Chyba tylko tak zwana logika Ekstraklasy mogła sprawić, by Raków Częstochowa nie wygrał dziś ze Stalą Mielec. Pierwsi są rewelacją sezonu, liderem i drużyną zbierającą wysokie noty ze styl, drudzy przed chwilą dostali szóstkę od Wisły Kraków, wcześniej nie potrafili strzelić Podbeskidziu i generalnie jeszcze nie udowodnili, że do ligi się nadają – fani naszej kopanej doskonale wiedzą, czym często pachniały takie konfrontacje. Okazało się jednak, że nawet ta potężna siła na Raków nie działa.
Sensacji nie było. Były niespodzianki, bo za takie można uznać rozmiary zwycięstwa i fakt, że Stal do końca mogła z Bełchatowa wywieźć jakieś punkty.
No, trzeba uczciwie przyznać, że ogarnęła się drużyna Dariusza Skrzypczaka. Pewnie nie było łatwo pozbierać do kupy beniaminka po tragedii sprzed tygodnia, ale trener mieleckiej ekipy może mieć powody do zadowolenia. Trzeba było podjąć radykalne kroki i to zrobił. Wymienił prawie pół składu, bo miejsce w jedenastce stracili Błyszko, Matras, Flis, Forsell i Tomczyk, zrezygnował z ustawienia z trójką obrońców i postarał się zneutralizować najmocniejsze punkty lidera. Zbierając to do kupy – wstydu nie było.
Stali nie udało się jednak powstrzymać Iviego Lopeza. Hiszpan szybciutko udowodnił, że miejsca w La Liga nie miał za ładne oczy. Dwa mecze w pierwszym składzie – cztery gole. Wszedł do wyjściowego za Marcina Cebulę, który miał kapitalny początek sezonu, ale już możemy się zastanawiać, czy przypadkiem nie jest w stanie dać drużynie jeszcze więcej niż były gracz Korony Kielce. Wszyscy zawiedzeni brakiem strzelaniny ze strony Rakowa, dostali od niego nagrodę pocieszenia – w 66. minucie popisał się świetnym strzałem z rzutu wolnego. Aż osiem kolejek musieliśmy czekać na to, by ktoś w Ekstraklasie strzelił bramkę bezpośrednio z tego stałego fragmentu gry. I z jednej strony to fakt smutny jak diabli, z drugiej – warto było poczekać. Lopez również był tym piłkarzem, który otworzył wynik spotkania – już mniej efektowanie, ale skutecznie zakończył dogranie Poletanovicia.
O, Poletanović to też ciekawy temat. Ostatnio wychodzi w pierwszym składzie kosztem Petra Schwarza. By nie doszukiwać się drugiego dna (z końcem sezonu Czechowi kończy się kontrakt), powiemy, że pewną ekstrawagancją jest sadzanie na ławce jednego z najlepszych pomocników poprzednich rozgrywek, ale dziś Serb po raz pierwszy pokazał, że ten ruch sportowo może się obronić. Poletanović, który wcześniej w Jadze miał tylko momenty, był bardzo aktywny, zaliczył wspomnianą asystę, a na niej mogło się to wszystko nie skończyć, bo choćby do Lopeza posłał jeszcze jedną świetną piłkę, a ten przestrzelił. Generalnie dziś największy minus Rakowa to jakość uderzeń na bramkę Strączka. Było ich wiele, ale większość można przemilczeć, co zamierzamy uczynić.
Raków miał ten mecz pod kontrolą, ale tylko do pewnego momentu. Końcówka należała do Stali. Jak zwykle swoją okazję miał Tomczyk – gość, który z równą łatwością dochodzi do sytuacji strzeleckich, co je partoli. Jego szczęście dziś polegało na tym, że drzemkę w polu karnym urządził sobie Wilusz – Domański wyskoczył zza jego pleców i skutecznie dobił strzał kolegi. No i poczuli mielczanie, że mogą coś ugrać. Najpierw niecelnie po stałym fragmencie główkował Tomasiewicz, a w ostatniej akcji meczu Szumski musiał bronić strzał z Forsella z wolnego. Odbił piłkę na rzut rożny i sędzia skończył zawody.
To w sumie też – patrząc z perspektywy Rakowa – cenna rzecz. Jeszcze w poprzednim sezonie pewnie by te trzy punkty ekipa z Częstochowy wypuściła, bo lubiła tracić oczka w najmniej spodziewanych momentach, grając przeciwko słabszym rywalom.
Fot. newspix.pl