Różne dramy na łamach prasy, również tej sportowej, już widywaliśmy. Zazwyczaj mają one jednak wspólny motyw i jest nim wzajemne zwalania na siebie winy za niepowodzenia. Dlatego, tak szczerze mówiąc, trochę zdziwieni jesteśmy tym, co właśnie wydarzyło się na linii Piotr Parzyszek – Waldemar Fornalik. Panowie wspólnie zrobili mistrzostwo Polski i brązowy medal w kolejnym sezonie, dokonali tego w barwach Piasta Gliwice, a nie Legii, a w swoich wywiadach dla Przeglądu Sportowego niemal poszli na noże. Komu w tym sporze kibicować? Chyba jednak mózgowi tej operacji, czyli trenerowi.
Może więc doprecyzujmy nasze zdziwienie. Rozumiemy, że Fornalik postanowił odpowiedzieć byłemu podopiecznemu. Nie do końca kumamy za to, dlaczego został wywołany do tablicy.
Czy była to modelowa współpraca? No pewnie nie do końca. Skoro Parzyszek był najczęściej zmienianym piłkarzem na świecie (co wyliczył dziennikarz Manu Heredia), to rozumiemy, że mogła pojawić się w nim pewna frustracja. Pewnie jeszcze gorzej być w takim układzie zmiennikiem podstawowego napastnika, ale ambicja, której Parzyszkowi nie brakuje, to przecież nic złego. O tym nowy nabytek Frosinone też mówił w we wspomnianym wywiadzie dla Przeglądu i z tych wypowiedzi bił żal oraz wkurzenie. Sęk w tym, że mamy nieodparte wrażenie, iż przesłoniła mu ta sprawa (a także fakt, że nie został puszczony do Italii wcześniej) całą resztę, w tym niestety wszystkie pozytywne rzeczy, które powinien zapamiętać z tej współpracy. Swojego byłego szefa zaatakował najmocniej za coś innego, a mianowicie za przygotowanie fizyczne.
Pozwólcie, że zacytujmy większość wątku z wywiadu, który znajdziecie w tym miejscu.
Inna gra – co konkretnie kryje się pod tym hasłem? Taktyczny uniwersytet?
Mieliśmy odprawę taktyczną przed meczem, ale więcej na ten temat jeszcze nie mogę powiedzieć. Na razie wiem, że Włosi ogromną wagę przywiązują do przygotowania fizycznego, stąd tyle zajęć biegowych: i z piłką, i bez. Dużo czasu spędzamy też na siłowni. Nie chcę źle mówić o tym, co było w Piaście. Ale w pierwszym tygodniu biegałem na treningach Frosinone więcej niż przez dwa lata na treningach w Gliwicach.
Jak konkretnie taki trening wyglądał?
Po normalnym treningu miałem indywidualny: najpierw przez 10 minut interwały na rowerku stacjonarnym, potem przez kwadrans interwały na bieżni, następnie godzina na siłowni, po niej jeszcze sprinty ze zmianą kierunku, 6 minut po 30 sekund. Na koniec tego maratonu o mały włos nie zemdlałem. Gdyby takie zajęcia miał zrobić jakikolwiek piłkarz Piasta, to czułby się dokładnie tak, jak ja. Jestem o tym przekonany. Bo to są kompletnie inny zajęcia niż te, które mieliśmy w Gliwicach. Wszyscy się dziwili, że Dziczek potrzebował pół roku, by się przestawić. Mnie to absolutnie nie zaskakuje. Kiedy porównam to, jak trenowaliśmy w Piaście i zajęcia tutaj, to naprawdę jest inny świat. W Gliwicach zajęcia biegowe są rzadkością, nie ma takiej intensywności.
Zazwyczaj winę wrzuca się na piłkarzy, to o was się mówi, że na Zachodzie okazuje się, że jesteście po prostu za słabi.
To jest najprostsze. Najłatwiej powiedzieć, że zawodnik jest za słaby, a nie że został za słabo przygotowany, że jest ofiarą podejścia poprzedniego trenera. Kiedy się osiąga z klubem sukces, to wiadomo, że nikt nie narzeka. Ale gdy piłkarz odchodzi i zderza się w innych krajach z rzeczywistością, to dostrzega, że coś było nie tak.
Z reguły polski piłkarz narzeka na to, że trzeba pracować zbyt ciężko (ot, słynne sprinty i ciągle napinanie się Stokowca, co nie podobało się Peszcze). Że nie skupiamy się na treningach z piłką i taktyką, tylko na tym, by dorównać reszcie w naszej bardzo siłowej lidze. Ale jak widać – można też w drugą stronę. Parzyszek uderza w tony, które mogą spodobać się kibicom – bo gdy drużynie nie idzie, najłatwiej mówić o złym przygotowaniu. Szkoda tylko, że gdy kilka miesięcy temu przytaczaliśmy mu zasłyszaną anegdotę o tym, że jeden z piłkarzy Piasta udał się do trenera, by wyrazić wątpliwości dotyczące intensywności zajęć, napastnik stwierdził, że takiego kolegę, by… wyśmiał.
– Czytałem o tym na waszej stronie, ale ja tego nie słyszałem. Jakbym słyszał, to bym się z tego śmiał, ale to pewnie bzdura, ktoś coś przekręcił. Okres przygotowawczy był ciężki, bywały cięższe, ale lekko nie było.
No to jak w końcu jest? Między marcem a październikiem Parzyszkowi trochę rozjechały się we wersję. Można przekonywać, że to kwestia zmiany kluby i zetknięcia się inną rzeczywistością, ale po pierwsze jest to słabe, bo świadczy o braku odwagi, a po drugie – nie do końca uzasadnione, bo przecież nie mówmy o pierwszym kontakcie z zagraniczną piłką. Parzyszek wcześniej grał też w Holandii, Anglii, Belgii i Danii, więc swoje zdanie w marcu wygłaszał, mając doświadczenie z kilku różnych miejsc. Zresztą gdy wrócimy do pierwszego wywiadu, którego Parzyszek udzielił nam po transferze do Piasta, też znajdziemy narzekania, ale… na profesjonalizm i trening fizyczny w Holandii, a nie w Polsce. I potwierdzenie tego, o czym mówił dziś Fornalik – że nad Parzyszkiem naprawdę trzeba było dużo popracować indywidualnie, żeby wprowadzić go na przyzwoity poziom. Zachęcamy do sprawdzenia całości, ale spoiler. Padają tam nawet pochlebstwa! – Teraz pracuję przede wszystkim nad siłą, dynamiką, skocznością. W Piaście zwracają na to uwagę i to mi się podoba. W Zwolle indywidualnej pracy też nie było.
Zmierzamy do jednego. Piotr Parzyszek mówi dużo i barwnie, co – z naszej perspektywy patrząc – czyni go rozmówcą idealnym. No ale raz, że zawód piłkarza nie polega na tym, przynajmniej nie powinien, by brylować w mediach, a dwa, że gdy próbujemy złożyć sobie jego wypowiedzi w jedną całość, to po prostu nie trzymają się one kupy.
Inna sprawa jest następująca – czy w dzisiejszych czasach, przy całej dostępności wiedzy, narzędzi i wzroście świadomości, piłkarz musi bazować tylko na tym, co zastaje w klubie? Czy jego praca kończy się wraz z komendą oznaczającą zejście do szatni po treningu? Czy Parzyszek, czując się niedotrenowanym, nie mógł nic z tym zrobić? To w zasadzie pytania retoryczne, bo trudno nam zliczyć nawet polskich piłkarzy, którzy poza treningami w klubie pracują nad sobą indywidualnie pod okiem specjalistów.
No jakoś bardziej przemawiają do nas słowa Fornalika, który mówi (fragment, całość w Przeglądzie Sportowym). – Jestem zdziwiony, zszokowany i rozczarowany, że piłkarz, którego w Piaście przywróciliśmy do żywych, bo wcześniej próbował sił w innych drużynach i nie za bardzo mu się powodziło, tak podsumował naszą dwuletnią współpracę. Trafił do klubu, który go odbudował, postawił na niego, stworzył mu idealne warunki do grania i dobrze go wynagradzał. A teraz podważa sukces, jaki wspólnie osiągnęliśmy. Bo jego słowa są podważaniem naszych sukcesów. Jeżeli trenowaliśmy tak źle, jak to przedstawia Parzyszek, to skąd mistrzostwo Polski, skąd potem trzecie miejsce? Zastanawiam się, czy drugoligowy włoski klub powinien być wyznacznikiem dobrego i skutecznego szkolenia. Proponuję poczekać pół roku, cały rok i dopiero wtedy sensownie ocenimy dokonania Piotra w nowej drużynie.
Ech. Życzymy Parzyszkowi jak najlepiej, ale mamy wrażenie, że refleksja może przyjść po czasie. Pewnie po zakończeniu kariery, gdy podsumuje sobie, gdzie coś wygrał i dzięki komu znów stał się piłkarzem wzbudzającym zainteresowanie. W ramach przypomnienia jeden obrazek.
Fot. newspix.pl