Radosław Kucharski mógłby do końca okna transferowego bujać się na hamaku na Malediwach popalając cygara, a o jego robocie i tak trzeba byłoby mówić w samych superlatywach. Nie odszedł nikt znaczący (a jeśli odejdzie Karbownik, to za wielką kasę), przyszło kilku ciekawych piłkarzy, były też interesujące powroty. No i właśnie mamy kolejny – Joel Valencia trafia do Legii na wypożyczenie.
W teorii – dopiero co najlepszy piłkarz Ekstraklasy.
W praktyce – gość, który przepadł w średniaku Championship.
Jest to pewien chichot losu. Tak jak Valencia odchodził z Piasta przedwcześnie, nie chcąc zaczekać na mecze w pucharach (a kontuzja, którą się wymawiał, była ściemą), tak teraz wraca do Polski ciut za późno, bo przecież Legii nie ma już w grze o Ligę Mistrzów. Ale wciąż walczy o Ligę Europy i między innymi w tym celu fatyguje się Ekwadorczyka. Pytanie tylko, w jakiej formie przyjedzie. Jego bilans z zeszłego sezonu nie sugeruje, że wraca w gazie i rytmie meczowym.
Kilka faktów:
- Valencia dostał w lidze 317 minut (na 4140 możliwych)
- tylko raz znalazł się w wyjściowym składzie na mecz ligowy
- 14 razy znalazł się poza kadrą meczową
- strzelił jednego gola
No cóż, niemalże pusty przelot. A i w tym sezonie raczej nie był przewidziany do gry, skoro w meczu EFL Cup – turnieju, do którego angielskie kluby nie podchodzą z przesadną napinką – dostał tylko sześć minut. Być może pewnym usprawiedliwieniem dla Valencii jest fakt, że Brentford radziło sobie naprawdę dobrze. Zajęło trzecie miejsce na koniec, dostało się do finału barażów o Premier League, gdzie jednak wyłapało w mazak od Fulham. Ofensywa funkcjonowała dobrze – nikt w Championship nie strzelił w zeszłym sezonie więcej goli. Wiadomo, że w takich okolicznościach ciężej jest wskoczyć do składu. Choć na początku różowo wcale nie było, Brentford w pierwszych jedenastu kolejkach wygrało tylko trzy razy, wtedy Valencia także pełnił marginalną rolę. Niby Brentford wyłożyło na niego prawie dwie bańki, ale z drugiej strony w tym samym oknie za siedmiu innych zawodników płaciło więcej. Nie było więc tak, że już na starcie klub lokował w nim jakieś przesadnie duże nadzieje. A przecież przypomnijmy raz jeszcze – Valencia wyjeżdżał jako najlepszy piłkarz Ekstraklasy.
Aż można było się zastanowić – tylko tyle znaczy tytuł największego kozaka na naszym podwórku? W aż tak ciemnej dupie jesteśmy?
Może być też tak, że nieco przeceniliśmy Valencię i po prostu trafił mu się w Piaście sezon życia. Przychodził ze słoweńskiego FK Koper jako piłkarz, który w ogóle nie notuje liczb. W pierwszym sezonie w Piaście grał na nieswojej pozycji (boku pomocy) i… też praktycznie nie notował liczb. Skończył sezon z trzema golami, był na boisku chaotyczny i bezproduktywny, niewiele wskazywało na to, że kolejny będzie obfitował w sukcesy.
Mimo to Piast zaryzykował i przedłużył z Valencią kontrakt o trzy lata (przyszedł pierwotnie na rok z opcją przedłużenia). No i dalsze losy doskonale pamiętacie – przesunięcie Ekwadorczyka do środka, gdzie grał w poprzednich klubach, okazało się – nomen omen – strzałem w dychę. Podobnie zresztą jak rok później przy identycznym manewrze z Jorge Felixem. Valencia był jednym z głównych bohaterów mistrzowskiego sezonu. Teraz będzie miał wszystko, by zawiesić na szyi kolejny złoty medal. Pytanie tylko, na której pozycji widzi go Vuković.
Jeśli na dziesiątce, będzie wybierał spośród…
- Waleriana Gwilii
- Luquinhasa
- Jose Kante (jako podwieszony napastnik)
- Rafaela Lopesa (jako podwieszony napastnik)
- Macieja Rosołka (jako podwieszony napastnik)
- i Joela Valencii właśnie
Coś nam się wydaje, że znaleźlibyśmy gorzej obsadzone pozycje w polskich klubach. Tłok jak w tokijskim metrze i to w godzinach szczytu. Wszystko wskazuje na to, że Valencia więcej szans dostanie więc na skrzydle, gdzie przyjdzie mu rywalizować z Wszołkiem, Kapustką i Luquinhasem. I tutaj poziom jest bardzo wysoki. O Valencię podpytywało też kilka innych polskich klubów, ale długo słyszeli, że Brentford wciąż ma na Valencię plan. Jak widać, kluczowe były przygotowania do sezonu. “Super Express” podaje, że Legia nie zagwarantowała sobie możliwości wykupienia piłkarza, będzie miała natomiast procent od przyszłego transferu.
Fot. FotoPyK