Gdy tak sobie patrzymy na wszystkie transfery, które przeprowadziły kluby przed tym sezonem, najbardziej jaramy się powrotami do Ekstraklasy. Boruc, Kapustka, Świerczok, Sobota, Wilusz, Kucharczyk. Ich zagraniczne wojaże były krótsze lub dłuższe, udane bądź mniej, ale każdy z tych gości jest w stanie do naszej szarej jak pogoda w listopadzie ligi coś wnieść. Zresztą już pierwsza kolejka pokazała, że nudy z nimi raczej nie będzie. Niestety nie w każdym przypadku dostaliśmy rozrywkę.
No bo oglądając Macieja Wilusza, bawiliśmy się jednak słabo. Słabo i krótko, gdyż były stoper miedzy innymi Rostowa wyleciał z boiska z czerwoną kartką już przed przerwą. Okazała się ona kijem w szprychy ekipy Papszuna, która jechała przecież całkiem nieźle. No nic nam się w tej sytuacji nie zgadza. Piłkarz z dużym doświadczeniem, z boiskową inteligencją przewyższającą ligową średnią, odstawia amatorkę godną juniora, którego ktoś przecenił.
Oczywiście Marek Papszun zżymał się na decyzję sędziego, mówiąc o tym, że wykluczenie było zbyt pochopne, a rywale w podobnych sytuacjach oszczędzani. Bądźmy jednak poważni. Szkoleniowiec Rakowa powinien raczej podziękować sędziemu, że nie wyrzucił z boiska również Igora Sapały.
A wracając do Wilusza, mimo fatalnego początku dalej twierdzimy, że ten ruch ma ręce i nogi. 31-latek może spokojnie pograć na poziomie Jarosława Jacha z poprzedniego sezonu. Pewien znak zapytania związany jest z tym, że w dwóch ostatnich sezonach Wilusz – również ze względu na kontuzję – nie kosił już meczu za meczem w Rosji (łącznie 28 spotkań we wszystkich rozgrywkach). Jednak – co w naszym mniemaniu istotniejsze – rynek naprawdę nie obfituje w obunożnych stoperów, którzy mają doświadczenie w grze systemem z trójką środkowych defensorów. Wilusz oba kluczowe dla Rakowa wymogi spełnia.
Nie zmienia to jednak faktu, że na razie jest badziewiakiem i to takim z podpaską. Choć okej – kolejka po to wyróżnienie była długa, a w niej obserwowaliśmy rozpychanie się łokciami. Michał Jakóbowski, Dmytro Baszłaj, Rok Sirk. Każdy z nich zrobił coś, po czym zwątpiliśmy we wszystko, a już szczególnie w sens wykonywanej pracy, bo jednak z piłką niewiele miało to wspólnego.
Na szczęście wśród piłkarzy wracających znalazł się też ktoś, kto wniósł do ligi dużo jakości piłkarskiej. Za pierwszą kolejkę słowa uznania należą się Waldemarowi Sobocie. Kiedyś rozbiegany skrzydłowy, a dziś lider środka pola (no, przynajmniej w pierwszym meczu) i to niekoniecznie jako gracz usposobiony ofensywnie. Wręcz przeciwnie – gdy zerkamy na uśrednione pozycje piłkarzy, widzimy, iż Sobota grał nawet trochę głębiej niż Jakub Łabojko. Do tego doszła oczywiście asysta przy bramce Piotra Celebana. A przecież Sobota wykreował też dobrą okazję strzelecką Fabianowi Piaseckiemu, ale ten został zatrzymany przez Frantiska Placha.
Obiecujący występ, Śląsk może nie poczuć straty Krzysztofa Mączyńskiego. Zresztą inny nowy zawodnik z tej strefy boiska, Mateusz Praszelik, również wypadł bardzo fajnie. Choć akurat on do kozaków się nie załapał. A kto to zrobił? No, przede wszystkim Jesus Jimenez, absolutny numer jeden ostatniej serii gier. O jego piętę zahaczył chyba tylko Marcos Alvarez z Cracovii. I może Luquinhas, bez którego błysków Legia raczej by sobie z Rakowem nie poradziła.
Fot. FotoPyK
O bohaterach i antybohaterach kolejki oczywiście porozmawialiśmy również w Lidze Minus.