W teorii wszystko wygląda dość prosto. Sprzedajesz dość młodego zawodnika za ogromną w polskich warunkach kwotę. Zagraniczne kluby skupują przede wszystkim potencjał, nie gotowe produkty, a więc z punktu widzenia jakości zespołu – masz pewne ułatwienia. Odchodzi zawodnik nieopierzony, za to drogi. Można w zamian kupić nieco starszego i tańszego, choć bardziej przydatnego “tu i teraz”. Co może się nie udać?
Jak pokazuje historia – nie udać może się wszystko.
Bartosz Białek nie jest pierwszym młodym polskim snajperem, który opuszcza klub Ekstraklasy za okrągłą sumkę. 5 milionów euro, które Zagłębie Lubin otrzyma za jego transfer do Wolfsburga to właściwie niemal cały budżet klubów z nizin ligi. Nawet jeśli odliczymy część tej kwoty na podatki i “różne takie działania”, w teorii zostaje sporo na efektowne ruchy do klubu i przede wszystkim: sprowadzenie godnego następcy. Zagłębie Lubin w tej roli obsadziło Samuela Mraza, do którego przejdziemy za moment. Najpierw sprawdźmy, jak kończyły się dotychczasowe próby załatania dziury po wyrwanym napastniku.
KRZYSZTOF PIĄTEK (FILIP PISZCZEK, GERARD OLIVA, AIRAM CABRERA)
Okej, okej, trochę przesadziliśmy z tymi Piszczkiem i Olivą, ale to najprawdziwsza prawda. Wpiszcie sobie w wyszukiwarkę Google “następca Piątka w Cracovii”, pierwsze dwa artykuły to właśnie entuzjastyczne opisy transferów Filipa Piszczka oraz Gerarda Olivy. Już sam fakt wymieniania tych nazwisk obok Piątka pokazuje, jak trudnym zadaniem jest momentalne wytypowanie następcy młodej strzelby. Ale wbrew pozorom – Cracovia z klubów, które zmierzyły się z tym problemem i tak poradziła sobie chyba najlepiej.
Najpierw spójrzmy na samego Piątka. Odchodząc z Cracovii, obecny snajper Herthy Berlin świętował 23. urodziny. Genua wstępnie dawała za niego 4 miliony euro, ale transfer był też obwarowany bonusami, które przyniosły Pasom kolejne zielone banknoty. Skupmy się jednak na samym procesie łatania wyrwy, powstałej po wyjeździe Piątka. Napastnik Cracovii w sezonie 2017/18 strzelił 21 goli, do których dorzucił 4 asysty – wszystko na przestrzeni 36 spotkań. I tu zaskoczenie – samej Cracovii te taśmowo zdobywane bramki niewiele dały. Pasy zajęły 10. miejsce po 30. kolejce, co oznaczało, że ostatnie siedem spotkań zagrają w grupie spadkowej. To właśnie po podziale punktów Piątek sieknął zresztą sześć goli, które pozwolił Cracovii na zajęcie 9. miejsca na koniec sezonu.
Trochę bidnie!
Może dlatego też Cracovia dość nieźle poradziła sobie z załataniem dziury po Piątku. Jak zainwestowała te grube miliony od Włochów? Cóż… 60 tysięcy euro za Filipa Piszczka i Gerard Oliva za friko, jak podaje Transfemarkt? Nie brzmi to jakoś wykwintnie, ale pamiętajmy – to był początek okienka transferowego. Gdy okazało się, że Oliva bardzo szybko doznał poważnej kontuzji, a Piszczek potrzebuje jeszcze trochę czasu, zanim stanie się najlepszym Piszczkiem w polskiej piłce, klub zaczął pracować nad planem B. Z rezerw wyciągnięto Szczepaniaka. Na szpicy wystąpił Budziński.
A ostatniego dnia okienka transferowego, wypożyczono Airama Cabrerę, znanego z występów w Koronie Kielce. I to był strzał w dziesiątkę. Hiszpan strzelił 14 goli i dołożył do tego 2 asysty, ale najwięcej dawał jako mózg całej ofensywy krakowskiego zespołu. Jego wpływu na grę Pasów nie dało się przecenić, a kunszt przekładał się na postawę całego zespołu. Efekt? Czwarte miejsce po 30. kolejce, czwarte na koniec sezonu. Awans do europejskich pucharów i piękny happy end. Piątek zrobił we Włoszech absolutną furorę, Cracovia porządnie zarobiła, a i tak zdołała ściągnąć następcę gwarantującego utrzymanie jakości w drużynie, a nawet poprawę jej wyników.
Scenariusz niemal wymarzony. Może poza tym, że potem Cabrera wrócił do Hiszpanii.
ADAM BUKSA (MICHALIS MANIAS, PAWEŁ CIBICKI)
Macie nas. Znów nie mogliśmy się oprzeć, by do tego właściwego następcy Adama Buksy, czyli Pawła Cibickiego, nie dopisać jeszcze naszego kochanego greckiego ananasa, Michalisa Maniasa. Jak to właściwie przebiegało? Cóż, nie można Pogoni Szczecin nie pochwalić za próbę wykonania ruchu wyprzedzającego. Manias istotnie trafił do klubu zanim Buksa z niego odszedł i między słowami wspominano, że to może umożliwić płynniejszą zmianę warty, gdy młody napastnik już opuści Szczecin. Zresztą, i Dariusz Adamczuk, i Jarosław Mroczek przyznawali, że Buksa mógł odejść już latem, a klub musiał być na to gotowy. Manias miał więc w najgorszym razie wejść w buty Buksy już jesienią sezonu 2019/20, w najlepszym: przygotowywać się przez pół roku, by Buksę zastąpić w styczniu.
Jak pamiętamy, Manias okazał się wyjątkowym kasztanem, więc władze Pogoni Szczecin po opędzlowaniu Buksy zwróciły się do Pawła Cibickiego. Na papierze wydawało się, że to dokładnie taki ruch, jaki opisywaliśmy w leadzie.
Odchodził 23-letni Buksa, zapewniając klubowi wpływ w wysokości ponad 4 baniek euro. W zamian Pogoń pozwoliła sobie na trzy mniejsze transfery oraz wycelowanie pół miliona na Szweda polskiego pochodzenia – trzy lata starszego, osiem razy tańszego. Nadzieje, że uda się to wszystko dopiąć w miarę bezboleśnie były spore. Buksa w sezonie 2018/19 grał w kratkę, strzelił 11 goli, ale stracił pół jesieni i cały finisz sezonu. Jesienią strzelił 7 goli w 18 meczach, co nie było szczególnie wysoko zawieszoną poprzeczką. Z drugiej strony – Pogoń kręciła się w okolicach pierwszego miejsca w tabeli, momentami zasiadając w fotelu lidera na dłużej. 3 gole i 2 asysty Buksa załadował w dwumeczu z Legią Warszawa, co miało swoją wymowę i wartość.
A Cibicki?
No z Cracovią w 1. kolejce obecnego sezonu na szpicy wyszedł Adam Frączczak. O ile szwedzki następca Buksy przed pandemią zdołał wcisnąć 3 gole, o tyle po przerwie i on, i Pogoń grali bardzo słabo. Portowcy zajęli rozczarowujące szóste miejsce, a Cibiciki swojego dorobku już nie powiększył. Kosta Runjaić zresztą najlepiej zrecenzował jego umiejętności, dając kilkakrotnie przywilej gry od pierwszej minuty wspomnianemu Maniasowi. Przegrać rywalizację o miejsce na boisku z Maniasem – to nie jest coś, czego oczekiwalibyśmy od człowieka zapowiadanego jako następca Buksy.
Pogoń tak naprawdę dziurę po polskim snajperze ma do teraz. I nic nie wskazuje na to, by udało się ją bezboleśnie załatać.
PATRYK KLIMALA (JAKOV PULJIĆ)
Patryk Klimala z grona omawianych Polaków dał swojemu klubowi najmniej. Jeszcze w sezonie 2018/19 grał bardzo krótkie epizody, strzelił jedną bramkę i tak naprawdę niczym szczególnym w Białymstoku się nie wyróżniał. Eksplodował dopiero jesienią sezonu 2019/20 i zanim ktokolwiek zdążył wypowiedzieć jego imię, zawinął się za cztery miliony euro do Celtiku Glasgow. Dobrą miał tak naprawdę tylko tę prawdziwą jesień, od połowy września do końca listopada, gdy w 8 tygodni strzelił 6 ze swoich 7 bramek w tamtej rundzie. Tyle wystarczyło, by na urodzonym w 1998 roku zawodniku dobrze zarobić, ale tyle też wystarczyło, by drużyna Jagi stała się od Klimali w pewien sposób zależna.
Młody napastnik wykręcił u nas średnią not 5,29, a sami wiecie, że nie należymy do najłaskawszych recenzentów. Jego wielką zasługą były nie tylko gole czy asysty (trzy), ale też miejsce, jakie robiło się za jego plecami, zwłaszcza w tym okresie, gdy wysoką formę złapał Jesus Imaz. To wszystko się zazębiało, a gdy dochodziły jeszcze choćby przebłyski Pospisila – Jaga po prostu wyglądała na mocny zespół.
Zimą Klimala odszedł i dość szybko na jego miejsce znaleziono Jakova Puljicia, Chorwata, który w sezonie 2018/19 nastukał 16 goli w barwach Rijeki.
Na papierze nie wyglądało to źle, zwłaszcza, że przecież równolegle do zawodnika miał się uśmiechać również Lech Poznań. Tu jednak pojawiały się pewne znaki zapytania. Po pierwsze – opinie chorwackich dziennikarzy, które nie należały do pochlebnych. Po drugie – skoro Lech brał Puljicia pod uwagę jako plan awaryjny, gdyby wysypał się transfer Ramireza (ofensywnego pomocnika), to dlaczego Jaga miałaby go traktować jako następcę Klimali (napastnika)?
Nie chcemy Puljicia skreślać, nie chcemy go krytykować, ale te pięć bramek wiosną to wynik zdecydowanie ponad stan jego gry. A już mecze z Piastem czy Lechem zapamiętamy jako fatalne – choć przyznajemy, nie tylko w wykonaniu Chorwata, ale całej Jagi. Z drugiej strony – widać było progres w jego grze, po fatalnym początku, na finiszu sezonu parę razy błysnął. Ale czy Zagłębie mogłoby na niego spojrzeć i powiedzieć: oby Białka udało nam się zastąpić tak, jak Jadze udało się zastąpić Klimalę?
No raczej nie.
JAROSŁAW NIEZGODA (TOMAS PEKHART, MACIEJ ROSOŁEK, JOSE KANTE, PETAR SKULETIĆ, JAKUB ŚWIERCZOK, ETC.)
Tak, wiemy, to nie do końca młody napastnik. Ale mimo wszystko – kolejny dowód na to, jak trudne jest zastąpienie rodzimego snajpera, zwłaszcza, jeśli trzeba to robić w dość nietypowym momencie na rynku transferowym. Legia po sprzedaży Niezgody była łączona z nazwiskami chyba ośmiu różnych napastników. Znajdowali się tam najróżniejsi Hiszpanie, znajdował się tam Jakub Świerczok czy wymieniony Petar Skuletić. Ale już pal licho tych “niedoszłych” następców. W samej Legii też walka o schedę po Niezgodzie była wyjątkowo zacięta.
Czy ktoś ją wygrał na tyle przekonująco, by w jakiś sposób pocieszyć Zagłębie? Nie. Pekhart to jednak napastnik zdecydowanie mniej skuteczny i bardziej jednowymiarowy niż Niezgoda. Rosołek jeszcze nie doskoczył do tego poziomu. Tak naprawę najbliżej był Jose Kante, który zresztą bardzo godnie wypadł w liczbach, zdobywając zaledwie cztery gole mniej niż Niezgoda. Natomiast o jakości zawodników, którzy mieli wejść w buty Niezgody wiosną świadczy fakt, że latem zainwestowano w Rafaela Lopesa z Cracovii.
***
Co to wszystko oznacza dla Zagłębia Lubin? Na pewno przypadki Cibickiego czy Pekharta potwierdzają, że pieniądze to nie wszystko. Nie wystarczy otworzyć portfela bezzwłocznie po zainkasowaniu sumki za sprzedaż swojego talenciaka. Ba, ryzyko niewypału jest spore, tak naprawdę do tej pory najlepiej poradziła sobie Cracovia i to też po początkowych niepowodzeniach.
Z drugiej strony jednak – Mraz na papierze wygląda w miarę przyzwoicie. Cały czas w klubie jest Sirk. A przede wszystkim – Zagłębie nadal ma szansę na wykonanie najlepszej z możliwych transakcji. Za jednego młodego napastnika może przecież wskoczyć drugi młody napastnik. Sprzedanego Białka może zastąpić już obecny w klubie Szysz. Starszy, ale przez to bardziej doświadczony. Już nauczony pokory, ale i z paroma golami na koncie. W wieku, w którym Klimala czy Niezgoda dopiero zaczynali pracować na swój duży zagraniczny transfer.
Sprzedać młodego polskiego napastnika, potem wylansować i sprzedać kolejnego młodego polskiego napastnika. Dopingujemy, trzymamy kciuki. Zwłaszcza, że widać jak na dłoni – to nie jest prosta sztuka, nawet, gdy w kieszeni brzdękają monety z transakcji.
Fot.FotoPyK