– Mamy swoją filozofię, określoną politykę transferową na dane okienko. W ostatnim sezonie mieliśmy 4-5 długotrwale kontuzjowanych polskich piłkarzy, co spowodowało, że trudno było w tamtym momencie rygorystycznie pilnować naszej filozofii budowy drużyny. Sytuacja zmusiła nas do tego, że proporcje zostały zachwiane. W tym okienku chcieliśmy to więc wyrównać, żeby ta szatnia była jak najbardziej polska. Mam nadzieję, że się udało – mówi Dariusz Sztylka, dyrektor sportowy Śląska Wrocław. Rozmawiamy o transferach, o braku rozczarowania zeszłym sezon, nieodpowiedzialności Exposito. Zapraszamy.
W tym okienku Śląsk ściągał tylko polskich piłkarzy. Czy to też jest pokłosie tego, że w zeszłym sezonie procent udanych transferów graczy zagranicznych był zbyt niski?
Od początku naszej pracy chcieliśmy, żeby te proporcje nie były zachwiane i szatnię w znamiennej części tworzyli zawodnicy urodzeni w Polsce. Do tego dążymy. W tym okienku mieliśmy okazję nad tym popracować i cieszę się, że ściągnęliśmy piłkarzy, którzy oprócz tego, że są Polakami, to prezentują odpowiednią jakość sportową. Sądzę, że będą pożytecznymi zawodnikami.
I tamto okienko nie przekonało was, że jednak trudno jest trafić zagranicznego piłkarza?
Nie jest trudno. Ale mamy swoją filozofię, określoną politykę transferową na dane okienko. W ostatnim sezonie mieliśmy 4-5 długotrwale kontuzjowanych polskich piłkarzy, co spowodowało, że trudno było w tamtym momencie rygorystycznie pilnować naszej filozofii budowy drużyny. Sytuacja zmusiła nas do tego, że proporcje zostały zachwiane. W tym okienku chcieliśmy to więc wyrównać, żeby ta szatnia była jak najbardziej polska. Mam nadzieję, że się udało.
Raicević, Żivulić, Cotugno, Marković. Któregoś z tych transferów pan żałuje?
Nie. Każdy z nich trafił do nas w określonym celu, wiedzieliśmy, jacy to są zawodnicy. Pamiętajmy, że wszyscy musieliśmy się mierzyć z trudnym okresem lockdownu, mającym wpływ na postawę niektórych piłkarzy. Ale oni odegrali swoją rolę w zespole.
Dość małą.
Tak. Jednak mimo wszystko ją odegrali.
Erik Exposito pana zawiódł swoim zachowaniem?
To było bardzo nieodpowiedzialne ze strony Erika. Wydawało się, że przed sezonem mamy wszystko poukładane, a to wystarczył jeden niewłaściwy krok i wszystko się skomplikowało. Konsekwencje tej sytuacji były długo odczuwalne. Jak najbardziej nas zawiódł, bo nie tylko sobie zrobił problem, ale i całemu klubowi.
Dobrze podeszliście do tematu, bo nie zamietliście go pod dywan.
Zachowanie Erika nie mogło się spotkać z inną reakcją jak z karą. Po prostu.
Sądzi pan, że on po powrocie do pierwszego zespołu będzie na cenzurowanym?
Nie, będzie już na takich samych zasadach jak reszta. Mam nadzieję, że ta sytuacja nauczyła nie tylko jego, ale i pozostałych zawodników, że tu nie ma miejsca na półśrodki i trzeba być odpowiedzialnym nie tylko za siebie, ale za cały klub również. Wszyscy znaleźliśmy się w określonej sytuacji.
Nie ma pan jednak wrażenia, że reżim sanitarny to fikcja?
Problem istnieje, bo mimo że w klubie przestrzegamy zasad sanitarnych, to piłkarze mają kontakt z domownikami, którzy pracują, chodzą do szkoły, przedszkola. Możliwość zakażenia się i na przykład przechodzenia go następnie bezobjawowo, jest poza klubem bardzo duża. A jeszcze my żyjemy w dużym mieście i na pewno ryzyko jest spore.
Inne ryzyko było związane z Przemysławem Płachetą, bo postawiliście na niego, jeśli chodzi o młodzieżowca i gdyby doznał kontuzji, mielibyście problem. Ale wypaliło.
Nie ryzykowaliśmy. Mamy w kadrze wielu piłkarzy o statusie młodzieżowca i sądzę, że gdyby Przemek nie był w stanie grać, to trener znalazłby innych piłkarzy.
Można mówić o liczbie tych piłkarzy, ale z jakichś powodów Bergier czy Samiec-Talar nie grali dużo.
Przemek był w takiej formie, że ta pozycja była zamknięta. Prezentował wysoką jakość, już nie patrząc na to, że był młodym zawodnikiem – jego sposób grania, myślenia, był imponujący. Gdyby jednak mu nie szło, trener miał przygotowane inne warianty.
Kiedy spodziewa się pan, że takich transferów wychodzących za duże pieniądze będzie więcej? Na razie Śląsk nie jest pod tym względem na topowym poziomie w Polsce.
Chcielibyśmy, żeby takie sytuacje się powtarzały dość regularnie. Ale do tego jest potrzebna praca skautingowa, inwestowanie w zawodników z potencjałem. Tak staramy się pracować, żeby to nie był nasz ostatni transfer. Żeby Śląsk był kojarzony z tym, iż daje szansę młodemu zawodnikowi, a ten ma okazję się wypromować i wyjechać do lepszego klubu za granicą.
Patrząc na rywala z Dolnego Śląska – pewnie do takich transferów brakuje wam bazy.
Zgadza się. Problem infrastrukturalny istnieje, trzeba się z tym mierzyć, ale trudno też nie zauważyć wzrostu jakości szkolenia w ostatnich latach . Natomiast cieszę się, że właściciel, czyli gmina Wrocław, podjęła kroki i wierzymy głęboko, że akademia w przeciągu dwóch-trzech lat powstanie. Bez zapewnienia dobrych boisk, internatu i całego kompleksu ciężko będzie nam w dłuższym okresie szkolić zawodników, których można by sprzedać za dobre pieniądze.
Na razie Śląsk nie słynie z wychowanków.
To prawda. Ale w kadrze pierwszego zespołu są Łyszczarz, Bergier, Samiec-Talar, Pałaszewski, Boruń i są to zawodnicy, którzy dostają już swoje szanse Od nich zależy, czy wskoczą na dobre do pierwszego składu i czy będą ważną częścią tego zespołu.
Te dwa-trzy lata nie będą dla was jednak kłopotem? Konkurencja może odjechać.
Ja się po prostu cieszę, że wszyscy we Wrocławiu dostrzegają taką potrzebę i jest wola, aby taki projekt realizować Profesjonalna baza, zlokalizowana w jednym miejscu, z całą potrzebną infrastrukturą, z pewnością ułatwi nam sprowadzanie zawodników nie tylko z okolic Wrocławia. Ja nie uważam, żeby polscy piłkarze byli mniej utalentowani. Trzeba im po prostu zapewnić odpowiednie warunki do rozwoju. Mamy pokorę, do tego co robimy i na pewno jesteśmy w stanie lepiej szkolić.
Był pan rozczarowany, że nie udało się w zeszłym sezonie doskoczyć do pucharów?
Mieliśmy szansę, ale nie nazwałbym tego rozczarowaniem. Sądzę, że po czterech sezonach, kiedy mieliśmy duże problemy i graliśmy w grupie spadkowej, tamten rok pokazał, że drużyna się rozwija i idzie w dobrym kierunku. Szansa była. Przy lepszej końcówce mogliśmy wejść do pucharów. Ale w ostatnich meczach trener nie mógł korzystać ze wszystkich zawodników. Cóż, normalna sprawa i musieliśmy sobie postawić pytanie, co zrobić, żeby kolejny sezon był lepszy?
Wyglądacie kadrowo lepiej, więc czy zakładacie sobie puchary jako cel?
Chcemy osiągnąć lepszy wynik. Zależy nam na rozwoju i niwelowaniu mankamentów z poprzednich rozgrywek. Trener dostaje spokój w pracy, natomiast przystąpiliśmy do tego sezonu z dużymi nadziejami.
Lepszy wynik, czyli czwarte miejsce, może dać puchary.
Pierwsze czy drugie miejsce też. Nie chcę jednak deklarować konkretnej lokaty. Mamy się rozwijać i chcieliśmy zbudować drużynę, która będzie przez długi czas walczyła o jak najwyższe miejsca.
Zostawiając transfer Płachety – wszystkie inne pożegnania w tym okienku wychodziły od was, czy żałuje pan któregoś rozstania?
Starannie zaplanowaliśmy to okienko i co do piłkarzy, którzy odchodzili z klubu, to te decyzje były podjęte wcześniej. Nie mogę więc powiedzieć, żebym żałował. Wiedzieliśmy, kogo chcemy pozyskać.
Odeszły dwa ważniejsze nazwiska: Broź i Chrapek. Co tutaj zdecydowało?
Łukasz był ważną częścią naszego zespołu, szczególnie jesienią prezentował się jako czołowa postać. Doznał jednak dość ciężkiej kontuzji, długo rozmawialiśmy i podjęliśmy decyzję, że chcemy odmładzać kadrę, by średnia wieku była niższa. A jeśli chodzi o Michała Chrapka to różne rzeczy na to wpłynęły. Kwestia negocjacji.
Słyszałem, że chciał za dużo zarabiać.
Każdy chce dużo zarabiać (śmiech).
Mówi pan o odmładzaniu składu, ale jednak na prawej obronie gra 35-letni Celeban.
I cieszę się, że Piotrek gra, bo gra dobrze. Wyszła taka sytuacja, że pozostałych dwóch prawych obrońców doznało kontuzji i Piotrek zagrał na tej pozycji z konieczności, ale pokazał, że dalej jest w bardzo dobrej formie fizycznej i mentalnej. Między innymi dzięki jego postawie wynik punktowy jest dość dobry.
Co do prawej obrony, Kamil Dankowski mówił w wywiadzie dla Polskiej Piłki: Po pierwsze nie przegrałem rywalizacji z żadnym prawym obrońcą tylko zostałem odpalony przez mój kontrakt. Umowa przedłużyłaby się automatycznie, gdybym rozegrał jeszcze kilka spotkań. Po drugie, stało się tak, bo ludzie, którzy prowadzą klub zaczęli mnie traktować tak, a nie inaczej przez co nie grałem, tylko stałem w miejscu.
Dla mnie sytuacja jest bardzo prosta. To trener decyduje, kto wychodzi w pierwszej jedenastce i nie wyobrażam sobie sytuacji, żebym ja, czy któryś z członków zarządu miał podejść do szkoleniowca i powiedzieć, że ma grać słabszy zawodnik, bo są takie założenia kontraktowe.
Czyli zaprzecza pan słowom Dankowskiego.
Chodziło tylko i wyłącznie o decyzję trenera. To nawet nie podlega dyskusji.
Który transfer z tego okienka było najtrudniej dopiąć?
Dość dużo pracy kosztowało nas przekonanie Mateusza Praszelika i dość dużo cierpliwości było z Bartkiem Pawłowskim i Waldkiem Sobotą. Ale to były nasze cele transferowe od początku. Natomiast wiedzieliśmy, że będąc cierpliwym, zaangażowanym i zdeterminowanym, uda nam się dopiąć te ruchy. Na przykład Bartek miał swoje problemy w Turcji, trzeba było je przeczekać i dzięki spokojnemu podejściu trenera oraz zarządu, udało się.
Praszelik to nowy Płacheta?
To utalentowany chłopak. Ma duży potencjał, ale on sam wie, że przed nim ogrom pracy. Mimo że miał dobre pierwsze mecze, to już musi zdawać sobie sprawę, że powinien jeszcze ciężej pracować, żeby być wyróżniającą postacią w Ekstraklasie.
Wiele klubów trzeba było zostawić w pokonanym polu, by podpisać z nim kontrakt?
Na pewno co najmniej cztery inne kluby były nim zainteresowane.
Skąd pomysł na transfer Zylli? Mam wrażenie, że piłkarze z rezerw czy zespołów młodzieżowych dużych klubów, nie sprawdzają się w Polsce.
Sądzę, że ci zawodnicy potrzebują trochę czasu. Pierwszy sezon nie zawsze jest tak udany, jakby można było zakładać. Natomiast ci zawodnicy są dobrze wyszkoleni technicznie i taktycznie. Potrafią grać w piłkę, potrzebują zaufania. Marcel Zylla był dość długo przez nas obserwowany, najpierw u trenera Magiery, potem w drugiej drużynie Bayernu. Uznaliśmy, że to perspektywiczny piłkarz, który ma szansę się rozwinąć przy naszym trenerze, więc decyzja była dość prosta. Poza tym ja unikam patrzenia, że jeśli ktoś jest z rocznika 99 lub młodszego, to trzeba go kategoryzować jako młodzieżowca. Nie. Taki piłkarz już ma rywalizować ze starszymi.
Odejście Łabojki to duży problem?
To dla nas duży problem, oczywiście, że tak. Kuba wyrósł na czołową postać naszego zespołu. Z jednej strony się cieszę, bo to dla Kuby świetna sprawa, ale od nas będzie to wymagało dużej analizy i podjęcia mądrych decyzji. Do zdrowia wrócił Krzysztof Mączyński, ale to kwestia 1-1,5 tygodnia. Jest Pałaszewski, Szpakowski i musimy podjąć decyzję, co dalej.
Poza tym ewentualnym ruchem za Łabojkę i przy braku kolejnych odejść, okienko dla Śląska jest zamknięte?
Kadra jest dość szeroka i wyrównana. Trener ma rywalizację na każdej pozycji, one są podwojone. Na ten moment uznajemy okienko za zamknięte. Ale nadal mamy oczy szeroko otwarte.
Fot. Newspix