Reklama

Nie jestem kozakiem, który zdominuje wszystkich w I lidze

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

26 października 2020, 08:27 • 12 min czytania 5 komentarzy

Dlaczego nie wyszło mu w Lechu? Jak wspomina okres pracy z Adamem Nawałką i czy były selekcjoner reprezentacji Polski potrafi być przekonujący? Dlaczego nie bolały go słowa Tomasza Rząsy o tym, że w porównaniu do wychowanków Lecha wypada niekorzystnie? Czego mógł nauczyć się od Pedro Tiby? Dlaczego nie ma żalu do Dariusza Żurawia, że nie dał mu większej liczby szans? Czy jest lepszym piłkarzem niż za czasów gry w Bytovii? Dlaczego w Arce nie ma wielkiej presji na awans i dlaczego wcale nie czuje się kozakiem na boiskach I ligi? Na te i na inne pytania w dłuższej rozmowie z nami odpowiada piłkarz Arki Gdynia, Juliusz Letniowski. Zapraszamy. 

Nie jestem kozakiem, który zdominuje wszystkich w I lidze
Często jesteś rozpoznawany przez kibiców na mieście?

W Poznaniu się zdarzało, teraz też czasami ktoś mnie rozpozna, kiedy chodzimy sobie z dziewczyną na Bulwarze Nadmorskim. Bardzo to miłe, choć nieczęste, raczej okazjonalne.

Słyszałem ciekawą historię z czasów Lecha. Wtorek albo środa. Liga Mistrzów. Siedzicie sobie w domu jednego z piłkarzy i oglądacie mecz. W pewnym momencie kończą wam się zapasy, więc zastanawiacie się, kogo wysłać po zakupy. W końcu ktoś wskazuje na ciebie: „idź ty, ciebie i tak nikt nie zna”.

Nie przypominam sobie tej historii, choć przyznam, że się uśmiechnąłem. Ciekawe, ciekawe. Lubię się pośmiać z siebie, pewnie mi nie powiesz, kto to opowiedział, bo jeszcze wyszłoby, że za bardzo podkręcił tę ploteczkę.

Poza boiskiem sympatycznie się w Lechu odnalazłeś, ale w Ekstraklasie zagrałeś tylko pięć razy. I to same epizody. 

Przez osiem miesięcy nie grałem w piłkę. Tego mi najbardziej szkoda, bo ostatnie cztery ostatnie miesiące, te po kontuzji, nie były najgorsze. Wiadomo, że po tak długiej przerwie potrzeba trochę czasu, ale nawet w tych epizodach parę razy pokazałem się z lepszej strony. Jestem już zdrowy, ale tego urazu dalej żałuję. Ogromny pech. Niby prosta sprawa, a stała się z tego większa krzywda. Musiałem długo czekać nie tylko na szansę w Ekstraklasie, ale też w ogóle na moment, kiedy mogłem wrócić do samych treningów. Żal pozostał, ale nie zamierzam tylko patrzeć wstecz. Nie przejmuję się tym tak, jak przejmowałem się jeszcze niedawno.

Nikt nie pomyślałby, że stracisz tak dużo czasu na tym urazie. 

Przeszedłem zwykły zabieg usunięcia łąkotki. Nie wiem, czy coś poszło nie tak w czasie rehabilitacji, czy gdzieś później, bo zaczęły się problemy z kolanem, z chrząstką. Musiałem latać do Rzymu, do słynnego profesora Marianiego, było z tym trochę zachodu. Wszystko to trwało i trwało, i trwało, i trwało. Dostawałem różne zastrzyki, żeby to kolano doprowadzić do dobrego stanu, a przy tym nie musieć uciekać się do operacji, której nawet nie dopuszczałem do myśli. Wyszło, jak wyszło, szkoda, że trwało to tak długo. Nie miałem na to wpływu. W życiu czasami bywa pod górkę. Teraz mam już czystą głowę.

Reklama
Jak psychicznie sobie dać radę, kiedy cierpisz, rehabilitujesz się, tracisz czas, nie możesz grać?

Największą rolę dla higieny psychicznej pełni obecność najbliższych, tu nie ma się co oszukiwać. Była ze mną moja dziewczyna, byli ze mną moi rodzice. Zawsze mogę na nich liczyć, na dobre i na złe. Czy to wtedy, kiedy byłem w Bałtyku Gdynia w III lidze, czy właśnie w Lechu przy kontuzji, oni byli obok mnie. To najważniejsze, żeby ktoś, kto ma taki uraz, wracał do domu i miał zawsze kogoś, kto może mu pomóc, pogadać, zająć czymś innym. Przegadanie swoich spraw jest najważniejsze. I to nie tylko w piłce, ale też w życiu. Dziewczyna i rodzice odegrali w tym kluczową rolę.

Przeżyłeś szok na pierwszym obozie w Lechu z Adamem Nawałką?

Szoku nie przeżyłem. To był po prostu duży przeskok. Przechodząc z pierwszoligowej Bytovii do ekstraklasowego Lecha, nie mogło być inaczej, to dwa różne poziomy. Uczyłem się. Rozwijałem. Z treningu na trening wyglądałem coraz lepiej, dostosowywałem się. Na pewno ten obóz nie był jeszcze taki, że wszedłem do szatni, jak po swoje, jak pewniak, który zaraz będzie wszystkich rozstawiał po kątach. Nie, ale przed kontuzją zaczynałem pokazywać się z bardzo dobrej strony i byłbym bliski może nie grania w podstawowym składzie, ale dostawania regularnych szans z ławki i to takich porządnych. Byłem w fajnym gazie. I bum, wszystko na nic, osiem miesięcy out.

Podobno na twój transfer do Lecha spory wpływ miał Adam Nawałka, który miał się z tobą spotkać i przez godzinę przekonywać cię do wybrania Lecha. Muszę cię o to spytać. Pracą w reprezentacji Nawałka dorobił sobie gębę króla banału, którego trudno wyobrazić sobie w bardziej konkretnym wydaniu. Wobec ciebie był konkretny, przekonujący wizją, a nie tylko emanujący aurą klasy, elegancji i doświadczenia?

Rozmowa z trenerem Nawałką była fajna, wartościowa, absolutnie niebanalna, ale przekonała mnie głównie wizja klubu i pomysł na mój rozwój. Co mogę powiedzieć, sam wiedziałem, że jeśli będę dobrze wyglądał, to będę dostawał szanse. O to się nie bałem.

Czyli Nawałka urzekł cię w czasie tamtej rozmowy czy nie?

Normalna rozmowa. Trener mówił dokładnie to, jak klub to widział, nie było rozbieżności. Z drugiej strony, niewiele mogę o nim tak naprawdę powiedzieć, bo pod jego okiem trenowałem niecałe dwa miesiące, a jak wróciłem, to już go w klubie nie było. Warsztat na pewno miał dobry, a na kontakt z nim też nie mogłem narzekać.

Zabolały cię słowa dyrektora Rząsy o tym, że w porównaniu do wychowanków Lecha wypadasz nieco niekorzystnie? 

Dyrektor Rząsa mówił, że najwięcej brakuje mi taktycznie. Myślę, że tak mogło być. Po prostu. Nie zabolały mnie jego słowa. To było stwierdzenie faktu, że piłkarsko wyglądam fajnie, a taktycznie dalej mam spore rezerwy. Gorzej byłoby, jeśli dyrektor powiedziałby, że jest w druga stronę, czyli że ogarniam system taktyczny, ale nie radzę sobie piłkarsko.

Reklama
Jest w tym logika. 

Wtedy mogłoby mnie to zaboleć, a tak? Nic dziwnego. Przyszedłem z mniejszego klubu i w porównaniu do tego, co jest uczone w Poznaniu, czy w Ekstraklasie, to miałem spore braki taktyczne i musiałem pracować, żeby dojść do poziomu, na którym jestem teraz. Żalu nie mam o te słowa. Też to wiedziałem. Musiałem trenować.

Piłkarsko nie musiałeś mieć kompleksów wobec swoich kolegów z drugiej linii Lecha? Mogłeś się porównać do Jakuba Modera, do Pedro Tiby, do Daniego Ramireza, a to mocno wyróżniające się postacie w Ekstraklasie. 

Jakość piłkarska i techniczna w Lechu jest najwyższa w Polsce. Fajnie, że mogłem z takimi chłopakami trenować i się od nich uczyć. A nie było tak, że byłem zwykłym zawodnikiem, szaraczkiem. Wprost przeciwnie. Potrafiłem się wyróżnić na treningu, a to na pewno jest wartościowe i będzie procentować. Mimo tego, że tak mało trenowałem i grałem w Lechu, uważam, że nie straciłem czasu w Poznaniu. Wolę skupiać się na pozytywach. Nie będę cały czas patrzył tylko na to, że miałem kontuzję, że straciłem osiem miesięcy i użalał się nad swoim losem, bo to nic nie da.

Nie zazdrościłeś innym młodym, którzy pod okiem Dariusza Żurawia bardzo się rozwinęli, często nie dość, że grając w pierwszym składzie albo chociaż regularnie z ławki, to jeszcze stanowiąc o sile wicemistrza Polski i w ogóle Ekstraklasy?

Zazdrość? Tak bym tego nie nazwał. Mógłbym być zły, jeśli Lech przegrywałby mecze, moi rywale o miejsce w składzie zawodziliby, ja na treningach prezentowałbym się świetnie, a nie dostawałbym szans. Wtedy mógłbym się zastanawiać, dywagować, zamartwiać się. Tylko, że tak nie było. Lech grał świetnie, chłopaki grali świetnie, więc nie mogę mieć do kogokolwiek żalu. Taka jest piłka, że w jednym momencie ktoś jest na szczycie, a ktoś inny musi czekać na szanse. Nie dziwię się trenerowi Żurawiowi, bo ciężko coś zmieniać, jak się tak gra w piłkę i wygrywa się mecze. Zupełnie normalna sytuacja. No może trochę szkoda, że tych szans dostałem tak mało, ale jestem w Arce, gram regularnie, nie będę się teraz użalał.

Dariusz Żuraw z tobą rozmawiał? Tłumaczył ci, dlaczego nie grasz i co musisz zrobić, żeby zacząć występować częściej?

Za dużo nie rozmawialiśmy. Wiedziałem, dlaczego nie gram, a trener doskonale zdawał sobie sprawę z mojej świadomości, więc siłą rzeczy nie silił się na argumentowanie, dlaczego siadam na ławce. W pierwszym składzie grał Pedro Tiba, więc to normalne, że ciężko, żebym w jego miejsca grał ja.

Co ma w sobie Pedro Tiba, czego nie ma w sobie Juliusz Letniowski?

Na pewno dużo większe boiskowe doświadczenie. Pedro Tiba ma 32 lata, sporo widział, sporo się ograł, grał w Hiszpanii, grał w Portugalii, trudno nas porównywać. Umiejętność poruszania się, rozegrane mecze, nabyte doświadczenie – to bezcenne na tej pozycji. Przychodzi to z rozegranymi spotkaniami, a gdzie ja w tym do niego? Mam zaledwie pięć epizodów w Ekstraklasie i kilkadziesiąt spotkań w I lidze. Malutko. Ciągle się uczę. Mam nadzieję, że kiedyś wejdę na ten poziom doświadczenia, bo tutaj jest największa różnica między nami.

Bolą cię głosy, że choć umiejętności masz spore, to trochę nie wyglądasz, jak piłkarz, tylko jak chucherko?

Nie bolą mnie. Przede wszystkim mogłyby mnie boleć, jakbym nie dawał rady fizycznie. Jest pełno zawodników, którzy wyglądają lepiej ode mnie. Są zbudowani, napakowani, atletyczni, a jak mają uderzyć z trzydziestu metrów, to albo robią przerzut, albo nie dokopują do bramki. Nie jest sztuką wyglądać jak kulturysta czy trener personalny, a na boisku grać do tyłu albo do boku. Moja postura jest, jaka jest, ale zobacz, że jest wielu zawodników w I lidze na pozycji numer osiem, którzy są lepiej ode mnie zbudowani, a wcale nie przekłada się to na jakość piłkarską. Przyzwyczaiłem się. Taką mam posturę, taką mam budowę ciała. Nic z tym nie zrobię. Genetykę mam taką, że trudno mi przybrać masy. Na głosy, że nie wyglądam na piłkarza, reaguję śmiechem. Uodporniłem się.

Powiedziałeś kiedyś, że odżywiasz się profesjonalnie, ale ciało nijak nie chce przybrać na masie. 

Największy problem. Wydaje mi się, że na boisku nie brakuje mi siły, że daję radę w pojedynkach ciało w ciało, ale tej masy trochę by się przydało. Jem sporo, jem zdrowo, jem regularnie, ale przytyć nie mogę. Staram się coś z tym robić, chodzę na różne badania, uzupełniam niedobory i na tym się skupiam. Detale, które są ważne w osiemdziesiątej czy dziewięćdziesiątej minucie meczu.

Jesteś lepszym piłkarzem niż byłeś w pierwszoligowej Bytovii?

Jestem zupełnie inaczej odbierany. Wtedy byłem dziewiętnastoletnim chłopakiem, który dopiero poznawał piłkę na tak wysokim poziomie, dopiero zaczynał się wyróżniać i w sumie wszyscy patrzyli na mnie z pewną rezerwą. Że okej, fajnie, ale dalej to młodzieżowiec, niech sobie gra, niech sobie strzela, niech sobie asystuje, ale to inni stanowią trzon tego zespołu. Teraz jest zupełnie inaczej. W Arce mam zupełnie inną pozycję w drużynie. Znaczę dużo więcej. Wiele ode mnie zależy. Muszę sporo od siebie dać. Jestem zupełnie innym zawodnikiem.

Mądrzejszym?

Mądrzejszym, ale spokojnie, widzę jeszcze sporo mankamentów u siebie. Mecze nie są jeszcze takie, jakie powinny być, w moim wykonaniu. Inna sprawa, że mówię: z meczu na mecz będzie coraz lepiej. Rozwijam się przy trenerze Mamrocie. I taktycznie, i technicznie, i piłkarsko.

Czujesz, że pod kątem piłkarskim w I lidze mało kto może się z tobą równać?

Myślę, że to za mocne słowa. W I lidze jest sporo dobrych zawodników. Czy ŁKS, czy Termalica, czy kilka innych klubów – mocnych firm, grających w piłkę, nie brakuje. Większość zawodników z topowych klubów I ligi spokojnie poradziłaby sobie w Ekstraklasie. Może nie w tych najlepszych klubach, ale w tych środkowych już na pewno. Daleki jestem od takich stwierdzeń. Też mam gorsze mecze, też nie jest tak, że jestem kozakiem, który zdominuje wszystkich w każdym meczu tej ligi. Nie, absolutnie. Grywam słabiej, będę grywał słabiej.

Klasycznie – z gorszych meczów wyciągasz pewnie więcej niż z dobrych. 

Dobre mecze, a trochę było, kończą się, wszyscy ci gratulują, klepią po plecach, chwalą, a po porażkach masz czas tylko na to, żeby samemu wyciągać wnioski. Pokornie siadasz i uczysz się na własnych błędach. Też wiem, kiedy zagrałem słabo, wiem, co mogę zmienić i jak się poprawić.

Sezon I ligi zacząłeś tak, że siłą rzeczy twoja pewność siebie musiała wzrosnąć. Po półtora roku leczenia się i siedzenia na ławce, pokazałeś, że na drugi poziom rozgrywkowy dalej jesteś wyróżniającym się graczem.

Wiedziałem, na co mnie stać, nawet w Lechu czasami schodziłem do rezerw, jechaliśmy na Widzew, więc znałem swoje możliwości. Kontuzja strasznie mnie zahamowała. Musiałem wystartować od nowa. Wszystko było uśpione. Dwa pierwsze miesiące po kontuzji też nie wyglądały najlepiej, ale każdy kolejny dzień przynosił poprawę. Znam swoją wartość. Radziłem sobie w rezerwach Lecha, radzę sobie w Arce. Robię swoją robotę, jak tylko najlepiej potrafię.

Nie miałeś pewnych obaw przed przejściem do Arki? Mimo tego, że Ireneusz Mamrot to uznany fachowiec, a klub przejął nowy właściciel i zapowiadało się sprzątanie bałaganu, to można było mieć wątpliwości, czy organizacyjnie będzie to poziom Lecha.

Obawy były, ale delikatne, bo wiedziałem, gdzie idę i czego mogę się spodziewać. Ireneusz Mamrot to nieprzypadkowy trener. Jak z nim rozmawiałem o tym, kto zostanie, kto przyjdzie, to stwierdziłem, że ja na to idę, ja w tym chcę być. Chciałem też grać w piłkę, a nie walić długie piłki i rzucać auty. To było dla mnie ważne. Trener Mamrot miał plan i pomysł, jak to wdrażać, pojawiła się szansa na regularną grę, nic tylko iść i grać. Znam miasto, moja dziewczyna jest z Gdyni, wszystko mi odpowiadało. Jestem zadowolony. To była trafna decyzja.

O, ciekawe z tą dziewczyną. Przenosiliście się razem czy ty przeniosłeś się do niej?

Cały czas była ze mną w Poznaniu, więc przenieśliśmy się razem. Moja rodzina też jest z Trójmiasta, więc fajnie.

Idealny układ na odbudowanie się w spokoju.

Strony rodzinne, wszyscy na miejscu, wsparcie duże.

Nie ma też aż tak wielkiej presji na awans w Gdyni. Trener Mamrot opowiadał przed sezonem, że mierzycie wysoko, budujcie zespół na zawodnikach ogranych w I lidze, ale nikt nikomu noża na gardle nie trzyma. 

Drużyna jest nowa, ciężko od razu oczekiwać wielkiego sukcesu. Gramy fajnie, rozwijamy się, rozumiemy się, idzie to w dobrym kierunku, ale wielkiej presji nie ma. Większość zespół w I lidze gra ze sobą kilka lat, jest jakiś trzon, a w Arce wymieniona została praktycznie cała kadra, oprócz starszych chłopaków, jak Adaś Marciniak czy Adaś Danch, a reszta jest nowa. Potrzeba czasu i cierpliwości. Grosze mecze będą się zdarzać. Ale patrząc na naszą pierwszą jedenastkę, to stać nas na to, żeby wygrywać z każdym zespołem w tej lidze i zdobywać tych punktów dużo. Nie ma wielkiego ciśnienia na awans, ale chcemy skończyć ligę wysoko.

Stawiasz sobie jakiś cel? Dziesięć goli, dziesięć asyst? Albo coś na wzór tego, co w poprzednim sezonie wykręcił Bartosz Nowak w Stali Mielec? 

Bardzo chciałbym wykręcić takie liczby, ale podchodzę do tego na spokoju. Może nawet zamiast tych bramek czy asyst wolałbym po prostu dobrą grę. Chcę być widoczny. Wyróżniać się w tych meczach. Cieszyć się z gry, mieć frajdę, reszta przyjdzie sama.

ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Usykowi może brakuje centymetrów, ale nie brak pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
0
Usykowi może brakuje centymetrów, ale nie brak pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]
Hiszpania

Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Aleksander Rachwał
1
Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Komentarze

5 komentarzy

Loading...