Reklama

Przerażony Cruyff, harujący Boniek i pomarańczowe trybuny. Mgnienia ze spotkań z Holandią

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

04 września 2020, 10:29 • 15 min czytania 15 komentarzy

Mecz z czasów, kiedy Polska i Holandia były drugą i trzecią światową siłą. Wielki Johan Cruyff przerażony atmosferą Stadionu Śląskiego. Chwała wygranym i chwała zwyciężonym. Zbigniew Boniek harujący w defensywie. Wysoki pressing i narodziny wielkiej Holandii na oczach osłabionej reprezentacji Polski. Włodzimierz Smolarek marnujący dwie świetne okazje w latach 80. i 90. Bramka, która trafiła do telewizyjnej czołówki. Czarnoskóry bramkarz i pomarańczowe trybuny w Poznaniu. Przełamanie bramkowej przemocy i szwajcarski sparing za Engela. Wydzwoniliśmy Jana Tomaszewskiego, Waldemara Prusika, Wojciecha Kowalczyka i Tomasza Frankowskiego, żeby powspominać mecze Polski z Holandią. Opowieści, historie, anegdoty. 

Przerażony Cruyff, harujący Boniek i pomarańczowe trybuny. Mgnienia ze spotkań z Holandią

Lata 70. Jan Tomaszewski

Kultowy mecz. Potwierdził, że z najlepszymi drużynami świata możemy grać, jak równy z równym, jak świetny ze świetnym. Bo jeśli Wembley należy uznać za fuks, bo to był fuks, dopisało szczęście w specyficznym meczu, jeśli Mistrzostwa Świata w RFN też uznać za szczęśliwy przypadek, bo Polska zdobyła zupełnie niepotrzebne miejsce dla niektórych fachowców, to faktycznie była wtedy taka atmosfera, że niektórzy mówili, iż skończył się furgon tego fuksa i tego szczęścia.

Zbliżały się Mistrzostwa Europy. Zresztą, muszę to podkreślić, to był zupełnie inny turniej niż ten dzisiejszy. Denerwuje mnie, kiedy pseudokopacze mówią, że są w finałach Euro, a drużyna Górskiego nigdy w finałach nie była i że to niby taki sukces. Mają rację, ale teraz występuje tam kilkanaście czy kilkadziesiąt drużyn, a za naszych czasów występowały tam zaledwie cztery drużyny. Najlepsi z najlepszych. Przegraliśmy z Holandią jedną bramką. Jedną bramką! Gdyby nie ona, to bylibyśmy w tej czwórce. Rozumie pan?

Staram się. 

To był inny system rozgrywek. W grupie byliśmy z Włochami, Holandią i Finlandią.

Reklama
Nieprosty zestaw. 

Daj mnie Panie Boże. Przegraliśmy tę grupę przez Komitet Centralny PZPR, ponieważ ostatni mecz z Włochami musieliśmy grać w Warszawie. Bo wicie, rozumicie, tu stolica, tu może być dobrze, ale tam na stadionie byli krawaciarze, a nie prawdziwi kibice, którzy byliby na Stadionie Śląskim. Padł remis. Przez to przegraliśmy awans do czwórki. Dlaczego to wszystko mówię? Ano dlatego, że po dwumeczu z Holandią, dwa lata później właściwie, grałem w Reprezentacji Świata. Bruksela, benefis Paula van Himsta. Spotkałem się z Johanem Cruyffem. Jeden z najlepszych piłkarzy świata, jeśli nie najlepszy. Na szczycie byli on i Franz Beckenbauer, Kaziu był trzeci. Pogadaliśmy chwilę i powiedział mi tak:

– Słuchaj, grałem na wielu stadionach świata, ale na takim kotle, kurwa, to nigdy nie miałem okazji.

Autentycznie. On grał na zakrytych stadionach, a Stadion Śląski był otwarty. Jak usłyszał sto tysięcy gardeł, pewnie nawet więcej niż sto tysięcy, to robiło to na nim wrażenie. Czegoś takiego nie widział. To był nasz dwunasty zawodnik. Tam wygrywaliśmy praktycznie wszystkie mecze. Właśnie dzięki temu niecodziennemu dopingowi.

Panie Janie, jaki był ten mecz z Holandią na Stadionie Śląskim?

Spotkały się druga i trzecia najlepsza drużyna świata, ale ponieważ w Holandii grali piłkarze z Ajaxu, który był wówczas pewnie najlepszą drużyną świata, to oni byli wskazywani jako zdecydowani faworyci. Nie, że faworyci po prostu, nie że trochę lepsi, tylko wręcz murowani, bo my podobno trzecie miejsce Mistrzostw Świata zrobiliśmy fuksem. Ale ten mecz pokazał, jak bezsensowne są te wszystkie przewidywania. Zagraliśmy, jak równy z równym. Mecz dwóch fighterów, którzy poszli na wymianę ciosów. Ułożyło się tak, że pierwsi strzeliliśmy cztery bramki, choć oni też mogli strzelić ze cztery. Długo utrzymywał się wynik 4:0 dla nas, który mógł być mylący, bo to spotkanie było bardzo wyrównane.

Holendrzy strzelili honorową bramkę.

Wyszła wielkość Johana Cruyffa. Prowadziliśmy 4:0. Cruyff wyszedł ze mną sam na sam. Niecentralnie, trochę z boku, jak się kończy koło na szesnastce. Jest końcówka meczu. Wyszedłem z bramki. To był taki zawodnik, że mógł mnie zapytać, w który róg chce i tam strzelić. Dwa-trzy kroki na wprost niego, skracałem kąt, ale on był sprytniejszy – zobaczył wchodzącego Rene van der Kerkhofa, podał mu piłkę i Van der Kerkhof strzelił do pustej bramki. To była wielkość tego zawodnika. Mógł strzelić sam i mówić, żeby nikt nie miał do niego pretensji, bo przecież one swoje zrobił. Ale bramkę oddał, zbudował kolegę. Coś nieprawdopodobnego. Powtórzę: było 4:1, a mogło być 4:4. Ba, mogło być 6:6, bo mieliśmy tyle sytuacji, że głowa mała. To był chyba najlepszy mecz reprezentacji Polski, oparty na wymianie ciosów, jaki widziałem w życiu.

Reklama

Ktoś powie, że tak też zagraliśmy na Mundialu z Włochami, ale nie, Włosi nie mieli tylu sytuacji – oni szarpali, szarpali, ale brakowało takich konkretów. Gloria victis. Chwała zwyciężonym, bo pokazali się z wybitnej strony. Brak było skuteczności. No i Cruyff potem powiedział, co ich tak sparaliżowało. Trybuny. Nigdy przy takich nie grał. A jak on nie grał, to jego koledzy też nie grali.

Gdyby nie gol Van der Kerkhofa z tego meczu, to awansowalibyście na Euro? Bo w pierwszym meczu było 4:1, a w drugim 0:3. 

Dokładnie, awansowalibyśmy. Nie było wtedy bezpośrednich spotkań, liczył się stosunek bramek. Wróćmy więc do rewanżu. Pojechaliśmy do Holandii. Nie kalkulowaliśmy tego, że nam wystarczy przegrać 0:2. Dlaczego? Bo jeśli Holendrzy pojadą do Włoch, zremisują albo wygrają, to nie ma szans – są na pierwszym miejscu. Ale jeśli przegrają, to nam 0:2 by wystarczyło do awansu. Zabrakło nam przewidywania, jak będzie i co się może zdarzyć. I że jeśli my z Włochami wygramy u siebie, to zajmiemy pierwsze miejsce. Ostatni mecz był Włochy-Holandia. Włosi wygrali 1:0 – byli wtedy bardzo mocni. Gdybyśmy przegrali 0:2 w Amsterdamie albo gdybyśmy wygrali 4:0 w Chorzowie, to byłoby inaczej, znaleźlibyśmy się w czwórce.

Taka właśnie jest piłka nożna. Gdyby nie ta jedna bramka tu czy tu, tam czy tam, to historia byłaby zupełnie inna. 

Ale i tak zostaliśmy sklasyfikowani na 5-8 miejscu tamtych Mistrzostw Europy. Dlatego tak denerwuje mnie dzisiejsze gadanie piłkarzy, że jesteśmy finalistami, a oni nigdy nie byli.

Jak PZPR przyjął brak awansu? Byliście wtedy uważani za potęgę, nawet srebrny medal na Igrzyskach Olimpijskich został uznany za porażkę. 

Dziennikarze, będący pod presją, znaleźli przyczynę porażki w tym, że mieliśmy możliwość zabrania swoich żon na mecz w Holandii. To nie było nic dziwnego. Normalna sprawa. Wszystkie zachodnie reprezentacje i kluby jeździły z partnerkami na zagraniczne spotkania, ale u nas była komuna, paszporty były tylko sportowe, prywatnych w domu nie było. I potem były tłumaczenia w prasie, że przegraliśmy, bo żony pojechały na mecz. A to w żaden sposób nie miało wpływu. Żony pojechały autokarem, a my lecieliśmy samolotem. Co więcej, mieszkaliśmy w innych hotelach – dopiero po meczu spotkaliśmy się w samolocie, kiedy wszyscy wracali.

Powiem tak: niepotrzebnie żony pojechały, ale przyczyn porażki doszukiwałby się gdzieś indziej. Pierwszą bramkę strzelił Neeskens, drugą Geels, któryś z nich bardzo ładną po dośrodkowaniu Wima Suurbiera, i myśmy się na nich szaleńczo rzucili, żeby odbić wynik. Nie udało się, zamiast wyniku, odbiliśmy sobie nerki, bo takim piłkarzom świetnie grało się z kontry. To był mecz na zasadzie bokserów, wojowników, fighterów. Wymiana ciosów. I tak jak oni mieli pecha u nas, tak my mieliśmy pecha u nich. Nie strzeliliśmy gola, choć mieliśmy mnóstwo sytuacji. Wstydu nie było. Na świecie zostało to przyjęte tak, że Polska potwierdziła swoją siłę, bo jest w stanie z każdym wygrać. Nie byliśmy chłopcami do bicia. Wielkie osiągnięcie pana Kazimierza Górskiego. Ze średniej i dobrej klasy zawodników zrobił światowej klasy zespół. Wembley nie było przypadkiem. To właśnie pokazały mecze z Holandią.

***

Lata 80. Waldemar Prusik

O, remis 0:0 pamiętam całkiem nieźle, bo ostatnio w telewizji leciała powtórka i miałem okazję obejrzeć, a tak na żywca, bez tego przypomnienia, mógłbym mieć jakieś luki w pamięci. W końcu było to prawie trzydzieści lat temu. Wysoki poziom. Zagraliśmy dobrze. Eliminacje do Mistrzostw Europy, tuż po Mistrzostwach Świata w Meksyku. Po trenerze Piechniczku przyszedł trener Łazarek. Wcześniej graliśmy pierwszy mecz tych kwalifikacji – z Grecją wygraliśmy 2:1, a potem polecieliśmy do Amsterdamu na to spotkanie z Holandią.

Polska była już wtedy po latach świetności. 

Ale dalej w naszej reprezentacji występowali zawodnicy z mundialowym doświadczeniem, Zbyszek Boniek, Romek Wójcicki, Włodek Smolarek, który już grali w klubach zagranicznych, a na ten mecz przyjechali, na ten mecz byli powołani. Bardzo nam pomogli. Ważne ogniwa z wielkim obyciem w dużej piłce. Mówię to dlatego, że zabrakło ich w rewanżu, który przegraliśmy 0:2. Wtedy zabrakło liderów, gra wyglądała gorzej.

A jak byli liderzy, to graliście z Holandią, jak równy z równym?

Tamto starcie w Amsterdamie było ciekawe, nawet jeśli skończyło się bezbramkowym remisem. Włodek Smolarek miał bardzo dobrą sytuację w pierwszej połowie. Wyszedł sam na sam z bramkarzem. Szkoda, że nie strzelił. Holendrzy też mieli, już w drugiej połowie, świetną okazję – Van Basten strzelił z woleja w polu karnym, ale futbolówka przeleciała minimalnie obok słupka. Panowała specyficzna aura. Cały czas padał rzęsisty deszcz. Ale żeby nie było, to ta ulewa wcale nie przeszkadzała w tym, żeby tempo było wysokie.

Były w polskiej reprezentacji niesnaski, waśnie, kłótnie? To było tuż po Meksyku, który był zawodem. 

Atmosfera? Nie było z nią problemów. Trochę wcześniej graliśmy z Grecją – nowy selekcjoner, rozmowy, spotkania, poznanie się, wyszło to dobrze, byliśmy naładowani pozytywną energią i mecz z Holandią tylko to spotęgował. Mieliśmy dosyć długie zgrupowanie w Bydgoszczy, graliśmy mecz towarzyski z Irlandią w Warszawie i stamtąd polecieliśmy do Amsterdamu. Wszystko to w krajowym składzie, bo ekipa z zagranicy, czyli Boniek, Wójcicki i Smolarek, doleciała do nas już w Holandii. Wszystko grało. Widać to było na boisku.

Byliście zmotywowani, żeby pokazać, ze ten zespół może wygrywać. 

Zbyszek Boniek słynął z genialnej gry w ofensywie, a w Amsterdamie robił wielką robotę w defensywie. Harował. Biegał. Walczył. Doskonale odzwierciedla to jego podejście z tamtego roku – niesamowicie zależało mu na sukcesie. Chciał osiągnąć dobry rezultat. Wiem, że potem były pewne niesnaski między trenerem Łazarkiem a Zbyszkiem Bońkiem, ale to już sprawa między nimi.

A w Holandii wówczas tworzyło się coś wielkiego. 

Tworzyła się wielka Holandia. Ich nie było na Mistrzostwach Świata w Meksyku, bo przegrali baraże z Belgią. W tamtych eliminacjach prowadził ich zresztą Leo Beenhakker. Nazwiska? Rijkaard, Van Basten, Gullit, Koeman. Pierwsza trójka jakoś w tym okresie poszła do AC Milanu i została jednymi z najlepszych graczy na świecie. Zresztą, Koeman podobnie tylko, że nie do Mediolanu, a do Barcelony. Holandia grała piękny futbol.

Więc to 0:0 można było uznać za sukces. 

Tak, ale w meczu rewanżowym Holendrzy zaskoczyli nas wysokim pressingiem. Dzisiaj to nic szokującego, normalka, codzienność, ale wtedy mało, kto to znał, mało kto to stosował. Zazwyczaj drużyny po stracie piłki cofały się na własną połowę i tam organizowały grę defensywną, a oni zaczynali wówczas grać tak, że jak przejmowaliśmy futbolówkę, to oni rzucali się do wysokiego pressingu i nie pozwalali nam wyjść z naszego pola karnego. Nikt tak nie grał.

Reprezentacja Polski opierała się na indywidualnościach i te indywidualności zawsze były. Dużo zależało od dyspozycji gwiazd. Smolarek potrafił strzelać decydujące gole, Boniek czarował, często robili różnicę. Ale faktycznie brakowało nam tego, co mieli Holendrzy, że ok, można mieć w składzie gwiazdy, ale oprócz tego jest też wypracowany styl. Źle się stało, że po pierwszym spotkaniu, bardzo dobrym, zmienił się skład. W rewanżu wystąpili nawet zawodnicy, którzy nigdy później nie zagrali już w kadrze. Gdybyśmy z wcześniejszym składem wybiegli na Holendrów w rewanżu, rozgrywanym u siebie, to mielibyśmy znacznie większe szanse. Moglibyśmy wygrać i mieć historyczną szansę na to, żeby pierwszy raz zakwalifikować się na Mistrzostwa Europy. Wiem, że potem były jeszcze inne mecze, w których traciliśmy punkty, chociażby z Cyprem w Gdańsku czy z Węgrami w Budapeszcie, ale wszystko zależało od tego rewanżu z Holendrami w Zabrzu. Wygrana zmieniałaby wszystko.

Jak pan zapamiętał swoje występy?

W pierwszym meczu zagrałem nieźle. Dobrze mi się grało. W meczu rewanżowym miałem kryć Gullita, a strzelił dwie bramki, więc za wiele pozytywnych rzeczy o swojej grze powiedzieć nie mogę. Ale na swoje usprawiedliwienie muszę powiedzieć, że nasze ustawienie było bardzo ofensywne. Miałem zadania krycia genialnego Holendra i jeszcze rozgrywania akcji w linii środkowej. I tak się zdarzyło, że miałem piłkę, rozgrywałem, potem poszła strata, nie zdążyłem wrócić we własne pole karne i straciliśmy gola.

Kto miał lepszego lidera Polska czy Holandia? Boniek czy Gullit?

Nie da się porównać Bońka i Gullita. Inni zawodnicy. Holendra kryłem w obu meczach – świetne warunki fizyczne, bardzo silny, trudno było go przepchnąć, trudno było go przestawić w pojedynkach jeden na jeden. Gra w powietrzu? Najwyższa klasa. To była jego domena. Potrafił zagrać bardzo szybko, na jeden, na dwa kontakty, co było ewenementem w tamtych czasach, kiedy często bardzo długo holowało się piłkę. Robił różnicę. A Zbyszek? Bardzo szybki, dryblujący, odnajdujący się w polu karnym. Dwa różne typy, ale łączyła ich klasa światowa.

Ostatecznie nie udało się awansować na Euro. 

Eliminacje skończyły się zawodem. Pocieszenie było takie, że Holendrzy zdobyli potem Mistrzostwo Europy. A taki był format Euro, że grało w nich osiem drużyn, a z grupy mogła awansować tylko jedna drużyna, czyli siedem, bo gospodarz naturalnie miał zapewnione miejsce w turnieju.

Lata 90. Wojciech Kowalczyk

Zrobiłem obiad, palę papierosa na balkonie, co wspominamy? Mecze z Holandią? Eliminacje. W pierwszym meczu strzeliłem gola na 2:0, ale skończyło się 2:2. Ładna brameczka. Potem w programie sportowym na TVP leciała w czołówce. Początek eliminacji, drugie spotkanie, od razu wyjazd do Holandii, konkretnie do Rotterdamu. Wszystko się idealnie składało. Najpierw trafił Koźmiński, potem trafiłem ja, prowadziliśmy, ale w drugiej połowie Holendrzy odrobili. Szkoda, choć inna sprawa, że cały mecz mieli przewagę, dominowali, stwarzali sytuacje.

To był pożegnalny mecz Włodzimierza Smolarka. Andrzej Strejlau wpuścił go za mnie w drugiej połowie. Mógł mieć piękne zakończenie reprezentacyjnej przygody, bo miał stuprocentową sytuację i mógł przesądzić o naszej wygranej, ale zmarnował ją dosyć spektakularnie. To był jego absolutnie ostatni mecz w kadrze. Strejlau chciał mu dać szanse przez wzgląd na to, że Smolarek mieszkał i grał w Holandii, wtedy w Utrechcie. Udany mecz. Zremisować na wyjeździe 2:2 z faworyzowaną Holandią? Każdy by chciał.

Ale potem nie było już tak kolorowo. 

Niestety, historia tych eliminacji nie potoczyła się szczególnie dobrze dla nas. W rewanżowym meczu graliśmy z Holandią w Poznaniu i nie uwierzysz, ale na stadionie była przeważająca większość kibiców holenderskich. No normalnie pomarańczowe trybuny. Dlaczego? Ano dlatego, że PZPN stwierdził, że my już nie gramy o nic, a Holendrzy walczą o awans z Anglikami, więc należy wszystkie bilety sprzedać Holendrom, bo dla nich ten ma jakąś stawkę i można na nich solidnie zarobić. A Polacy niechętni, bo mecz o pietruchę. Efekt? W sumie nie wiem, czy przypadkiem pomarańczowych strojów nie było więcej w Poznaniu niż w Rotterdamie. Czułem się, jakbym grał na wyjeździe. Takie czasy.

Mocna była wówczas reprezentacja Holandii.

Oprócz tych najbardziej znanych, to zapamiętałem, że w bramce bronił Stanley Menzo. Trudno zapomnieć, bo czarnoskóry bramkarz w reprezentacji Holandii, to jednak ewenement. Wyróżniał się. Niezłą pakę mieli. Koeman, Rijkaard, Van Basten. Bramki strzelali nam Bergkamp i Van Vossen. W latach 90. Holendrzy byli potęgą. Ja na przykład wtedy grałem jeszcze w Ekstraklasie. W Legii konkretnie.

Czym chcieliście zaskoczyć Holendrów?

Z takimi drużynami mieliśmy grać swoje w obronie, a z przodu liczyć na latawców. Na kontrę wchodził Romek Kosecki. Szybkościowiec. Na kontrę wychodziłem ja. Szybkościowiec. Na kontrę wychodził Marek Koźmiński. Też szybkościowiec. Tylko tak się dało grać i liczyć na przyzwoity wynik. Byli lepszą drużyną. Jak zawsze. Mieli posiadanie piłki, publikę za sobą, największe gwiazdy. Graliśmy z kontrataku i to nam się powiodło, bo nawet obrona holenderska nie była w stanie tych naszych huraganowych ataków powstrzymywać.

Strzeliłeś w tych eliminacjach dwa gole. 

Strzeliłem jeszcze w meczu z Turcją. Mieliśmy ciężką grupę.

Norwegowie robili furorę. 

Anglicy nam nie pasują i nigdy nam nie pasowali. Tak jak mówisz – rozkręcili się Norwegowie. A jeszcze ta przepotężna Holandia. Jakby się to potoczyło, gdybyśmy wygrali z Holandią? Kurde, sam nie wiem. W Poznaniu wygraliśmy z Turcją, w drugim meczu z Holandią zremisowaliśmy, szło dobrze. Trzeba było ten punkt wtedy dowieźć, ale też to nie było takie łatwe, mogliśmy przecież ten mecz przegrać, bo byli od nas lepsi.

Tamte eliminacje to spory zawód?

Jak Anglicy byli trzeci, a my czwarci, to jest okej. Nie ma aż takiego zawodu. Wtedy mało kto potrafił awansować na Mistrzostwa Europy. Nawet Kazimierz Górski ze swoją potęgą. Inna sprawa, że niewiele z tego pamiętam, nie grałem w dużej części tych eliminacji. Byłem na pierwszych meczach i jeszcze tym z Turcją, już za trenera Ćmikiewicza, bo miałem ten swój protest za odebranie Legii mistrzostwa Polski. Nawet początkowo nie kojarzyłem, że w tych eliminacjach grała z nami Norwegia, dopiero mi przypomniałeś. No i tyle z tej historii się ostało.

Lata 00. Tomasz Frankowski

Trener był Jerzy Engel, mecz odbywał się na chwilę przed awansem na Mundial 2002, kiedy mieliśmy akurat słabą passę ze strzelaniem bramek. I w meczu z Holandią, po wielu minutach bez trafienia, w końcu udało się gola strzelić, choć nic on nie dał, bo przegraliśmy 1:3. Sparing w szwajcarskich Lozannie.

Nie nagrał się pan. Raptem dziesięć minut na murawie.

Epizodyczny występ dla statystyk. Trochę rozpychałem, trochę się przepychałem z Jaapem Stamem, który wówczas grał w Manchesterze United.

Bramkę strzelił Paweł Kryszałowicz. 

Przegrywałem z nim rywalizację o miejsce w składzie. Jerzy Engel miał swoją hierarchię. Dwójkę napastników tworzyli Emmanuel Olisedebe i Paweł Krzyszałowicz. Radzili sobie bardzo dobrze w eliminacjach, więc nie było potrzeby zmiany. Jeszcze był Marcin Żewłakow jako pierwszy wchodzący rezerwy, więc zasiadłem na ławce i nie podnosiłem się jeszcze dwa-trzy lata.

Ten sparing z Holandią miał jakikolwiek wymiar? Mogliście się sprawdzić na tle wyraźnie mocniejszego rywala. 

Holandia była dużo lepsza i pokazała to doskonale w tym meczu. Graliśmy tuż po sezonie, bezpośrednio po ostatniej kolejce. Zebraliśmy się i pojechaliśmy do Szwajcarii, żeby trochę potrenować, rozegrać sparing. Holendrzy przygotowywali się do Euro 2000, byli w rytmie reprezentacyjnym, chcieli osiągnąć sukces na swoich boiskach, a my dopiero pretendowaliśmy do wejścia w formę mundialową.

W jakim stylu spróbowała zagrać reprezentacja Polski? Drużyna Engela grała piłkę ofensywną, a dla Holendrów to norma. Zderzyły się chyba dwie wizje futbolu pozytywnego. 

Może stąd też cztery bramki w tym spotkaniu. Holendrzy zawsze słynęli z systemu 4-3-3 ze skrzydłowymi grającymi wysoko i Patrickiem Kluivertem na środku ataku, a my zagraliśmy wtedy klasycznym 4-4-2 z dwójką napastników.

Kluivert strzelił dwa gole. Co miał w sobie, czego pan nie miał?

Jeżeli ja byłem klasa krajowa, to on był klasa światowa. Przepaść. Był szybszy, lepszy technicznie, przypadkowi zawodnicy do Barcelony nie trafiają, a on grał tam kilka lat. To był wówczas napastnik pokroju Roberta Lewandowskiego.

zebrał JAN MAZUREK

Screeny: 11vs11.com

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

15 komentarzy

Loading...