Bartosz Kieliba przyznawał w ostatnim odcinku Weszłopolskich, że on i jego koledzy są wkurzeni porażką z Lechią Gdańsk. Nie ma się co dziwić: po pierwsze ekipa Stokowca była wówczas spokojnie do walnięcia i Warta mogła zacząć sezon od trzech punktów. Po drugie beniaminek musi sobie zdawać sprawę z tego, że punkty w Ekstraklasie nie rosną jednak na drzewie i jeśli poznaniacy chcą się utrzymać, muszą regularnie ciułać łupy, robić nawet remisy tam, gdzie się da. I patrząc optymistycznie – po dwóch meczach Warta mogła mieć cztery oczka. A ma zero.
Dzisiaj plan drużyna Piotra Tworka miała prosty. Przede wszystkim wywieźć remis, w następnej kolejności pomyśleć o remisie, dalej o podziale punktów, a dopiero na końcu o jednym oczku. Nie mówcie, że tak to nie wyglądało, bo przecież Warta wpadała na połowę Zagłębia rzadziej niż najgorszy zięć do najbardziej nielubianej teściowej. Prosta statystyka – goście nie oddali w tym meczu żadnego celnego strzału, a tylko trzy razy próbowali uderzać w ogóle. Ten prostokąt naprawdę nie jest taki mały i gdyby Warta była nastawiona odważniej, pewnie Hładun musiałby coś odbić, a przynajmniej złapać.
No, ale Warta chciała punktu, a jak to często bywa w futbolu – jeśli grasz na 0:0, zapewne przegrasz 0:1.
W końcu gdzieś popełnisz błąd, nie przesuniesz, nie zaasekurujesz i wpadnie. Tak też się stało. Ciekawą piłkę w pole karne posłał Chodyna, nikt nie skupił się na kryciu Bohara, Słoweniec dostawił głowę i klops – patrząc z perspektywy Warty. Można się zastanawiać, czy więcej w tej sytuacji nie powinien zrobić Lis, bo właściwie nie zareagował, a futbolówka leciała blisko światła bramki, ale chyba bez przesady. Strzał był dość szybki, Bohar uderzał zza zasłony, całkiem sprytnie. Nie ma się co chłopaka czepiać.
Tym bardziej że swoje w tym meczu obronił – sparował nieprzyjemne uderzenia Baszkirowa nad poprzeczkę, nie dał się zaskoczyć Żivcowi zza pola karnego czy wyłapał dobitkę Jończego. Owszem, w tej ostatniej sytuacji sam napytał sobie biedy, kiedy najpierw niezbyt pewnie odbijał pierwsze wstrzelenie, ale jednak był na posterunku i Warta mogła na niego liczyć.
Między innymi dlatego Zagłębie tak długo męczyło się ze strzeleniem bramki, ale nie ukrywajmy: momentami Miedziowi sami robili sobie pod górkę. Świetną sytuację w pierwszej połowie miał Żivec, który wyszedł sam na sam po podaniu Starzyńskiego, ale trafił w poprzeczkę. Z kolei sam Filip mógł strzelić bramkę po przerwie, ale w dogodnym momencie trafił w Kielibę, a kiedy indziej nie wykorzystał rzutu wolnego z sympatycznej, kilkunastumetrowej odległości, oddając słaby strzał nad bramką.
Natomiast fajne było w Zagłębiu to, że ciągle chciało, nie poddawało się, nie odpuściło i walczyło o trzy punkty.
Sami wiecie, jacy Miedziowi są. Jeśli jeden mecz wygrają, w drugim można zakładać, że będzie gorzej, bo ta drużyna od pierwszego rozbioru ma problemy z tym, żeby utrzymać ciąg niezłych wyników. Teraz to się udało, ograła dwa zespoły z Poznania i po dwóch kolejkach ma sześć punktów. To oczywiście za wcześnie, żeby cokolwiek wróżyć, tym bardziej że oba mecze były w Lubinie, ale Zagłębie weszło w sezon bardzo porządnie.
Warta? Musi się otrząsnąć i zapomnieć o pierwszej lidze. Ekstraklasa jest, jaka jest, ale o punkty tutaj trudniej. Spada co prawda jedna drużyna, ale w końcu te oczka trzeba zdobywać – nikt za ładne oczy ich w umownej elicie nie zostawi.
Fot. FotoPyk