucharu Europy, a także sam buduje wielkość Ajaksu jako prezes.
Barry Hulshoff…🙏♥️
Sad to hear of the passing of my first coach at Ajax, when I came for trials and for my first ever match in 1989. One of the greatest defenders in our history and a humble person off the pitch.
Condolences to the family, friends and all former players. pic.twitter.com/VRFl7yTLWD
— Edwin van der Sar (@vdsar1970) February 17, 2020
STEFAN FLORENSKI
W chwili śmierci w niemieckim Essen miał 87 lat. Zmarł 23 lutego. We wspomnieniach zamieszczonych na oficjalnej stronie Górnika Zabrze pojawi się wzmianka, że trenując w Sośnicy Gliwice, nosił na rękach młodego Włodzimierza Lubańskiego. Później jeden i drugi będzie podporą sukcesów Górnika. Florenski zresztą zatrzymał się ostatecznie na aż dziewięciu zdobytych tytułach mistrza Polski. Medali mistrzostw kraju ma z kolei aż piętnaście. Do tego dołożył jeszcze pięć Pucharów Polski, a także srebrny medal z Pucharu Zdobywców Pucharów z 1970 roku. Kiedy po latach zapraszano go do Zabrza na obchody złotej rocznicy meczu z City, nie był w stanie już przybyć. Przeprosił, że nie da rady.
https://twitter.com/_Ekstraklasa_/status/1231834644204720129
PIOTR JEGOR
Rocznik 1968. Pierwsze słowa, które się nasuwają? Za wcześnie, po prostu za wcześnie na odejście. Były obrońca m. in. Górnika Zabrze odszedł 17 marca w wieku 51 lat i na zawsze pozostawi wyrwę w sercach ludzi z Torcidy. 21 razy wystąpił w reprezentacji Polski, zanotował prawie trzysta meczów w ekstraklasie. Swego czasu grał nawet przeciwko Realowi Madryt, strzelając gola na Bernabeu. Słynął z naprawdę dobrego uderzenia z dystansu. Po karierze piłkarskiej odciął się od mediów. Odnalazł się w nieprzyjemnej rzeczywistości. W rozmowie z Weszło przyznawał przez laty, że to właśnie wtedy w jego życiu pojawił się alkohol, załamanie. Pracował jako spawacz w firmie wytwarzającej parowniki do chłodziarek.
Tak opowiadał osiem lat temu o swoim „życiu po życiu”. Oto fragment:
Przez rok od zakończenia kariery byłem bezrobotny. Zaczęły dziać się ze mną różne niedobre rzeczy. Na początku jeszcze próbowałem zostać w tym zawodzie. Wszyscy obiecywali złote góry, ale w końcu, kiedy przychodziłem na trening i dostawałem na rękę 300 – 500 złotych, kompletnie dałem sobie spokój. Stwierdziłem, że trzeba wreszcie wziąć się za normalne życie. Dziś nie mam już kontaktu z tamtym środowiskiem. Normalnie, fizycznie pracuję. Chodzę do roboty na trzy zmiany.
LORENZO SANZ
Ten przed Florentino – w takim miejscu figuruje na liście prezesów Realu Madryt. Ten za Florentino – w takim miejscu figurować będzie z kolei, gdy spojrzymy na wyniki wyborów na prezesa „Królewskich” z 2000 roku. Sanz przegrał, mimo tego, że dokończył swoje dzieło. To on postawił sobie za cel, że odzyska Puchar Europy dla Realu. Pomogli mu odpowiednio Jupp Heynckes i Predrag Mijatović w 1998 roku, a także Vicente del Bosque, Fernando Morientes, Steve McManaman i Raul w roku 2000. Dwa finały, dwa trofea, a mimo tego musiał z Bernabeu się pożegnać. Dziś jednak nie o stylu odejścia chcemy mówić – wciąż bowiem należy podkreślić fakt, że to on był jedną z ofiar koronawirusa. Był jednym z tych, którzy swoim przykładem niestety uświadomili, że zagrożenie pochodzące z Wuhan jest realne.
„Descanse en paz” – napisze społeczność madridismo. Zmarł 21 marca w wieku 76 lat.
PAPE DIOUF
Kolejnym, który poniósł śmierć na skutek zarażenia SARS-CoV-2 był właśnie były prezes Olympique Marsylia. Przeniósł się z rodzinnych stron Senegalu do Francji jako 18-latek. Miał być żołnierzem, tak jak jego ojciec. Ostatecznie popchnęło go w stronę pisania o futbolu, a po latach utworzył w Marsylii szkołę dla młodych adeptów dziennikarstwa. Zdobywał na tyle dużo kontaktów, że w końcu sam zaczął opiekować się zawodnikami jako ich menedżer. To za jego sprawą na Velodrome trafił Didier Drogba, z pomocą którego Marsylia dotrarła do finału Pucharu UEFA. Podwaliny pod kolejne sukcesy OM położył w następnych latach, gdy został pierwszym czarnoskórym prezesem wielkiego klubu we Francji. Odszedł tuż przed pierwszym mistrzostwem od czasu ery Tapiego – w 2010 roku.
Zmarł 31 marca w wieku 68 lat w Dakarze.
L’Olympique de Marseille a appris avec beaucoup de tristesse le décès de Pape Diouf.
Pape restera à jamais dans le cœur des Marseillais comme l’un des grands artisans de l’histoire du club.
Toutes nos condoléances à sa famille et ses proches.🖤 pic.twitter.com/w9KyE45JMA
— Olympique de Marseille (@OM_Officiel) March 31, 2020
RADOMIR ANTIĆ
Był bałkańskim odpowiednikiem Bernda Schustera – tak samo jak Niemiec grał zarówno w Realu i Atletico Madryt, a także w Barcelonie, tak Antić był jedynym w historii trenerem zarówno obu ekip z Madrytu, jak i właśnie „Blaugrany”. Czasy na Vicente Calderon do dziś są jego największym sukcesem – stał się ulubieńcem pucołowatego Jesusa Gila i zdobył dublet wspólnie z „Los Colchoneros”. To właśnie wtedy w Madrycie panował duet Antić – Pantić. Ten drugi to oczywiście Milinko Pantić, który w tym samym roku, 1996, pożegnał Widzew w jego przygodzie z Ligą Mistrzów.
Na dowód tego, że jest gościem od zadań specjalnych wysłano go na Camp Nou w miejsce skompromitowanego Louisa van Gaala – w 2003 roku Antić uratował zespół i wyprowadził go z okolic strefy spadkowej na miejsce szóste – które dawało grę w Pucharze UEFA.
Zmarł 6 kwietnia w stolicy Hiszpanii. Miał 71 lat.
Radomir Antic, who managed FC Barcelona in 2003, passed away today. The Barça family mourns the loss of a man who was deeply beloved in the world of football. Rest in Peace pic.twitter.com/RmHX1BAeW3
— FC Barcelona (@FCBarcelona) April 6, 2020
NORMAN HUNTER
Oto właśnie kolejny obok Martina Petersa mistrz świata z roku ’66. Mawiano o nim „kąsacz nóg” – tak nieprzyjemny był w starciach z rywalami. Był partnerem Jacka Charltona, z którym przez dekadę stanowili trzon defensywy w ekipie sir Alfa Ramseya. Jako legenda Leeds United, liczył na to, że doczeka chwili, w której „The Whites” znów wystąpią na poziomie Premier League. Nie doczekał.
Także jego życie pochłonął niestety koronawirus – zakażony został 10 kwietnia, w Wielki Piątek. Z COVID-19 walczył, ale pojedynku nie wygrał. Zmarł 17 kwietnia w wieku 76 lat.
Miał zaledwie 46 lat. Tutaj wystarczą raczej słowa o nim, nie tylko trofea w postaci Pucharu Polski, Pucharów Ekstraklasy i Superpucharu.
Kiedy już stało się najgorsze, Wojciech Kowalczyk mógłby wręcz powiedzieć te same słowa, które kiedyś wypowiedział Eugeniusz Warmiński w kierunku Jerzego Chromika: „Niedobrze, biorą już z mojej półki”. „Rocky” był dwa lata młodszy od „Kowala”, natomiast różnica wieku nie była żadnym problemem, by zaistniała między nimi więź przyjaźni. Obaj legioniści, obaj z Bródna – kiedy zresztą Wojtek usłyszał o jego problemach, nie mógł zapomnieć o kilku słowach pod adresem kolegi, który znalazł się w zdrowotnych tarapatach. Tak mówił z nadzieją w „Lidze Minus”: „Piotruś, powalcz, znamy się od małego, w Polonezie razem, na Bródnie razem, w szkołach się mijaliśmy, bo albo ja nie chodziłem, albo ty… dawaj, walcz, bo to jest ważne”. Niestety. Rocki zmarł 1 czerwca, czyniąc tym samym wyrwę w sercach wielu kibiców. Ale najbardziej w sercu syna Denisa.
PIERINO PRATI
– Cesare Maldini uświadomił mi, że [bycie częścią Milanu] wymaga ogromnej pracy [i poświęcenia] – opowiadał Prati, kiedy cztery lata temu zmarł jeden z jego mentorów i twórców potęgi Milanu w latach 60. Prati był trzecim po Maldinim i Riverze – to jego nazwisko wymienimy jednym tchem z dwoma ikonami „Rossoneri”. Kiedy zdobywał Puchar Europy w 1969 roku, chyba mało kto przypuszczał, że następni podniosą go za 20 lat dopiero magicy z Ruudem Gullitem na czele. Nazywano go „La Peste”, czyli po polsku „zaraza” – ponieważ swoją skutecznością siał taki sam popłoch w szeregach rywali. Jego licznik goli w Serie A zatrzymał się na równej setce.
Zmarł 22 czerwca w wieku 73 lat.
JACK CHARLTON
Był jednak kimś więcej niż tylko bratem sir Bobby’ego Charltona, jego opiekunem. Być może nawet pasowała mu rola kogoś, kto spogląda na bardziej utytułowanego krewnego z dystansu. Jack rozegrał o 71 meczów mniej dla reprezentacji Anglii. W kadrze Jack debiutował dopiero po trzydziestych urodzinach. A i tak obaj z Bobbym mogli wspólnie spoglądać na Złotą Nike i razem – w stylu napastnika „Czerwonych Diabłów” – krzyczeć „Ona tam jest!”. Piłka jest w siatce, tak samo jak puchar w gablocie.
Nienawidzące się drużyny Leeds i Manchesteru miały w swoich szeregach dwie ikony. 773 mecze i 70 strzelonych goli to bilans wręcz wybitny dla Jacka, nominalnego obrońcy. Swoją marką zbudował później jako trener – niemalże wprowadzając Irlandczyków do półfinału EURO 88. To on podrażnił dumę Anglików, kiedy jego drużyna wygrała z nimi 1:0 na stuttgarckim Neckarstadion.
Kto by jednak przypuszczał, że Norman Hunter tak szybko wezwie do siebie swojego partnera z boiska? Razem grali na Elland Road, razem występowali u Ramseya. Charlton miał 85 lat, zmagał się z demencją, a także walczył z chłoniakiem. Zmarł 10 lipca.
NOBBY STILES
I właśnie na nim się zatrzymujemy. Walczył, aby się na tej liście nie znaleźć, ale niestety i na niego przyszła pora. 78 lat spędził wśród nas Nobby Stiles, piłkarz reprezentacji Anglii i Manchesteru United. Kolejny podopieczny Ramseya, który obrał drogę do wieczności. Jonathan Wilson opisze go jako „niszczyciela”. Na boisku mierzący zaledwie 168 cm Stiles był na tyle waleczny, że po stracie dwóch zębów potrzebował sztucznej szczęki. To z jego pomocą United zdobędzie Puchar Europy w 1968 roku, pokonując Benfikę na Wembley. Obok Bobby’ego Charltona i Iana Callaghana, będzie tym zawodnikiem, który na swoim koncie będzie miał zdobytą Złotą Nike oraz „Wielkie Uszy”, czyli właśnie trofeum PEMK. Dom futbolu był jego królestwem.
Teraz udał się do innego. Zmarł przedwczoraj, 30 października. Miał 78 lat.
We’re incredibly saddened to learn of the passing of Nobby Stiles, a key member of our @FIFAWorldCup-winning squad, at the age of 78.
All of our thoughts are with Nobby’s loved ones. pic.twitter.com/NJygFddX7F
— England (@England) October 30, 2020
Fot.FotoPyK