Powrót Joela Valencii był przyjmowany z optymizmem, bo Ekwadorczyk swoją klasę udowodnił w Piaście, potem co prawda przepadł w Anglii, ale ile było podobnych przypadków piłkarzy, którzy u nas błyszczeli, a gdzieś indziej nie? Do mistrzostwa „opanował” to na przykład Stilić. Gdzie nie jechał, to nie dawał rady, a u nas często rządził. Była więc wiara, że podobnie będzie z Valencią, natomiast coraz trudniej tę wiarę utrzymywać. Co więcej: wątpliwości budzą nie tylko kwestie sportowe.
KŁOPOTY SPORTOWE
Ktoś może powiedzieć – hola, hola, to dopiero początek sezonu, chłopakowi należy dać jeszcze czas. Problem polega na tym, że choć nie jesteśmy nawet w 1/3 rozgrywek, to Legia swoje już zdążyła przegrać. Odpadła z Ligi Mistrzów i na to Valencia nie miał wpływu, ale poleciała też z Ligi Europy i tutaj pomocnik swoje trzy grosze dorzucił. Zagrał bardzo przeciętnie z Dritą i bardzo słabo z Karabachem.
Tutaj zresztą wypada podkreślić, że Michniewicz popełnił błąd stawiając akurat na Valencię, bo facet, który ostatni dobry mecz zagrał miesiące temu, po prostu nie może w kluczowym spotkaniu wychodzić w podstawie i grać 90 minut. Chcecie go odbudować, fajnie, ale o takiej odbudowie należało myśleć po awansie do grupy, a nie w trakcie rywalizacji.
W każdym razie: w grze pozostaje wciąż mistrzostwo Polski i Puchar Polski, ale tutaj należy zadać pytanie, czy Valencia jest aż tak rzeczywiście niezbędny, by Legia te trofea zdobyła. No chyba nie. Wojskowi mają wciąż cholernie mocną kadrę i biorąc pod uwagę tylko dwa fronty, transfer Valencii zaczyna wyglądać jak fanaberia. Michniewicz w linii pomocy ma do dyspozycji jeszcze między innymi Wszołka, Gwilię, Luquinhasa, Kapustkę (którego swoją drogą też trzeba odbudować), a na dziesiątkę można ustawić Lopesa, Kante czy Rosołka.
KŁOPOTY FINANSOWE
I teraz tak: przy podobnie dużym kłopocie bogactwa, wypadałoby pamiętać, jaki jest status transferowy kolejnych piłkarzy. No bo porównajmy Valencię chociażby do Kapustki. Polak jest piłkarzem Legii, nie musi zaraz nigdzie wracać, jeśli uda się go przywrócić do odpowiedniej formy i sprzedać za przyzwoite pieniądze, Legia zarobi. A Ekwadorczyk? Jest ledwie wypożyczony z Brentford bez opcji wykupu, za to z procentem od ewentualnego kolejnego transferu.
Legia może więc negocjować transfer Ekwadorczyka, ale jeśli ten w końcu będzie grał dobrze, Anglicy postawią zaporową sumę. Jeśli będzie grał słabo, po co go kupować?
Druga rzecz: czy może grać na tyle dobrze, by Legia rzeczywiście zarobiła z tego procentu? Czy ktokolwiek wyobraża sobie, by Valencia odpalił na tyle, że zaraz przychodzi ktoś większy i rzuca za niego – załóżmy – trzy bańki? To wręcz niemożliwe. Brentford zapłaciło za niego Piastowi dwa miliony euro, a przez ten rok chłopak nie ma możliwości zdziałać cokolwiek więcej niż w Gliwicach. Jego recenzją będzie znów tylko Ekstraklasa, puchary są przegrane, Valencia siłą rzeczy jest starszy.
Kokosów w żadnym wypadku z tego nie będzie.
Mamy wrażenie, że gdyby Legia miała możliwość odpuścić tego piłkarza dziś bez konsekwencji finansowych, zdecydowałaby się na taki ruch. Nie wydaje się przecież, by Valencia miał takie możliwości jak choćby Odjidja-Ofoe, który też odszedł po roku, ale zostawił po sobie w Warszawie świetne wrażenie. Tyle że znów: na Vadisie Legia trochę zarobiła, poza tym pomógł jej w pucharach, gdzie również za darmo się nie gra.
Przy Valencii takich możliwości nie ma. Może przyczyni się w jakimś stopniu do mistrzostwa, ale już dziś widać, że ten romans będzie po prostu krótki.
Fot. FotoPyk