Ministerstwo Zdrowia właśnie wprowadziło szereg zmian wśród przepisów regulujących strategię państwa w walce z pandemią. O ile wcześniej mieliśmy do czynienia po prostu z luzowaniem obostrzeń, o tyle teraz zmienia się już samo podejście zarówno do koronawirusa, jak i chorób, które tenże może wywołać. Tak jak przewidywali naukowcy – im dłużej wirus jest z nami, tym więcej o nim wiemy. I tak zamiast 14-dniowej kwarantanny na początku epidemii, dziś mamy już kwarantannę 10-dniową. Zmieniły się też zasady zwalniania z izolacji, zmieniła się strategia testowania.
Moim zdaniem nikt nie powinien mieć o to pretensji ani do polityków, ani do naukowców. Jeszcze gdy wirus był w Chinach, a Europa sądziła, że to nie nasz problem, naukowcy podkreślali – najgorszy jest brak wiedzy, jak zawsze w przypadku pandemii. Komu zagraża w największym stopniu? Jak dochodzi do transmisji? Jakie są czynniki ryzyka, które “choroby współistniejące” mogą się okazać śmiertelne? Większość lekarzy, z którymi rozmawiałem osobiście i epidemiologów, których opinię czytałem, była zgodna: na razie wiemy za mało, żeby wypracować od razu optymalne procedury. Optymalne, to znaczy bez przesady w żadną stronę, bez zamykania wszystkich w domach, ale i bez totalnej beztroski.
Cały świat borykał się i boryka z tym problemem nadal, zwłaszcza że wiele prac naukowych to procesy, które po prostu muszą trwać miesiącami, nie da się ich przeprowadzić z dnia na dzień, tak, jak oczekiwaliby tego narzekający na konieczność noszenia maseczek. Swoje strategie i przepisy zmieniały państwa azjatyckie, reguły i prawa korygowała Wielka Brytania czy USA, nie inaczej jest u nas, czego efektem właśnie najnowsza zmiana przepisów, uaktualniająca je o wnioski płynące z najbardziej aktualnych badań nad koronawirusem.
Ten przydługi wstęp ma jeden cel: pokazać, że krajobraz pandemiczny ulega zmianie i co do tego panuje konsensus. Niezależnie od tego, czy obwiniamy o całą pandemię Billa Gatesa, czy ufamy ustaleniom WHO, widać jak na dłoni, że świat nauki i systemu ochrony zdrowia, politycy i eksperci, korygują kurs. Nie jestem od oceniania, czy to dobrze, czy źle, czy powinniśmy już wszyscy razem lecieć na wakacje na Sycylię, czy jednak nadal wskazana jest ostrożność. Zaznaczam po prostu: cały świat zmienia swoje podejście, przepisy, algorytmy postępowania. To fakty, nie można dyskutować z faktami.
Dlatego też dziwi mnie, a trochę też irytuje, że sferą wyjętą spoza tego uaktualniania swoich reguł postępowania pozostaje piłka nożna. Ustaliliśmy precyzyjnie pewne reguły postępowania w kwietniu, walcząc o to, by możliwe było dokończenie sezonu, a co za tym idzie – zgarnięcie pełnej kwoty z tytułu sprzedaży praw telewizyjnych. Wówczas opierały się one o najlepszą dostępną wiedzę naukową, były szeroko konsultowane z Ministerstwem Zdrowia oraz całą załogą ekspertów. Ale właśnie: działo się to w kwietniu. To był okres, gdy chwilowo zamknięto nawet lasy.
Dziś dzieciaki po raz pierwszy zasiadły w szkolnych ławkach.
Jeszcze raz: gdy piłka nożna ustalała reguły postępowania, które niemal w całości obowiązują dzisiaj, nawet nie marzyliśmy o tym, że dzieciaki będą mogły normalnie pójść do szkoły, powszechną radość wzbudziło pozwolenie, by normalnie śmigać z nimi do parków i na boiska. W szkolnictwie, w przemyśle, w sektorze usług, w handlu, we wszystkich gałęziach przez te cztery miesiące strategie zmieniły się niemal o 180 stopni. U nas tymczasem wiele reguł pozostało totalnie niezmienionych.
Środowisko dziennikarskie – co zrozumiałe – najchętniej punktuje absurdy związane z redaktorską obsługą meczu. Dlaczego nie możemy organizować konferencji prasowych, skoro jest jasne, że dzieci trenerów chodzą do szkoły, a po powrocie, przytulone do ojców, opowiadają o swoich wrażeniach? Zresztą, czy naprawdę wierzymy, że szkoleniowcy nie wychodzą po bułki? Że nie spotykają się z dziennikarzami po godzinach? Że nie podają ręki swoim nieprzetestowanym i niewyizolowanym rywalom z niższych lig w Pucharze Polski? Jeśli robimy bańkę, jak NBA w USA, to musimy robić prawdziwą bańkę. Natomiast teraz udajemy, że piłka nożna znajduje się w bańce, ale żyjemy – jako środowisko piłkarskie – zupełnie zwyczajnie.
Wczoraj byłem na zajęciach w jednej z łódzkich akademii, w teorii rodzice nie mają wstępu na obiekt, kluby nie mogą nic zrobić. Nie mogą, choć są świadome, że ci sami rodzice siedzieli razem na trybunach ŁKS-u w meczu ze Śląskiem i zrobią to ponownie podczas spotkania ze Stomilem. Pomiędzy tymi meczami nie mogą się spotkać w akademii. O absurdach z udziałem Jakuba Błaszczykowskiego, który jako współwłaściciel klubu siłą rzeczy nie może być w pełni wyizolowany, pisaliśmy już wcześniej, choćby TUTAJ. Podobnych sytuacji, w których przepisy nie przystają do rzeczywistości, można znaleźć dziesiątki.
Ta, która uwiera mnie, to oczywiście zakaz uczestnictwa kibiców w meczach wyjazdowych. Albo raczej: “zakaz”, bo od pierwszej kolejki sezonu 2020/21, zakaz ten jest zręcznie omijany przez niektóre grupy. Jeśli patrzymy pod kątem epidemicznym – obecna sytuacja jest zdecydowanie gorsza, niż powrót do normalności. Jak wygląda normalność? Ze względów bezpieczeństwa kibiców gości izoluje się od kibiców gospodarzy tak skutecznie, że o żadnej transmisji wirusa nie ma mowy. Od momentu wjazdu do miasta gospodarzy, aż po jego opuszczenie przyjezdni są traktowani jak trędowaci – i działo się tak na długo przed wybuchem epidemii. Jak wygląda obecna rzeczywistość? Kibice gości przyjeżdżają tak, jak przyjeżdżali wcześniej, ale zamiast osobnego wejścia na swój sektor, przeciskają się przez tłum gospodarzy i zasiadają na ich sektorach, czasem w bezpośrednim sąsiedztwie.
Obecny zakaz wyjazdowy, tak banalny do ominięcia, jest pod względami zapobiegania rozprzestrzeniania się epidemii szkodliwy. Dlaczego więc jest utrzymywany? Dlaczego nie wprowadzamy tutaj tych zasad, które latami fantastycznie się sprawdzały, jeśli chodzi o izolację kibiców gości i gospodarzy?
Nie mam niestety złudzeń, że po prostu – tak jest wygodniej. Jeśli chodzi o wyjazdy, najdrobniejszy remont w sektorze gości, najmniejsza wątpliwość ze strony policji, od razu skutkuje zamknięciem “klatki”. A skoro akurat jest całkiem przekonująca przyczyna zamknięcia tych sektorów – czyli pandemia – to czemu nie utrzymać tego zakazu tak długo, jak tylko kibice będą siedzieć cicho, bez większych protestów?
Wiem o serii spotkań środowiska z piłkarskimi decydentami, wiem o planach powrotu fanatyków na wyjazdowy szlak. Wiem też niestety o tym, jak niechętnie się ten temat w ogóle podejmuje, choć przecież to równy absurd, jak zakaz organizowania normalnych konferencji. Dlatego tak jak kibice Legii na swoim transparencie i tak jak kibice wielu innych klubów apeluję: piłka nożna dla kibiców gości.
Nie tylko dlatego, że to ważna część pasji dla mnie i wielu innych kibiców. Dlatego, że tak po prostu będzie bezpieczniej. A epidemia przecież nadal się nie skończyła.