To będzie starcie jedynych zespołów w lidze, które nie zdążyły jeszcze zapunktować. Właściwie, gdyby Cracovia nie zaczynała sezonu z pięcioma ujemnymi punktami, to Piast i Warta byłyby na samym dnie tabeli. Czy jest to start specjalnie szokujący? Nie, bo Warta to kopciuszek, który jeszcze uczy się ligi, a Piast przemeblował skład, gra w europejskich pucharach i dwie porażki w dwóch pierwszych kolejkach znaczą niewiele, bo jeszcze dziesięć razy można się odkuć. Inna sprawa, że te dwa mecze pokazały nam już coś o obu zespołach i wydaje się, że pewną wspólną, która może gwarantować lepsze wyniki w przyszłości, jest funkcjonowanie drugiej linii.
Po kolei.
Warta miała topową pomoc na warunki I ligi. Kupczak znalazł tam swoje miejsca na ziemi – jedenaście bramek, trzynaście łącznie z barażami. Kluczowa postać w awansie. Trałka pokazał, że wciąż jest klasowym podstawowym defensywnym pomocnikiem na warunki drużyny z pogranicza drugiej i pierwszej klasy rozgrywkowej. Janicki był objawieniem sezonu, jesienią grając wręcz rewelacyjnie. Jakóbowski i Rybicki – jak na pierwszoligowe warunki – byli całkiem przyzwoitymi skrzydłowymi. Bardziej Jakóbowski niż Rybicki, ale wciąż zawyżali średnią jakości w przekroju ligi.
Wszystkich ich jednak łączyła też jedna wątpliwość. Wątpliwość tego, czy to wystarczający potencjał na Ekstraklasę, a jasne było, że Warta spróbuje elitę podźwignąć na ich plecach, bo tak, jak ekstraklasowe doświadczenie Trałka miał olbrzymie, Kupczak i Rybicki całkiem przyzwoite, a Jakóbowski epizodyczne, tak reszta zespołu ligę do tej pory znała tylko z telewizji.
Weźmy to na zdrowy rozum:
- Kupczak – wcześniej dał się poznać głównie bylejakością, prezentowaną w ekstraklasowej Termalice.
- Trałka – to nie Benjamin Button, nie miał szans być młodszy, a już w I lidze czasami nie chciało mu się ganiać za szybszymi od siebie.
- Jakóbowski – skrzydłowy, który potrafił pociągnąć, przyspieszyć, dać z serducha, ale można było mieć uzasadnione obawy, czy to nie za mało na poziom wyżej.
- Rybicki – gość bez statystyk, umiejący pograć kombinacyjnie, ale czy kandydat na zaprezentowanie czegoś ciekawszego w Ekstaklasie? No raczej nie.
Inna sprawa, że każdy z nich zapracował sobie na kolejną szansę w elicie i jasne stało się, że jeśli na czymś konkretnym Warta będzie chciała opierać swoją grę o utrzymanie w nowym sezonie, to właśnie na drugiej linii. Tym bardziej, że skład wzmocnili wyróżniający się w I czy II lidze, Handzlik i Czyżycki, do tego wszystkiego doszedł doświadczony Kopczyński i pojawiły się pierwsze żarty, że Tworek będzie zmuszony co kolejkę oddelegowywać skład w formacji 1-4-6-0. Niby można się uśmiechnąć, ale coś w tym było.
Efekt?
Jaki był największy problem Warty w meczach z Lechią i Zagłębiem? Brak ekstraklasowej jakości. Gdańszczanie byli do pyknięcia, ale zabrakło większego przekonania i indywidualnych przewag jednostek. Z lubinianami piłkarze Piotra Tworka postanowili zagrać więc z goła inaczej, pragmatyczniej i co? I znowu w papę, tym razem zabrakło cwaniactwa. Nie ma co się na siłę czepiać, ale obie porażki nieco uwydatniły problem, z którym Warta może borykać się przez resztę sezonu.
Dwa mecze, zero goli.
Dwa mecze, zero punktów.
Pomocy, tak świetnej w I lidze, brakowało czystej jakości w warunkach Ekstraklasy.
Spójrzmy na noty, które nie mówią wszystkiego, ale pokazują pewien kierunek:
- Trałka – 5, 5
- Kupczak – 4, 5
- Janicki – 5, 3
- Rybicki – 3, 4
- Jakóbowski – 1, 4
- Czyżycki – 4
Padolino i kompromitację Jakóbowskiego przemilczymy. O niej powiedziane zostało już wszystko, niestety przez samego zainteresowanego też, po raz kolejny pastwić się nie będziemy. To jedyny tak jaskrawy przypadek beznadziejnego występu pomocnika Warty w tych dwóch spotkaniach. Reszta prezentowała się gorzej albo lepiej, ale plamy nie dała. I fajnie, ale nikt też nie zagrał powyżej przeciętnej. W sumie tego można było się spodziewać: przeskok poziom wyżej równoznaczny z występem o poziom gorszym.
Weźmy taki mecz z Zagłębiem. Kupczak na tle Baszkirowa znów sprzeciętniał. Janicki podobnie na tle Starzyńskiego. Rybicki na tle Balicia i Bohara tak samo. Jakóbowski przegrał większość pojedynków z Wójcickim. A Trałka w tym wszystkim wyglądał po prostu średnio. Niby nie jesteśmy zszokowani, ale zakładamy, że w Warcie spodziewali się czegoś więcej. Zresztą, pewnie dalej się spodziewają, bo od tego, jak do warunków Ekstraklasy przystosują się pomocnicy zależy bardzo dużo. Żeby Warta zaczęła być konkurencyjna dla swoich rywali, oni muszą wejść na wyższy poziom, pokazując, że topka I ligi to nie maksimum ich możliwości na tym etapie kariery.
***
Piast również cierpi na niemoc drugiej linii. Właściwie problem istniał już w poprzednim sezonie. Jeśli goli nie strzelał Felix albo Parzyszek, to nie było komu zagrażać bramce rywali. Lepsze liczby miał właściwie tylko Gerard Badia (4 bramki, 4 asyst, 3 kluczowe podania). Reszta? Bryndza. Milewski miewał fajne momenty, ale brakowało mu konkretów. Jodłowiec, Hateley i Sokołowski to nie goście od strzelania bramek. Alves grał mało. Vida kompletnie zawodził. I generalnie ta ofensywna bezpłciowość drugiej linii zdecydowała o tym, że Piast bardziej nie powalczył o obronę mistrzostwa.
Przyszedł nowy sezon i nie widać wielkiej zmiany. Pierwsze mecze ligowe i pucharowy wyjazd do Mińska pokazały, jak prawdopodobnie będą rozkładać się ofensywne akcenty w machinie Waldemara Fornalika. Kolosalnie dużo będzie zależeć od dyspozycji Jakuba Świerczoka, Piotra Parzyszka i Michała Żyry.
Przykład? Frajersko spieprzony mecz z Pogonią. Świerczok koncertowo zmarnował dobre szanse na strzelenie gola i nici z punktów. Parzyszek – wiadomo, to napastnik, który powinien gwarantować blisko dziesięć goli w sezonie. Żyro – kiedy dał super zmianę w eliminacjach do Ligi Europy, to Piast wygrał, a kiedy zagrał znacznie gorzej w Ekstraklasie, to Piast dwa razy przegrał. Bo poza nimi dalej nie bardzo ma kto kąsać.
Nieprzekonujący wykonawcy
Patryk Sokołowski? Czterdzieści dziewięć meczów w Ekstraklasie, jeden gol i to jeszcze z mistrzowskiego sezonu.
Tomasz Jodłowiec? Kiedyś komentatorzy nagminnie mówili, że potrafi uderzyć, ale dajmy spokój. To wyrobnik, ofensywy nie pociągnie.
Sebastian Milewski? Pisaliśmy już, że liczb nie ma, a jako że nie jest już młodzieżowcem, to Waldemar Fornalik nie ma nawet pomysłu, gdzie go upchnąć.
Dominik Steczyk? Fornalik próbuje go na skrzydle, ale to gość, który nawet na ataku strzelać nie potrafił.
Gerard Badia? Od niego czegoś można wymagać, ale na razie bez liczb, no i też wcale nie jest tak, że skoro od trzech lat nie potrafi dobić do granicy pięciu bramek strzelonych w lidze, to nagle zostanie wielkim snajperem z drugiej linii.
Arkadiusz Pyrka? Młodzieżowiec, w Pucharze Polski z Resovią walnął dwie brameczki, ale na Śląsk i Pogoń brakowało mu nieco jakości.
Kristopher Vida? W CV nie ma sezonu bez strzelonej bramki, przed Piastem jedna z gwiazd ligi słowackiej. W końcu wybrano go tam do jedenastki jesieni sezonu 2019/20 obok choćby Andraza Sporara, sprzedanego przez Slovan Bratysława do Sportingu Lizbona za 6 milionów euro, ale na razie nie wniósł za wiele. Zero asyst, zero goli, zero kluczowych podań. Miał wskoczyć w buty Felixa, ale na razie brzmi to po prostu śmiesznie.
Problem chroniczny
Przyczepić nie można się na razie tylko do Lipskiego, który nie dość, że w lidze wyglądał całkiem znośnie, to strzelił też ładną bramkę z Dynamem Mińsk i zasygnalizował, że dobrze czuje się u Waldemara Fornalika. Inna sprawa, że po dwóch ekstraklasowych meczach też w jego statystycznych rubrykach świecą zera.
Piast ma wyraźny problem z drugą linią. Co więcej, to problem chroniczny i stanowiący o obrazie zespołu. Czy Waldemar Fornalik znajdzie na to sposób? To dobry trener, co pozwala założyć, że tak, prędzej czy później znajdzie, ale czy wtedy nie będzie już za późno, żeby włączyć się w walkę o coś więcej? Bo na razie to problem rzeczywisty i nie zanosi się, żeby zniknął, jak za zamachem czarodziejskiej różdżki tu i teraz.
Fot. Newspix