Piast Gliwice raczej nie powtórzy w tym sezonie sukcesu z rozgrywek 18/19, gdy został mistrzem Polski. Więcej! Z dużą dozą prawdopodobieństwa można powiedzieć, że gliwiczanie nie staną nawet na pudle, jak to się im zdarzyło niedawno. Może i pewnym nietaktem są takie prognozy w trakcie ósmej kolejki, no ale skoro podopieczni Waldemara Fornalika spotkali się już z prawie połową drużyn w lidze i nie potrafili wygrać z ani jedną, to chyba trzeba przygotowywać się na batalię w dolnych rejonach tabeli, a nie bujać w obłokach.
Gdybyśmy przed sezonem usłyszeli, że na tym etapie to właśnie Piast będzie jedyną drużyną w lidze bez zwycięstwa, najpierw byśmy się trochę pośmiali, a później wrócili do ustalania, który z beniaminków będzie pełnił rolę czerwonej latarni ligi i dostarczyciela punktów. Ekstraklasa znów wywija nam psikusa, szok i niedowierzanie. No ale z drugiej strony – chyba nie ma co w to mieszać całej ligi, Piast sam jest sobie winien. Dziś miał kolejną świetną okazję do tego, żeby się przełamać, a tylko wyszarpał z gardła punkt Wiśle Płock na własnym stadionie.
I co z tego, że przez większość meczu sprawiał lepsze wrażenie?
Co z tego, że dwa razy w pierwszej połowie obił poprzeczkę?
Co z tego, że wyszedł na prowadzenie?
No nic. Wystarczyło ledwie dziesięć minut i gol Alvesa tylko dawał kontakt z przeciwnikiem. Nafciarze dwa razy ustawili piłkę w narożniku boiska – raz Szwoch dograł na głowę Sheridana, a ten zgrał do Rzeźniczaka, a w drugiej sytuacji piłka wylądowała bezpośrednio u Urygi i całe wysiłki nieomal zostały zaprzepaszczone. Wisła nie przekonywała, ale miała na talerzu trzy punkty.
Jeśli już mielibyśmy znaleźć dla Piasta jakąś wymówkę, to nie w tym, że Świerczokowi zabrakło precyzji (poprzeczka numer jeden) czy w świetnej interwencji Kamińskiego po strzale Sokołowskiego (poprzeczka numer dwa), a w tym, że przed golem Urygi sędziowie walnęli głupiego babola. Wisła rozegrała akcję, której konsekwencją był strzał Szwocha, interwencja Placha i rzut rożny. Sęk w tym, że zgrywający do pomocnika kolega był na bardzo wyraźnym spalonym, czego nie dostrzegli arbitrzy. Zamiast chorągiewki w górze, korner, dalszy ciąg znacie.
No i przy okazji jest to kolejny dowód na ułomność VAR-u. Albo inaczej – tego, jak z niego korzystamy. Gdyby Plach przepuścił strzał Szwocha, sędzia odwinąłby taśmę i – mamy nadzieję – podjął słuszną decyzję. A skoro był “tylko” rożny, to do żadnej interwencji nie doszło.
Dobra – sędziowie sędziami, VAR VAR-em, a tu trzeba jeszcze wspomnieć o zakończeniu. Dążyli gliwiczanie do odwrócenia losów tego meczu, tworzyli sytuacje, ale nie wychodziło, choćby Żyro znów fatalnie spudłował. Wisła odgryzała się rzadko. I gdy już wydawało się, że mecz skończy się wygraną gości, pomocną dłoń w kierunku faworyta wyciągnął Zbozień.
Gdy toczysz pojedynek w polu karnym ze Steczykiem, najbardziej prawdopodobny scenariusz jest taki – wygrasz ten pojedynek. Trochę mniejsze szanse są na to, że przegrasz, a gliwicki młodzieżowiec i tak nie będzie potrafił zrobić z tego użytku. Cóż, Zbozieniowi najwidoczniej zabrakło tej podstawowej wiedzy na temat rywala, bo na sekundy przed końcem powalił Steczyka w polu karnym i sędzia gwizdnął jedenastkę. Do piłki podszedł Żyro i trochę zrehabilitował się za niemrawą zmianę.
Tym samym i jedni, i drudzy mogą sobie pluć w brodę. Plusik za emocje, ale przypominamy, że szczególnie w Gliwicach potrzebują punktów, bo nasze plusiki gówno im dadzą.