W lidze rosyjskiej był prawdziwym gigantem. Postacią numer jeden. Ubóstwiali go kibice Lokomotiwu Moskwa, w którym spędził lwią część swojej długiej kariery, ale doceniali go również obiektywni eksperci. Wielokrotnie wybierano go najlepszym piłkarzem Priemjer-Ligi. Co zresztą nie może dziwić, ponieważ grał niezwykle efektownie, jak rasowy playmaker, a przy tym był niesamowicie skuteczny. Regularnie zdobywał przeszło dziesięć goli w sezonie ligowym, dorzucając do tego drugie tyle asyst. Do siatki z równą łatwością trafiał obiema nogami. Z bliska, z dystansu, ze stojącej piłki. Pełen zestaw. A jednak, patrząc globalne, Dmitrij Łoskow jest dla piłkarskich kibiców postacią niemalże anonimową. Nigdy nie zaistniał w reprezentacji Rosji i nie wyściubił też nosa poza krajową ligę.
Pożegnanie z pompą
Żeby zrozumieć związek Łoskowa z Lokomotiwem Moskwa, najlepiej będzie się cofnąć do 13 maja 2017 roku. Właśnie tego dnia ofensywny pomocnik po raz ostatni pojawił się na boisku w oficjalnym meczu “Kolejarzy”. Od trenera dostał tylko trzynaście minut – trochę mało jak na spotkanie pożegnalne, ale trzeba zrozumieć okoliczności, w jakich odbył się ten mecz. Dla Łoskowa był to pierwszy występ w barwach Lokomotiwu od prawie pięciu lat. Jego piłkarska kariera już dawno dobiegła końca. Po prostu władze klubu uznały, zresztą pod naciskiem kibiców, że postać tak znacząca zasługuje na specjalne pożegnanie. Dlatego w lutym 2017 roku zgłoszono Łoskowa, będącego już wówczas członkiem sztabu szkoleniowego Lokomotiwu, do rozgrywek rosyjskiej ekstraklasy. I dano mu szansę, by raz jeszcze zameldował się na murawie. 43-letni Rosjanin mocno się tym stresował.
– Tak dawno nie grałem… Bałem się, że coś zawalę – mówił po końcowym gwizdku. – Powrót na boisko, do kibiców Lokomotiwu, mogę porównać z powrotem do domu, do rodziny. Tak się dziś czułem.
LOKOMOTIW POKONA BAYERN? KURS, UWAGA, AŻ 20,09 W TOTOLOTKU!
Czarne myśli się jednak nie sprawdziły. Kibice Lokomotiwu przez trzynaście minut skandowali nazwisko Łoskowa, a gdy opuszczał murawę, pożegnali go owacją na stojąco. Miejsce weterana zajął 22-letni wówczas Aleksiej Miranczuk. Symboliczna zmiana warty. W sezonie 2019/20 Miranczuk, też grający na pozycji ofensywnego pomocnika, zanotował dwanaście goli i pięć asyst w Priemjer-Lidze.
Niezłe liczby, choć oczywiście bez porównania mniej imponujące niż najlepsze osiągnięcia Dimy, który ustanowił i wyśrubował w Lokomotiwie szereg klubowych rekordów:
- najwięcej występów w historii klubu (421)
- najwięcej bramek w historii klubu (128)
- i najwięcej asyst w historii klubu (155)
oprawa poświęcona Łoskowowi
A jednak to Miranczuk we wrześniu tego roku został wykupiony przez Atalantę za kilkanaście milionów euro i wielka kariera w Serie A stoi przed nim w tej chwili otworem. Podczas gdy Łoskow całą karierę spędził w Rosji, trochę na uboczu tej absolutnie największej piłki.
Mało tego. 25-letni Miranczuk ma obecnie na koncie 25 występów i pięć goli w narodowych barwach. A zatem już przebił na tym polu osiągnięcia starszego kolegi, który również 25-krotnie wystąpił w reprezentacji Rosji, lecz na listę strzelców w meczach międzypaństwowych wpisał się tylko dwa razy. Cieniutki bilans. Łoskow nigdy nie zagrał na mundialu. Miranczuk z kolei tak, przed dwoma laty. Jak to zatem możliwe, że facet, który w 2003 roku zdobył 14 goli i dorzucił do tego 18 asyst w samej tylko Priemjer-Lidze, nigdy nie zrobił furory w kadrze? Został pominięty przy powołaniach na mistrzostwa świata w 2002 roku, a dwa lata później był tylko rezerwowym na Euro?
Powodów jest wiele.
Po pierwsze – taktyka preferowana przez selekcjonerów rosyjskiej kadry. Łoskow był klasyczną dziesiątką, nie przez przypadek nosił właśnie ten numer na plecach w Lokomotiwie. Nie czuł się dobrze, gdy ustawiano go głębiej i obarczano zbyt dużym bagażem obowiązków defensywnych. Chciał grać za plecami napastnika, stawiać stempelek na każdej akcji swojego zespołu. Przesuwanie go na skrzydło również mijało się z celem – był na to zbyt powolny i nie potrafił robić różnicy poprzez drybling. Tymczasem kolejni selekcjonerzy Sbornej – Oleg Romancew, Walerij Gazzajew czy Gieorgij Jarcew – często stawiali na taktykę 4-4-2. A nawet jeśli nie, to w pomocy korzystali z zawodników nieco bardziej uniwersalnych i elastycznych. Dima wymuszał, by gra całego zespołu kręciła się wokół niego.
Druga sprawa to konkurencja. Aleksandr Mostowoj, Jegor Titow, Dmitrij Aleniczew, Aleksiej Smiertin, Igor Siemszow, Marat Izmajłow, Dmitrij Chochłow, Jewgienij Ałdonin, Władisław Radimow… Długo można wymieniać nazwiska kandydatów do gry w drużynie narodowej, a przecież wyliczankę można by było jeszcze dodatkowo wzbogacić o skrzydłowych. Na dodatek wielu ze wspomnianych piłkarzy porobiło imponujące kariery zagraniczne, w ligach takich jak hiszpańska, portugalska czy holenderska.
Łoskow w narodowych barwach podczas Euro 2004
– Reprezentacja i klub to dwie różne rzeczy – mówił sam Łoskow w wywiadzie dla “Sport-Expressu” w 2005 roku. – Są piłkarze, którzy w drużynie narodowej rosną, a są i tacy, którzy w niej gasną. W Lokomotiwie czuję się wyzwolony na murawie. Jestem w swoim naturalnym środowisku, wszystko przychodzi mi z łatwością. Gol, asysta, strzał z rzutu wolnego. Bułka z masłem. A w reprezentacji pojawia się ta ogromna chęć, żeby udowodnić swoją wartość. Wtedy nic nie jest już łatwo.
Spodziewano się, że gwiazdor Lokomotiwu swoją świetną grę w lidze przełoży wreszcie na reprezentację, gdy w 2005 selekcjonerem został Jurij Siomin, wieloletni szkoleniowiec “Kolejarzy”. I rzeczywiście, Łoskow zaczął wówczas regularne występować w pierwszym składzie Sbornej, zakładał nawet niekiedy kapitańską opaskę. Otrzymał zaufanie, na jakie wcześniej nie mógł liczyć. Ale Siomin po zaledwie kilku miesiącach pracy podał się do dymisji, ponieważ tęsknił za pracą w klubie, a jego następca, Guus Hiddink, bez wahania odpalił doświadczonego pomocnika z zespołu. Postawił na piłkarzy młodszych, definitywnie skreślając 32-latka. – Nie mam do niego pretensji – zapewniał Łoskow. – Trener ma prawo do takich decyzji personalnych, dopóki bronią go wyniki.
Reprezentacja Rosji na mistrzostwach Europy w 2008 roku spisała się fantastycznie, dochodząc aż do półfinału. Dmitrij popisy swoich kolegów śledził jednak w telewizji.
Garrincha znad Tobołu
Dmitrij Wiaczesławowicz Łoskow urodził się 12 lutego 1974 roku w miejscowości Kurgan, leżącej nad rzeką Toboł. Mieści się tam słynna w całej Rosji klinika i szpital chorób układu ruchowego. Założycielem obu instytucji był Gawriił Ilizarow, radziecki ortopeda. Opracowane przez niego metody wydłużania i korekcji kształtu kości zyskały uznanie na całym świecie. W latach pięćdziesiątych lekarz opatentował nawet system, nazywany dzisiaj “aparatem Ilizarowa” lub “stabilizatorem Ilizarowa”. – Metoda Ilizarowa polega na wykorzystaniu przestrzennego stabilizatora zewnętrznego do wydłużania, scalania oraz korekcji kształtu kości – można przeczytać na Forum Leczenia Ran. – Aparat ma konstrukcję przestrzenną. Jest złożony z pierścieni lub półpierścieni, do których przytwierdzone są pręty. Pierścienie połączone są teleskopowymi drutami. Pręty wprowadza się do przeciętej lub złamanej kości, co zapewnia jej stabilizację w trakcie terapii. Konstrukcja aparatu może być modyfikowana i rozbudowywana w wielu płaszczyznach i kierunkach.
I dalej: – W metodzie Ilizarowa wykorzystuje się zjawisko osteogenezy dystrakcyjnej. Kość unieruchomiona w aparacie Ilizarowa jest poddawana stałemu naprężaniu rozciągającemu. Miejsce urazu lub deformacji jest odciążone i ustabilizowane, co pozwala komórkom kościotwórczym stopniowo wypełnić lukę. Powstała w ten sposób nowa tkanka, czyli regenerat, uzyskuje taką samą strukturę, jak kość naturalna. Metoda Ilizarowa pozwala na maksymalne wykorzystanie zdolności regeneracyjnych tkanki, a jednocześnie nie prowadzi do uszkodzenia mięśni, nerwów i naczyń krwionośnych.
noga w stabilizatorze Ilizarowa
Dlaczego o tym wszystkim piszemy?
Ano ze względu na wypadek, który przydarzył się Łoskowowi, kiedy był on jeszcze uczniem trzeciej klasy szkoły podstawowej. Chłopiec szwendał się bez wyraźnego celu po placu zabaw, gdy nagle… został zmiażdżony przez kolegę, który z niesamowitym impetem wypadł z kręcącej się szybko karuzeli. Obrażenia Dmitrija były naprawdę poważne – podwójne złamanie otwarte kości piszczelowej. Istniało nawet zagrożenie, że chłopak już nigdy nie odzyska pełnej sprawności.
– Do dzisiaj mi niedobrze, jak sobie przypomnę, jak wyglądała moja noga, gdy odwożono mnie karetką z miejsca wypadku – wspominał Dima. Oczywiście szybko wylądował w klinice Ilizarowa. – Przez miesiąc chodziłem z tą okropną maszyną na nodze. Nie rozumiałem zresztą do końca, jak poważna jest moja sytuacja. Byłem pewien, że chwilę pocierpię, ale zaraz znowu będę mógł biegać za piłką. W dzieciństwie przecież wszystko tak szybko się goi. Tymczasem po złamaniu moja prawa noga była o kilka centymetrów krótsza od lewej. Nie udało się całkiem skorygować tej różnicy. Od lat zamawiam w Niemczech specjalne wkładki do butów. Ale ból wciąż potrafi się odezwać, zwłaszcza podczas gry na sztucznej murawie. Dlatego jestem wrogiem sztucznych nawierzchni. To parodia futbolu.
Kłopoty ortopedyczne nie zastopowały jednak Łoskowa i nie wygasiły jego marzeń o piłkarskiej karierze. Jako dziewięciolatek zapisał się on do miejskiej szkółki, a w wieku szesnastu lat postanowił zaryzykować – przeniósł się do Rostowa i podpisał kontrakt z klubem funkcjonującym wtedy pod nazwą Rostsielmasz Rostów nad Donem, a dziś znanym po prostu jako FK Rostów. Zdecydował się na taki właśnie kierunek, ponieważ w Rostowie mieszkał jego wujek.
REMIS LOKOMOTIWU Z BAYERNEM? KURS: 10,80 W EWINNER!
Ryzyko opłaciło się połowicznie. Z jednej strony, Łoskow stosunkowo szybko dostał szansę debiutu w pierwszym zespole. Już jako nastolatek mógł liczyć na regularne występy. Ale poziom sportowy Rostsielmaszu był słabiutki. Drużyna szybko spadła z ligi. Choć, trochę paradoksalnie, ten spadek wyszedł chyba młodemu piłkarzowi na dobre. 20-letni Łoskow pozamiatał na zapleczu rosyjskiej ekstraklasy, zapracował na status lidera zespołu i wprowadził ekipę z Rostowa z powrotem do elity. Spędził w nim jeszcze dwa sezony. W 1997 roku jego kontrakt z klubem wygasł, więc Rosjanin z miejsca stał się jednym z najgorętszych towarów na transferowym rynku. Zainteresowanych było wielu, ale na prowadzenie w wyścigu po podpis Łoskowa pod umową wysunął się…
Nie, nie Lokomotiw. Szachtar Donieck.
W czepku urodzony
Ukraińcy odrobili pracę domową. Wiedzieli, że Dima to lider na boisku, ale prywatnie człowiek bardzo spokojny, nieśmiały. Niechętny do zmian. Dlatego mocno się postarali, by namówić go na przeprowadzkę do Doniecka. Już w 1995 roku w Rostowie odwiedziła go delegacja działaczy Szachtara. Został zaproszony wraz ze swoją pierwszą żoną, Tatianą, do rezydencji prezydenta ukraińskiego klubu, Akhata Bragina. Tam spędził miły dzień, a wieczorem miał usiąść u boku Bragina w loży honorowej i obejrzeć mecz ligowy Szachtara. – Prezydent był tak uprzejmy, że zaprosił mnie i Tatianę do swojej limuzyny, gdy wyruszaliśmy na stadion – wspominał Łoskow. – Mieliśmy już wsiadać, gdy podszedł do niego jakiś człowiek. Bragin nas przeprosił i stwierdził, że musi porozmawiać z tym facetem na osobności. Pojechaliśmy zatem oddzielnie. Na stadion przyjechaliśmy trochę później. Gdy nasz kierowca parkował, Bragin i jego żona kierowali się już po schodach na trybunę. I wtedy miała miejsce eksplozja.
Prezydent Szachtara zginął tamtego dnia w zamachu bombowym. Dmitrij i Tatiana stali dwadzieścia metrów dalej, gdy umieszczony pod schodami ładunek wybuchowy został aktywowany. Nowe władze Szachtara chciały kontynuować negocjacje, ale Łoskow z jakichś tajemniczych przyczyn nie był już skory, by związać się z ukraińskim klubem. Jego żona o dziwo również nakazała mężowi natychmiast, albo i jeszcze szybciej zamknąć temat Szachtara.
Łoskow wybrał więc Lokomotiw Moskwa. I został jego legendą.
jeden z wielu transparentów dedykowanych Łoskowowi
– Lokomotiw również chciał mnie wykupić w 1996 roku, ale ja wolałem jeszcze przez jeden sezon zostać w Rostowie. Obawiałem się, że mogę ich tym do siebie zrazić, ale dotrzymali umowy i ściągnęli mnie rok później – opowiadał Łoskow. – Dlaczego zwlekałem? Trochę niepokoiła mnie perspektywa przeprowadzki do tak ogromnego miasta jak Moskwa. No i chyba przywiązałem się do klubu, który otworzył mi drzwi do kariery. Miałem znakomite relacje z kolegami, z trenerem, z władzami. Wiele dobrego mnie tam spotkało. Na szczęście wszyscy zrozumieli, że transfer to dla mnie okazja do rozwoju. Nie zatrzymywano mnie na siłę, kibice nie uznali mnie za zdrajcę. Gdy wracałem do Rostowa z Lokomotiwem, zawsze witano mnie oklaskami.
Początki w Lokomotiwie były dla Łoskowa słodko-gorzkie. Choć szybko zaaklimatyzował się w nowym klubie, to miał mnóstwo problemów z kontuzjami. Co i rusz pauzował. I to nie z powodu drobnych urazów, lecz naprawdę poważnych uszkodzeń, które wyłączały go z gry na dwa czy trzy miesiące. Jak wspomina sam zawodnik, dało się odczuć, iż działacze zaczynają pomału stawiać na nim krzyżyk. – Lokomotiw interesował się mną od dwóch lat. Bardzo tam wierzyli w moje możliwości. Ale kolejne kontuzje sprawiały, że częściej się leczyłem niż grałem. A gdy wracałem już wracałem na boisko, to daleki od optymalnej formy – przyznał Dmitrij.
Na dodatek wspomniany już trener Jurij Siomin kwestionował podejście Dimy do gry w defensywie. W Rostowie pomocnikowi pozwalano na boisku na wszystko, bo po prostu umiejętnościami przerastał partnerów o głowę. Ale Lokomotiw w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych był klubem o dużych ambicjach. Drużyna celowała w mistrzowski tytuł. Siomin nie mógł sobie pozwolić, by w wyjściowym składzie trzymać gościa, który po stracie piłki wciela się w rolę obserwatora boiskowych wydarzeń.
“Siomin kazał mi nad sobą pracować. Nabrałem siły fizycznej. Dzięki niemu zrozumiałem istotę gry zespołowej. I, co najważniejsze, zaszczepił we mnie mentalność zwycięzcy. Kiedy przeprowadzasz się z peryferii do Moskwy, trudno ci zrozumieć sposób myślenia ludzi ze stolicy. Jak to – na wyjeździe też musimy wygrywać, remis nie wystarczy? Dla mnie takie podejście było czymś nowym”
Dmitrij Łoskow
Efekty były piorunujące. Oczywiście Łoskow nigdy nie stał się typem boiskowego walczaka, ale jego znaczenie dla zespołu zdecydowanie wzrosło. Zaczął znacznie częściej pakować piłkę do siatki, wciąż regularnie asystując. Raz został nawet królem strzelców rozgrywek ligowych. W 1998 i 1999 roku Lokomotiw docierał do półfinałów Pucharu Zdobywców Pucharów. Natomiast w latach 1999 – 2001 drużyna trzy razy z rzędu zostawała wicemistrzem Rosji. W 1997, 2000 i 2001 roku “Kolejarze” zwyciężali w Pucharze Rosji. W tym ostatnim finale Łoskow przechylił szalę zwycięstwa na korzyść swojej drużyny, wykonując decydujący rzut karny w konkursie jedenastek.
Lokomotiw Moskwa 0:0 (k. 5:4) Anży Machaczkała (finał Pucharu Rosji 2001)
Brakowało więc Łoskowowi w kolekcji tak naprawdę tylko jednego. Mistrzostwa Rosji. – Jeżeli nie mówimy tylko o piłce, chciałbym, aby moi rodzice byli w dobrym zdrowiu – mówił w 1999 roku na łamach gazety “Sowiecki Sport”. – Mieszkają cały czas w naszym rodzinnym Kurganie. Moja mama od dwudziestu lat pracuje w zakładzie wojskowym jako sekretarka i ma się dobrze, ale mój ojciec był kiedyś kierownikiem siłowni, a ostatnio przeszedł na rentę po operacji serca. Dla nich chciałbym wszystkiego najlepszego. Natomiast w futbolu najbardziej marzę o zdobyciu mistrzostwa z Lokomotiwem. To mój główny cel.
Cel udało się zrealizować w 2002, a powtórzyć w 2004 roku. Lokomotiw w tamtym czasie regularnie występował również w Lidze Mistrzów. W sezonie 2003/04 udało się “Kolejarzom” awansować do 1/8 finału Champions League. Tam polegli w starciu z późniejszymi finalistami, AS Monaco. W pierwszym meczu rosyjska ekipa wygrała 2:1, a Łoskow zapisał na swoim koncie asystę. W rewanżu zespół z Księstwa okazał się jednak mocniejszy. Kapitan “Kolejarzy” tym razem się nie popisał – po dwudziestu minutach wyleciał z boiska za dwie żółte kartki.
Jak na ironię, Monaco było jednym z tych klubów, które najmocniej próbowały wyciągnąć Łoskowa z Moskwy.
Rosjanin z tamtej edycji Ligi Mistrzów na pewno najcieplej wspomina starcia z Interem Mediolan. Lokomotiw u siebie rozbił Nerazzurrich, a na wyjeździe zremisował z nimi 1:1. Łoskow w obu spotkaniach trafiał do siatki.
Lokomotiw Moskwa 3:0 Inter Mediolan (faza grupowa Ligi Mistrzów 2003/04)
Inter Mediolan 1:1 Lokomotiw Moskwa (faza grupowa Ligi Mistrzów 2003/04)
Rosyjscy dziennikarze wielokrotnie dopytywali Łoskowa, dlaczego żadna z transferowych plotek, których był głównym bohaterem – czy to o przenosinach do Monaco, czy też któregoś z klubów Serie A bądź Premier League – nie okazała się prawdziwa. Bo naprawdę wiele wskazywało, że ofensywny pomocnik sposobi się do odejścia. Kontrakt z Lokomotiwem zwykle przedłużał tylko o jeden rok.
– Nigdy nie miałem profesjonalnego agenta. Pozwalałem, by to klub rozpatrywał wszystkie oferty, sam się tym nie interesowałem – przyznał Dmitrij. – Szczerze mówiąc, nigdy nie potrafiłem się wykłócać o pieniądze. Niektórzy piłkarze świetnie się w tym odnajdują, ale mnie zawsze głos więźnie w gardle w takich sytuacjach. Dlatego prezes Walerij Filatow przedstawiał mi warunki kolejnej umowy, a ja ją podpisywałem. Zarabiałem godnie, niczego więcej nie było mi trzeba. Mój przyjaciel, Aleksiej Smiertin, nigdy nie potrafił usiedzieć w miejscu. Zawsze szukał nowych wyzwań. Ja jestem inny. W życiu przede wszystkim cenię sobie stabilizację.
Adrenalinę zapewnia Rosjaninowi zamiłowanie do polowań. – Gdyby to zależało ode mnie, polowałbym nieustannie. Szkoda, że sezon trwa tak krótko. Wiosną i jesienią można polować na kaczki, ale nie ma to jak wiosenne polowanie na dzika – stwierdził Dima. – Kiedy widzisz szarżującego dzika, nie ma miejsca na współczucie dla zwierzyny. Jasne, to ja mam broń, więc mam większe szanse w tym starciu. Ale taka bestia również może mnie zranić. To pojedynek. Polowanie jest proste: albo ty, albo on. Zresztą, tu nawet nie chodzi o sam moment strzału. Czasami na polowaniu strzelisz tylko raz lub dwa. Chodzi o proces. Przyjemność z włóczenia się zimą po kniei.
“Kariera jest jak kometa”
W 2004 roku wydawało się pewne, że 30-letni już wówczas Łoskow zakończy karierę w Lokomotiwie. Tym bardziej że w klubie eksplodował talent strzelecki Dmitrija Syczowa. Młody snajper kapitalnie się spisywał, mając za plecami tak doświadczonego rozgrywającego. Łoskow był piłkarzem obunożnym, więc nie miał żadnych problemów, by obsługiwać dynamicznego napastnika podaniami z każdego sektora boiska. Ale pojawiły się problemy. Drużynę w 2006 roku przejął Anatolij Byszowiec. Łoskow nie potrafił się dogadać z nowym trenerem. Konflikt zaognił się do tego stopnia, że Dmitrij postanowił opuścić klub. Przeniósł się do Saturna Ramienskoje, wtedy funkcjonującego pod nazwą Saturn Moskwa. Znów dała o sobie znać niechęć pomocnika do zmian. Odrzucił on bowiem znacznie korzystniejszą ofertę od Rubina Kazań, który w 2008 roku wywalczył mistrzostwo kraju. Saturn był po prostu średniakiem ligowym.
Na dodatek o cokolwiek wątpliwej sytuacji finansowej. W 2010 roku klub upadł.
Wówczas Łoskow wrócił do Lokomotiwu, ku uciesze sympatyków tego klubu, darzących go bezgranicznym uwielbieniem. Rosjanin miał już jednak 36 lat i nie był w stanie gwarantować takiej jakości jak dawniej. W 2012 roku zespół przejął Slaven Bilić, który definitywnie zrezygnował z usług weterana. Mimo to, wszyscy piłkarze kolejarskiego klubu wypowiadali się o Łoskowie z nabożnym niemal szacunkiem i podkreślali, że jest to najbardziej znacząca postać w szatni. Niezależnie od tego, jak wiele gra.
– Łoskow to więcej niż piłkarz – mówił Guilherme Marinato, bramkarz Lokomotiwu.
Dima Łoskow i Jurij Siomin
– Mam nadzieję, że prezydent znajdzie dla mnie miejsce w strukturach klubu, kiedy odwieszę buty na kołki – mówił Dima, gdy jego kariera chyliła się już ku końcowi. I nie przeliczył się. Natychmiast włączono go do sztabu szkoleniowego Lokomotiwu. Co miało tym więcej sensu, że w latach 2016 – 2020 drużynę znów przejął Jurij Siomin. – Pamiętam, gdy zmarł mój ojciec. Nagle, w wieku 58 lat. 19 marca zagraliśmy mecz ligowy, a następnego dnia dostaliśmy telefon. Odebrała moja żona, przekazała mi wiadomość. Byłem w szoku. Nie wiedziałem, co robić. Nie chciałem z nikim rozmawiać, zamknąłem się w sobie. Pojechałem wtedy na zgrupowanie reprezentacji, selekcjonerem był Siomin. Jestem mu szalenie wdzięczny, że wtedy zauważył, iż coś jest nie tak. Udzielił mi wsparcia. Wysłał naszego lekarza, by razem ze mną poleciał na pogrzeb taty, choć reprezentacja przygotowywała się przecież do meczów eliminacyjnych.
REMIS LOKOMOTIWU Z BAYERNEM? KURS: 9,20 W TOTALBET!
Współpraca Siomina i Łoskowa nie zawsze była usłana różami. Trener potrafił zabrać swojemu podopiecznemu opaskę kapitańską, gdy ten spóźnił się na trening. Czasami sadzał go na ławce w ważnych meczach, gdy rozgrywający zapominał o swoich zadaniach taktycznych. Summa summarum jednak – obaj na tej współpracy bardzo skorzystali.
– Dla mnie w futbolu nigdy nie liczyły się pieniądze – mówi Łoskow. – Są ważne, lecz nie najważniejsze. Kiedy byłem młody, nie miałem pieniędzy, a byłem szczęśliwym człowiekiem. Teraz staram się zarabiać ich jak najwięcej, ale głównie z myślą o dzieciach. Chcę zapewnić im wykształcenie. Piłka nożna, poza bogactwem materialnym, zawsze pomagała mi przebrnąć przez trudne chwile. W 2000 roku straciłem najstarszego syna. Żył tylko przez miesiąc. To było bardzo trudne doświadczenie. Ale kiedy grasz, trenujesz, nieświadomie odpychasz od siebie najmroczniejsze myśli. Niczego nie zapominasz, bo są takie rzeczy, których zapomnieć się nie da. Jednak futbol pozwala nie wpaść w rozpacz, iść dalej. Bo przecież życie wciąż musi się toczyć.
fot. NewsPix.pl