Reklama

“Zostało może czterech piłkarzy, którzy nie chorowali”. Jak Pogoń uporała się z wirusem

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

24 października 2020, 08:05 • 10 min czytania 13 komentarzy

24 piłkarzy Pogoni Szczecin przeszło już koronawirusa, a więc wystarczy kilka palców, by policzyć, ilu zawodników nie ma jeszcze wytworzonych przeciwciał. Optymista powie – mają to już za sobą i teraz będą mogli ze spokojem obserwować, jak pozostałe kluby mierzą się z pandemią. Pesymista stwierdzi – nie grali przez miesiąc w piłkę, przez trzy tygodnie byli pozbawieni grupowych treningów, więc będzie musiało odbić się to na formie zespołu. Realista zauważy natomiast, że Pogoń jako pierwsza w Ekstraklasie – i oby jedyna – mierzyła się z tak dużą skalą zachorowań. Jak w Szczecinie uporali się z wirusem? Sprawdziliśmy, jak wyglądały ostatnie tygodnie w drużynie „Portowców”.

“Zostało może czterech piłkarzy, którzy nie chorowali”. Jak Pogoń uporała się z wirusem

Gdy w maju przeczytaliśmy, że 38 osób we Flamengo Rio de Janeiro zaraziło się koronawirusem, uznawaliśmy to za ewenement na skalę światową. Rzecz absolutnie niewyobrażalną. Życie pokazało, że za kilka miesięcy i na naszym podwórku doszło do podobnej fali zakażeń. Nie wiadomo, w jaki sposób koronawirus dokonał aż takiego spustoszenia w klubie ze Szczecina. Jedną z hipotez jest ta, że Pogoń „zaatakował” wyjątkowo mocny szczep wirusa. Zespołu nie uchroniło przed nim przestrzeganie wytycznych i regularne wysyłanie raportów medycznych.

WYNIKI TESTÓW

Zaczęło się bardzo niepozornie. Pod koniec września, dokładnie 23.09, jeden z zawodników zasygnalizował objawy grypowe. Choć nie były one szczególnie niepokojące, od razu został odseparowany od drużyny. Następnego dnia podobne dolegliwości zgłosiło czterech kolejnych piłkarzy. W klubie zapaliła się lampka ostrzegawcza – momentalnie wysłano całą piątkę na testy.

I gdy wszystkie pięć dało wynik pozytywny, lampka ostrzegawcza zamieniła się w dudniący alarm.

Przerwano normalne funkcjonowanie klubu i wysłano na wymazy wszystkich zawodników, sztab oraz pracowników, którzy mieli w ostatnich dniach kontakt z zespołem. Przebadana została grupa około 50 osób. Trzy dni po odnotowaniu objawów u pierwszego zawodnika, laboratorium wysłało do Pogoni szokującą informację – u ponad 30 osób stwierdzono wynik pozytywny. W klubie złapali się za głowy. Niby nic strasznego się nie działo, a nagle ciężej znaleźć osobę zdrową, niż chorą. Gdyby takie wyniki wyszły w kwietniu czy maju, Pogoń zostałaby uznana za… jedno z większych ognisk wirusa.

Reklama

Nie w piłce, a w kraju.

Wszyscy zostali wysłani na kwarantannę, a budynek klubowy zamknięto. Początkowo wśród zawodników Pogoni było 21 „pozytywów”, ale w następnych dniach – wskutek powtarzanych testów – do grona zarażonych dołączali kolejni. Około dziesięciu z nich przechodziło chorobę z naprawdę poważnymi objawami.

Opowiada Jarosław Mroczek, prezes Pogoni: – Zdarzało się, że zawodnik nie był w stanie dowlec się z łóżka do kuchni i zrobić sobie kawy. Musiał odsiedzieć swoje przy stoliku, by dopiero po chwili wstać. Taki stan trwał tydzień. Jak taki chłopak może wrócić szybko do dyspozycji?

Krzysztof Ufland, rzecznik prasowy „Portowców”: – Zawodnicy od razu dostali do domów sprzęt, ale nie wszyscy mogli z niego korzystać. To lekarz decydował indywidualnie, czy dany piłkarz może podjąć wysiłek. Zdarzało się, że zawodnik dostał pozwolenie na godzinny rowerek stacjonarny, a po dziesięciu minutach meldował, że nie ma siły.

MECZ Z LECHIĄ

Ciekawostką jest fakt, że jeden z piłkarzy z poważnymi objawami, o których opowiadał prezes Mroczek, wyszedł w pierwszym składzie na mecz z Lechią. Inny z zawodników był w normalnym treningu dopiero od piątku (spotkanie odbywało się w poniedziałek) i dał dobrą zmianę. W Szczecinie bardzo obawiano się tego meczu. Forma Pogoni była wielką niewiadomą. Musiała nią być, skoro…

  • wszyscy piłkarze nie wychodzili z domów przez prawie dwa tygodnie,
  • wielu z nich nie było w tym czasie w stanie trenować indywidualnie,
  • po wyjściu z kwarantanny, „negatywni” zawodnicy trenowali tylko w małych grupach,
  • normalne treningi wznowiono dokładnie tydzień przed spotkaniem w Gdańsku.

– Podziwiam ich za ten mecz – chwali Jarosław Mroczek. Być może w budowaniu formy pomógł czterodniowy obóz w Gniewinie, na który Pogoń wybrała się przed meczem z Lechią. Trzeba powiedzieć, że „Portowcy” spisali się w pierwszym meczu po kwarantannie nad wyraz dobrze. Nie oznacza to, że ich gra porwała. Być może gdyby nie słaba dyspozycja drużyny Stokowca, podopieczni Runjaicia nie mieliby czego szukać nad morzem. Wygrali po kuriozalnej bramce Dymitara Berbatowa Alexandra Gorgona, ale niesprawiedliwe byłoby stwierdzenie, że trzy punkty były efektem wyłącznie fartu. Lechia nie bardzo była w stanie zagrozić przeciwnikowi ze Szczecina. W ataku było średnio (zresztą – jak od początku sezonu), ale defensywa funkcjonowała dobrze. Co najistotniejsze, po Pogoni nie było widać kryzysu fizycznego. Ale wiadomo – póki co jadą na świeżości, ten może jeszcze nastąpić.

Zwłaszcza, że Pogoń już wcześniej musiała swoje odcierpieć.

Zanim jeszcze ruszył sezon, wykryto wirusa u jednego z zawodników. Skala nieporównywalna do tego, co działo się we wrześniu, ale cała drużyna została wtedy wysłana na pięciodniową kwarantannę. Jak słyszymy – nijak nie można było wpłynąć na tę decyzję sanepidu. „UEFA może sobie mówić, że gdy trzynastu gości jest zdolnych do gry, to gramy, ale my zapraszamy na kilka dni do domów” – mniej więcej taki przekaz bił od inspekcji sanitarnej. A Ekstraklasa miała związane ręce.

Reklama

Rozumiemy, że w Szczecinie mogli czuć się poszkodowani przedsezonową kwarantanną. Gdy w następnych tygodniach w innych klubach dochodziło do zarażeń, po prostu wysyłano chorego piłkarza do domu i życie toczyło się dalej. Drużyny normalnie trenowały. Czym różnił się przypadek Pogoni od choćby Legii Warszawa? Jedynie momentem. Szczecinianie mieli rozkopane przygotowania do sezonu (i tak mocno okrojone), a Legia, w której wykryto wirusa kilka dni później, normalnie walczyła w Europie o awans.

POWRÓT

Po kilku tygodniach sanepid mocno zmienił swoją politykę. Tak jak wcześniej odsyłał do domów przy pojedynczym zarażeniu, tak po prawdziwym ognisku epidemii – co wynikało oczywiście z regulacji na poziomie państwowym – piłkarze nie musieli nawet robić testów po zakończeniu izolacji. Posiedziałeś w domu przez dziesięć dni? To świetnie, możesz wracać, nie musimy już niczego sprawdzać.

Mimo że przymusu nie było, Pogoń i tak wszystkich przetestowała. – Fatalnie bym się czuł wiedząc, że przez to, iż nie zrobiliśmy w drużynie badań, inny zespół złapał wirusa – przyznaje Jarosław Mroczek, a po chwili wylicza, jak kosztowną sprawą jest sprawdzanie zawodników. – W ostatnim miesiącu zrobiliśmy około 150-200 testów. Każdy to koszt 350 złotych, więc łatwo można policzyć, że trochę nas to kosztowało.

Uprzedzając wasze kalkulatory – mowa o kwocie rzędu 50-70 tysięcy złotych.

By mieć pewność, że wszyscy są zdrowi, niektórzy piłkarze mieli po kilku dniach ponawiane badania. A gdy wciąż sytuacja była niejasna, po raz trzeci poddawali się wymazowi. Pogoń testowała sporo, zresztą to właśnie ze strony prezesa „Portowców” wyszedł kilkanaście dni temu postulat, by wszystkie kluby Ekstraklasy testowały wszystkich zawodników dwa razy w tygodniu. Został on szybko odrzucony. Koszty robią swoje – przy obecnych cenach testów, każdy klub do końca sezonu musiałby wydać około 700-800 tysięcy złotych. A więc bardzo dużo.

Jarosław Mroczek przekonuje, że finalna cena dwóch testów w tygodniu byłaby o wiele mniejsza: – Za miesiąc-dwa pojawią się w Polsce testy z wymazu, które nie wymagają pomocy laboratorium. Będzie tak jak przy teście ciążowym – wynik po 15 minutach, równie wiarygodny, jak ten uzyskany w laboratorium. Firmy przygotowujące je twierdzą, że mają kosztować 80 złotych. Przy bardzo dużych zakupach, a mówimy o około 50 tysiącach testów w skali całej ligi, można byłoby zbić cenę do poziomu 50 złotych za test. Przy tym założeniu, jeden klub zapłaciłby za ten okres jakieś 140 tysięcy.

Ta prognoza nie przekonała jednak władz Ekstraklasy. Sama Pogoń nie zatrzymała się na testach, a poszła o dwa kroki dalej. Zawodnicy, którzy najciężej przechodzili chorobę, zostali wysłani na ogóle badania. Tomograf, USG, konsultacje kardiologiczne. – Nigdy bym sobie nie darował, gdyby któremuś z piłkarzy coś się stało z powodu wirusa. Pal licho już punkty – chronimy ich życie. To nasz obowiązek. Nie mieliśmy wątpliwości, że tak trzeba – opowiada prezes Pogoni.

WEWNĘTRZNE ZASADY

W Szczecinie przyznają, że po ostatnich wydarzeniach jeszcze mocniej przykładają wagę do wszelkich środków ostrożności. Opowiada Krzysztof Ufland:

– Wdrożyliśmy szereg zasad jeszcze zanim doszło do tej sytuacji. Nie powiedziałbym, że zarażenia były efektem zaniedbań, że obudziliśmy się z ręką w nocniku i nagle stwierdziliśmy „będziemy ostrożni”. Ale po fali zarażeń wprowadziliśmy kilka dodatkowych zasad.

– Przede wszystkim wszyscy w klubie, gdy przebywają poza swoimi pokojami, muszą mieć na sobie maski chirurgiczne. Wcześniej chodziliśmy raczej w materiałowych, na przykład z herbem Pogoni. Zamówiliśmy do klubu dziesięć tysięcy maseczek. Nasz lekarz poinformował nas, że żywotność takiej maseczki to 45 minut. Po tym czasie chroni ona w pewien sposób tylko innych przed tobą, ale ciebie już nie. Gdy wychodzimy ze swojego pokoju, zawsze zakładamy nową maskę. Mieliśmy nawet dyskusję, czy piłkarze powinni po pierwszej połowie wyrzucać maski i zakładać nowe. Ustaliliśmy, że tak, na drugą część meczu wychodzą w świeżych. Jeśli chcemy być pod tym względem poważni, to bądźmy od początku do końca.

– Jeśli ktoś zostanie przyłapany poza swoim pokojem bez maski, musi wrzucić do skarbonki dwie dychy. Nie sprawdzałem, czy już coś tam wpadło. W ten sposób chcemy zadbać o wewnętrzną dyscyplinę.

– Ograniczamy także do minimum obecność w biurze. Na miejscu jest teraz może 15% kadry administracyjnej. Wszystkiego nie jesteś w stanie przenieść do domu, ale przetestowaliśmy już ten wariant podczas pierwszego lockdownu. Jeśli się da, zamiast spotkań próbujemy umawiać telekonferencje. Cotygodniowe narady kierownictwa klubu odbywają się albo zdalnie, albo część osób siedzi w sali, a część przed komputerem.

PANDEMIA A SPRAWY ORGANIZACYJNE

Nie wiadomo jeszcze, jak miesięczna przerwa wpłynie na formę ekipy Runjaicia. Ale nawet i tu Pogoń miała szczęście w nieszczęściu, że „trafiła” z wirusem na przerwę reprezentacyjną. Dzięki temu uniknie sporego nagromadzenia meczów do nadrobienia.

Zbiegów okoliczności, które stawiają „Portowców” w dobrym położeniu, było więcej. Przez pandemię polskie kluby cierpią na brak zysków z dnia meczowego. Pogoń, dzięki wirusowi, wręcz oszczędza. – Z punktu widzenia dnia meczowego, w ogóle nie ucierpieliśmy. Będę brutalny – gdy organizujemy imprezę masową z tak małą liczbą miejsc, koszty jej organizacji i ochrony są wyższe niż wpływy z biletów. Ale nie cieszy nas to. Wolelibyśmy, by kibice mogli oglądać mecze – mówi Jarosław Mroczek. Choć nikt nie mógł podejrzewać, że zjedzenie nietoperza w Wuhan będzie miało taki wpływ na losy świata, zupełnie przypadkowo Pogoń wstrzeliła się w idealny moment na budowę stadionu.

No właśnie, budowa stadionu.

Także i w tym aspekcie koronawirus przyspieszył pewne tematy. Dzięki temu, że kibice i tak nie mogą przychodzić na mecze, robotnicy szybciej wejdą na trybunę północną, czyli jedyną, na której nie zaczęła się jeszcze renowacja.

– Pierwotne założenie było takie, że generalny wykonawca zacznie działać na trybunie północnej dopiero w momencie, gdy przejdziemy na wybudowaną już część stadionu (trybunę południową i zachodnią – red.). Gdyby zmieniła się tendencja i stadiony zostałyby otwarte, mogłoby okazać się tak, że na 1-2 mecze nie będziemy mieli gdzie wpuścić kibiców. Trochę ryzykujemy, ale wydaje nam się, że minimalnie. Dla generalnego wykonawcy newralgiczne są stare wieże oświetleniowe. Zlikwidowanie ich to cała operacja. Dzięki szybszemu rozpoczęciu prac, zyskają trochę czasu – mówi nam Łukasz Machiński, piastujący w Pogoni funkcję dyrektora klubu.

Wiadomo, nikt w Szczecinie nie cieszy się z tego, że dzięki pandemii uda się oszczędzić na dniu meczowym i nieco przyspieszyć prace nad stadionem. Ale skoro już okoliczności są jakie są, dlaczego z nich nie korzystać? Jest też druga strona medalu, która trochę utrudnia funkcjonowanie – znacznie ciężej znaleźć głównego sponsora po odejściu Grupy Azoty. Nie pojawił się wciąż żaden temat, który gwarantowałby “Portowcom” równie duże wsparcie (około 5 milionów roczni). Zamiast tego, klub próbuje zmobilizować wielu mniejszych przedsiębiorców, licząc na efekt skali. Wiadomo, że żyjemy w czasach, w których biznesmeni wolą oszczędzić sobie dodatkowych wydatków.

* * *

Jeśli przyjmiemy teorię, że każdego z nas czeka przejście koronawirusa, Pogoń może wręcz zyskać na tej całej historii. Większość piłkarzy ma już chorobę za sobą. Wytworzenie się przeciwciał sprawia, że ryzyko ponownego zarażenia jest bardzo niewielkie. Gdy inni – czego absolutnie nie życzymy – zachorują, zawodnicy ze Szczecina będą w normalnym cyklu treningowym.

– Każdy dzień poprawia naszą sytuację. Prawdopodobieństwo, że dojdzie do kolejnych zachorowań, jest już znikome. Zostało może czterech zawodników, którzy nie chorowali. Nawet, jeśliby – tfu, tfu – ich dopadło, już nie znajdziemy się w sytuacji, w której będzie 20 chorych i będziemy musieli przekładać mecze – mówi Jarosław Mroczek.

Pytanie tylko, czy Pogoń – a do zimy jeszcze kilka kolejek – nie wpadnie w dołek sportowy. Póki co punktuje dobrze, lecz gra pozostawia wiele do życzenia. Jeszcze nikt w Ekstraklasie nie chorował na taką skalę, dlatego z dużą uwagą będziemy obserwowali mecze „Portowców”. Są w pewnym sensie papierkiem lakmusowym dla całej ligi. Czy uda im się utrzymać przyzwoitą formę fizyczną? Jeśli tak, może nawet okażą się paradoksalnie wygranymi pandemii?

Fot. newspix.pl

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Czy Wszołek musi zacząć kozłować w polu karnym, żeby sędzia zobaczył rękę?

Paweł Paczul
1
Czy Wszołek musi zacząć kozłować w polu karnym, żeby sędzia zobaczył rękę?
Ekstraklasa

Dramatyczna w obronie Cracovia gorsza od Legii. Gościom należał się karny…

Kamil Gapiński
10
Dramatyczna w obronie Cracovia gorsza od Legii. Gościom należał się karny…

Komentarze

13 komentarzy

Loading...