Jestem tak stary, że pamiętam poprzedni mecz z Holandią na wyjeździe. 2000 rok. Jerzy Engel flirtujący z przedwczesnym wywaleniem z roboty. Maciej Murawski próbujący zatrzymać Patricka Kluiverta i Dennisa Bergkampa. Paweł Kryszałowicz z Marcinem Żewłakowem atakujący na Franka de Boera i Jaapa Stama.
Oni nas Davidsem. My ich Mariuszem Pawlakiem.
Oranje, wkrótce złamane serce na Euro, gdzie grali najpiękniejszy futbol, ale Toldo postawił im szlaban, my z pierwszym golem od siedmiu meczów.
Wtedy myślałem – tak, my, piłkarscy pariasi, jedziemy do jaskini lwa. To będzie przepaść. U nich gwiazdy światowego formatu, rozpoznawalni pod każdą szerokością geograficzną, u nas piłkarze, których nie ma w bazie FIFA. Holandia w ofensywie miała taką pakę, że jej dziesiąty w hierarchii napastnik u nas byłby nie do ruszenia. My mieliśmy taki komfort w linii napadu, że jakaś Beata musiała wyjść za Olisadebe.
Ale to nie są te czasy. Podkreślam: to bardzo nie są te czasy.
Teraz nie dzieli nas żadna jakościowa przepaść potencjału.
Jakościowa przepaść, która jednak zionęła, straszyła, przez dziewięćdziesiąt trzy minuty z ekranu mojego telewizora, a pewnie i z waszych.
Ja wiem, że mają Depaya, że chłopak coś tam kopie i dopiero co pokazał swoje z Lyonem. Wiem, że mają Wijndaluma, który także nie jest najgorszym piłkarzem na świecie. Że mają de Jonga, że van Dijka, że Promes, że Bergwijn i inni. Ja wiem wreszcie, że my, proszę państwa, graliśmy bez Roberta Lewandowskiego.
Ale nawet bez Roberta Lewandowskiego nie jesteśmy tak słabi, żeby oddać jeden celny strzał przez cały mecz. A łącznie dwa. Więcej oddała tu ostatnio Estonia.
Nie jesteśmy tak słabi, żeby być tak bezradnymi, a nade wszystko takiej bezradności przytakiwać. I przy stanie 0:1 dalej tylko przyglądać się, jak rywal konstruuje sobie spokojnie kolejne akcje.
Nie jesteśmy tak słabi, żeby zostać tak stłamszeni pod względem konstruowania akcji, płynności w grze. Nie mówiąc o wychodzeniu spod pressingu, dzisiaj w zasadzie fundamencie budowy mocnej drużyny.
Z ławki wszedł dziś Arkadiusz Milik. Stoperzy – pojedźmy mądrością ludową – kurze spod ogona nie wypadli. W środku pola jest Zieliński, wokół którego chcą budować pomoc w Napoli, Krychowiak, który jest gwiazdą Lokomotiwu, Klich, którego ołtarzyk w domu ma Marcelo Bielsa, a który właśnie melduje się w Premier League. Można nie lubić takiego przykładowego Klicha z jakiejś przyczyny, mieć do niego zarzuty, ale na mapie europejskiego futbolu, choć nie jest ani asem, ani waletem pik, tak nie jest też gościem, który po meczu będzie prosił rywala o koszulkę jak Cetnarski Hiszpanów za Smudy.
Fakt, nie opinia – to my byliśmy w ćwierćfinale ostatniego Euro, o karne od półfinału, oni oglądali to w TV. My posłaliśmy zespół na mundial, oni Bjorna Kuipersa. Nie twierdzę, że to JAKIKOLWIEK wykładnik ich aktualnej siły piłkarskiej, bo ile wspólnego ma dzisiejszy zespół z kadrą Nawałki z 2016 roku. Ale pewne trendy są porażające.
Oczywiście, że Holandia, łącznie, ma obecnie więcej talentu, więcej umiejętności i spodziewałem się, że oni będą nadawać ton, mieć więcej z gry.
Ale nie mają talentu i umiejętności o tyle więcej, o ile było widać.
Nie taki zły nasz biało-czerwony krawiec ma materiał.
To nie jest pokolenie, które ma prawo dać się stłamsić tak, że wygląda to jakby podchodzili na kolanach do rywala z europejskiej czołówki. Pamiętam takie mecze w latach dziewięćdziesiątych i trochę później – podjarkę, że PRZESZKADZALIŚMY WIELKIEMU RYWALOWI, i ostatecznie ogolił nas niewysoko. Mecze w stylu: Wójcik wystawia ośmiu obrońców na Wembley. A potem żyjemy ręką Scholesa, choć i bez tego na miękko by wygrali. Obecne pokolenie ma czołówkę ścigać – bez powodzenia, bez szansy na to, że kiedykolwiek się uda i będziemy szli łeb w łeb, bo jestem realistą. Ale nie pozwalając sobie na deklasację. Starając się nawiązać z nimi walkę, grą w piłkę, a nie prezentując taki bezmyślny, archaiczny futbol.
Różnica w kulturze gry była przecież dzisiaj porażająca.
Ja jestem zdania, że sami Holendrzy byli zaskoczeni, jak my jesteśmy bezradni poza jedną dobrą akcją w pierwszej połowie. To był wstyd, gdy w drugiej połowie zdegradowali nas do ruchomych pachołków treningowych, a całość wyglądała jak treningowa gierka, taka dzień po wygranym meczu 3:0.
Nie wiem jaki mecz oglądał Jerzy Brzęczek, żeby powiedzieć po tym spotkaniu, że JEST ZADOWOLONY. Cytuję: “Patrząc na przeciwnika, na okres, ja osobiście, jeśli chodzi o zachowanie taktyczne, nasze poruszanie się, jestem zadowolony”.
Z czego mamy być zadowoleni?
Że dobrze przeszkadzaliśmy na trzydziestym metrze, ale ostatecznie i tak dostaliśmy w ryj?
Panie selekcjonerze, odkąd przegrywaliśmy w tym meczu, nie oddaliśmy żadnego strzału. Czy to jest taktyka przygotowana na Euro, gdzie jak mamy o coś grać, to przecież właśnie z takimi Holandiami? Przecież oni nam zabrali piłkę jak Mati, któremu nikt nie chciał podać na podwórku, więc się wkurzył i poszedł do domu.
Pada też, uwaga, trzymajcie się: “Popełniliśmy jeden błąd, który przesądził o porażce, tak jest w piłce nożnej na najwyższym poziomie”.
Jaki jeden błąd? Naprawdę to jest pana ocena sytuacji?Gdy pod względem organizacji dzieliła nas na oko jakaś epoka?
Może jednak mówiąc o tym “najwyższym poziomie”, selekcjoner mówi o czymś, co zna z opowieści. Mnie się wydaje, że na najwyższym poziomie nie ma taniego wymówkarstwa. Nie ma zadowolenia z bylejakości, w której się takim podejściem okopujemy.
Leszek Milewski