W Jastrzębiu-Zdroju od dłuższego czasu większym problemem niż dane dotyczące jakości powietrza są wskaźniki dotyczące formy miejscowego GKS-u. W ciągu ośmiu kolejek zespół zdołał uciułać ledwie punkt. Wprawdzie GKS 1962 nie jest czerwoną latarnią ligi, a formuła rozgrywek z zaledwie jednym spadkowiczem pozwala wierzyć, że sezon nie skończy się całkowitym blamażem. Jednak, gdy spojrzymy na to, że passa bez zwycięstwa całościowo zamyka się w osiemnastu kolejnych meczach ligowych, trudno o optymistyczne wizje.
Permanentny kryzys. Inaczej tego stanu rzeczy określić się nie da. Mogłoby się wydawać, że tak niechlubne passy przytrafiają się wyłącznie w niższych ligach. Błędne myślenie. Jak widać, w I lidze takie anomalia również są możliwe. Jastrzębianie ostatni raz cieszyli się z trzech punktów 7 czerwca, gdy pokonali na wyjeździe Odrę Opole 2:1. Od tamtego momentu minęły już ponad cztery miesiące. Przez ten czas Robert Lewandowski zdążył wywalczyć aż pięć trofeów. Iga Świątek przebojem zwyciężyła we French Open. Nawet na Kasprowym Wierchu spadł pierwszy śnieg. Czego dokonał w tym okresie GKS? Zdołał tylko pięć razy zremisować.
Jak tak dalej pójdzie, w końcu człowiek wyląduje na Marsie, a oni wciąż będą bez wygranej.
Końcówka poprzedniego sezonu
Należy wspomnieć, że cały czas mówimy o zespole, który wiosną, przed zawieszeniem rozgrywek okupował strefę barażową o Ekstraklasę. Jasne, w tamtym momencie był to wynik mocno ponad stan. Wręcz ogromna niespodzianka. Mimo wszystko aż tak wielkiego zjazdu formy nikt się nie spodziewał. Pierwsze objawy kryzysu można było zbagatelizować i zrzucić winę na zamieszanie związane z pandemią. Teraz wszystkie lampki alarmowe świecą się już na czerwono.
GKS JASTRZĘBIE SPRAWI NIESPODZIANKĘ W TYCHACH? KURS 5.08 W EWINNER!
Przyczyn fatalnych rezultatów należy upatrywać w wielu aspektach. Jest to problem bardzo złożony.
W poprzednim sezonie GKS utrzymał się tylko i wyłącznie dlatego, że przed decydującą fazą rywalizacji miał spory bufor bezpieczeństwa. Mimo to dość szybko roztrwonił pokaźną przewagę nad strefą spadkową i do ostatniej kolejki drżał o utrzymanie. Puścić z dymem taką zaliczkę to spory wyczyn. Jeszcze przed końcem ligowych zmagań, po czterech latach pracy, z klubem pożegnał się Jarosław Skrobacz. Efekt nowej miotły w postaci Pawła Ściebury zadziałał wyłącznie doraźnie. Czytaj: udało się zostać w lidze. Mimo to w dalszej perspektywie znaczącej poprawy nie zanotowano. Ekipa z Jastrzębia poprawia za to niechlubne statystyki.
Zapewne trener Ściebura wiedział, że teren jest grząski. Podjął ryzyko. Natomiast pewnie nie spodziewał się, że po tak krótkim czasie będzie wraz z całą drużyną znajdował się w błocie aż po szyję. To już naprawdę niezłe bagno.
Pożar w obronie
Przed nowymi rozgrywkami znacząco została rozmontowana obrona. Zespół opuścili podstawowi zawodnicy tej formacji – Kamil Szymura i Dawid Gojny. Ta dwójka doskonale znała realia I ligi. Ich łączne 166 występów było gwarantem pewnej jakości. Pewnie, nie byli to zawodnicy nie do przejścia, lecz na tle obecnie skleconej obrony, jawią się oni jako profesorowie. Na ich miejsce latem zostali sprowadzeni Michał Rutkowski z Bytovii Bytów i Mateusz Bodnarenko ze Stomilu Olsztyn. Powiedzieć, że nie spełniają pokładanych w nich nadziei, to nie powiedzieć nic. Z kolei 19-letni Kryspin Szcześniak jeszcze nie potwierdził w żaden sposób, dlaczego w Pogoni kręcił się wokół szerokiej kadry pierwszego zespołu. Z drugiej strony, czego innego można było po nich spodziewać się, skoro przed przyjściem do GKS-u cała trójka miała razem osiem pierwszoligowych występów. Brak ogrania i spokoju jest aż nadto widoczny.
To właśnie dziurawa jak ser szwajcarski defensywa jest głównym źródłem nieszczęść. 15 straconych bramek w ośmiu spotkaniach mówi samo za siebie. Tylko Sandecja Nowy Sącz wyłapała więcej sztuk. Bez poprawy dyspozycji w obronie kibice w Jastrzębiu nie mają co liczyć, iż w końcu przyjdą zwycięstwa. Dla własnego zdrowia muszą zainwestować w preparat łagodzący podrażnienia po obgryzaniu paznokci. Patrząc na zachowanie szyków defensywnych w poprzednich meczach, nietrudno w ten sposób reagować na nerwy, zwłaszcza gdy przybiera to formę oczekiwania na egzekucję.
Indolencja strzelecka
Nie sposób jednak zwalić wszystkiego na obrońców. Byłoby to zbyt duże uproszczenie. Podopieczni Pawła Ściebury od początku ligi trafili tylko cztery razy do siatki rywali. Wnioski same się narzucają. Z przodu również nie jest wesoło. Wróć. Jest bardzo niewesoło. Piłkarze odpowiedzialni za strzelanie bramek także muszą przyjąć na klatę kilka słów krytyki. Bura się należy. Jeżeli szukać gdzieś symptomów dobrej gry, to w drugiej linii. Warto przyjrzeć się statystykom. Otóż gracze GKS-u łącznie w sezonie oddali 82 strzały:
-
41 zza pola karnego;
-
41 z pola karnego;
-
28 celnych, czyli 34%.
Patrząc na te liczby, nie wypadają one tak blado w skali całej ligi. Aż osiem drużyn jest gorszych pod względem procentów celnych strzałów. Jastrzębianie nie mają kłopotu z kreowaniem sobie dogodnych okazji. Pomoc – na tle tego, co pokazuje reszta kolegów – prezentuje się dość poprawnie. Feruga i Skórecki są w stanie zrobić przewagę w środku pola, minąć rywal dryblingiem, zagrać niekonwencjonalnie do kolegi. Na pewno więcej powinno wymagać się od Farida Aliego. Autor dziewięciu bramek z poprzedniego sezonu, w tym nie zanotował jakiegokolwiek ofensywnego konkretu.
GKS TYCHY ZROBI SWOJE JAKO FAWORYT? EWINNER PŁACI PO KURSIE 1.71. REMIS – KURS 3.56
Jeszcze większe schody pojawiają się, gdy napastnicy muszą skutecznie sfinalizować akcje. Gwoli ścisłości: 75 procent trafień to ich dzieło. Trzy gole to dalej wynik mizerny, a przyznać trzeba otwarcie – ani Daniel Szczepan, ani Daniel Rumin i tym bardziej Kamil Jadach nie należą do kategorii solidnych ligowców. Wciąż nie ma kto zastąpić Jakuba Wróbla, który odszedł zimą do ŁKS-u. Jego brak nadal jest bardzo mocno odczuwalny.
Sprawy pozasportowe
Atmosfera w drużynie gęstnieje. No nic dziwnego, skoro wszyscy tak długo czekają w Jastrzębiu na zwycięstwo. Z tym że sielankowy nastrój zaczął psuć się tam już zimą. Były szkoleniowiec Jarosław Skrobacz całkiem niedawno w rozmowie z nami przyznał: – (…) Zimą doszło do pewnych zajść, na które powinienem zareagować bardziej stanowczo. Szatnia była przeciwko jednemu zawodnikowi i chciała jego odejścia. Poszedłem pod prąd, doprowadziłem do tego, że został. Chciałem być za dobry, zwyciężył sentyment, że rok czy dwa lata temu ktoś coś tam zrobił dla zespołu. Wszystko się skumulowało i poszło w złym kierunku, psując atmosferę. To był decydujący moment, od którego zaczęły się dalsze problemy.
Przełamanie sprawiłoby, że na moment pojawiłyby się uśmiechy na twarzach osób związanych z klubem, choć nie przykryłoby to problemów finansowych GKS-u. W polskiej piłce często jest tak, że im większy bajzel organizacyjny, tym bardziej zespół jest skonsolidowany i zmotywowany do pracy na boisku. W tym przypadku nie może być o tym mowy, skoro nastroje minorowe, a problemy w szatni ciągną się prawie od roku.
W jakimś stopniu na brak wyników wpływa również to, że piłkarze wiecznie tułają się po obcych stadionach. GKS rozgrywa swoje „domowe” spotkania w Wodzisławiu Śląskim, a nawet zdarzyło się, że grając w Łodzi z Widzewem, to jastrzębianie byli formalnym gospodarzem.
Promyczek nadziei
Każda zła passa kiedyś się kończy. Nawet ślepa kura trafi czasem na ziarno, to dlaczego GKS Jastrzębie nie miałby w końcu wygrać? Dziś, o 17.40 zmierzy się na wyjeździe z GKS-em Tychy. Racjonalnych przesłanek za tym, że nastąpi przełamanie, nie ma. Niemniej futbol bywa często nielogiczny i głównie tym kibice z Jastrzębia mogą się pocieszać.
PIOTR STOLARCZYK
Fot. Newspix