Stało się to, co stać się musiało. Brighton sfinalizowało łowy w Ekstraklasie i wykupiło z Lecha Poznań Jakuba Modera, a z Legii Warszawa Michała Karbownika. Lechita kosztował Anglików około jedenaście milionów euro, z kolei kwota transferowa legionisty póki co zamknęła się w kwocie 5,5 miliona euro. W obu przypadkach polskie kluby mają zagwarantowane bonusy na przyszłość i procenty od następnych transferów.
Podpisanie kontraktów przed obu tych zawodników było właściwie formalnością. Obaj dziś rano wylecieli do Monachium, by tam przejść testy medyczne. Te trwały długo, ale nie przez to, że u któregoś z nich dopatrzono się jakichś ukrytych urazów. Po prostu Anglicy chcieli bardzo dokładnie prześwietlić swoich nowych zawodników. Ale wszystko poszło dobrze i wieczorem obaj złożyli podpisy na umowach.
Rekord padł
Moder pobił w ten sposób rekord transferowy Ekstraklasy i trzeba tu się ukłonić przed Lechem Poznań. Sprzedaż Modera była poprowadzona niemal perfekcyjnie. Od zabezpieczenia budżetu Jóźwiakiem i Gumnym. Przez wyciśnięcie maksimum z kwoty transferowej. Na opcji zostawienia go na kolejny rok w Poznaniu skończywszy. Karbownik? Cóż, kibice Legii, ale i sam klub na pewno odczuwają niedosyt. Mówiło się przecież, że to właśnie legionista będzie tym, który wymaże kwotę sprzedaży Majeckiego z pierwszego miejsca listy najdrożej sprzedanych piłkarzy z Ekstraklasy. Nie będziemy już rozstrzygać dlaczego tak się stało – poświęciliśmy temu osobny tekst.
Z punktu widzenia fanów Ekstraklasy kluczowa informacja jest taka, że obaj zostają na kolejny rok w Polsce. To znaczy prawdopodobnie na kolejny rok, bo Brighton ma opcje skrócenia tego wypożyczenia zimą. Wówczas Anglicy będą musieli w obu przypadkach jeszcze trochę dopłacić. Natomiast wiemy, że Brighton podobne rzeczy już praktykowało. Gdy np. w przypadku Alexisa Mac Alister widzieli, że w Boca Juniors wygląda bardzo dobrze, to zimą po prostu wpłacili odpowiednią sumkę i ściągnęli go pół roku wcześniej. Więcej o polityce Brighton, ich zapleczu, trenerze, dyrektorze technicznym pisaliśmy dziś na Weszło.
Lech z największym budżetem w swojej historii
Cóż, to był najciekawszy “deadline day” dla okna transferowego w Polsce od… zawsze? Transfery za łączną sumę ponad 60 milionów złotych to nie jest klasyczny poniedziałek dla ekstraklasowego świata. My na szczęście nie musimy dziś załamywać rąk, że drenaż ligi postępuje. Bo Moderem i Karbownikiem jeszcze się nacieszymy przez kilka dobrych miesięcy. A księgowi w obu klubach na pewno są zadowoleni. W Legii odetchnęli z ulgą, że budżet zostanie spięty. A w Lechu pewnie uraczyli się szampanem, bo szykuje nam się również rekordowy budżet dla Kolejorza. Szacujemy, że łączna kwota przychodów poznaniaków w tym sezonie może wynieść około 160 milionów złotych.
A jeśli macie głód czytania, to tak się składa, że wcale nie tak dawno napisaliśmy dwie obszerne sylwetki Karbownika i Modera.
Jakub Moder, czyli miś koala i lepsza wersja Dembińskiego
Popisy Marcela Zylli na „dziesiątce” oglądał już w domu. A właściwie, to na wakacjach. Znajomi widzieli, że chodzi struty, więc zabrali go na wyjazd do Chorwacji. I zorganizowali mu mundial tam – grali w koszulkach kadry w siatkonogę na chorwackiej plaży. Po Moderze było widać, że żartuje, że dobrze się bawi, ale brak powołania i tak siedzi mu gdzieś z tyłu głowy. Kadrę odwiedził podczas turnieju, kibicował im z trybun.
Po powrocie do Polski miał przed sobą ważny wybór – poszukać jeszcze jednego wypożyczenia? Czy może jednak zacząć walkę o składu w Lechu? Od Rumaka usłyszał, że jeśli chce zostać na jeszcze jedną rundę w Opolu, to drzwi są dla niego otwarte i nadal będzie podstawowym piłkarzem tego zespołu. Ale Moder widział, że w Lechu szykuje się przebudowa zespołu i że będzie miał szanse gry. Postanowił powalczyć o swoje. – Mieliśmy ustną umowę, że do końca sierpnia ma nam dać znać, czy chce jeszcze raz do nas przyjść. Nawet mimo tego, że grał niewiele latem, to uznał, że warto powalczyć o te minuty w Poznaniu – mówi Rumak. Do składu wskoczył dopiero pod koniec września. Dziś jest jednym z odkryć Ekstraklasy.
Michał Karbownik, czyli róża, która wyrosła z betonu
Beton. Nic więcej, po prostu beton. Stare, wytarte linie. Trochę szkła, bo przecież zawsze znajdzie się jakiś następca Izaaka Newtona, który musi sprawdzić, kto wyjdzie zwycięsko ze starcia butelka kontra twarde podłoże. Cóż, wygrał beton. Tak samo, jak wygrywał wtedy, kiedy w pełnym biegu powalił cię rywal z drużyny i runąłeś jak długi wprost na rozgrzane, twarde boisko. Nasze, a w zasadzie moje, pokolenie dobrze kojarzy takie sytuacje. Sam kiedyś dostałem uwagę do dziennika za to, że po moim faulu kolega zdarł sobie kolana.
Kryminał, faktycznie.
Michał Karbownik jest przedstawicielem jednego z – najpewniej – ostatnich roczników, który pamięta, jak szczypały łokcie, gdy wodą utlenioną polewało się rany po zaciętych meczach na asfaltowym, szkolnym boisku. W gminie Kowala takie boiska znajdziemy praktycznie przy każdej szkole.
fot. FotoPyk