Reklama

Czy Lech ma argumenty za tym, by ten sezon skończyć z czymś w gablocie?

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

30 sierpnia 2020, 13:07 • 6 min czytania 22 komentarzy

Wczoraj przed meczem Legii poszliśmy pod prąd – gdy wszyscy cmokają nad transferami Legii, to opisaliśmy je okiem sceptyka. I dzisiaj spróbujemy zrobić to samo, ale z Lechem Poznań. Gdy wszyscy mówią “eeee, za cienki ten Lech” czy “a daj spokój, Rutki sknery, Żuraw słaby, kadra za wąska”, to spróbujemy znaleźć argumenty na to, że ten sezon może być dla Kolejorza piękny. Czy się uda?

Czy Lech ma argumenty za tym, by ten sezon skończyć z czymś w gablocie?

Styl zawsze się obroni

Tyle razy załamywaliśmy ręce nad tym, że w Ekstraklasy uprawia się jakąś XIX-wieczną odmianę futbolu. Że gdyby tak założyć piłkarzom w meczu polskiej ligi jednolite szare koszulki, to nie bylibyśmy w stanie odróżnić gry jednych od drugich. Po boisku biegało jedenastu chłopa z jednej strony, z drugiej też jedenastu i tak sobie kopali piłeczkę. Raz ktoś kogoś trafił w łeb dośrodkowaniem, później jakaś konterka, stały fragment. I tak to się kulało. Później przyjeżdżała Dunajska Streda i jej dyrektor otwarcie przyznawał, że Polacy uskuteczniają archaiczny futbol.

I nagle mamy tego Lecha, który wychodzi do rywala wysokim pressingiem, w środku pola ma samych piłkarzy ponadprzeciętnych technicznie, właściwie każdy pomocnik lubi dryblować, boczni obrońcy grają bardzo ofensywnie. Nawet bramkarz ma dobrze grać nogami, bo to wpasowuje się w ogólny obraz konstruowania akcji. Czasami ktoś coś zawali, czasem mecz nie wyjdzie Kolejorzowi. Ale myśl jest prosta – do przodu, my dominujemy, posiadamy piłkę dla atakowania, a nie dla samego posiadania piłki.

Cały świat idzie w tym kierunku uprawiania piłki nożnej. W finale Ligi Mistrzów zagrały drużyny, które pressowały najwyżej. Mistrzami Anglii, Francji oraz Niemiec zostały zespoły z niemieckimi trenerami. A właśnie pressingowi, aktywnej obronie oraz niemieckiej szkole trenerskiej hołduje Dariusz Żuraw. Lech mówi “chcemy grać najpiękniejszą piłkę w Polsce” i może w tym jest metoda? Nie napinać się na wynik, tylko powiedzieć – chcemy grać tak dobrze, że trofea będą oczywistością? Bo w teorii styl powinien się obronić. Zwycięstwa bez stylu też przychodzą, ale to często jest ślizganie się z meczu na mecz.

Młodzież okrzepła i jest jej cały zastęp

Mów się, że dzieciakami nic nie można wygrać. Lech też się o tym przekonał np. w zeszłym sezonie, gdy na domowy mecz z Zagłębiem Lubin przesadził z liczbą wychowanków w wyjściowym składzie. Wtedy lubinianie gładko wypunktowali niedoświadczonych lechitów. Szkopuł tkwi w tym, by pozwolić młodym popełnić błędy, zainwestować w nich czasem i wynikiem, wreszcie obudować klasowymi – jak na polskie warunki – piłkarzami.

Reklama

No i poskaczmy sobie po formacjach Lecha. Obrona? Młodzi Gumny i Puchacz coś już w piłce zdążyli przegrać, grali nawet na dużych turniejach młodzieżowych. Obok nich hasa sobie Lubomir Satka, na treningach podpowiada już Alan Czerwiński – na swoich pozycjach to ścisła czołówka Ekstraklasy. Przechodzimy do pomocy. Jóźwiak to właściwie doświadczony ligowiec z ponad setką meczów na karku. Kamiński i Moder mają już debiutancki sezon za sobą (Moder ogrywał się już w I lidze w Opolu). No i oni nie są pozostawieni sami sobie – Ramirez i Tiba nie dość, że grać w piłkę potrafią, to jeszcze ciągle coś podpowiadają młodszym kolegom. No i atak. “Jedynką” jest gość, który nie tak dawno strzelał gole w Bundeslidze, a na zmiany wchodzi kolejna perełka z akademii. Ishak bierze na siebie odpowiedzialność za bramki, Szymczak ma swobodę w rozwoju.

Indywidualności z jakością

Zasadniczo przepis na sukces w Ekstraklasie jest dość prosty. Musisz mieć dobrych piłkarzy. Może brzmi to banalnie, ale jeśli na pięciu-sześciu pozycjach masz kozaków, którzy wyrastają ponad poziom ligi, to z automatu zostajesz głównym kandydatem do mistrzostwa. Nawet jak ta reszta nie domaga, jak luki łatasz średniakami, to generalnie ta piątka-szóstka gości powinna doprowadzić cię przynajmniej do podium.

Czy Lech ma w tym sezonie chociaż pięciu gości, którzy na swojej pozycji są najlepsi (albo prawie najlepsi) w lidze? No wydaje się, że tak. Lubomir Satka już w zeszłym sezonie imponował. Pedro Tiba w zeszłym roku ścigał się właściwie tylko z Domagojem Antoliciem o to, kto jest najlepszym środkowym pomocnikiem ligi. Dani Ramirez? Cóż, na pewno czołowa trójka ligowym “dyszek”, ale wolelibyśmy mieć w składzie jego niż Filipa Starzyńskiego, który ma swoje ograniczenia. To już jest trzech. Do tego Alan Czerwiński – drugi najlepszy prawy obrońca poprzedniego sezonu obok Marko Vesovicia. Kamil Jóźwiak, najproduktywniejszy w klasyfikacji kanadyjskiej młodzieżowiec poprzedniego sezonu. Z tego Mikaela Ishaka też raczej będą ludzie – nie wiemy czy to wystarczy do nagrody dla napastnika sezonu, ale chłop za darmo w Bundeslidze nie grał (cztery gole, cztery asysty dwa sezony temu).

Satka, Tiba, Ramirez, Czerwiński, Jóźwiak, Ishak. Jeśli nasza teoria o pięciu-sześciu kozakach ciągnących cię do trofeum trzyma się kupy, to tych pięciu-sześciu gości w Lechu dzisiaj jesteśmy w stanie znaleźć.

Ishak uzupełni lukę po Gytkjaerze i może da coś więcej

Christian Gytkjaer był zajebistym napastnikiem na warunki ekstraklasowe. Może i trafił do Serie B po odejściu z Poznania, ale sami wiemy, gdzie jest nasza liga, więc jakoś nas to nie szokuje. Duńczyk został królem strzelców poprzedniego sezonu, w dwóch poprzednich zawsze gromadził dwucyfrową liczbę bramek. Algorytmy “expected goals” wykazywały, że w Lechu strzelał więcej niż koledzy tworzyli mu okazji. Może nie był znakomitym dryblerem, może i inni grali lepiej tyłem do bramki, ale Gytkjaer był do bólu skuteczny.

Ale era Gytkjaera się skończyła. A Lech sięgnął po Mikaela Ishaka.

Reklama

I gość od początku sezonu pokazuje, że ma smykałkę do strzelania goli. W Lubinie zmarnował setkę, ale zaraz walnął sztukę. W europejskich pucharach dorzucił dwa gole. I zasadniczo widać gołym okiem, że facet wie o co chodzi w piłce. Czuje przestrzeń, dobrze rusza na wolne pole, kawał byka z niego, więc w walce o piłkę też nie stoi na straconej pozycji. Nie zakładamy mu jeszcze korony króla strzelców, ale wydaje się, że spokojnie te piętnaście goli powinien sieknąć.

Do tego ostatnio dość trafnym spostrzeżeniem podzielił się z nami ex-lechita Ryszard Rybak. – Gytkjaer to był kawał napastnika. Ale tylko wtedy, gdy strzelał gola w meczu. Bo poza strzelaniem, co jest oczywiście kluczowe dla napastników, nie uczestniczył w grze. Czasami miałem wrażenie, że gdy Gytkjaer nie zdobędzie bramki, to cały mecz gramy w dziesięciu – mówił. No i chyba coś w tym było. Natomiast Ishak to jest snajper pracujący dla drużyny. W Norymberdze bywało, że jako napastnik biegał najwięcej kilometrów w całym zespole. Przeważnie był w ścisłej czołówce piłkarzy, którzy stoczyli na boisku najwięcej kilometrów. W Lechu nie będzie zatem napastnikiem stacjonarnym, który przez 90 minut czeka na podania. Nawet jeśli strzeli kilka sztuk mniej od Gytkjaera, to może swoją pracą da Kolejorzowi jeszcze więcej niż Duńczyk?

Wątpliwości? Jasne, że są

Oczywiście nie moglibyśmy skończyć takich rozważań puentą, że przecież mamy do czynienia z Lechem Poznań, więc wszystko może się w tym planie zepsuć. Dominujący styl może (jak w Lubinie tydzień temu) być nieskuteczny. Kozacy na swoich pozycjach nie wystarczą, bo kadra będzie za wąska. Młodzi zaraz wyfruną, a za zarobiony hajs nie uda się przeprowadzić jakościowych transferów. A Ishak będzie więcej walczył, ale zdecydowanie mniej strzelał.

Niemniej Kolejorz zaczyna ten sezon z argumentami. Kibice mają na czym oprzeć swoją wiarę. Ale mają też tyle złych doświadczeń i wątpliwości, że wciąż chyba nie do końca wierzą, że naprawdę lechitów stać na piękną puentę tego sezonu.

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

22 komentarzy

Loading...