Reklama

Samuraj z kawą ze Starbucksa i trzema szamponami, czyli czasy Morioki w Śląsku

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

30 września 2020, 16:39 • 15 min czytania 8 komentarzy

Cesarskie przywitanie we Wrocławiu. Gasnący samochód wymieniony na automat. Problemy z minusowymi temperaturami i zachwyt nad złotą polską jesienią. Kawa ze Starbucksa i nieintegrowanie się z kolegami z zespołu. Ani słowa po polsku i po angielsku. Trzy szampony do włosów. Przedwcześnie zakończy spływ kajakowy. Rozmowy z Rumakiem, ciężkie treningi u Urbana. Przebłyski i rozczarowania. Status jednej z gwiazd ligi. Wspominamy półtora roku czołowego zawodnika Charleroi, z którym w eliminacjach do Ligi Europy zmierzy się Lech Poznań, Ryoty Morioki w Śląsku Wrocław. 

Samuraj z kawą ze Starbucksa i trzema szamponami, czyli czasy Morioki w Śląsku

***

Ryota Morioka budził sensację. Może nie na wielką skalę, bo w Japonii pierwszoplanową gwiazdą nigdy nie był, ale jego rodacy już tak mają, że z każdego potrafią zrobić bohatera. Piłkarzy często umieszczają w kreskówkowym gorsecie Tsubasy, bohaterów Dragon Balla czy jakiejkolwiek innej swojej opowieści w podobnym klimacie. Siłą tendencji japoński piłkarz ściągnął za sobą do Wrocławia grupę fanów, która czy to na żywo, czy za pośrednictwem internetu i mediów społecznościowych, obiecywała, że uważnie będzie śledzić jego polskie poczynania.

Przychodził jako dwudziestoczterolatek z Vissel Kobe, w którym spędził cztery lata w J1 i jeden sezon w J2, czyli na zapleczu elity. Zarabiał dobre pieniądze. Klub za wszelką cenę próbował go zatrzymać, oferując mu sporą podwyżkę, ale Morioka był zdecydowany na zachodni wyjazd. Chciał podbić Europę i miał ku temu wszelkie przesłanki. W stu sześćdziesięciu meczach ligi japońskiej strzelił dwadzieścia sześć goli i zaliczył dwadzieścia dziewięć asyst. Co jeszcze? Zagrał dwa mecze w reprezentacji – minutę z Urugwajem i połówkę z Brazylią.

Zamienił się koszulką z Neymarem. A to już coś.

Miał propozycje z Belgii, przebąkiwało się coś o Turcji, ale Śląsk był najkonkretniejszy.

Reklama

We Wrocławiu został przyjęty wręcz po cesarsku. Przyjeżdżał samuraj. Klubowe media relacjonowały praktycznie każdy jego krok. Chciano wykorzystać jego marketingowy potencjał i fakt, że przynajmniej na początku wielu fanów z kraju Kwitnącej Wiśni skierowało swoją uwagę w stronę Wrocławia. Nie był to wielki boom, ale zauważalny napływ wschodniego zainteresowania – już tak, na pewno.

***

Fragment rozmowy z Michałem Polczykiem, trenerem przygotowania motorycznego Śląska u Romualda Szukiełowicza, w Przeglądzie Sportowym:

– Przyjechał do nas prosto z Japonii w zimie, kiedy mieliśmy ciężkie przygotowania. Nie załapał się na ich ważny moment, czyli obóz w Zakopanem, ale i bez tego przez pierwszych kilka tygodni po prostu nie nadawał się do funkcjonowania w tej drużynie. Potrzebował czasu.

***

Morioka przeżył szok. Romuald Szukiełowicz zdecydował, że Śląsk nie pojedzie na żaden zagraniczny obóz do ciepłych krajów, tylko całą zimę przepracuje w Polsce. Śnieg. Mróz. Minusowe temperatury. Japończyk nijak nie mógł się przystosować. Do tego obce państwo, nowa kultura, pierwsza zagraniczna szatnia. Czuł się zagubiony. I cały czas chodziły za nim kamery. Ot, chociażby wtedy, kiedy zgłosił w klubie, że nie za bardzo radzi sobie z samochodem z manualną skrzynią biegów i że cały czas gaśnie mu samochód, więc musi nasłuchiwać się trąbienia innych kierowców.

W swojej ojczyźnie Morioka przyzwyczaił się do samochodów z automatyczną skrzynią biegów, w których kierownica ulokowana jest z prawej strony pojazdu, a ruch drogowy jest lewostronny, więc trudno było mu się przyzwyczaić do warunków polskich dróg. Przez ponad miesiąc godził się z taką niedogodnością, trochę licząc, że w końcu uda mu się przestawić, a trochę nie chcąc przyznawać się do nieumiejętności.

Reklama

W końcu dopiął swego. Dostał automat.

– Taki samochód jest łatwiejszy w obsłudze i łatwiej mi się nim jeździ, a to sprawia, że mam ochotę jeździć do wielu miejsc. Będę nim sobie jeździł po całym Wrocławiu – napisał szczęśliwy piłkarz na swoim blogu.

Historia ta stanowi symbol jego początków we Wrocławiu. Morioka miał problemy z aklimatyzacją. Treningi były ciężki, za ciężkie, wyglądał na nich fatalnie, a w szatni nie mógł pogadać z nikim, bo nie znał ani polskiego, ani angielskiego. Nauka mu nie szła.

Ratował go blog i kawa.

***

Serio.

To wpis z lata, kiedy już trochę zaadoptował się w nowym klubie, ale w Starbucksie siedział praktycznie całą zimę i całą wiosnę 2016. Czasem ktoś podszedł po autograf, ale to rzadko, nienamolnie, zazwyczaj miał spokój, mógł sobie posiedzieć na telefonie, a nie było też tak, że siedzi samotnie w swoim wynajmowanym mieszkaniu. Wokół niego cały czas byli ludzie.

Czy lubił kawę?

– Dużo czasu spędzał w Sky Towerze, właśnie w Starbucksie, bo niedaleko stamtąd mieszkał. Ale czy lubił kawę? Nie miałem okazji się o tym przekonać, bo z nami, w klubie, za bardzo nie przesiadywał przy kawie i pogaduchach. Ryo nie był zbyt komunikatywny. Nie znał polskiego, uczył się angielskiego. Trudno było się z nim porozumieć. Jeżeli spędzał czas na kawie, to historia raczej pochodzi ze Sky Towera, a nie z klubu – wspomina Kamil Biliński.

– Ta? To ciekawy jestem, bo akurat, jak przyszedł do Śląska, to ciężko było z nim złapać kontakt. Nie mówił ani po polsku, ani po angielsku, więc siłą rzeczy za dużo informacji nie dało się od niego wyciągnąć. Dopiero później, jak zaczął grać i jakoś zaczęło to wszystko wyglądać, to coś tam mogliśmy się o nim dowiedzieć. Ale o kawie, przyznam, za bardzo nie słyszałem. Pamiętam go bardziej z tego, że miał trzy szampony na włosy. Bardzo dbał o fryz – opowiada Tomasz Hołota.

***

Morioka izolował się od drużyny?

Biliński: – Tak było. Główną rolę odgrywał w tym język. Tego nie dało się przeskoczyć. Skoro nie mówił po polsku, nie mówił po angielsku, a my – co jasne – nie znaliśmy japońskiego, to przychodził do szatni, przebierał się jak najszybciej i uciekał na siłownię. Robił tam cokolwiek, byle tylko spędzać tam czas samemu, zamiast integrować się z zespołem. Nie miał, o czym z nami rozmawiać, więc pewnie dlatego tak to wyglądało.

Przeżył szok kulturowy w Polsce?

Hołota: – Raczej nie. Trafił do jednego z lepszych miast w Polsce. Nie zderzył się z zaściankowością, obcą dla siebie rzeczywistością. Wrocław mu się spodobał. Zaskoczyło mnie tylko faktycznie to, że nie był w stanie powiedzieć ani jednego słowa po angielsku. Komunikacja i na boisku, i poza nim kompletnie zawodziła. Aklimatyzacja piłkarska też nie przechodziła mu łatwo.

***

Język był największą barierą. Jeśli w klubie nie było z nim menadżera-tłumacza albo polsko-japońskiej pary, która bardzo mu pomagała w pierwszych miesiącach, nie był w stanie porozumieć się z nikim.

Na boisku też nie było fajerwerków.

Zadebiutował w meczu z Wisłą Kraków. Zagrał sześćdziesiąt dziewięć minut. Złapał żółtą kartę. Nie błysnął. Zaliczył parę głupich strat. Pomocnicy rywali go zdemolowali. Nie dawał rady fizycznie. Szukiewłowiczowi nie podobało się, że angażuje się w defensywę, że nie wraca, że gania za rywalami z wywieszonym jęzorem. Ale wierzył w swojego nowego podopiecznego.

– Widać, że Morioka prezentuje inny niż w ekstraklasie sposób grania. On musi się jeszcze przestawić na nasz system, ale myślę, że z każdym tygodniem jego gra będzie wyglądała lepiej – mówił pokrzepiająco na konferencji prasowej po tamtym meczu.

Skończył się luty, zaczął się marzec, a jego gra nie wyglądała lepiej. Coś nie grało.

***

Zmienił się trener. Do Śląsk przyjechał Mariusz Rumak i od razu udzielił rozmowy Przeglądowi Sportowemu z takim fragmentem:

Warto budować ofensywną wartość drużyny wokół Ryoty Morioki?

Nie jest to tej klasy piłkarz, by można było wokół niego ustawić grę całego zespołu. Przynajmniej na razie tego nie pokazał.

Czyli Śląsk nie będzie układał gry pod Moriokę?

Śląsk pod nikogo nie będzie grał.

Morioka został przesunięty na ławkę. Z Piastem zagrał kwadrans, z Ruchem ani minuty. Zaczęły się przypuszczenia, że Rumakowi nie będzie po drodze z Japończykiem. Śląsk miał utrzymać się za wszelką cenę, a Morioka dalej żył, jakby w swoim świecie, jakby trochę poza tym wszystkim, tą całą rzeczywistością.

– Na początku trener Rumak trochę nie był do niego przekonany, bo Ryo nie był mocny fizycznie, nie pracował w obronie i potrzebował czasu, żeby przystosować się do ekstraklasowego grania. A jak już się przystosował, to Mariusz Rumak jednoznacznie miał o nim dobrą opinię – stwierdza Biliński.

– Na pewno dużo rozmawiali, odbywali wiele spotkań w gronie trener Rumak, Ryo i jego menadżer-tłumacz. Dywagowali, jak mu pomóc, jak go otworzyć, jak sprawić, żeby mógł pokazać pełnię swojego talentu i swojego potencjału. Raczej w ten sposób trener Rumak z nim rozmawiał, a nie ganił go za jakieś niefrasobliwości. To był trochę inny zawodnik, z inną psychiką, potrzebował trochę innego podejścia i chyba udało się znaleźć złoty środek – wtóruje mu Hołota.

No właśnie, w końcu udało się znaleźć złoty środek, bo Morioka zaczął grać, jak na jego potencjał przystało.

***

Premierowe trafienie z Lechem Poznań. Gol i asysta z Cracovią. Przyłożenie nogi do zwycięstwa z Jagiellonią. Gol i asysta z Podbeskidziem. Świetny mecz z Termalicą. Dublet i klasowy występ na zakończenie ligi z Górnikiem Łęczna. Momentami wyglądał naprawdę klasowo.

– Najważniejsze moje zadanie było takie, żeby Ryota Morioka poczuł się dobrze w zespole. Chodzi o to, żeby zrozumiał to, co się do niego mówi, żeby nawiązać z nim kontakt językowy. Jeżeli dalej będziemy się rozumieć, to na pewno wykorzystamy jego potencjał – mówił Mariusz Rumak.

Miał swoją kępkę murawy, z której w pewnym momencie strzelał z taką łatwością, jakby działo się to piątego metra, na luźnej podwórkowej gierce. Potrafił kiwnąć. Nieszablonowo podać, rozegrać, utrzymać piłkę, przyspieszyć grę, zwolnić. Właściwie w kilka miesięcy z zapowiadający się transfery niewypał naturalnie przekształcił się w jednego z najgroźniejszych pomocników Ekstraklasy.

Śląsk się utrzymał. Morioka odetchnął z ulgą i korzystał z wakacji. Na kilka dni pojechał do Berlina. Wrócił do Wrocławia, na blogu obwieścił wszystkim, że ze Starbucksa przerzucił się na Costa Caffé, pojechał na dłuższe wakacje do Japonii, wrzucił parę zdjęcie z prefektury Kioto i zaczął przygotowywać się do nowego sezonu.

***

Letni obóz w Szamotułach. Moriokę trochę męczy monotonia. Pisze na blogu:

„Codziennie to samo: śniadanie -> trening -> obiad -> drzemka -> trening -> kolacja -> spanie. Jest ciężko, ale wszyscy dajemy z siebie wszystko”

Rumak zabiera swoich piłkarzy na kajakowy spływ. Morioka bawi się dobrze, ale w połowie rezygnuje, zgłasza niedyspozycję i wychodzi na brzeg. Przy tym coraz częściej bierze udział w różnych podobnych aktywnościach z kolegami z drużyny. Integruje się, wtapia w zespół.

– Im dłużej był w Polsce, tym lepszy był z nim kontakt. Kiedy zaczął opanowywać język, gdzieś pod koniec swojej polskiej przygody, już bardziej integrował się z szatnią. A to sobie zażartował, a to coś od siebie dodał, a to z nami posiedział – wspomina Biliński.

– Jak już poznał szatnię, oswoił się z nią, złapał kontakt z kolegami, to zaczął pokazywać pełnię swoich możliwości. Dopóki nas nie poznał, nie złapał paru podstawowych słów, to faktycznie wolał spędzać czas sam. Ale z czasem było lepiej. Musiał się otworzyć, żeby móc w pełni czerpać ze swojego ogromnego talentu. mieliśmy wtedy fajną ekipę, fajną atmosferę, więc Ryota też siłą rzeczy czuł się okej. Nie stał z boku. Integrował się z nami tak, jak inni zawodnicy z zagranicy, nie odstawał – komentuje Hołota.

***

Kolejny sezon zaczyna słabo. Niedokładny. Nierówny. Chimeryczny. Zaburzający rytm. Śląsk zawodzi. To miała być wielka kampania. Siedemdziesięciolecie klubu. Olbrzymie oczekiwania. Miała być walka o czołówkę tabeli, o Puchar Polski, a skończyło się seriami rozczarowań. Batami u siebie o Legii i Jagielloni, wysokimi porażki na wyjazdach z Lechem, Lechią, Bytovią, mnóstwem niezrozumiałych decyzji personalnych Mariusza Rumaka, który rotował składem, ustawieniem, taktyką, ale nie potrafił wykombinować niczego sensownego i wyleciał z pracy.

Morioka grał jako rozgrywający, jako ósemka, jako podwieszony napastnik. Szukał mu Rumak miejsca na boisku, ale nie za bardzo mógł znaleźć. Lepszy start od niego zaliczył chociażby Goncalves, którego – przyznajmy – nikt w Polsce już nie pamięta i bardzo słusznie. Japończyk zawodził. Obrazu jego jesieni nie ratował ani dublet i świetny mecz przeciw Wiśle Kraków, ani asysta ruletką z Cracovią.

Gwiazdor Śląska wpisał się w marny jesienny wizerunek całego klubu.

Inna sprawa, że podobała mu się polska jesień. I to nawet mimo niskich temperatur. Pisał na blogu:

„Można cieszyć się widokiem liści zmieniających kolor. Zjawisko to nieco różni się od tego, które znam z Japonii, ale jest naprawdę piękne”

Chociaż tyle.

***

Mariusza Rumaka zamienił Jan Urban. Carte blanche, ale Morioka, jak zawodził, tak zawodził, więc w pewnym momencie nowy szkoleniowiec posadził go nawet na ławce rezerwowych.

Urban, po meczu z Zagłębiem Lubin, w którym Morioka zagrał trochę ponad dwadzieścia minut, mówił tak:

– Może nie był to „dzwon”, ale delikatny pstryczek w nos i sygnał „chłopie zastanów się”. Nikt nie może powiedzieć, że nie byłem do niego cierpliwy. Byłem, i to w bardzo wielu spotkaniach. On od dawna wiedział, że oczekuję więcej. Tymczasem skończyło się na pojedynczych przebłyskach. „Ryo” nie jest najlepszej formie i tego nie ukryjemy. Stać go na dużo więcej. Ten chłopak ma duże możliwości, ale musi się wreszcie skoncentrować tylko na piłce.

Ostatnie zdanie wydaje się absolutnie kluczowe dla całej historii Morioki w Śląsku. Często zarzucano mu bowiem, że nie daje z siebie wszystkiego na treningach. Że lubi bumelować. Lenić się.

***

– Nigdy nie powiedziałby, że na każdym treningu jest zmobilizowany na sto procent. Tak nie było. Czasami wydawało się, że jemu się nie chce, że coś mu nie pasuje, ale nikt nie wie, jakie były tego powody. W tamtym momencie, przynajmniej tak to zapamiętałem, był we Wrocławiu sam. Jego żona została w Japonii, była w ciąży, więc może miał głowę zaprzątniętą innymi sprawami. Co mu więc w głowie siedziało? Nie wiemy. Być może właśnie to były powody, dla których nie zawsze mógł się w pełni skoncentrować na zajęciach. Ale mówię: to gdybanie – zastanawia się Biliński, któremu też wówczas w Śląsku nie szło (choć statystyki miał niezłe), ale wiosną udało mu się wraz z Morioką zagrać spektakl w wygranym 6:0 meczu z Ruchem – trzy gole Polaka, dwa gole Japończyka.

– Czy lekceważył treningi? Nie, absolutnie nie. Pamiętajmy, że to inny typ piłkarza. Przyjeżdżał z Japonii do Polski, do odległego kraju, zupełnie odmiennego, z zupełnie inną kulturą i dla niego była to duża zmiana. Morioka miał nieprzeciętne umiejętności, jak na warunki polskiej ligi, i siłą rzeczy trenował trochę inaczej. Bazował na technice, na przeglądzie pola, na pokazywaniu się między liniami. Dobre podanie, dobry strzał. Lewa noga, prawa noga – bez różnicy. Trenował na tyle, ile potrzebował, a w meczach dawał Śląskowi bardzo dużo. Wówczas jedna z lepszych dyszek w lidze – przedstawia inną perspektywę Hołota.

Ale mimo wszystko w jego stosunku do treningu coś było nie tak.

***

Fragment konferencji prasowej Jana Urbana:

– Być może coś w tym jest, że jest nieco przemęczony. On sam mówi, że jeszcze nigdy nie trenował tak ciężko jak teraz. Wiemy, że marzy mu się Bundesliga, więc zażartowałem z niego „o, kolego, jak ty chcesz do Niemiec, to musisz być przygotowany na takie ciężkie zajęcia”.

***

Bundesliga. Morioka o niej myślał, ale po przeciętnym sezonie 2016/17 za bardzo nie miał na nią szans. Znaczy, no, statystyki go broniły:

2015/16 – 15 meczów, 7 goli, 2 asysty

2016/17 – 36 meczów, 8 goli, 9 asyst, 2 kluczowe podania

Ale to za mało. W Niemczech musieli doskonale wiedzieć o jego wadach. O tym, że znika, że jest nierówny, że raz walnie takiego gola, że ręce same składają się do oklasków, żeby zaraz w trzech kolejnych meczach kompletnie cieniować. Pojawiły się głosy o zainteresowaniu z 2. Bundesligi.

Pisaliśmy o nim wtedy tak:

Boisko? Nazwaliśmy Moriokę gwiazdą ligi, ale zrobiliśmy to bez wielkiego przekonania, bo wypadałoby raczej napisać: Morioka należał do gwiazd ligi wtedy, gdy był odpowiednio zmotywowany do tego, by pokazywać na murawie 100% swoich możliwości. Gdy nie był, należał do wąskiego grona najbardziej irytujących piłkarzy w Ekstraklasie. Wyglądał wtedy trochę tak  jak u Bartka Ignacika…

– To, że zawodnik chce iść do lepszej ligi jest zrozumiałe. Jednak w piłce co tydzień trzeba potwierdzać, że jest się dobrym. Nie można bazować na samych umiejętnościach czy też opinii, którą się wypracowało w przeszłości w dobrym okresie. Takiego zaangażowania wymagam w Śląsku od wszystkich piłkarzy bez wyjątku – mówił w marcu w rozmowie z nami Adam Matysek, a między wierszami dało się wyczuć, że podejście Morioki do pracy jest problemem.

Końcowy bilans z tego sezonu wręcz zmusza do tego, by na Moriokę patrzeć jak na gwiazdę. W klasyfikacji kanadyjskiej więcej punktów od Japończyka zdobyli tylko: Konstantin Vassiljev (13 goli+13 asyst), Marcin Robak (18 goli + 3 asysty), Marco Paixao (18 goli + 3 asysty), Miroslav Radović (11 goli + 7 asyst) i Fedor Cernych (12 goli + 6 asyst). Całkiem doborowe towarzystwo. Z kolei gdy popatrzymy na same asysty w całej lidze znajdziemy tylko trzech lepszych od Japończyka: Vassiljeva, Odjidję-Ofoe i Gyurcso. Pomocnik maczał palce w blisko 35% wszystkich goli zdobytych przez Śląsk. Całkiem imponujące.

Morioka chciał zmienić klub. Po półtora roku we Wrocławiu doszedł już do ściany i potrzebował odmiany. Konkrety nadeszły z Belgii. Waasland-Beveren. Przeciętniak z Jupiler Ligi.

***

Rozmowa z Kamilem Bilińskim.

– Swoje potrafić pokazać. Miał mecze, w których wyglądał rewelacyjnie i pokazywał swoją jakość. Ale miewał też przestoje, gorsze okresy. Być może właśnie ten brak komunikacji wpłynął na to, że nie mógł w pełni rozwinąć swojego potencjału. Tylko, że nigdy się tego nie dowiemy. Możemy tylko gdybać. Nikt tego nie wie. Po półtora roku w Polsce wypłynął do Belgii, tam robi karierę, więc nie można powiedzieć, że zmarnował ten okres w Polsce. Miał tu dobre przetarcie przed dalszą europejską karierą. W Belgii zaaklimatyzował się szybciej, niewykluczone, że również dlatego, że u nas nauczył się języka angielskiego. Siłą rzeczy prościej było mu wejść do nowej szatni.

A jak wspominasz go jako piłkarza? Kreatywny, błyskotliwy, fajnie się z nim grało?

Potrafił wykreować sytuacje sam dla siebie i dla innych zawodników. Nie bał się brać na siebie ciężaru gry. Lubił odpowiedzialność. Na początku miał problemy z fizycznością w Ekstraklasie. Przepychali go, taranowali, miał problemy z utrzymywaniem się na nogach, ale z czasem urósł, stał się silniejszy i ciężko było mu odebrać piłkę. Wiedział, co chce zrobić z piłką, a to nie jest takie oczywiste w polskiej lidze. A kreatywny, błyskotliwy? To jasne.

***

Rozmowa z Tomaszem Hołotą.

Na jego rozwój piłkarski wpłynął rozwój fizyczny? Przychodził trochę jako chucherko.

Z czasem dostosował się do fizyczności naszej ligi, więc myślę, że tak, miało to znaczenie. Pamiętajmy przy tym, że liga japońska jest inna niż liga polska. Ekstraklasa jest specyficzna i często nowi zawodnicy, którzy przychodzą tutaj z myślą, że na luzie sobie poradzą, kompletnie nie potrafią się odnaleźć. To ciężka liga. Gra się twardo, fizycznie i na początku zagraniczni zawodnicy, z egzotyki, z odległych krajów, nie mają łatwo. A Ryota świetnie sobie poradził, zaaklimatyzował się i miewał momenty świetnej gry.

***

Śląsk był jego pierwszym przystankiem w europejskiej karierze. Nauczył się tu języka angielskiego, dzięki czemu w Belgii było mu łatwiej. Bo tam – w przeciwieństwie do kilku innych czołowych postaci polskiej ligi – nie przepadł. Wybił się w Waasland-Beveren. Trafił do Anderlechtu, a teraz gra w Royal Charleroi, które zmierzy się w czwartej rundzie eliminacji z Lechem Poznań. Nie jest największą gwiazdą lidera Jupiler Ligi, ale czołową postacią już tak. Bo w sumie on już taki jest. Wielką gwiazdą futbolu już raczej nie będzie, bo jest na to zbyt chimeryczny, zbyt nieregularny, ale lekceważyć go nie można.

JAN MAZUREK

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Błaszczykowski o aferze zdjęciowej. “Mnie nie pozwoliłoby wewnętrzne ego”

Patryk Stec
6
Błaszczykowski o aferze zdjęciowej. “Mnie nie pozwoliłoby wewnętrzne ego”
Hiszpania

Mbappe wraca z dalekiej podróży. Taki Real kibice chcą oglądać

Patryk Stec
7
Mbappe wraca z dalekiej podróży. Taki Real kibice chcą oglądać

Komentarze

8 komentarzy

Loading...