Matko, jacy byliśmy naiwni! Skoro mający komplet zwycięstw Górnik Zabrze, który dopiero co ośmieszył Legię na jej stadionie, podejmuje u siebie dołującą Wisłę Kraków będącą świeżo po domowej kompromitacji z Wisłą Płock, to jest oczywiste, że tego nie wygra. Nie w Ekstraklasie, gdzie wszystko dzieje się na odwrót. Na chwilę jednak klapki opadły nam na oczy, sądziliśmy, że tym razem logika zwycięży i przewidywaliśmy kolejny efektowny triumf Górnika. Głupi my.
Co prawda nie spełnił się najbardziej skrajny scenariusz, oznaczający komplet punktów dla “Białej Gwiazdy”, ale 0:0 przy diametralnie innym położeniu obu drużyn i tak wpisuje się w schemat maszyny losującej. Chociaż, w gruncie rzeczy, niewiele brakowało, żeby Wisła sięgnęła po tę pełną pulę.
Sztab szkoleniowy krakowian tym razem wzorowo odrobił lekcję i trochę pobił rywala jego własną bronią. Dotyczy to zwłaszcza pierwszej połowy. Obejrzeliśmy najlepszą Wisłę w tym sezonie, za to najgorszego Górnika. Goście wreszcie wyglądali, jak dobrze poukładany zespół, w którym wszyscy są skoncentrowani, zdyscyplinowani i wiedzą, co mają robić. Dwie formacje ustawione blisko siebie w defensywie na niewiele pozwoliły ofensywie zabrzan. Wisła nie bała się oddać przeciwnikowi piłki, żeby to on się martwił i… stracił ją na kontrę. Nie unikała również wysokiego pressingu, podchodząc pod pole karne gospodarzy większą liczbą zawodników. Kilka razy wprowadziło to sporą nerwowość w okolicach bramki Martina Chudego.
Może właśnie zaczyna się proces, który prędzej czy później musiał nastąpić: rywale powoli będą się Górnika uczyć? Element zaskoczenia wynikający z nowego ustawienia nie będzie działał wiecznie. Czy w następnych tygodniach też tak będzie? Odpowiemy klasykiem: czas pokaże.
Dziś jednak podopieczni Marcina Brosza nie potrafili się odnaleźć. Może gdyby Jimenez na samym początku strzelił gola po zagraniu Janży, spotkanie potoczyłoby się w oczekiwanym kierunku. Mateusz Lis jednak był dobrze ustawiony, odbił piłkę, a później groźniejsi stali się goście. Martin Chudy zrobił swoje, gdy uderzał zamykający akcję z prawej strony Yeboah, ale przede wszystkim miał szczęście. Tenże Yeboah obił słupek, a po pięknym strzale Savicia piłka trafiła w poprzeczkę.
Dopiero po przerwie Górnik osiągnął spodziewaną przewagę, choć nie sposób stwierdzić, że Lis musiał się mocniej napocić. W ładnym stylu obronił główkę Ściślaka, wcześniej prosto do jego rąk piłkę posłał Jimenez i to w zasadzie tyle. Gdy Abramowicz fatalnie stracił na rzecz Massourasa, bramkarza Wisły świetnym wślizgiem wyręczył Adi Mehremić. Bośniak dotychczas mocno rozczarowywał. Dziś nadal miał problemy z wyprowadzeniem, czasami kopał po autach, ale z podstawowych zadań wywiązał się naprawdę solidnie.
Zapewne nie przez przypadek Mehremić zyskał grając w duecie z Michalem Frydrychem. Czech zanotował mocne wejście do nowego zespołu. Z miejsca stał się liderem wiślackiej obrony. Potwierdził, że nie przez przypadek jeszcze jesienią ubiegłego roku remisował w Lidze Mistrzów z Barceloną. Widać, że facet gdzieś był i coś widział w futbolu. A pamiętajmy, że już w 12. minucie otrzymał żółtą kartkę po faulu na Sobczyku i musiał się pilnować.
Pozytywów po stronie gości znajdziemy więcej. Na plus w środku pola zaskoczył Patryk Plewka, najjaśniejszym punktem ofensywy był Savić, do tego oczywiście wspomniani Lis i Mehremić. Jedyne, czego ewidentnie brakowało, to prawdziwego napastnika na szpicy. Jean Carlos Silva nie jest klasyczną “dziewiątką”, do tego strasznie brakuje mu szybkości, co kilka razy raziło w oczy. W Górniku natomiast zawiedli praktycznie wszyscy liderzy z pomocy i ataku. Każdy powinien mieć sobie coś do zarzucenia.
Generalnie mimo bezbramkowego wyniku nie nudziliśmy się. Padło aż 26 strzałów, ale tylko cztery celne. Górnik tak czy siak pozostanie liderem. Wisła, na czele z trenerem Arturem Skowronkiem, wysłała sygnał, że jeszcze coś z niej może być przy obecnym układzie.
Fot. Newspix