Reklama

Czy w Lechii Gdańsk coś się wypaliło?

redakcja

Autor:redakcja

19 września 2020, 10:26 • 4 min czytania 2 komentarze

Funkcjonowanie każdej drużyny to pewien cykl. Najpierw się ją buduje, metodą prób i błędów szuka stanu optymalnego, aż wreszcie – prędzej czy później – osiąga ona swój szczyt. Później już bardzo trudno się na nim utrzymać, zwłaszcza przy niewielkich zmianach kadrowych. W takiej sytuacji najczęściej następuje jazda w dół – czasem wolniejsza, czasem szybsza. Coraz mocniej odnosimy wrażenie, że ten problem zaczyna dotyczyć Lechii Gdańsk, że ta ekipa wszystko, co ma najlepszego, już zdążyła pokazać.

Czy w Lechii Gdańsk coś się wypaliło?

Stokowiec przejął Lechię w marcu 2018 roku. Najpierw musiał ją utrzymać i zdołał to uczynić, mimo trzech porażek z rzędu na starcie. W następnym sezonie zajął z nią trzecie miejsce w lidze i wywalczył drugi w historii klubu Puchar Polski. Poprzedni sezon zaczął się od Superpucharu Polski po wygranej w Gliwicach. Stokowiec powtórzył zatem sukcesy z 1983 roku, podwajając liczbę klubowych trofeów. W Ekstraklasie nastąpił lekki spadek – z trzeciego na czwarte miejsce, które tym razem nie dało przepustek na międzynarodową arenę, bo Lechia przegrała w finale PP z siódmą w tabeli Cracovią.

Przez cały ten okres trzon biało-zielonych w zasadzie się nie zmieniał.

W bramce przeważnie stoi Dusan Kuciak. Liderem obrony jest Michał Nalepa. Od lata 2018 po przyjściu z Zagłębia Lubin niepodważalną pozycję w pomocy ma Jarosław Kubicki. Dopiero w ostatnim czasie najważniejszą postacią w ofensywie przestał być Flavio Paixao, który mimo to pełni funkcję kapitana. Nie to, że w nich nie wierzymy, ale patrząc na ten zespół z początku sezonu, na powolną i nienaznaczoną żadną radością grę, zaczynamy skłaniać się ku tezie, że każdy z nich swój szczyt już osiągnął i wyżej nie podskoczy. A przynajmniej nie zrobi tego bez zmian jakościowych w całym zespole, bez partnerów dorastających do nich nie tylko umiejętnościami, ale także charakterem i charyzmą.

Nie sposób przy tym pominąć samego Piotra Stokowca. To warsztatowo jeden z najlepszych polskich trenerów, przyznawali to nawet ci, którzy odchodzili z nim skonfliktowani. Są jednak trenerzy będący dla otoczenia zbyt męczący, którzy po prostu nie są w stanie pracować z tą samą grupą przez długie lata. Na rok, dwa czy trzy można ją wziąć w obroty, wycisnąć jak cytrynę, ale po pewnym czasie obie strony nie mogą już na siebie patrzeć, mimo że razem coś osiągnęły. Właśnie dlatego taki Jose Mourinho nigdzie nie przepracował więcej niż trzy sezony z niewielkim okładem i zapewne nie przepracuje. Nie ten typ osobowości.

Sławomir Peszko swoim narzekaniem na profesjonalizm Stokowca tylko się ośmieszył. Marco Paixao zarzucając mu rasizm zrobił z siebie idiotę, bo przecież ten sam szkoleniowiec cały czas owocnie współpracował z jego bratem-bliźniakiem. Jeżeli jednak tak wielu zawodników narzekało na niego jako człowieka – a nie o wszystkich można powiedzieć, że na następnych etapach nic nie pokazywali (Marco, Artur Sobiech) – to chyba można uznać, że coś jest na rzeczy. Broń Boże, nie chodzi o to, żeby zaraz zwalniać trenera. Jeśli jednak kolejne tygodnie będą kontynuacją marazmu z ostatnich meczów, trzeba będzie się zastanowić, co z tym fantem zrobić, w którą stronę pójść. Czy nadal ufać trenerowi i to pod niego dobierać ludzi? Czy może jednak założyć, że ktoś nowy, z innym spojrzeniem na świat i relacje międzyludzkie wznieci nowy ogień w tej samej grupie?

Reklama

Warto również pamiętać o sytuacji finansowo-organizacyjnej Lechii i otoczce wokół niej.

Stokowiec ciągle musi świecić oczami za opóźnienia w wypłatach. Z pewnością nie raz i nie dwa widział, że piłkarze bardziej niż o kolejnym treningu myślą o stanie konta. Mimo to jest on ostatnią osobą, która powinna okazywać frustrację, bo przecież musi dawać przykład innym. Znajdował się też między młotem a kowadłem, gdy Sobiech, Augustyn, Wolski i Peszko złożyli wezwanie do spłaty zaległości. Zaraz potem cała czwórka dostała wolną rękę w szukaniu nowego pracodawcy i wszystkich już w Gdańsku nie ma.

Sam trener, nawet nieświadomie, może ulegać frustracji związanej z takimi wydarzeniami i trochę się zniechęcać. Tym bardziej, że ewidentnie potrzebująca świeżej krwi Lechia na rynku transferowym jest najmniej aktywna w całej lidze. Udało się sprawić, by wrócił Kenny Saief, przyszedł zakontraktowany już zimą Bartosz Kopacz, do tego powrót Mateusza Sopoćki z wypożyczenia do Podbeskidzia i to wszystko. Potrzeby kadrowe są znacznie większe. Oficjalnie można mówić, że chodzi o brak nerwowych ruchów, że trzeba mądrze kupować, ale w praktyce wiadomo, gdzie pies pogrzebany i co jest powodem tej pasywności.

Przed Lechią trzy mecze prawdy.

Mimo swoich problemów, do październikowej przerwy reprezentacyjnej w każdym z trzech spotkań będzie faworytem. Dziś mierzy się u siebie ze Stalą Mielec, za tydzień jedzie na stadion innego beniaminka – Podbeskidzia, a na koniec zagra z sypiącą się Wisłą Kraków.

Kto wie, czy Stal nie będzie największym wzywaniem. Zdobyła tylko dwa punkty, ale bardziej przez swoją niefrasobliwość niż klasę rywali. Z Wisłą Płock Paweł Tomczyk powinien strzelić na 2:0 i zamknąć mecz. Nie zrobił tego, a “Nafciarze” po jedynej składnej akcji zdołali wyrównać. Z Górnikiem Zabrze podopieczni Dariusza Skrzypczaka nie wykorzystali obiecującego początku, później byli już znacznie gorsi. Z Cracovią stracili wygraną w doliczonym czasie. Kiedyś jednak to płacenie frycowego się skończy. Pogrążona w marazmie Lechia to dobry kandydat na przełamanie.

Fot. Newspix

Reklama

Najnowsze

Komentarze

2 komentarze

Loading...