Reklama

Sebastian Radzio: Szanować każdy dzień, kiedy człowiek czuje się dobrze

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

25 sierpnia 2020, 12:53 • 11 min czytania 1 komentarz

Sebastian Radzio wszedł w sezon razem z drzwiami, strzelając dwanaście bramek w pięciu meczach czwartej ligi. Bywa na tym poziomie? Ano bywa. Ale haczyk jest taki, że 29-letni były widzewiak choruje od wielu lat na boreliozę.

Sebastian Radzio: Szanować każdy dzień, kiedy człowiek czuje się dobrze

Nam opowiada o codziennym zmaganiu się z tą chorobą, jak jego zdaniem chorzy są zostawieni sami sobie, ale także o tym jak piłka daje mu odskocznię. Zapraszamy i pozdrawiamy Żelka Żyżyńskiego, bo to jego wpis zainspirował nas do rozmowy.

***

Co mówią lekarze, gdy mówisz im, że grasz w piłkę?

Generalnie nie jestem pod opieką lekarzy. Borelioza to ciężki temat. W Polsce uważa się, że wystarczą trzy-cztery tygodnie antybiotyku i jesteś zdrowy. Z tym, że to nie jest prawda. Przecież jestem tego chodzącym przykładem, a takich jak ja jest mnóstwo. Obecnie jestem pod opieką fitoterapeuty – osoby, która zajmuje się leczeniem naturalnym, ziołolecznictwem. Nie ukrywam, po leczeniu ziołami czuję się lepiej.

Jak choroba mnie dopadła, byłem chodzącym wrakiem człowieka. Teraz jestem w stanie funkcjonować, pracować, grać na poziomie czwartej ligi. Choć na pewno większość z moimi objawami dałaby sobie spokój z piłką. Nie było lekko na początku na przykład z bieganiem. Czasami jest super, ale ze ścięgnami do tej pory mam problem. Ale jakoś daję radę. Nie tylko ja. Znam parę osób, które borykają się z bioreliozą i grają w piłkę. W IV lidze w Stali Głowno jest Eryk Lebioda, który grał ze mną w Widzewie.

Reklama
Rozwiniesz ten temat ziołolecznictwa? Brzmi to trochę jak ze „Znachora”.

Wiem, że jedni uważają, że tylko lekarstwa w aptece mogą pomóc. Niestety, ja byłem zmuszony do takiego kroku. Antybiotykoterapia zadziałała, zmniejszyła stany zapalne, ale działała doraźnie. Jak tylko antybiotyki odstawiłem, wiele objawów zaczęło wracać. Antybiotyki są celowane tylko na bakterie, a zioła działają bardziej globalnie. To jest tak, że ludzie z tą przypadłością szukają złotego środka. Ja też dużo czytałem na ten temat. Dotarłem do najlepszego człowieka w Polsce jeśli chodzi o ten temat, jestem jego pacjentem, przyjmuję tylko zioła na ten moment i wszystko jest OK. Może nie super, ale mogę funkcjonować.

To co nie jest super?

Nie wszystkie objawy udało się wyeliminować. Ciężko jest stwierdzić pewne sprawy, nie ma takich badań. Ta choroba nie jest jeszcze na sto procent rozpoznana. Jednemu antybiotyki pomogą, innemu nie. Ludzie z tą przypadłością tak naprawdę są pozostawieni sami sobie.

Z tego jak się czuję obecnie: pozostały mi choćby wędrujące bóle. Jednego dnia może mnie boleć piszczel, drugiego kostka, kolano, plecy. Tak to wygląda. I ciężko stwierdzić dlaczego tak jest. Można przypuszczać, że to jakaś reakcja układu odpornościowego, który jest nadreaktywny.

Powiedziałeś, że wcześniej czułeś się jak wrak człowieka. Mocne słowa.

Przede wszystkim dochodził fakt, że nie wiedziałem co mi jest. To ta niepewność diagnozy. Miałem objawy z różnych układów, różnych narządów. Problemy ze ścięgnami, kolanami, utrudniały mi chodzenie. Miałem duże bóle i pieczenie całego ciała. Szereg objawów neurologicznych, które były wyjątkowo ciężkie do zniesienia dla osoby, która uprawia sport.

Do tego psychika siadała. Człowiek nie wie co się z nim dzieje. Nakręca się spirala: funkcjonowanie całego organizmu zależy też od psychiki, a gdy ta siada, objawy się nasilają. Najważniejsze, że po pół roku udało się postawić diagnozę i miałem chociaż ten spokój, że wiedziałem co mi jest.

Mówi się, że każdy ma w życiu swój Wielki Piątek. Pamiętasz taki moment w trakcie tamtego najtrudniejszego półrocza, kiedy miałeś wszystkiego dość?

Takie dni często się wtedy pojawiały. Całe te pół roku, kiedy się diagnozowałem, było bardzo ciężkie. Zdarzały się dni wyjątkowego nasilenia objawów. Albo też uderzenie innego rodzaju. Bo czułem się lepiej. Myślałem: o, idzie to w dobrym kierunku. Zaraz się będę super czuł. A za chwilę bum, pogorszenie.

Reklama
Pytałeś wtedy: dlaczego mnie to spotkało? Młody chłopak, sportowiec, przed chwilą wyczynowo uprawiałeś sport, a teraz problemy tej rangi.

Na pewno takie pytania były, ale musiałem zmienić myślenie. Co ci da denerwowanie się o coś, na co nie masz wpływu. Koncentrowałem się więc na swoim stanie zdrowia. Najważniejsze to otoczyć się dobrymi ludźmi, którzy też mają doświadczenie i pojęcie o tej chorobie. Ja miałem to szczęście, poznałem osoby, które z tym walczyły i dały mi dużo cennych wskazówek, rad.

Każdego dnia muszę walczyć. Leczenie, suplementacja – cały czas muszę się pilnować i nie wiem, być może będzie tak do końca życia. Jestem dziś już na to przygotowany. Nauczyłem się z tym żyć. To też samo z siebie przyszło, że się przyzwyczaiłem. OK, jednego dnia poboli, drugiego jest inny objaw. Nie oznacza to jednak, że się zgadzam na chorobę.

Czy czegoś życie z chorobą cię nauczyło tak życiowo?

Ostatnio się nad tym zastanawiałem i doszedłem do wniosku, że nie ma co w życiu nie wiadomo jak planować, żyć przyszłością. Oczywiście są cele długofalowe – takie mam, głównie związane z trenerką, w której się widzę. Ale trzeba do każdego dnia podchodzić, że tak powiem, osobno. Przeżyć każdy dzień na sto procent. To jest w moim przypadku najważniejsze. Szanować każdy dzień, kiedy człowiek czuje się dobrze.

Choroba zabrała ci wiele, również w sensie materialnym. Leczenie pochłonęło oszczędności. Czytałem, że jedna kuracja w Niemczech, o której mówiłeś, to 20 tysięcy euro.

Zbiórka pieniędzy, która była w moim imieniu – nie udało się zebrać wymaganej kwoty, ale dzięki fundacji działającej przy akademii Wigry Suwałki mogłem z tych środków korzystać na bieżące terapie. Zastosowałem choćby terapie witaminowe czy hipetermię. Dużo jest terapii, które mi pomogły, ale które działały doraźnie.

W takich chorobach najważniejsza jest systematyczność pracy nad sobą, suplementacja, odżywianie, każdy szczegół w zasadzie. Jeśli chodzi o oszczędności, to wiadomo – jak grasz w piłkę, liczysz, że coś odłożysz. To pochłonęło nie tylko moje oszczędności, ale też rodzice bardzo mi pomagali w tamtym okresie,czy to przy diagnostyce, czy antybiotykoterapii, suplementacje.

Leczenie nie jest refundowane. Lekarze mają wytyczne, że dają antybiotyki, mija kilka tygodni i już musisz wyzdrowieć. Wszystko trzeba de facto robić na własną rękę prywatnie, taka jest po prostu prawda. Trzeba szukać rozwiązań odpowiednich dla siebie. Próbować tego, tamtego.

Pomagacie sobie w jakiś sposób tworząc społeczność, wymieniając opinie, porady?

Tak, jest fundacja „Akademia Boreliozy”, a także grupa na Facebooku, do której też należę. Bardzo pomógł mi Michał Szebestik z wspomnianej akademii, który też był sportowcem – bokserem. Nie ukrywam, ja wiem, że mimo wszystko nie mam tak ciężko. Niektórzy przez boreliozę mają problemy z chodzeniem. Albo rzuci się to na układ neurologiczny i są problemy z mówieniem.

Załóżmy, że czyta nas ktoś z tą przypadłością: co byś chciał mu powiedzieć?

Nie ukrywam, dużo miałem takich zapytań po wywiadach, próśb o porady. Mogę się tylko podzielić tym, co sam przeszedłem, ale głęboko się zastanawiając nad tym wiem, że to jest choroba, gdzie niestety każdy musi finalnie przejść sam tę drogę. Przy boreliozie każdy przypadek jest osobny. Ważne są predyspozycje genetyczne. Przy chorobie kleszczowej borelioza nie jest jedyną bakterią, tam jest wiele więcej patogenów przekazanych. Mogą być podobne objawy, ale to jest bardzo duża złożoność sprawy. Nie ma natomiast holistycznego podejścia indywidualnego, dlatego najważniejszy jest obraz kliniczny. Dostanie się do osoby, która zna się na objawach wszystkich chorób odkleszczowych.

Czytałem, że leczyłeś się też specjalnymi prądami. Pomogło?

Nie. Też tylko jakoś doraźnie. Na początku OK, potem wszystko wracało. Może to był tylko efekt placebo. Równolegle wtedy brałem dożylne wlewy witaminowe, plus takie oczyszczające, więc może to bardziej o to chodziło. Dlatego mówię o tym poszukiwaniu metody.

Sebastian, strzeliłeś dwanaście bramek w pięciu meczach dla czwartoligowej Andrespolii Wiśniowa Góra. Czy dla ciebie samego zaskoczeniem jest, że tak wszedłeś w sezon?

Nie jestem zaskoczony. Byłem przekonany, że będę strzelał. Było troszkę czasu po tej pandemii, mogłem więcej poświęcić treningom. Zmieniłem też sposób grania – wcześniej wracałem po piłkę, chciałem pomóc rozgrywać, teraz oddałem ten ciężar młodym chłopakom…

A sam polujesz na gole.

Skupiam uwagę obrońców, szukam prostopadłych piłek. Te siły zaoszczędzone przekładam na bramki. Wcześniej szarpałem się z zawodnikami w środku, chciałem rozgrywać, a potem czasem… brakowało kogoś w polu karnym, bo stamtąd wyszedłem. Teraz drużyna dużo mi pomaga, dostaję fajne dośrodkowania, w pomocy gra fajny chłopak, Kacper Kosior od trenera Kamińskiego ze Sport Perfektu, ma fajny luz. Czuję sam też pewność siebie, jadę na mecz i myślę: dobra, coś sobie strzelę.

Bywa tak, że jedziesz na mecz i czujesz, że dzisiaj przez chorobę jest gorzej?

Ostatnio nie miałem takiego załamania, okresy letnie są dla osób z boreliozą lepsze. Gdzieś odporność jest na wyższym poziomie, dużo dni słonecznych, jest też goręcej, człowiek się poci, a wraz z tym wypaca toksyny, które wytwarzają bakterie.

Słuchaj, strzelasz tyle bramek w IV lidze. Nie mówię o jakimś nie wiadomo jak wyższym poziomie, ale nie sądzisz, że poradziłbyś sobie mimo choroby wyżej?

Mam telefony z III ligi, nawet dość dużo drużyn czy trenerów do mnie dzwoniło. Myślę, że 45-60 minut w III lidze mógłbym pograć i pomóc doświadczeniem. II liga? Ciężko mi stwierdzić.

Ale jak wszystko pójdzie dobrze, niebawem będę miał dyplom UEFA A, na tym się skupiam. Mam wizję piłki, czy to młodzieżowej, czy seniorskiej. Podchodzę do tego bardzo poważnie, więc zostaję tu, gdzie jestem. Mam swoją grupę w PSV Łódź, którą prowadzę trzy razy w tygodniu plus w weekend mecze. Chcę tych chłopaków jak najlepiej szkolić, więc mój czas jest dla nich. To zaważyło. Do tego dochodzą kwestie organizacyjne – do Wiśniowej mam 15 minut drogi, dogodna logistyka by wszystko połączyć, także z pracą kierowcy w centrum diagnostyki laboratoryjnej. Jestem tu piąty rok, zżyłem się ze społecznością, z ludźmi związanymi z klubem. Miejsce przypomina mi trochę rodzinny Augustów. Cisza, spokój, trening przy ścianie lasu. Świeżego powietrza się codziennie na zapas nałapie.

Jak sam wspomniałeś, w chorobie bardzo ważna jest psychika, wpływa także na organizm od strony fizycznej. Ty fajnie mówiłeś już kilka razy, że gra w piłkę po prostu daje ci frajdę, poprawiając więc ten „mental”.

Tyle lat się grało, z czego sześć profesjonalnie, ciężko tak to rzucić. To jest przyjście na trening, szatnia, szydera i śmiech w szatni, ale i ciężka praca fizyczna. To też odskocznia. Myśli ukierunkowane na to, że zaraz mecz, trening.

Ciekawe natomiast, że miałem taki moment, pomyślałem: dobra, przyjdę na dwa treningi i mecz. Nic więcej nie muszę robić. Jakoś to będzie. Ale zaczęły się pojawiać kontuzje – zerwałem czworogłowy, potem miałem dziurę w mięśniu dwugłowym. Kurde, jednak nie można tak podchodzić, tylko trzeba dać coś od siebie. Przeanalizowałem to i dzisiaj mocno pracuję w domu nad siłą mięśniową, robię też treningi prewencyjne. Mam wiedzę, która pozwala dbać o siebie, procentują kontakty z fizjoterapeutami.

W badaniach wyszło ci, że choroba zaczęła się u ciebie gdy miałeś dziesięć-jedenaście lat. Jak z tej perspektywy patrzysz na swoją karierę? Z jednej strony – Ekstraklasa, sukces z Wigrami, gra w pierwszej lidze, wszystko mimo zmagania się z chorobą. Z drugiej pozostaje pytanie: co byłoby gdyby nie ona.

Tak ustaliliśmy, że musiało to we mnie siedzieć i rozwijać się od wieku dziecięcego. I faktycznie, jakoś nie miałem do końca zawsze siły. Pełny wysiłek, mocny trening, a mnie łapią skurcze w 50. minucie. Kurde, co jest grane? Coś nie tak. To może jeszcze lepiej o siebie zadbać. Jeszcze lepsza suplementacja. No to było lepiej – skurcze łapały mnie w 70. minucie (śmiech).

Moja droga była wyboista, pół roku w Widzewie, gdy już pojawiły się objawy, zaważyły, że musiałem zejść dwie półki niżej. Później się odbudowałem, był awans z Wigrami… Myślę, że nie muszę się tej przygody wstydzić. Moje pokolenie to pokolenie piłkarskich samouków. Szliśmy na boisko, graliśmy i tyle, tak zdobywaliśmy umiejętności techniczne. Nie jestem z jakiegoś profesjonalnego szkolenia. Co by było gdybym był zdrowy? Myślę, że ze swoim podejściem utrzymywałbym się na wysokim poziomie polskiej piłki.

Najlepsze wspomnienia z kariery piłkarskiej? Trzy gole ze Stalą w Wigrach w meczu o awans czy jednak coś widzewskiego?

Trzy gole to sukces, ale było wiele fajnych momentów. Atmosfera w Widzewie czy Radzionkowie. Przeżycie debiutu w ESA, możliwość trenowania z takimi piłkarzami jak Bieniuk, Sernas, Budka, Dudu czy Sebek Madera. Z Radzionkowa pamiętam choćby świętej pamięci Piotrka Rockiego. Miał 38 lat, to była pierwsza liga. A on miał na tę ligę wszystko. Szybki, wydolny, technicznie super, dośrodkowanie w pełnym biegu. Widział wszystko na boisku. Poznałem też tutaj trenera Skowronka – pracowaliśmy cztery miesiące, ale widać było jak zwraca uwagę na detale, jak pomaga rozwijać młodych zawodników. Wróżę mu dużą przyszłość.

Sebastian, czego ci życzyć?

Nie ma co wychodzić daleko w przyszłość. Chciałbym być kiedyś przypadkiem bezobjawowym. Czuć się dobrze przede wszystkim. A teraz mieć spokój w głowie, taki psychiczny luz. Nie przejmować się głupotami, tylko spokojnie sobie żyć.

***

PRZECZYTAJ OBSZERNY WYWIAD MATEUSZA ROKUSZEWSKIEGO Z SEBASTIANEM RADZIO

Fot. FotoPyK

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

1 komentarz

Loading...