W Apollonie Limassol, z którym dziś zmierzy się Lech Poznań, grało kilku Polaków. Jednym z nich jest Kamil Kosowski, który spędził w tym klubie sezon 2010/11, a potem wrócił do Ekstraklasy. Były reprezentant Polski miał tam sporo przebojów, nie wypełnił dwuletniego kontraktu, ale po dekadzie mówi o wszystkim z dużym dystansem. Dlaczego drużyna zawodziła oczekiwania mimo bardzo dużego potencjału? Jakie były tu podobieństwa do Cadiz? Czym Kosowski podpadł kibicom i ekscentrycznemu prezesowi? Który piłkarz miał kosmiczne umiejętności, a mimo to nie sprawdził się w Legii? Jakim zawodnikiem był obecny trener Apollonu, z którym nasz rozmówca dzielił szatnię? Dlaczego Cypryjczycy są faworytem? Zapraszamy.
Apollon Limassol był pana ostatnim klubem zagranicznym, a drugim cypryjskim. Przygotowując się do rozmowy trafiałem głównie na nieprzyjemne historie z tamtego okresu, więc rozumiem, że nie ma pan najlepszych wspomnień?
Może najpierw powiem, dlaczego do Apollonu trafiłem. Dwa wcześniejsze lata spędziłem w APOEL-u Nikozja i to zdecydowanie największy cypryjski lub, taki jak dziś w Polsce Legia czy Wisła Kraków 15-20 lat temu. Skończył mi się kontrakt, a chciałem zostać na Cyprze, planowaliśmy z rodziną przeprowadzić się jeszcze do Limassol. Dopiero co APOEL przegrał z Apollonem finał krajowego pucharu. Wydawało mi się, że złapałem wtedy jakiś kontakt z trenerem Slobodanem Krcmareviciem. Gdy zostałem wolnym zawodnikiem, odezwali się ludzie z Apollonu i dogadaliśmy się bardzo szybko. Nie chcieliśmy wyjeżdżać, odpowiadało nam życie w tym kraju, a z APOEL-em miałem przyjemne doświadczenia, będę je miło wspominał do końca życia.
Apollon to jednak trochę inny klub i dało się to odczuć. Mieliśmy szalonego prezesa, który siedział w kapeluszu, palił cygaro i myślał, że jest kowbojem. Aczkolwiek w niektórych aspektach klub miał się czym pochwalić. Dysponowaliśmy na przykład świetnym ośrodkiem treningowym. Stadion był współdzielony z AEL-em Limassol. Znałem wielu zawodników, więc wiedziałem, że trafiam do zespołu, który mając swój dzień może pokonać każdego. Niestety był to przypadek bardzo podobny do Cadiz: naprawdę dobrzy piłkarze, fajni kibice, dobre warunki do treningów, ale w moim odczuciu również tu nie mieliśmy trenera. Krcmarević był super gościem, w kwestiach relacyjnych wszystko wyglądało okej, jednak według mnie nie nadawał się do dużej piłki. W zespole często dochodziło do niesubordynacji, nie panował nad najstarszymi lub najważniejszymi zawodnikami. To psuło atmosferę w szatni.
LECH POZNAŃ WYGRA (ZAKŁAD BEZ REMISU) – KURS 2.00 W TOTOLOTKU!
Szybko znalazłem się na cenzurowanym wśród kibiców. Graliśmy z Sybirem Nowosybirsk w eliminacjach Ligi Europy. Na wyjeździe przegraliśmy 0:1, u siebie wygraliśmy 2:1, co oznaczało odpadnięcie przez różnicę w golach wyjazdowych. W rewanżu już po kwadransie dostałem czerwoną kartkę, stałem się kozłem ofiarnym tego niepowodzenia. Taka mentalność, takie kibicowanie. Gdy po meczu Omonii z Legią napisałem, że nasz mistrz przegrał z drużyną, która być może nie załapie się teraz do pierwszej trójki na Cyprze, dostałem stamtąd tyle hejtu, że szok. Tacy są Cypryjczycy: porywczy, energetyczni, mocno uczuciowi. Przekonałem się też o tym po wykluczeniu z Sybirem. Kosowski miał być piłkarzem, który sam wszystko wygra, a tymczasem osłabił kolegów. Od tego meczu zaczęły się moje problemy. Na wiele tygodni zostałem przesunięty do rezerw. Trenowałem niemalże z dziećmi, bo to w zasadzie była ekipa juniorska. Zagrałem w kilku sparingach. Nie strzelałem, tylko podawałem młodzieży i ona strzelała, cieszyła się. Jak zwykle Kosowski zrobił dobry uczynek dla kogoś, a nie dla siebie. Wtedy się przejmowałem, dziś patrzę na to znacznie chłodniej, z innej perspektywy, traktuję to jako cenne doświadczenie.
Po jakimś czasie zaczęły się też problemy finansowe. Klub nie wypłacał pensji, koledzy chcieli przeprowadzać protest, ja chciałem rozwiązać kontrakt. I tak dalej, niekończąca się saga. Wyszło tak, że rozstaliśmy się po pierwszym sezonie, a wcześniej wróciłem do składu i jeszcze trochę pograłem. Odszedłem w zasadzie bez odszkodowania, zachowałem się elegancko. Mogłem siedzieć na dupie przez kolejny rok i kasować pieniądze. Samo życie w Limassol było super – zawsze ciepło, morze blisko. W pewnym momencie, gdy jeszcze wszystko się układało, mówiłem nawet żonie, że nie chcę wracać do Polski, że możemy tu mieszkać cały czas. Mimo tych zgrzytów, generalnie mam bardzo dobre wspomnienia z Cypru.
Będąc na cenzurowanym u kibiców mógł pan swobodnie żyć w Limassol i korzystać z uroków miasta czy wtedy trzeba było się ograniczać?
Zbytnio nie musiałem, bo ogólnie rzadko wychodziłem, a do nocnych klubów dyskotek to już w ogóle. Mieliśmy małe dziecko, więc jeśli już, czasem szliśmy z rodziną na obiad czy kawę i nie było problemów. Będąc na mieście nie spotkały mnie żadne nieprzyjemności ze strony kibiców.
Co do tego ekscentrycznego prezesa, natrafiłem na artykuł z listopada 2010 roku, w którym napisano, że podpadł pan prezesowi, że obraża pana w mediach. Mieliście otwarty konflikt?
No właśnie na co dzień tak to nie wyglądało. Twarzą w twarz był to zupełnie inny człowiek, uśmiechnięty i w ogóle. To jest urok Cypryjczyków, ich charakteru. Z czasem się do tego przyzwyczaiłem i nawet zaczęło mi pasować. Z boku mogło wyglądać, że sytuacja jest poważna, ale prezes “Kulu-Kulu” – jak go nazywał Mousthapha Bangura – ani nie był przerażający, ani groźny. Był fajnym gościem, który chyba nie do końca znał europejskie standardy, robił wszystko po swojemu. Niekoniecznie dobrze, czasami mówił za dużo. Będąc piłkarzem denerwowałem się, teraz patrzę na tę historię z sympatią i do nikogo nie mam pretensji.
W jakiej formie znajdował się pan w Apollonie, zwłaszcza na początku, gdy grał najwięcej?
Moja forma sportowa zawsze była wysoka, to nie ulega wątpliwości. Pytanie w każdym przypadku jest następujące: jak funkcjonujesz w danej drużynie? W Cadiz też byłem dobry, ale nie było zespołu. W Apollonie podobnie, drużyna opierała się na innych piłkarzach, którzy decydowali lub chcieli decydować o tym, jak będą grać i nie słuchali trenera. Wychodzę z założenia, że jeśli umiesz kopać piłkę, to tego nie zapominasz. Przecieram oczy ze zdumienia, gdy patrzę na naszą ligę i widzę, że zawodnicy w jakimś klubie notują niewytłumaczalny zjazd w kilka tygodni. Oznacza to, że są źle trenowani. Jeśli jesteś zmęczony, to choćbyś był najlepszy, nie pociągniesz drużyny. Możesz nadal fajnie przyjąć i fajnie podać, ale zabraknie sił do biegania, sprintów, starć fizycznych z przeciwnikiem.
Co do poziomu sportowego, sądzę, że niczego nie mogłem sobie zarzucić. Decydowały inne czynniki. Po tej czerwonej kartce z Sybirem dzwoniłem nawet do pana Ryszki, pytałem o tę sytuację. To był naprawdę czysty przypadek. Gdy szybciej wyskoczysz do główki, to faktycznie ktoś czasem może zostać uderzony. Gość nadział się na mój łokieć, pojawiła się krew, sędzia zwariował i mnie wyrzucił. Nigdy na boisku nie myślałem o robieniu komuś krzywdy. Raczej szło to w drugą stronę, parę razy chciano mnie “skończyć”.
Sędzia pod prysznic odesłał pana jeszcze raz: w 7. kolejce ligowej z Olympiakosem Nikozja. Była to czwarta porażka z rzędu i od tamtego meczu poszedł pan w niemal zupełną odstawkę aż do lutego.
Jeśli dobrze, dostałem dwie żółte kartki.
Dokładnie.
Przy pierwszej chodziło o podobne starcie jak z Sybirem. Jestem dość wysoki, mam 190 cm wzrostu i potrafiłem się odbić, trudno było wygrać ze mną pojedynek główkowy. Jeśli pod rękę wchodził ci chłopak o 20 cm niższy, to czasami upadł, krzyknął i sędziowie rozdawali kary. Nie było VAR-u, tamtejsi arbitrzy do europejskiej czołówki nie należeli. Jakieś pierdoły, dwie kartki i musiałem zejść. Kiepski moment, sytuacja w klubie była napięta. Na Cyprze takie kluby jak Apollon nie mogą przegrać czterech kolejnych meczów. W APOEL-u dwie porażki z rzędu oznaczały ścięcie głowy trenera.
Mimo tych perturbacji, niewiele zabrakło, a odchodziłby pan z Apollonu z Pucharem Cypru. Doszliście do finału, który przegraliście po rzutach karnych z Omonią.
No i wtedy przekonałem się, jak szybko nastroje kibiców się zmieniają. W półfinale mieliśmy dwumecz z Anorthosis. Bardzo się przyłożyłem do jego wygrania, podobnie jak wcześniej ćwierćfinału z Olympiakosem Nikozja. Po rewanżu z Anorthosis miałem rundę honorową, na rękach mnie nosili. Taka mentalność. Raz jesteś nienawidzony, innym razem kochany.
Dziś nastroje są trochę spokojniejsze. Zespół od kilku lat jest rozsądnie budowany, niedawno dwukrotnie grał w fazie grupowej Ligi Europy. A trenerem od zeszłego roku jest Sofronis Avgousti, mój kolega z czasów gry na Cyprze. Wychował się w Apollonie, przyszedł do nas do APOEL-u na drugiego bramkarza i siedział na ławce w Lidze Mistrzów, a potem razem ze mną wrócił do Apollonu. Fajna historia.
Jak go pan wspomina?
Był bardzo cichy, niewiele mówił. Jeśli dobrze pamiętam, to grając w Apollonie miał status półamatora, mimo że był reprezentantem kraju. Poza boiskiem pracował w urzędzie paszportowym. Na Cyprze zawsze sprowadzają bardzo dobrego pierwszego bramkarza, pozostali są słabsi. Bramkarz Omonii dopiero co wybronił jej rzuty karne z Crveną Zvezdą, a wcześniej sprawił, że w ogóle do nich doszło. Sofronis po zakończeniu kariery zrobił kurs trenerski i z powodzeniem prowadzi klub, w którym się wychował. Ma naprawdę niezły zespół i moim zdaniem Apollon jest dziś faworytem.
Wspominaliśmy o zawodnikach, których zastał pan w Apollonie. Antonio Nunez grał w Realu Madryt i wygrał Ligę Mistrzów z Liverpoolem. Nasief Morris z Panathinaikosem kilka razy występował w LM, posmakował też La Liga.
Był jeszcze Martin Kolar, bardzo dobry czeski lewy obrońca. Był wspomniany Moustapha Bangura, reprezentant Sierra Leone. Świetny zawodnik, ale pojechał na kadrę, połamał się w wypadku samochodowym i to go przystopowało. Kto dalej? Argentyńczyk Daniel Quinteros, Hiszpan Aldo Adorno później poszedł do APOEL-u, też kozak. Napastnik Milan Mrdaković, którego niestety już z nami nie ma. Kilka miesięcy temu popełnił samobójstwo, totalny szok. Jako młodzieżowiec był dużą nadzieją serbskiego futbolu. Był dobry lewoskrzydłowy, ale z niego także nie potrafili skorzystać (śmiech). Mieliśmy naprawdę mocny zespół, ale nie mieliśmy trenera, który potrafiłby zapanować nad szatnią. Co nie zmienia faktu, że ludzi z klubu i tych zawodników nadal bardzo miło wspominam.
Z Mrdakoviciem mieszkaliście nawet w jednym pokoju podczas przedmeczowych zgrupowań.
Wiadomość o jego śmierci mną wstrząsnęła. Nic nie sygnalizowało, że może kiedyś zrobić coś takiego. Często słyszymy, że ludzie walczący z depresją i innymi tego typu problemami są zawsze uśmiechnięci i pomocni, na zewnątrz nie okazują, że coś się dzieje. Ile razy mieszkaliśmy w pokoju, ile razy chodziliśmy na obiad z rodzinami i rozmawialiśmy, nigdy bym nie przypuszczał, że jest coś nie tak. Okej, Milan często zmieniał kluby. Jak to piłkarz serbski, przede wszystkim patrzył na finanse i gdy Apollon nie płacił, był pierwszy do strajku. Ale żeby popełnić samobójstwo? Byłem w szoku, wielka strata.
W kadrze Apollonu znajdowali się wówczas Felix Ogbuke i Raul Gonzalez, których znamy z polskich boisk. Jak sobie radzili?
O Ogbuke czytałem potem, że polecałem go do Legii… Dzieliłem szatnię tylko z kilkoma zawodnikami, którzy mieli takie umiejętności jak on. Czysto piłkarsko miał wybitny potencjał. Maciej Skorża wziął go po obejrzeniu jednego meczu. Ja widziałem Felixa codziennie na treningach, to był kosmita, proszę mi wierzyć. Niestety jednocześnie był leniem, lubił też opowiadać, że będzie reprezentantem Nigerii, że ma tam braci i tak dalej. Gdy przyjechał do Warszawy, tłumaczyłem mu pewne rzeczy, ale bezskutecznie. Jeżeli zakładasz u nas lanki i przewracasz się sześć razy, to wiadomo, jaka będzie reakcja kibiców. Jeżeli dostajesz klubowy samochód i po dwóch dniach chcesz go sprzedać w komisie… Sam na siebie ukręcił bicz, przy takim podejściu nie mógł dać rady w Polsce.
Podobnie swoją karierę na drobne rozmienił ten Bangura. Czekała go wielka przyszłość, pytały o niego różne kluby, ale na kadrze pojechał gdzieś z kumplami, rozbili się i połamał obie nogi. Oczywiście operację przeprowadził na miejscu. Gdy wrócił do klubu, okazało się, że pozrywał też więzadła, które nie zostały naprawione. Trzeba było to od nowa czyścić, stracił mnóstwo czasu i już nie nawiązał do najlepszych chwil.
A co z Raulem Gonzalezem? Spotkaliście się potem w Bełchatowie.
Raula też sprowadził Krcmarević. Generalnie pracuś i profesjonalista. Taki jest do dziś, obecnie pracuje bodajże jako trener przygotowania fizycznego. Zawodnikiem wybitnym nie był, ale miał charakter, mógłby zagryźć każdego na boisku. Graliśmy razem w Bełchatowie, potem trafił do Rozwoju Katowice, w którym przez chwilę pełniłem funkcję dyrektora sportowego. Bardzo pozytywna postać i trochę żałuję, że nie do końca się przyjął w polskiej lidze. Mógłby spokojnie dłużej grać w Ekstraklasie, ale tak już u nas bywa: czasami pewne rzeczy nie tak się układają. Może nasza piłka okazała się dla niego za mocna, może ja się nie znam. Trudno mi to wytłumaczyć.
Stwierdził pan wcześniej, że Apollon jest faworytem meczu z Lechem, to samo powiedział w dzisiejszym wywiadzie dla “Rzeczpospolitej”. Zaznaczał pan przed rozmową, że niewiele może powiedzieć o obecnym zespole, ale najwyraźniej coś pan wie.
Mecz jest o 18:00 w Nikozji. O tej porze temperatura będzie wynosiła około 30 stopni, o wilgotności już nie wspomnę. Lech musi sobie z tym poradzić, co łatwo mu nie przyjdzie. Widzimy, w jakiej formie znajduje się Apollon – dziesięć punktów w czterech kolejkach, pierwsze miejsce w tabeli. Są jakieś absencje, kontuzji doznał podstawowy bramkarz, ale nie brakuje jakości w tym zespole. Wyróżniają się boczni obrońcy, mocny jest środek pola, do tego kilku szaleńców z przodu. W mojej opinii Apollon to zdecydowany faworyt. Oczywiście w jego szeregach nikt tak nie mówi, trener Sofronis pilnuje, żeby do każdego spotkania jego podopieczni podchodzili w pełni skoncentrowani. Ale z drugiej strony, nasze drużyny zawsze się lepiej czują, gdy nie są stawiane w roli faworyta, gdy coś mogą, a nie muszą. Nie mówię, że Apollon znajduje się poza zasięgiem Lecha, bo tak nie jest, trzeba jednak być świadomym skali wyzwania.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. Newspix