– Na pewno atutem Rangersów jest to, że w lidze mogą sobie pozwalać na rotowanie składem, a i tak wygrywają. Ostatnio dali odpocząć paru ważnym zawodnikom w starciu z Livingston i zdobyli trzy punkty. Lech z Cracovią zrobił tak samo i punkty stracił. Rangersi spokojnie mogą pożonglować jedenastką, nawet jeśli grają w trybie czwartek – niedziela. No i mają mocniejszy personalnie skład od Lecha – opowiada Dariusz Adamczuk, który w latach 1999 – 2002 rozegrał kilkanaście spotkań w barwach Rangers FC. Z byłym reprezentantem Polskim na antenie Weszło FM rozmawiali Maja Strzelczyk i Wojciech Piela.
– Słyszałem, jak mnie zapowiadaliście i stwierdziliście, że „troszeczkę” udało mi się w Glasgow pograć. I rzeczywiście tak było. Oczekiwania miałem zdecydowanie większe.
No to zacznijmy od tego tematu. Dlaczego nie udało się tam więcej pograć? Za wysokie progi?
Jak to w życiu, złożyło się na to wiele czynników. Skład był bardzo mocny. Piętnastu reprezentantów swoich krajów w szerokiej kadrze zespołu, drużyna była bardzo międzynarodowa. Ja wcześniej w Dundee byłem przez trzy lata podstawowym piłkarzem, ciągnąłem tę drużynę. Moim głównym atutem było przygotowanie fizyczne, które wynikało z regularnej gry tydzień w tydzień. W Rangersach raz grałem, potem przez cztery mecze siedziałem na ławce. Ciężko mi było wykorzystać te szanse, które otrzymywałem. Tym bardziej że nie funkcjonowała w klubie drużyna rezerw, w której mógłbym sobie te brakujące mecze odrobić pod względem fizycznym.
Jak to się stało, że trafił pan do Rangersów?
Miałem dobry okres w Dundee, kończył mi się kontrakt. Dostałem oferty od Celticu, Rangersów i dwóch klubów drugiej ligi angielskiej. Grałem w Szkocji od czterech lat. Wiedziałem, jakim klubem są Rangersi. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że trudno będzie w tym zespole stać się taką postacią jak w Dundee. No ale jednak wierzyłem, że pójdzie mi trochę lepiej.
Ile brakowało, żeby pan trafił do Celticu?
Niewiele, byłem już nawet na badaniach medycznych. Wtedy do sprawy włączył się prezydent Rangersów. Postawił wszystko na jedną kartę, żeby mnie ściągnąć.
Jak w filmie „Kiler” – trzeba było nadpłacić, przepłacić, przebić?
Nawet nie chodziło o pieniądze. Ważnym argumentem było to, że dostałem o rok dłuższy kontrakt. Poza tym, w Celticu zmieniał się wówczas trener, więc nie miałem pewności, czy nowy szkoleniowiec będzie mnie chciał. A wiedziałem, że akurat trener Rangersów – Dick Advocaat – widzi mnie w swoim zespole.
Jakie wspomnienia z trenerem Advocaatem?
Chłodny trener. Miał asystentów, którzy odpowiadali za kontakt z zawodnikami. On pojawiał się na treningach i robił swoje. Kto miał grać, to grał. Wiedział, z jakimi zawodnikami pracuje. Brakowało mu trochę tego, żeby zadbać o piłkarzy z szerokiego składu, na przykład o mnie. Wiadomo, że ci, którzy regularnie grają, to są zawsze zadowoleni. Ale pozostałym piłkarzom też dobrze jest wytłumaczyć, dlaczego nie łapią się do składu. Jako profesjonalista każdy sobie musi z taką sytuacją poradzić, no ale Advocaat na pewno nie był zwolennikiem takich szczerych rozmów ze swoimi podopiecznymi.
Jaka atmosfera panowała w szatni Rangersów?
Te szkockie szatnie są bardzo fajne. Oczywiście w zespole Rangersów było wielu obcokrajowców, więc trudno tę szatnię porównywać do Dundee, ale w Glasgow też trzymaliśmy się razem. Często po meczach wychodziliśmy do pubów. Nie było wtedy jeszcze telefonów z aparatami, więc sportowcy żyli trochę inaczej.
Można się było szkockiej napić.
To nawet nie chodzi o to. Każdy wie ile i kiedy może wypić. Te czasy po prostu były fajne. Tworzyły się ekipy do tańca i do różańca. Pamiętam, że po zdobyciu mistrzostwa trener dał nam wolne i na trzy dni polecieliśmy wszyscy na Majorkę. Zawodnicy w Szkocji dają z siebie maksa przez 90 minut, bo tego wymagają kibice. A potem jest czas na odpoczynek i świętowanie. Ja na takich wyjazdach w pokoju najczęściej byłem z Andriejem Kanczelskisem i fajnie się dogadywaliśmy. Można powiedzieć – słowiańskie charaktery.
Najprzyjemniejsze wspomnienie meczowe? Mecz z Dortmundem w Pucharze UEFA, może z Parmą?
Wiadomo – spotkanie z Parmą było dość ważne dla historii klubu. Wywalczyliśmy wtedy awans do fazy grupowej Champions League, co się aż tak często Rangersom chyba nie zdarza. Mieliśmy wtedy w grupie Bayern, Valencię i PSV Eindhoven. Do ostatniej kolejki walczyliśmy o wyjście z grupy. Ostatnie spotkanie graliśmy z Bayernem w Monachium, przegraliśmy 0:1. Nie chcę skłamać, ale chyba remis nam wtedy wystarczał do wyjścia z grupy. A przecież na koniec tych rozgrywek Valencia z Bayernem grała w finale.
Pan Dariusz się pomylił, finał Valencia – Bayern odbył się rok później. W 2000 roku Valencia przegrała w finale z Realem Madryt, a Bayern dotarł do półfinału rozgrywek.
To teraz przejdźmy do bieżących wydarzeń. Uważa pan, że Rangersi odzyskają mistrzostwo Szkocji?
To jest dla nich kluczowe, ważniejsze niż gra w europejskich pucharach. Celtic zmierza po dziesiąte mistrzostwo z rzędu. Oczywiście to nie jest tak, że Rangersi przez te ostatnie lata grali cały czas tak słabo. Startowali od czwartej ligi. Celtic kilka tytułów dostał więc na dzień dobry. Ostatnio Rangersi pokonali jednak Celtic na wyjeździe i to był chyba taki sygnał dla rywali.
Maciej Żurawski mi opowiadał, że kiedy zdarzało mu się założyć zwykłą niebieską koszulkę, to upominano go w Celticu, że taki strój budzi niepotrzebne skojarzenia z Rangersami. Pan jak wspomina tę derbową rywalizację?
Miałem już przetarcie w Dundee, gdzie też są dwa kluby – Dundee United i Dundee FC. Ich stadiony położone są o trzysta metrów obok siebie, na tej samej ulicy. Przyszedłem kiedyś na trening w pomarańczowej bluzie, a pomarańczowy to kolor Dundee United. No i szybko się dowiedziałem, że nie mogę ubierać rzeczy, które źle się kojarzą kibicom i zawodnikom Dundee FC. Dlatego wiedziałem, że na treningi w Rangersach na zielono się ubierać nie mogę.
Czego się pan spodziewa po meczu Rangersów z Lechem?
Na pewno atutem Rangersów jest to, że w lidze mogą sobie pozwalać na rotowanie składem, a i tak wygrywają. Ostatnio dali odpocząć paru ważnym zawodnikom w starciu z Livingston i zdobyli trzy punkty. Lech z Cracovią zrobił tak samo i punkty stracił. Rangersi spokojnie mogą pożonglować jedenastką, nawet jeśli grają w trybie czwartek – niedziela. No i mają mocniejszy personalnie skład od Lecha. Jak dla mnie są faworytami. Dziennikarze ze Szkocji opowiadali mi, że Steven Gerrard świetnie potrafi ustawić swój zespół na europejskie puchary. Szkockim klubom rzadko się zdarza aż tak dobrze grać i w lidze, i w Europie.
A gdybyśmy się mieli pobawić w typowanie?
Zawsze bliższe sercu są zespoły, w których sam grałem. Dzisiaj będę zatem kibicem Rangersów, oczywiście spokojnym. Myślę, że Rangersi wygrają 3:1. Zwłaszcza, że czytałem, że Lech będzie osłabiony. Bez Tiby inaczej gra i Ramirez, i Moder. To jest bardzo ważna postać.
fot. FotoPyk