Reklama

Wszechburmistrz, mały Fryzjer, przeklęte baraże. Wysoki lot Unii Janikowo

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

31 października 2020, 11:56 • 20 min czytania 20 komentarzy

Unia Janikowo to unikalna historia o tym, jak polityk rządzący przez 30 lat miasteczkiem, ba, chwalony przez mieszkańców przez okrągłe sześć kadencji, nieomal utracił swoje stanowisko przez chwilową słabość do polskiej piłki.

Wszechburmistrz, mały Fryzjer, przeklęte baraże. Wysoki lot Unii Janikowo

Jak to możliwe, żeby szanowany samorządowiec dał się wpuścić w korupcję sportową? Jak to możliwe, że Unia trzy razy z rzędu przegrała baraże o II ligę? Historia korupcji w Janikowie wyróżnia się nawet biorąc pod uwagę powszechność i masowość procederu w polskiej piłce. 

Klub, kojarzy przed laty głównie z grzechami korupcyjnymi, dziś w nowej odsłonie znajduje zdrowy piłkarski grunt, a rajd w Pucharze Polski jest tego dowodem. W Janikowie są ambitne plany, ale i wyjątkowa sytuacja: syn jest prezesem, a ojciec… trenerem.

***

Jak to jest z tym Andrzejem Brzezińskim… Zacznijmy od tego, że bardzo rzadko się zdarza w polskiej rzeczywistości politycznej, by ten sam polityk utrzymywał stanowisko przez sześć kadencji. Równie rzadko zdarza się, by burmistrz czy prezydent otrzymywał prawomocny wyrok w sprawie dotyczącej korupcji, nawet jeśli to “tylko” korupcja w sporcie. Natomiast chyba tylko w Janikowie możliwa była sytuacja, w której burmistrz został skazany, ale mimo to dzielnie rządzi szóstą kadencję.

Reklama

Andrzej Brzeziński od dwóch lat chodzi po świecie z prawomocnym wyrokiem – mimo początkowych zapowiedzi apelacyjnych, ostatecznie ani on, ani prokuratura nie zgłosili zastrzeżeń do decyzji sądu. A ta była jednoznaczna – Brzeziński jest winny, brał udział w ustawianiu meczów w czasach, gdy jako burmistrz Janikowa zasiadał jednocześnie w zarządzie Unii. Jak do tego doszło?

To dość wyjątkowa i bardzo złożona historia, tak naprawdę chyba jednocześnie świetny skrót wszystkich problemów Polski po 1990 roku. Czego my tu nie mamy?

  • ustawianie spotkań
  • ciągnący się w nieskończoność proces, od aktu oskarżenia do uprawomocnienia wyroku minęło ponad 7 lat
  • kara grzywny, ale bez ograniczenia czy pozbawienia wolności, choćby w zawieszeniu – czyli w wysokości, która nie przeszkadza w karierze politycznej skazanego
  • częściowe przyznanie się do winy, odwołanie częściowego przyznania się do winy, zapowiedź apelacji, niezłożenie apelacji – wszystko w jednym procesie
  • skazanie za udział w procederze, który trawił całe państwo

Ech, Unia Janikowo. Nie ma złudzeń, na sam dźwięk tej nazwy ożywają wspomnienia ostatnich lat polskiej dzikości. “Lata dziewięćdziesiąte” rozumiane jako dość szalony okres szemranych biznesmenów, dyktatu chuliganów, korupcji podlanej solidnie alkoholem w futbolu przeciągnęły się tak naprawdę aż do 2005 roku – gdy na dobre rozkręciły się procesy dotyczące korupcji w sporcie. Unia Janikowo trochę spóźniła się na swoją epokę – na wielką piłkarską scenę wkroczyła, gdy czas cudownych sukcesów Amiki Wronki czy Świtu Nowy Dwór Mazowiecki już powoli przemijał.

Co nie znaczy, że nie zapisała swojej unikalnej karty.

POLSKIE SNY O PIŁKARSKIEJ POTĘDZE

Janikowo. Niespełna 10-tysięcy mieszkańców, miejscowość, jakich w Polsce setki. Jest trochę zakładów, w tym jeden duży – wchodząca w skład słynnego Ciecha rodziny Kulczyków “Janikosoda”. Gdyby Unia zapragnęła robić wielki futbol 10 lat wcześniej – być może napisałaby historię zbliżoną do Amiki. Gdyby zapragnęła robić futbol 10 lat później – być może Janikosoda rozsławiłaby się w Polsce w podobny sposób jak Bruk-Bet Termalica. Sęk w tym, że Unia trafiła na okres pomiędzy wielkimi wyczynami piłkarskiej mafii a poważnym podejściem biznesu do świata futbolu.

Trafiła na okres 2000-2005.

Reklama

Duży futbol Janikowo zapragnęło mieć w okolicach 2003 roku, gdy pojawiła się realna szansa na zmontowanie ekipy zdolnej do walki o II ligę. Do sezonu 2003/04 III-ligowiec przystępował chyba najmocniejszym składem w historii miasteczka. Z ŁKS-u Łódź, wówczas grającego ligę wyżej, udało się wyciągnąć Bartłomieja Grzelaka oraz Piotra Klepczarka, z Korony Kielce do Janikowa przyjechał Krzysztof Nykiel. Umiejętne połączenie doświadczenia z młodymi talentami, ale przede wszystkim – wykołowanie dla nich również odpowiedniego opiekuna. Jak wynika z lektury zeznań zamieszczonych na blogu Piłkarska Mafia –  kluczowe było sprowadzenie do Janikowa Andrzeja B. Człowieka, który później został ochrzczony “małym Fryzjerem”.

Janikowo śniąc o wielkiej piłce w tamtych latach mogło się oszukiwać, że wystarczy odpowiedni zmysł trenerski oraz wytrwałość w dążeniu do obranych celów. Ale mogło też zwrócić się do fachowców.

MAŁY FRYZJER

Ponoć był całkiem utalentowanym napastnikiem. Ponoć grywał czasem z Maciejem Skorżą, bo znali się ze studiów. To właśnie Skorża zresztą zaangażował go w roli asystenta w tej nieco większej piłce. Ponoć miał odpowiadać za dyscyplinę w drużynach, z którymi pracował, ale sam ze śmiechem komentował te plotki. “Dlaczego? Bo jestem łysy, wysoki i sto kilo ważę?” – żartował w rozmowie z oficjalną stroną Wisły Kraków. To był jego ostatni wielki klub, de facto – w ogóle ostatni futbolowy pracodawca, przynajmniej oficjalnie. Zrezygnował z posady w Białej Gwieździe, gdy sam stał się gwiazdą nagłówków prasowych. Andrzej B. “Mały Fryzjer”, choć Jacek Kmiecik apelował, by nazywać go raczej “Wielkim Fryzjerem”, albo odwrotnie, Ryszarda F. “Małym Blachą”.

Trudno właściwie określić jakim cudem ten dość młody trener zrobił taką karierę w świecie przestępczym. Tak to trzeba określać – w końcu piłkarska mafia to nadal mafia. Andrzej B. był w tym środowisku mistrzem, jego usługi zachwalali sobie działacze, którzy szukali dróg na skróty. Według strzępków zeznań miał pomagać między innymi Jagiellonii Białystok, Koronie Kielce czy Cracovii na początku XXI wieku. Ale “Mały Fryzjer” ciął w hurcie.

W śledztwie sam wymieniał kolejne nazwy: Motor Lublin, Pogoń Staszów, Siarka Tarnobrzeg, wreszcie i Unia Janikowo.

Kim był B., jaką pełnił rolę? Cóż, przede wszystkim znał sędziów. Bazując na tych znajomościach proponował im a następnie wręczał korzyści majątkowe – mówi w rozmowie z nami Dominik Panek, twórca bloga Piłkarska Mafia. – Prawdopodobnie poznawał arbitrów w czasach, gdy “kręcił” się w środowisku piłkarskim w Warszawie. Był trochę znikąd, choć znał paru trenerów, m.in. Jerzego Engela Juniora czy Dariusza Wdowczyka. W jednym z jego wyjaśnień znajduje się zresztą anegdota: sędziowie zapytali, skąd on właściwie się wziął w środowisku. Miał żartobliwie odpowiedzieć, że z mafii. Tak naprawdę nie dotarłem do informacji, w jaki sposób zyskał aż tak wielki wpływ na środowisko sędziowskie, ale na pewno nie był jedynym zaskakującym nazwiskiem w tej sprawie. Pamiętam choćby Ireneusza G., świadka koronnego, który już ze swoim statusem pomagał w ustawianiu spotkań Jagiellonii Białystok.

Do Janikowa trafił mniej więcej w tym samym czasie co zaciąg transferowy, a efekty jego “pracy” były widoczne właściwie od pierwszych meczów. 13. zespół III ligi w sezonie 2002/03, nowe rozgrywki zaczyna od cennych zwycięstw, m.in. nad jednym z faworytów ligi, Kujawiakiem Włocławek. Kluczowa jest jednak wiosna, gdy oba kluby ścigają się o pierwsze miejsce, gwarantujące bezpośredni awans do II ligi. Wicelider na koniec sezonu będzie zmuszony grać baraże, więc piłkarze, trenerzy oraz oczywiście działacze obu klubów nie próżnują.

Kujawiak w tym sezonie próbował ustawić dwadzieścia spotkań, poczynając od tego przegranego z Unią Janikowo na początku ligi.

Kupiony był m.in. wiosenny rewanż obu klubów, w którym Unia przegrała po golu z rzutu karnego w 90. minucie meczu. Unia trochę zaspała – według śledczych ocknęli się dopiero w maju, gdy próbowali ustawić trzy mecze, a następnie baraż ze Stasiakiem Opoczno.

Jak działali? Za każdym razem tak samo. Trener Andrzej W. oraz władze klubu w postaci Edwarda A. i Ewarysta N. spotykały się z burmistrzem Andrzejem Brzezińskim i Andrzejem B. Cała piątka ustalała, które mecze są warte zakupu, choć nie zawsze udawało się zrealizować transakcję. Przegrany został m.in. wspomniany baraż ze Stasiakiem, który sędzia miał gwizdać zupełnie uczciwie – a opocznianie wygrali mecz 2:0.

To był finisz dość ciekawego sezonu – bo mecze Kujawiaka pomagał ustawiać “Fryzjer”, mecze Unii – “Mały Fryzjer”. W tym pierwszym starciu – wynik 1:0 dla bardziej znanego z panów. To jak z tą tezą, ze to B. był lepszym fachowcem niż F.?

Nie udało się ustalić, że B. miał większy wpływ na ustawianie meczów niż Fryzjer. Liczba zarzutów, które mu postawiono, różni się od tej przy nazwisku Fryzjera, ale “Mały Fryzjer” nie ma zarzutu kierowania grupą przestępczą. Z drugiej strony, w śledztwie dotyczącym Korony Kielce pojawia się wątek, że B. został przedstawiony trenerowi Wdowczykowi jako człowiek, który wydatnie pomógł w awansie Cracovii w sezonie 2002/03 – czyli w rozgrywkach, w których drugie miejsce zajęła właśnie Korona – mówi nam Dominik Panek.

HURT, NIE DETAL

Jeśli szukać usprawiedliwień dla Janikowa… Cóż, taka była specyfika czasów. Korona Kielce też podobno zanurzyła się na całego w procederze korupcyjnym po tym, jak przegrała awans do II ligi z Cracovią w sezonie 2002/03. Ba, wykorzystano ponoć nawet tych samych ludzi – wśród nich m.in. Andrzeja B.

To faktycznie ciekawe połączenie, że klub, który przegrywa awans w walce z nieuczciwie walczącym rywalem, potem sam korzysta z pomocy sędziów. Tego oczywiście nie rozstrzygano w śledztwie, ale ta działalność mogła być systemowa, powtarzać się w kolejnych sezonach – ocenia Panek z bloga Piłkarska Mafia.

“Mały Fryzjer” w tym okresie zaczął już działać pełną parą – a i zamówień od Unii Janikowo przybyło. Sezon 2003/04 nauczył działaczy z Janikowa – z kupowaniem nie można zwlekać do maja, bo przecież liga trwa cały rok. Tak jak Kujawiak zaczął handel jeszcze latem, tak i Unia kampanię 2004/05 zaczęła już w październiku. Było jasne, że o awans będzie walczyła Lechia Gdańsk, więc mecz u siebie wypadałoby wygrać.

Wynik?

5:4. Sześć żółtych kartek w meczu, wszystkie dla lechistów. Sędziowanie? Ujmijmy to tak: karnego z kapelusza nie było, nawet doliczony czas nie trwał jakoś zatrważająco długo, wystarczyły dwie minuty, by Unia strzeliła zwycięskiego gola. Ale na pomeczowej konferencji nie wszyscy byli do końca zadowoleni z przebiegu spotkania.

– Gratuluję Unii dobrej organizacji. Dzięki niej na pewno tutejsi piłkarze awansują do II ligi, do której dążą wszelkimi możliwymi sposobami. Na temat gry nie będę się wypowiadał. Dziękuję moim zawodnikom za walkę do końca – powiedział Marcin Kaczmarek, ówczesny trener gdańszczan.

Doszło do tego, że wiosną Unia ustawiła nawet jedno spotkanie TKP Toruń, jednego z konkurentów w walce o awans. Na koniec ligi jednak znów zajęła zaledwie drugie miejsce, za plecami Lechii Gdańsk. A to po raz kolejny oznaczało baraż. Nie stoi za tym żadna większa historia – ot, PZPN wyznaczył na rewanżowy mecz Unii z Piastem krystalicznie czystego Grzegorza Gilewskiego. Piast wygrał 1:0 po rzucie karnym i pozostał w II lidze, Unia drugi raz z rzędu poległa w barażach. Co ciekawe – Piast w latach 2003-2005 ustawił kilkanaście spotkań, ale baraż nie znalazł się wśród nich.

Tuż po meczu było gorąco: – Baraże to katastrofa! Żal mi moich chłopaków, uważam że byliśmy lepszą drużyną od Piasta. Nigdy nie mówię o sędziach, ale niektóre decyzje pana Gilewskiego i bocznych to skandal. Pan Gilewski momentami śmiał mi się w twarz. Jeszcze nie ochłonąłem – mówił trener Unii, Czesław Jakołcewicz.

PROCES BEZ KOŃCA

Co ciekawe – mniej więcej w tym okresie kończy się korupcja w Unii Janikowo. Sezon 2005/06 to tylko jeden mecz, którym interesowała się prokuratura, remis z Turem Turek. Możemy śmiało założyć, że w trzecim sezonie walki o awans janikowianie grali uczciwie, uczciwie zajęli po raz kolejny 2. miejsce i trzeci raz z rzędu… uczciwie przegrali również baraż, tym razem z Polonią Bytom. Ta historia ma jednak happy end! Okazało się bowiem, że z ubiegania się o licencję zrezygnowali zwycięzcy ligi z Kani Gostyń, wobec czego na zaplecze Ekstraklasy został dorzucony klub z Janikowa.

Do II-ligowych czasów jeszcze wrócimy, ciekawsze jest rozliczenie czasów walki o awans. Zwłaszcza, że jesteśmy w stanie zrozumieć wówczas, dlaczego Andrzej Brzeziński, skazany prawomocnym wyrokiem, nadal jest burmistrzem Janikowa.

Przede wszystkim – do czarnych charakterów należy włączyć przede wszystkim Edwarda A. oraz Ewarysta N., prezesa i wiceprezesa klubu. Brzeziński również był w zarządzie, ale mimo wszystko, raczej jako burmistrz, który “chciał pomóc”. Relacje są jednoznaczne – pomagał szukając sponsorów, pomagał jako wieloletni zarządca Janikowa. Możemy jedynie się domyślać jego roli, gdy Edward A. i Ewaryst N. zgodnie z prawdą przedstawili, że awans klub przegrał z Kujawiakiem Włocławek, kupującym mecze na potęgę, prawie od deski do deski.

O ile w przypadku “Małego Fryzjera” czy działaczy sprawa jest jasna, o tyle przykład Brzezińskiego nie jest taki oczywisty.

Przede wszystkim – to samorządowiec, który 30 lat rządzi miasteczkiem, rządził na długo przed jego zaangażowaniem w Unię, rządził już po akcie oskarżenia, rządzi i dzisiaj, po wyroku. Zarzuty postawiono mu osobno niż działaczom. Oczywiście, nie ma wątpliwości, że jest winny, skoro zadecydował o tym sąd, w dodatku on sam nie złożył apelacji. Ale jednocześnie niuansów jest tu sporo.

Być może Andrzej Brzeziński był już zmęczony tym procesem. On był po raz pierwszy zatrzymany już w 2009 roku, to wszystko trwało prawie 10 lat. Pamiętam, że gdy go zatrzymano byłem jedynym dziennikarzem, który czekał na jego przyjazd. Gdy był prowadzony do gmachu CBA, zadawałem mu pytania, ale nie odpowiadał, był roztrzęsiony i zszokowany. Miałem wrażenie, że ma łzy w oczach. To o tyle dziwne, że wówczas było już bardzo głośno o kolejnych zatrzymaniach, a Brzeziński ewidentnie tego swojego się nie spodziewał – mówi w rozmowie z nami Panek.

–  Został zresztą oskarżony później niż zarząd Unii Janikowo, był sądzony osobno. Czemu nie złożył apelacji? Kiedy czytasz pisemne uzasadnienie wyroku, często zastanawiasz się, czy na pewno uda się wygrać apelację, czy na pewno uda się otrzymać korzystniejszy wyrok, bo przecież równie dobrze wyrok może zostać zwiększony. Brzeziński dostał karę grzywny, ale bez ograniczenia czy pozbawienia wolności, więc wyrok umożliwiał mu dalsze działanie w samorządzie, co nie byłoby możliwe przy ewentualnym zaostrzeniu wyroku. Nie chcę go usprawiedliwiać, bo przez sąd jest uznany za winnego, ale w mojej opinii to ówcześni prezes i wiceprezes Unii Janikowo wykazali się zdecydowanie większą bezczelnością w całym procederze.

Jego zatrzymanie? Styczeń 2009. Uprawomocnienie wyroku? Styczeń 2018.

Proces był przesuwany – jeden z inowrocławskich sędziów najpierw otrzymywał kary za nieusprawiedliwione obecności, potem przesyłał zwolnienia lekarskie. Ze względu na stan zdrowia arbitra prowadzącego sprawę doszło do kolejnego przesunięcia, potem sędzia udała się na urlop macierzyński. Ostatecznie wyrok zapadł w 2017 roku, 40 tysięcy złotych grzywny. Pozostali zamieszani w proceder zostali ukarani wcześniej i surowiej, co dość jasno wykazuje nam, dlaczego Janikowo nie czuje do swojego burmistrza specjalnego żalu.

Branko Rasić, ówczesna gwiazda Janikowa, mówił w naszym wywiadzie tak:

Kocham te miasteczko. Grałem dobrze, miałem świetny kontrakt, pieniądze na czas. Od razu po pierwszym sparingu burmistrz Brzeziński mnie pokochał tak, że w Janikowie mogłem wszystko. Miałem oferty z Ekstraklasy, ale głupi nie poszedłem, bo w Janikowie dostawałem więcej. Pomyślałem: a, mam 28 lat, 3.5 tysiąca euro na rękę, co się będę szarpał? Po barażach z Piastem – strzeliłem dwa gole – dzwoniło Podbeskidzie, ale dawali tylko dziesięć tysięcy złotych. A przecież obowiązki w trzeciej lidze żadne, zabawka. Jeszcze burmistrz mówił, że da mi plac pod budowę domu i że spróbujemy zbudować akademie piłkarską z serbską myślą szkoleniową. (…) Burmistrz Brzezinski z Wojtkiem Jagoda to dla mnie najlepsi Polacy. Na pewno nie działał osobiście, może ktoś za niego załatwiał. Inaczej klub nie mógł awansować, takie były realia. Pompował dużo kasy, a i tak nie szło, widział, że trzeba inaczej. Miał ambicje, chciał drugą ligę w Janikowie, a że inaczej nie dało się w Polsce to nie jego wina. Ciężko cokolwiek zrobić jak systemowo tak to funkcjonowało. Patrzę u nas w Serbii co się dzieje i coraz bardziej dochodzę do przekonania, że jak jesteś poza układem, to nie masz szans czegoś osiągnąć. Ja zawsze byłem poza układami.

Ta cała korupcyjna kabała miała pewien wesoły moment. Był nim jedyny w historii miasteczka sezon w II lidze, na bezpośrednim zapleczu Ekstraklasy.

MOCARSTWO Z JANIKOWA? TAK BYĆ MOGŁO

W sezonie 05/06, klasycznie dla Janikowa, było o włos, ale nie udało się awansować. Unia spadła do przeklętych baraży z Wartą Poznań, ale w zasięgu na zaplecze Ekstraklasy był awans bezpośredni – przegrali o punkt z Kanią Gostyń.

To Kania Gostyń powinna grać wyżej. Kania Gostyń w towarzystwie Jagiellonii, Ruchu, Śląska, Lechii, Polonii. Kania Gostyń tylko ligę od najlepszych w Polsce. To byłby niezwykły lot, bez względu na jego finisz. Ale zamiast tego, miejsce przy zielonym stoliku zajęło Janikowo. Kania zrezygnowała z gry wyżej, a dwa lata później wyleciała w powietrze, startując od B-klasy. Ot, folklor tamtych lat. Moment historycznego nie tylko tutaj bywał przyczynkiem do pogrzebu.

Zespół Unii Janikowo prowadził stawiający pierwsze kroki trenerskie na wyższym szczeblu Maciej Bartoszek.

– Prowadziłem Zdrój Ciechocinek, z którym robiliśmy awanse, a w III lidze, z najmłodszym zespołem i najniższym budżetem napsuliśmy krwi największym. Tak zostałem zauważony. Zaproponowano mi po sezonie pracę w Kani Gostyń, która zrobiła awans. Byłem tam 2-3 tygodnie, gdy okazało się, że Kania nie otrzymała licencji ze względu na problemy finansowe. Uznałem, że jeśli mam być w III lidze, to wolę u siebie, w tym samym klubie, w którym pracowałem od 5 ligi. W drodze powrotnej dostałem telefon z Janikowa. Pojechałem na obóz z myślą, ze mamy budować perspektywiczny zespół, który jak nie w tym, to w następnym sezonie będzie walczył o awans na zaplecze Ekstraklasy. Chwilę potem okazało się, że tą drużyną mamy grać wyżej. Mieliśmy podparcie w kilku doświadczonych zawodników. Miałem ambitny zespół, te mecze fajnie wyglądały, ale balansowaliśmy po jesieni na miejscach zagrożonych spadkiem.

To już nie był Ciechocinek, w którym Bartoszek znał każdy kąt.

W Janikowie zmontowano skład, który spokojnie spełniał wymagania pierwszoligowe. Doświadczeni ligowcy jak Marcin Drajer, Tomasz Ciesielski, utalentowani Piotr Nowosielski i Maciej Mysiak. Do tego poro obcokrajowców – Atanacković, Todorow, Gnegne –  z Branko Rasiciem na czele, którego pensja potwierdziła ambicje Janikowa.

Do zespołu trafił też Maciej Mysiak, wypożyczony z Wisły Kraków, późniejszy idol trybun, który i dziś gra w Unii Janikowo: – Byłem w Wiśle Kraków, trenując z gwiazdami jak Tomek Frankowski, Marcin Baszczyński, Kalu Uche, Arek Głowacki. Nie miałem szans się przebić, więc byłem wypożyczany – najpierw GKS Katowice, Lechia Gdańsk, a potem Unia. Chciałem zostać w pierwszej lidze, tu się pokazać. Pamiętam, że baza była bardzo dobra, może nie wyglądało to tak jak w Ekstraklasie, ale było dobrze. Pamiętam trenera Bartoszka, który z tego co wiem, nic się nie zmienił. Już wtedy był taki – żył razem z drużyną, potrafił zareagować impulsywnie, być stanowczym.

Zimą Zawisza Bydgoszcz (2) – czyli twór powstały po fuzji z Kujawiakiem Hydrobudową, wicelider tabeli, wycofał się z rozgrywek. To temat pod osobną opowieść, której smak podaje fakt, że za oficjalną przyczynę podano… “fatalną atmosferę wokół polskiej piłki”. Później wyszły korupcyjne grzechy tej dziwacznej ekipy mniej więcej z tego okresu.

Bartoszek: – Graliśmy z dużymi firmami. Liga bardzo ciekawa, mega doświadczenie dla mnie. Jeśli chodzi o sprawy organizacyjne, klub dopiero się uczył takiego poziomu. Wszystko stawiano na wynik sportowy. To miało pociągnąć całą resztę. Natomiast organizacyjne sprawy trochę kulały.

Unia dokonała zimą imponującej ofensywy transferowej. Przyszły wzmocnienia z Zawiszy – Staniszewski, Jacek czy Mrvaljević. Poza nimi uznani ligowcy Szeremet, Szwed, Ekwueme, a nawet Kubisz. To była kadra na utrzymanie. Bartoszkowi po początku rundy wiosennej podziękowano mówiąc, że do walki o byt potrzeba bardziej doświadczonego szkoleniowca. Przyszedł Andrzej Wiśniewski, który prowadził Unię w sezonie 03/04. Miał na pewno więcej lat w trenerskim siodle, ale trudno uznać, by wiele na dużo wyższym poziomie.

Symboliczne jest podejście do Branko Rasicia, wówczas największej gwiazdy Janikowa. O Wiśniewskim Rasić mówił:

– Bardzo źle mi się układało z trenerem Andrzejem Wiśniewskim, taki cwany warszawiak, mogłem go do sądu podać o mobbing, bo miałem nagrane jak nas wyzywał i co mówił. Może mu przeszkadzałem, bo miałem większe zarobki od niego.

Rasić oczywiście miał gwiazdorskie podejście do samego siebie, ale Bartoszek potrafił do niego dotrzeć:

– Na początku współpraca nam się nie układała. Branko, mój rówieśnik, chodził własnymi drogami. Liczył na to, że zespół będzie grał na niego, a on będzie dawał zespołowi dużo będąc przy piłce. Ja oczekiwałem czegoś zupełnie innego. Udało się dojść z nim do porozumienia i złego słowa na niego nie powiem. Wcześniej nie zawsze schodził z przepoconą koszulką, potem dawał drużynie bardzo dużo, także w grze defensywnej, a o walorach ofensywnych nie ma co mówić.

Unia potrafiła zdemolować Ruch Chorzów 4:0 czy ograć Śląsk 2:0. Ale misja się nie powiodła. Ostatnim pewnym utrzymania zespołem był ŁKS Łomża, na pewno nie stojący mocniej kadrowo czy finansowo – Unia spadła do baraży, w których poległa z Wartą Poznań. Mysiak: – Mecze były dramatyczne – pierwszy powinniśmy wygrać, ale zawaliliśmy jednym błędem w defensywie. W rewanżu nie strzelony karny, wyciągane w końcówce 2:2… mieliśmy pięć minut doliczonego czasu, ale nie udało się. Po spadku siedzieliśmy w szatni dwie godziny. Nikt się do nikogo nie odzywał.

Po klubie do dziś krąży legenda, że gdyby Unia utrzymała się w tamtym sezonie, firma Ciech weszłaby prężnie w klub, celując w Ekstraklasę.

Należy podkreślić, że ustawianie meczów przez Unię dotyczyło czasów przed Bartoszkiem, w III lidze. Jaka to była wtedy jednak liga pod względem uczciwości, można się domyślić, choćby analizując ile spraw dotyczących tych lat później udowadniano. Bartoszek mówi wymijająco: – Wiem, że Unia Janikowo bardzo mocno pragnęła wcześniej rozgrywek centralnych. Mecze w II lidze? Wie pan, ja już tyle w tej piłce widziałem, że czasami człowiek nie wie jak na to wszystko ma patrzeć. Nauczyłem się, by zajmować się tym, na co ma się wpływ.

Podpisy na 90minut pod tabelą tego sezonu prawie tak samo długie jak sama tabela.

Źródło: 90minut.pl

RODZINNA SPRAWA

Tomasz to syn Artura Polehojko, ale po przekroczeniu bram klubu: szef swojego ojca. Taka szczególna sytuacja ma miejsce w Janikowie.

Rodzina Polehojków jest związana z futbolem od dekad. Dziadek Tomasza też grał w piłkę w Iskrze Kielce. Dzisiejszy trener, Artur Polehojko, przyjechał tutaj w latach dziewięćdziesiątych za żoną. Od tamtej pory w mniejszym lub większym stopniu był obecny w klubie. Tomasz także próbował sił w piłce, trenował z zespołem, przechodził kolejne szczeble juniorskie, skandował z trybun nazwisko Mysiaka, jeździł za drugoligową Unią. Pamięta też przeklęte baraże i skłania się ku temu, że mówiono głównie o grzechach Unii, natomiast rzadziej o tym, co za uszami mieli ich rywale, choćby o karnych dla KSZO wyssanych z palca. Niemniej przeszłość jest oddzielona grubą kreską. Unia dzisiaj to zupełnie nowy rozdział, który patrzy w przyszłość.

Polehojce nie wyszło w piłce, ale wyszło mu to na zdrowie: dziś ma dobrze prosperującą firmę kurierską w Niemczech, współpracującą z DPD. Polehojko chce teraz wejść na polski rynek.

W 2017 odebrał telefon od kapitana Unii, Dominika Jelonka, który poprosił o pomoc. Klub działał od 13/14 pod nowym zarządem, startując od B-klasy, dotarł do IV ligi, a tutaj zaczęły się schody. Unii znowu groził upadek. Polehojko dał zastrzyk finansowy na przetrwanie, a potem – jak sam mówi – po prostu się wkręcił.

– Wie pan, sam przeszedłem pewną zmianę. Jakiś czas temu najprzyjemniejsze w prowadzeniu klubu, najbardziej budujące, były wyniki pierwszej drużyny. Tym się ekscytowałem. Teraz? Rozwój akademii, trenujące dzieciaki. Jesteśmy w trakcie budowania akademii z prawdziwego zdarzenia. Profesjonalnej, trochę na wzorze ostatnio powstałych obiektów Legii. Mamy fajny obiekt, dobry kontakt z OSiR-em i miastem, chcemy stworzyć system szkolenia.

A co jest najtrudniejsze w prowadzeniu klubu?

– Umiejętność radzenia sobie z krytyką. W małym mieście wszyscy się znają. Mam zwolenników, przeciwników, a jestem osoba emocjonalną, której czasami ciężko zrozumieć bezpodstawną krytykę.

Za co pana krytykowano?

– Klub do pewnego momentu bazował na zawodnikach z Janikowa. Tak zaczął w 2013 i doszedł do IV ligi. Ale na tym poziomie, żeby pójść wyżej, trzeba sięgnąć po posiłki. Po prostu inaczej się nie da, jest ściana. Większość to rozumie. Niektórzy nie.

Unia w zeszłym sezonie zajęła szóste miejsce w III lidze, w finale okręgowego Pucharu Polski ograła Zawiszę Bydgoszcz.

Trener Artur Polehojko: – Mamy w Janikowie super infrastrukturę, przygotowani jesteśmy by grać wyzej. Mieliśmy słabszy początek zeszłego sezonu, potem drużyna robiła wyniki, ale koronawirus pokrzyżował nam plany. Mamy zespół, który w przyszłości może awansować.

W tym sezonie jest w środku tabeli, awans raczej jej nie grozi: traci już czternaście punktów do rewelacyjnej Polonii Środa Wielkopolska. Natomiast to już nie są czasy, gdy komuś w Janikowie uruchamiała się grzałka, że trzeba tu i teraz. Inwestycja w akademię pokazuje długofalowość projektu. Awans na szczebel centralny? Jak najbardziej, jest celem. Ale w swoim czasie. Klub już dawał dowody swojej siły przekonywania, takim był choćby transfer Macieja Mysiaka. Mysiak przyszedł z Elany, miał oferty ze szczebla centralnego, a jednak przyszedł do Unii. Dziś na pewno nie żałuje. Powoli dobijając do końca kariery, ma zapewniony byt. Jest trenerem młodzieży, asystentem pierwszego trenera odpowiadającym za analizy rywali, ale też ma etat w firmie Polehojki.

Oczywiście nas ciekawi: czy relacja ojca z synem jest czasem wystawiana na próbę?

Maciej Mysiak: – Na pewno jest to sytuacja dosyć niecodzienna. Śmiejemy się czasem myśląć jak rozmawiają ze sobą prezes i trener w domu. Na pewno po słabszych meczach wymiana zdań jest mocna, ale nie przy nas. Tu wygląda to dosyć spokojnie.

Tomasz Polehojko: – Nie ukrywam, różnimy się w wielu kwestiach. Podchodzimy do tego profesjonalnie. Ja nikomu w skład nie zaglądam. Ojciec by sobie nawet na to nie pozwolił. Tata robi wyniki, nie ma się do czego przyczepić.

A co jeśli okaże się w pewnym momencie, że tak jak trzeba było odejść od piłkarzy z Janikowa, bo pojawiła się ściana, tak zacznie się pojawiać myśl, że potrzeba bardziej uznanego trenera?

– Wtedy będziemy rozmawiać.

Dzisiejszy mecz z ŁKS-em w Pucharze Polski to doskonała okazja, by się przypomnieć szerszej publiczności. Dać sygnał ambicji klubu. Unii lekceważyć nie można:. Przekonało się o tym Zagłębie Sosnowiec, choć Unia na ten mecz miała 13 zawodników do dyspozycji.

Artur Polehojko na antenie Weszlo.fm: – Żal tylko, że to się odbywa w takim momencie. Nie byłoby dziś wolnego miejsca na trybunach. Ludzie żyją klubem, miasto jest bardzo głodne piłki. Dużo było do klubu telefonów, czy można się pojawić, ale sytuacja jest jaka jest. My na pewno wyjdziemy bez kompleksów.

Jakub Olkiewicz i Leszek Milewski

Fot. NewsPix

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

20 komentarzy

Loading...