Mogliśmy się zastanawiać nad tym, który z pozostałych zespołów w grupie Lecha Poznań w Lidze Europy jest silniejszy. Rangersi czy jednak Standard Liege? Bo co do tego, że Benfica przerasta resztę stawki, nie było wątpliwości. No i na “dzień dobry” Szkoci ograli Belgów 2:0. Natomiast pewnie nie wynik, a gola z 92. minuty zapamiętamy na długo. Bo nie co dzień trafia się w doliczonym czasie gry z połowy boiska.
Ale to nie było spotkanie gołego tyłka z batem. Standard miał przed przerwą sporo sytuacji strzeleckich, dwukrotnie gospodarze obijali poprzeczkę. Właściwie nie gospodarze, a po prostu sam Muleka, który przytomnie ruszał na każdą wrzutkę. Szkoci szukali swoich szans, bardzo ofensywnie grali boczni obrońcy, ale gola strzelili po rzucie karnym. Ręka trochę taka jak Dejewskiego w meczu z Benficą, ale sędzia musiał wskazać na wapno.
Gol z karnego – nic specjalnego. Natomiast na Rangersów przyjemnie się patrzyło. Zespół Stevena Gerrarda wymieniał mnóstwo podań z pierwszej piłki. Właściwie momentami wyglądało to trochę jak ustawiona gierka na treningu, gdy trener nakazuje grać wyłącznie bez przyjęcia. Dziesięć czy dwanaście podań na jeden kontakt w okolicy koła środkowego i przy presji rywala – Rangersi nie czuli się w tym niewygodnie. Czas wybić sobie z głowy wyobrażenia Rangersów jako drwali, którzy przez 90 minut będą szukać dośrodkowań na wysokiego napastnika.
Standard miał swoje szanse w pierwszej połowie, gdyby Muleka wcisnął któryś z tych strzałów pod poprzeczkę, to pewnie Belgowie nawiązaliby rywalizację ze Szkotami. Ale w przekroju całego meczu oglądaliśmy starcie dwóch prędkości. Szkoci byli po prostu o klasę, może nawet dwie klasy lepsi.
12 do 4 w strzałach, 10 do 3 w strzałach z gry, dużo więcej gry po ziemi, dwukrotnie mniej dalekich podań i ponad trzykrotniej mniej wrzutek. Jeśli już to Sandard prezentował bardziej prymitywny futbol, a nie ci osławieni drwale ze Szkocji.
Gol całej edycji Ligi Europy?
Gospodarze próbowali przydusić Rangersów jakąś wrzutką na aferę, ale wtedy Kemar Roofe zrobił coś, co jest trudne do pojęcia. Wrzutka na aferę? Tak, znamy ten scenariusz. Ale strzał z połowy boiska na aferę? Cóż, to pewna innowacja. Ale co tam będziemy wam gadać – zobaczcie sami.
Nieprawdopodobne. Ten drybling ostatkami sił, jakieś przebitki, prowadzenie piłki piszczelami i wreszcie lob nad bramkarzem strzałem z własnej połowy. I to w 93. minucie przy prowadzeniu 1:0. Jaja, doprawdy jaja.
Po tym meczu jednego jesteśmy pewni – Rangersi też potrafią grać w piłkę, Sandard wydaje się zespołem w zasięgu Kolejorza, a Bednarek nie może wychodzić na 30 metry od bramki. Nawe wtedy, gdy przeciwnik ma piłkę na własnej połowie.