Regularny doping kibiców, Hasan Salihamidzić na trybunach, relacje na żywo na niemieckich portalach, 77 tysięcy wyświetleń pod skrótem meczu. Gra w rezerwach z reguły nikogo nie grzeje, ale nie w sytuacji, gdy grasz w Bayernie. Wrzesień 2019 roku, derby z Ingolstadt. Bawarczycy wygrywają 2:0. Ozdobą meczu akcja Alphonso Daviesa, który najpierw – w swoim stylu – przebiega z piłką kilkadziesiąt metrów, a później oddaje ją do Michaëla Cuisance’a, by ten zawinął lewą nogą ładnej urody rogala. Oprócz wspomnianej dwójki, gwiazdą meczu na szczycie 3. ligi jest też Marcel Zylla, który otwiera wynik spotkania.
Minęło dwanaście miesięcy, a Davies jest już uznawany za jednego z najlepszych lewych obrońców świata, Cuisance regularnie wchodzi z ławki Bayernu grając z jedenastką na plecach, a Zylla trafia do Śląska Wrocław, w którym chce odnaleźć to, czego nigdy nie dostałby w Bawarii – regularną grę w pierwszym zespole.
– Pojawiło się trochę smutku, ale byłem pewien, że muszę odejść, bo w innym otoczeniu nabiorę więcej praktyki meczowej. Choć czułem się doceniany w Bayernie, wiedziałem, że gra w innym klubie to lepsza droga – mówi sam zainteresowany. W Śląsku zagrał do tej pory jeden mecz. W… rezerwach. Ale nie jest absolutnie przewidziany do gry w drugiej lidze, bo Śląsk ma na niego konkretny plan.
10 lat w Bayernie
W Bayernie wielokrotnie podkreślano, że Zylla to duży talent. Swoje mówi fakt, że Pini Zahavi miał do niedawna w Monachium dwóch piłkarzy – Roberta Lewandowskiego i właśnie Zyllę. Jeśli umową menedżerską wiąże się z tobą jeden z najbardziej znanych agentów świata, musisz mieć potencjał. Zwłaszcza, że Zahavi nie idzie w masówkę. Działa z wąską, skrupulatnie dobraną grupą. – Powiedział, że dla mnie w tym momencie nie są najważniejsze pieniądze, a regularna gra. Dlatego wybrałem Śląsk. Będę szczęśliwy tylko dzięki meczom, a duże pieniądze przy siedzeniu na ławce czy trybunach nic mi nie dadzą. Gdy miałem 15 lat, agencja Zahaviego odezwała się do mnie po raz pierwszy. Byłem z nią w stałym kontakcie, aż w końcu stwierdziłem, że związanie się z tak dużą stajnią będzie dobrym krokiem dla mojej kariery. Teraz jesteśmy w stałym kontakcie, Zahavi jest na bieżąco ze wszystkim, co u mnie się dzieje – opowiada Zylla.
HOFFENHEIM SPRAWI NIESPODZIANKĘ W MECZU Z BAYERNEM? KURS NA 1X – 4,20 W TOTOLOTKU!
Jeśli Śląsk to dla 20-letniego talentu najlepsze miejsce do rozwoju, trudno o lepszy sygnał, że nie wszystko idzie w tej karierze tak, jak mogło. Zylla stanął kilka miesięcy temu przed dylematem, czy tkwić dalej w Bayernie – elitarnym, prestiżowym klubie, ale i klubie, w którym bardzo łatwo wpaść w strefę komfortu. Zdecydował, że po dziesięciu latach odetnie pępowinę i ruszy w świat. Nawet mimo faktu, że Bawarczycy mocno zabiegali, by Zylla podpisał z nimi kolejną umowę. – Przedstawili mi propozycję nowego kontraktu, ale miałbym być przewidziany głównie do drugiego zespołu. Na pierwszy zespół perspektywy były bardzo małe, mógłbym dostać tylko kilka minut. Chciałem czuć się pełnoprawnym zawodnikiem w pierwszym zespole – opowiada Zylla.
Między innymi stąd związanie się z Pinim Zahavim, człowiekiem, który sprzedałby piasek na pustyni. Cel? Jedna z topowych lig europejskich. Żadne zaplecze, tylko najwyższa klasa rozgrywkowa. Klub, który ma ambicje, ale i wytyczy konkretną ścieżkę rozwoju. Ofert, paradoksalnie, polski piłkarz miał całkiem dużo. Mówiło się o rozmowach z Brentford, Saint-Etienne czy jednym z czołowych portugalskich klubów. – W większych klubach nie grałbym tak dużo od początku. Musiałbym czekać na swoją szansę. A nie chcę siedzieć przez kilka meczów na ławce, by dostać możliwość gry – tłumaczy Zylla. Swoje już się w ostatnich miesiącach nasiedział. Po wznowieniu rozgrywek 3. Ligi, został odstawiony do szafy. – Nie przedłużyłem swojego kontraktu, więc uznali, że dadzą szansę innym piłkarzom, którzy zostaną w Bayernie – mówi pomocnik Śląska. Ostatni mecz przed transferem do Wrocławia rozegrał pod koniec grudnia.
Konkretny plan Śląska
Śląsk do samego końca przeprowadzał ten transfer w ciszy, by żaden z polskich klubów nie podebrał mu piłkarza, który zdecydował się na Ekstraklasę niebędącą początkowo – z oczywistych względów – jego planem A. Dariusz Sztylka deklaruje, że to przemyślany transfer, bo obserwował Zyllę od dłuższego czasu – i w drużynie Jacka Magiery, i w rezerwach Bayernu. Teoretyczne – trafiła się świetna okazja. Ściągnięcie za darmo piłkarza z rocznika 2000 zawsze jest obarczone niewielkim ryzykiem, a jeśli wypali, będzie można zbić na nim kokosy.
– Chciałem grać w jednej z topowych lig w Europie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Dostałem latem naprawdę dużo ofert. Gdy rozmawiałem z prezesami lub dyrektorami sportowymi, miałem poczucie, że nie będę grał tak dużo, jak w Śląsku. Kluczowe było dla mnie właśnie to, by grać jak najwięcej, dlatego wybrałem tę propozycję. Zwłaszcza, że rozmowy ze Śląskiem przebiegały bardzo dobrze. Śląsk ma na mnie konkretny plan, czułem to od samego początku – opowiada piłkarz o tym, co go przekonało. – Nie miałem żadnej niechęci do polskiej ligi, ale nie miałem wcześniej nigdzie konkretnych rozmów z drużynami, które miałyby na mnie dobry plan. Sama liga jest bardzo dobra dla młodego zawodnika, który chce zrobić kolejny krok do przodu.
Już wcześniej – dokładnie rok temu – interesowała się nim Legia, ale Bayern powiedział wtedy „weto” i zablokował piłkarzowi jakikolwiek ruch.
Treningi z Bayernem
Zdarzały się tygodnie, gdy Zylla trenował z pierwszą drużyną Bayernu po dwa razy. Głównie wtedy, gdy gwiazdy Bundesligi wypadały z powodu urazów bądź przerwy na reprezentację. – Ale zdarzały się też okresy, gdy przez trzy tygodnie nie byłem w pierwszym zespole ani razu. Świetnie trenuje się na takim poziomie, ale musisz też grać. Jeśli trenujesz cały rok, ale nie grasz nic, to bez sensu – dodaje Zylla. Piłkarz, z którym miał najlepszy kontakt? Franck Ribery. – Generalnie na treningach pierwszego zespołu zawsze jest około sześciu młodych piłkarzy, wszyscy są dla nich mili i pomocni – opowiada.
W Monachium musiałby walczyć o skład z Muellerem, Goretzką, Thiago czy Coutinho, więc oczywistą sprawą jest, że w pierwszej drużynie nie miał czego szukać. Zwłaszcza, że przegrywał rywalizację także z innym młodym piłkarzem, Michaëlem Cuisance, ściągniętym z Borussii Moenchengladbach za 12 milionów euro. Zylla nigdy nie znalazł się nawet w kadrze meczowej Bawarczyków w oficjalnym meczu, choć wraz z pierwszą drużyną Bayernu kilka meczów zagrał. I to jakich. W 2018 roku, gdy większość podstawowych piłkarzy Bayernu odpoczywała po mundialu, został zaproszony na tournee po USA. Zagrał tam z z PSG, City i Juventusem.
Kontrowersje wokół reprezentacji
O nowym piłkarzu Śląska najgłośniej do tej pory było w momencie, gdy w rozmowie z „Przeglądem Sportowym” stwierdził, że jeszcze nie wie, w której kadrze ewentualnie zagra, bo wciąż ma sygnały z niemieckiej reprezentacji. Jego słowa – co naturalne – spotkały się z oburzeniem. Ale oburzona była też ponoć niemiecka federacja, gdy usłyszała, że po kilku zgrupowaniach w barwach „manszaftu” Zylla zamierza zagrać z orzełkiem na piersi. „Przegląd Sportowy” pisał, że po zdobyciu mistrzostwa U-17 z Bayernem, trener młodzieżówki, Christian Wück, pogratulował wszystkim, tylko nie Zylli. Nie podał mu nawet ręki.
– To jest moje życie, a nie innych. Teraz wiem, że będę grał dla polskiej reprezentacji i nic w tej kwestii się nie zmieniło – Zylla odpowiada lakonicznie, zapytany o słowa we wspomnianym wywiadzie. – Byłem w ciągłym kontakcie z polską reprezentacją. Chciałem spróbować, zobaczyć, jak będzie. Zdecydowałem z rodziną, że przyjadę na zgrupowanie. Od tamtego czasu przyjeżdżam tylko na polską reprezentację. Grałem w obu reprezentacjach, ale gdy nakładam polską koszulkę, czuję się w niej znacznie lepiej. To dla mnie coś szczególnego.
Dyplomacja? Można przypuszczać, że gdy przestał zapowiadać się jak piłkarz dużego formatu, sygnały z niemieckiej kadry stały się jakby cichsze. Ale u Jacka Magiery Zylla, jeśli tylko jest zdrowy, ma zawsze pewny plac. Trener młodzieżówki chciał oprzeć na nim skład w mistrzostwach świata U-20. Miał wówczas konkretny pomysł – powołał wielu piłkarzy nieznanych w Polsce, próbujących przebić się w niemieckich klubach. Wyszło jak wyszło, sam Zylla okazał się jednym z gorszych zawodników biało-czerwonych. Grał niechlujnie, niedokładnie, błysnął tylko – jak wielu jego kolegów – w meczu z Tahiti.
CZY PIAST WRESZCIE WYGRA MECZ LIGOWY? TOTOLOTEK OFERUJE KURS 2,27 NA ZWYCIĘSTWO GLIWICZAN ZE STALĄ MIELEC!
Kontrowersje wzbudzało też to, że z Zyllą ciężko było porozumieć się po polsku. Korzystał z faktu, że na turnieju znalazło się kilku innych „niemieckich Polaków” i rozmawiał z nimi w języku naszych sąsiadów. – Z językiem jest z dnia na dzień coraz lepiej. Rozumiem wszystko, jestem w stanie normalnie się porozumiewać w szatni. Moi rodzice mówili w domu po niemiecku. Pochodzą z Polski, ale ja urodziłem się w Monachium, chciałem grać w piłkę, uczyłem się tylko niemieckiego, żeby mi było łatwiej – opowiada Zylla. Z językiem polskim miał kontakt co roku, gdy odwiedzał dziadków na Opolszczyźnie. Spędzał u nich prawie całe wakacje.
***
Czego można spodziewać się po tym transferze? Regularne treningi z Lewandowskim, Muellerem i spółką robią wrażenie. Tak samo jak lot z Bayernem na tournee w USA i mecze z PSG, Juventusem czy Manchesterem City. Zdobycie mistrzostwa Niemiec U-17 również. Gra w jednej drużynie z Daviesem, przecież jeszcze nie tak dawno temu, też jest pozytywną przesłanką.
Ale czy te sukcesy w ogóle cokolwiek znaczą?
Mistrzostwo Niemiec U-17 zdobył też choćby Riccardo Grym, który dziś – po roku bez klubu i fiasku w Wiśle Płock – próbuje się odnaleźć w czwartoligowym Chemnitzer FC. W drużynie rezerw Bayernu swój pewny plac obok Muellera, Kroosa czy Alaby mieli Daniel Sikorski i Yannick Sambea. Wielkich karier, nawet w Ekstraklasie, wcale nie zrobili. Z wielkich klubów wracali do Ekstraklasy Paweł Sokół, Hubert Adamczyk czy David Kopacz, o żadnym z nich nie można powiedzieć, że pozamiatał ligowym podwórkiem.
Każdy przypadek jest rzecz jasna inny. Historia pokazuje jednak, że młodzi piłkarze przychodzący do Ekstraklasy z zagranicznych klubów nie zawsze się odnajdują. Zylla ma za sobą imponującą przeszłość, ale dziś – po transferze do Śląska – to tylko mało istotna ciekawostka. I kolejny przykład na to, jak światy wielkiej i małej piłki potrafią się przenikać. Stajnia Piniego Zahaviego przeprowadziła latem cztery transfery. Dwóch z tych piłkarzy – Zylla i Javier Ajenjo Hyjek – zakotwiczyło w Ekstraklasie.
Nie mamy nic przeciwko, by Zylla przełamał trend, jaki wyznaczali przez lata Grymy, Kopacze czy Żuki.
Fot. Śląsk Wrocław / FotoPyK