Tottenham w ostatnich meczach u siebie pogubił frajersko punkty z Newcastle i West Hamem. Jednak kiedy„Koguty” wyjeżdżały poza swój stadion, układało się znacznie lepiej. W delegacjach podopieczni Jose Mourinho przejechali się po Southampton i Manchesterze United. Nic więc dziwnego, że byli wyraźnym faworytem starcia na Turf Moor. Nie tylko Tottenham gubi punkty, czołówka również się potyka, więc wygrywając z „The Clarets” ekipa z północnego Londynu mogła wskoczyć na piąte miejsce w tabeli i z tej szansy skorzystała.
Za cztery dni Sean Dyche będzie obchodził ośmiolecie pracy w Burnley. Ta rocznica mimo wszystko nie została dziś należycie uczczona. Angielski menedżer przeżywał przez te osiem lat różne chwile – były awanse do Premier League, był też spadek z Premier League, był awans do europejskich pucharów, była walka o utrzymanie. Teraz akurat sezon rozpoczęli od słabych wyników.J ednak jedno jest pewne – Sean Dyche jest zasłużoną postacią dla Burnley i basta.
Dziś jego podopieczni długorobili to co potrafią najlepiej– skutecznie eliminowali atuty Tottenhamu.
Nick Pope w pierwszej połowie miał niewiele do roboty. Hugo Lloris także. Ciekawsze akcje? Można je spokojnie policzyć na palcach jednej ręki człowieka, który stracił kilka palców. Wspomnieć można o nieuznanym golu Ashleya Barnesa, jednak sytuacja w ogóle nie była kontrowersyjna. Napastnik drużyny gospodarzy był na co najmniej metrowym spalonym, sędzia podjął jedyną możliwą decyzję. Niezłe szanse na wyprowadzenie gospodarzy na prowadzenie mieli też Ashley Westwood i Johann Berg Gudmundsson, ale ich strzały zza pola karnego obronił Hugo Lloris.
Oczywiście większą kulturę gry w pierwszej odsłonie spotkania prezentowali goście. Przez większość czasu gry wymieniali futbolówkę blisko pola karnego Burnley. Jednak znaczną przesadą byłoby stwierdzenie, że Tottenham miażdżył swoich rywali. Nic takiego nie miało miejsca, ponieważ zawsze w najważniejszym momencie goście nie mieli pomysłu na rozegranie akcji i niemal za każdym razem kończyły się one wrzutkami w pole karne, które padały łupem podopiecznych Seana Dyche’a. Michał Probierz byłby dumny – dośrodkowań było bez liku. Tottenham częściej był przy piłce, ale konkretniejsze pod bramką rywala było Burnley. Świadczy o tym statystyka strzałów celnych po 45 minutach – gospodarze oddali dwa celne strzały, goście żadnego.
Trzeba to podkreślić – Burnley w pierwszej połowie broniło KAPITALNIE.
Zawodnicy „The Clarets” byli niezwykle skupieni i świetnie ustawieni taktycznie. Gracze Tottenhamu byli wyraźnie poirytowani brakiem pomysłu na skruszenie muru postawionego przez defensywę gospodarzy. To było Burnley w najlepszym możliwym wydaniu – nudny futbol, ale do bólu skuteczny jeśli chodzi o bronienie dostępu do własnej bramki. Nie był to najciekawszy mecz w historii futbolu, nie był to także mecz, który znalazłby się w TOP 100 najciekawszych spotkań. W sumie TOP 1000 też. To było typowe spotkanie jakich wiele już się rozegrało na Turf Moor.
Na kłopoty Son i Kane
Jaki jest najlepszy duet w historii? Batman i Robin? Pff… nic z tego. Może Sherlock Holmes i Dr Watson? Nieee… Son i Kane? Być może. Tottenhamowi długo nic się nie kleiło, ale kto miał przełamać impas gości jak nie ten duet? Ci piłkarze w obecny sezon Premier League weszli z buta. Koreańczyk w pięciu ligowych meczach strzelił 7 goli i zaliczył 2 asysty, a Kane może pochwalić się 5 golami i 7 asystami. Kapitalne liczby. Do momentu strzelenia gola byli niezbyt widoczni. Son był mało aktywny, Kane spisywał się niewiele lepiej. Anglik kilka razy próbował zaskoczyć Pope’a strzałami z dystansu, ale tak naprawdę trudno tu mówić o zaskakiwaniu bramkarza skoro jego strzały były blokowane przez defensorów.
Przełamanie nastąpiło w 76. minucie. W tej sytuacji zadziałał automatyzm. Centra w pole karne z rożnego, zgranie piłki przez Kane’a i Son strzela głową z najbliższej odległości. Można by rzec, że Son i Kane zamienili się rolami. Koreańczyk regularnie strzela gole, a Anglik notuje asystę za asystą. Nie było to piękne zwycięstwo Spurs, ale akurat Jose Mourinho wie co to znaczy wygrać mecz brzydko. Za zwycięstwo 1:0 na Turf Moor po paździerzowym meczu przyznają tyle samo punktów co za przejechanie się po Manchesterze United 6:1 na Old Trafford.
Burnley FC 0:1 Tottenham Hotspur
Son 76’