Reklama

Letniowski strzela, asystuje, wylatuje z boiska. Puszcza stawia warunki, ale Arka wygrywa

redakcja

Autor:redakcja

04 września 2020, 20:46 • 4 min czytania 9 komentarzy

Wiadomo, że wyjazdy Puszczy to fenomen na skalę światową, ale po tym, co Arka pokazała w Jastrzębiu, wydawało się, że pierwszoligowy domowy „debiut” gdynian może zmienić się w coś pomiędzy festynem, a turniejem strzeleckim. Otóż tak się nie stało. Puszcza wysłała sygnał: panowie gdynianie, możecie mówić, że macie lepszą ferajnę niż w Ekstraklasie, ale nie będzie lekko, łatwo i przyjemnie. Arka miała w tym meczu ciepło w końcówce, ale finalnie zdobyła trzy punkty. W Jastrzębiu była futbolowa demolka, dzisiaj piłkarskich fajerwerków mniej, ale triumf charakteru.

Letniowski strzela, asystuje, wylatuje z boiska. Puszcza stawia warunki, ale Arka wygrywa

CZARNY CHARAKTER PIERWSZEJ POŁOWY

Od samego początku meczu było widać, że Puszcza nie przyjechała pozbierać na plaży muszelek, a tylko przy okazji zagrać mecz. To nie były może jakieś husarskie szarże, ale początek ewidentnie zaskoczył Arkę. Żadnego kunktatorstwa, chęć trafienia gospodarza. Dopiero po jakimś kwadransie gdynianie zaczęli zyskiwać przewagę w ataku pozycyjnym. Mniej więcej wtedy Młyński powinien załadować gola: kilka metrów, przed nim tylko bramka, obok nikogo. Musiał to trafić, no ale nie trafił – klasyka gatunku.

Ganić go szczególnie nie było jednak sensu, bo Arka głównie atakowała stroną jego i Marciniaka. Jakkolwiek prawa strona czysto personalnie wyglądała słabiej, więc nie dziwiło nas specjalnie, że poza jedną wrzutką na Jankowskiego za wiele się tą stroną nie działo, tak mógł martwić kibiców Arki statyczny środek pola. W konsekwencji ataki gdynian były dość przewidywalne.

Wszystko, co najważniejsze w pierwszej połowie, zdarzyło się tuż przed przerwą. W roli głównej wystąpił kapitan Puszczy, Michał Czarny. Po krótko rozegranym kornerze Puszczy i zgraniu w polu karnym główkował gdzieś z piątki, ale nie trafił. Chwilę potem pod własną bramką zaprezentował wycinkę Dancha, praktycznie nożycami, i nikt nie miał wątpliwości: jedenastka. Inna sprawa, że to zdarzenie miało miejsce po kornerze, do którego na pewno nie musiało dojść. Marciniak przygotowywał wrzutkę pięć minut, wrzucił do nikogo, ale Bartków zamiast poczekać, aż piłka sama wyjdzie, wybił ją za linię. Duże pretensje za stratę gola mogli mieć koledzy właśnie do niego.

Do jedenastki podszedł Letniowski i strzelił na 1:0.

Reklama

PIERWSZA LIGA STYL ŻYCIA

I znowu mogło się wydawać: no dobra, to nie była jakaś rewelacyjna połówka Arki, ale przy 1:0 mają wszystko, by uspokoić, prawda? Otóż nie. Jak tylko zmieniono strony, Puszcza ruszyła do natarcia. Na lewej stronie bawił się Tomalski. Najpierw stworzył sytuację Radionowowi, a potem uznał, że starczy tego zaufania dla kolegów i po prostu huknął w okienko. 1:1.

Letniowski w tym meczu bywał jakiś nieobecny, nie brał udziału w grze, ale nie można mu odmówić, że jak już się włączył – cytując klasyka: jak mu coś przeskoczyło w głowie – to pokazywał jakość. Przy bramce na 2:1 było to widać doskonale. Dostał piłkę, spróbował uderzyć, choć widać było, że musi zostać zablokowany. Zła decyzja, faktycznie zablokowany został, powinna być za to bura. No ale miał możliwość poprawki i z niej skorzystał. Rozegrał dla odmiany kapitalną klepkę z Deją, uciekł obrońcom, a potem zagrał idealne podanie wzdłuż bramki – Jankowskiemu wystarczyło tylko dołożyć nogę. Zagranie miód malina, marzenie każdego napastnika, piłka wychuchana, dopieszczona. Jankes ma tutaj z dziesięć procent udziału przy bramce – ot, mądrze stał.

Ale żeby nie było za nudno, wkrótce Letniowski wyleciał z boiska za ewidentnie spóźnione wejście. Głupie, w strefie, gdzie nie było jakiegoś zagrożenia. Do kompletnego występu brakowało mu jeszcze chyba tylko samobója.

Arka rzecz jasna cofnęła się, a Puszcza cały czas grała bez kompleksów. W końcu przyszły tego efekty. Gdynianie obronili się w jednej z akcji zaczepnych, ale Siemaszko tak wyprowadził kontrę, że aż za chwilę Tomalski dostał ją na skrzydle, dograł do Radionowa i zrobiło się 2:2.

Nudzić się w tym meczu nie można było, bo w tym momencie przyszedł czysto piłkarsko najlepszy moment spotkania. Jak ktoś będzie wycinał skrót, uprasza się o pokazanie całości akcji. Otóż Arka po wznowieniu gry wymieniła – tak na oko – ze trzydzieści podań. Spokojny atak pozycyjny – a grali już w dziesiątkę – rozegranie przez obrońców, ale w końcu piąty bieg, przerzut na lewe skrzydło. Tutaj piłka wciąż idzie jak po sznurku i wszystko kapitalnym uderzeniem kończy Młyński. Można – trzeba – chwalić strzelca za to uderzenie. Ale przypomniał nam się gol na 2:1 – tam też widać było gołym okiem, że piłka Arkowcom nie przeszkadza. Potrafią na szybkim tempie wymienić kilka podań bez przyjęcia w stylu, który na tym poziomie nie zdarza się co mecz. Powtarzalność.

Puszcza do końca szukała bramki, do końca grała ambitnie. Arka raczej wolała dowieźć trzy punkty bez zbędnej szarpaniny. Ale to nie jest tak, że żółta kartka Kajzera za grę na czas mówi wszystko o końcówce, bo Arkowcy też jeszcze ze dwa, trzy razy sensownie zapędzili się pod bramkę gości.

Reklama

Ten mecz to klasyczne: jeden rabin powie tak, drugi powie tak. Z jednej strony bowiem być może po Arce, mającej taką kadrę, podejmującej u siebie Puszczę, jej kibice oczekiwali spokojniejszych okoliczności zwycięstwa. Z drugiej pokazali kilka razy – a już na pewno przy dwóch golach – jak na pierwszą ligę bardzo składny futbol, a pierwszy raz w tym sezonie wpędzeni w poważne kłopoty meczowe wyszli z nich obronną ręką.

ARKA GDYNIA – PUSZCZA NIEPOŁOMICE 3:2 (1:0)

Letniowski 45 (karny), Jankowski 63, Młyński 79 – Tomalski 56, Radionow 77

Fot. NewsPix

Najnowsze

Komentarze

9 komentarzy

Loading...