– Mogłem podpisać kontrakt za granicą. Nie ma co ukrywać, nie jestem najmłodszym zawodnikiem, więc to nie były już topowe drużyny. Kluby, które grają w solidnych ligach europejskich, ale nie walczą o mistrza. Raczej druga połowa tabeli. Najbliżej było mi do Holandii. Gdy jeszcze nie podpisałem kontraktu, ale był już temat, dostawałem mnóstwo wiadomości od kibiców Śląska w mediach społecznościowych. Fajnie się to czytało, fajnie się wspominało. Czasem się pomyślało – no, może rzeczywiście byłoby dobrze jeszcze wrócić do Wrocławia, dać tym ludziom coś od siebie – mówi Waldemar Sobota, który wrócił do Śląska Wrocław. W jakiej lidze mógł grać? Jak pandemia wpłynęła na jego karierę? Dlaczego został przesunięty do środka pola? Czemu nie warto mówić o polityce? Zapraszamy na wywiad z Waldemarem Sobotą.
Wracasz do kraju jako piłkarz spełniony?
Spełniony to duże słowo. Gdy zaczynałem karierę i byłem jeszcze w mniejszych drużynach, miałem konkretne cele – zagrać w pierwszej lidze, Ekstraklasie, wyjechać za granicę, utrzymać się tam przez parę lat, zagrać w reprezentacji. I to mi się udało. Byłem za granicą siedem lat. Jeśli spojrzymy, ile zagrałem spotkań – to był dobry okres. Zdarzały mi się bardzo dobre mecze, gdyby ich nie było, nie rozegrałbym ich tak dużo. Wypełniłem cele, które postawiłem sobie na początku kariery. Teraz zdecydowałem się na powrót do Ekstraklasy. Doszła nowa motywacja, chciałbym tutaj jak najlepiej się prezentować.
W wieku 18 lat trafiłeś do czwartoligowego KS Krasiejów, po dwóch latach dołączyłeś do trzecioligowego MKS-u Kluczbork. Ciężko było zakładać, że sporo osiągniesz i zastanawiam się, kiedy zacząłeś obierać tak realne cele.
Pamiętam jak dziś – to było w Kluczborku. Zapisywałem je na kartce. Miałem bodajże 20 lat. Mimo że grałem w niższych ligach, wszyscy wróżyli mi, że będę piął się po kolejnych szczeblach. Tak też było, większość z celów się spełniła.
Oceniając twoją karierę trzeba wziąć pod uwagę to, że późno się przebiłeś. W Ekstraklasie zadebiutowałeś dopiero w wieku 23 lat. Patrząc z tej perspektywy – wycisnąłeś naprawdę sporo.
Urodziłem się w miejscu, w którym nie było drużyn występujących w Ekstraklasie. Dopiero później pojawiły się zespoły w I lidze. Opolszczyzna nie była więc terenem, z którego łatwo było się wybić. Tym bardziej cieszę się, że te wszystkie cele odhaczyłem. Wszystko po kolei się spełniało, jest to jakiś powód do dumy. Jeśli będę kończył karierę… Na pewno będę miał przekonanie, że można było zrobić coś lepiej, ale nie powiem też, że jestem niezadowolony. Jak powiedziałem – mam być z czego dumny.
Gdyby nie koronawirus, dalej byłbyś piłkarzem St. Pauli?
Wydaje mi się, że tak.
Tydzień przed wybuchem pandemii miałem przedstawioną propozycję z St. Pauli. Wtedy jeszcze nic nie wskazywało na to, że będą zmiany w sztabie szkoleniowym i tak dalej. Wydaje mi się, że gdyby nie pandemia, jeszcze w kwietniu podpisałbym nową umowę. Jak to się mówi w piłce – nigdy nie wiesz, co będzie za miesiąc. Przekonałem się o tym na własnej skórze. Nie ma sensu za daleko planować, bo w futbolu plany mogą się szybko zmieniać. Teraz jestem we Wrocławiu i cieszę się na to nowe wyzwanie.
Pierwotnym celem było zostanie na zachodzie?
Szczerze mówiąc – byłem praktycznie przekonany, że nie będę jeszcze wracał do Polski. Sytuacja się pozmieniała. Miałem fajną rozmowę z władzami Śląska, które przekazały mi ambitne plany. Całokształt, który mi tu przedstawiono, najbardziej odpowiadał mi ze wszystkich ofert.
To bardziej twój wybór czy jakieś oferty się wysypały?
Mój wybór. Gdybym chciał, mógłbym podpisać kontrakt za granicą. Nie ma co ukrywać, nie jestem najmłodszym zawodnikiem, więc to nie były już topowe drużyny. Kluby, które grają w solidnych ligach europejskich, ale nie walczą o mistrza. Raczej druga połowa tabeli. Mimo wszystko cieszyłem się zainteresowaniem. Najbliżej było mi do Holandii. Pod koniec brałem pod uwagę tylko dwie opcje – zespół z Holandii i właśnie Śląsk. Powiedziałem sobie: albo tu, albo tu.
Dariusz Sztylka mówił nam, że dość długo namawiał cię na powrót.
Już w pierwszej rozmowie z władzami Śląska przekazałem, że nie będę robił sobie żadnej presji. Tym bardziej, że liga niemiecka skończyła jako pierwsza w Europie – najwcześniej wznowiliśmy rozgrywki, najwcześniej też skończyliśmy. Powiedziałem, że muszę po prostu wszystko przemyśleć. Wiadomo – wiązało się to z przeprowadzką i tak dalej. Musiałem dograć wiele spraw. Liga polska wciąż grała, więc trochę czasu na decyzję było. Powiedziałem, że chciałbym się określić jak odpocznę i przemyślę wszystkie sprawy. Miałem miesiąc do namysłu i wtedy się zdecydowałem.
Kiedy rozmawialiśmy w 2017 roku, powiedziałeś, że ani przez moment nie rozważałeś powrotu do Ekstraklasy. A czy przed obecnym oknem miałeś choć jedną chwilę, gdy o tym myślałeś?
Za każdym razem, kiedy kończył mi się kontrakt, w polskich mediach przejawiało się, że pewnie będę wracał do Polski. Ale w każdym z tych momentów byłem przekonany, że to jeszcze nie teraz. Miałem naprawdę stabilną pozycję w zespole. Mówiąc szczerze – powrót po raz pierwszy brałem pod uwagę dopiero teraz. Wcześniej miałem mocną pozycję, byłem pewny na sto procent, że zostanę.
Co czujesz, gdy widzisz, jak zostałeś w Śląsku przywitany? Kluby raczej nie wykupują stron w gazecie pierwszemu lepszemu zawodnikowi. Ma się wrażenie, że wraca ktoś naprawdę ważny.
Wydaje mi się, że to zasługa poprzednich lat. Byłem tutaj trzy lata. Osiągaliśmy jako drużyna bardzo duże sukcesy. Zostaną one zapamiętane na zawsze w całym Wrocławiu. Można powiedzieć, że byłem jednym z nielicznych z tamtej drużyny, który ewentualnie mógł jeszcze wrócić. Wydaje mi się, że to dlatego odbiło się to takim echem. Na pewno to bardzo miłe powitanie. Gdy jeszcze nie podpisałem kontraktu, ale był już temat, dostawałem mnóstwo wiadomości w mediach społecznościowych. Fajnie się to czytało, fajnie się wspominało. Czasem się pomyślało – no, może rzeczywiście byłoby dobrze jeszcze wrócić do Wrocławia, dać tym ludziom coś od siebie.
Kto wpadł na pomysł, by przesunąć cię do środka pola?
Trener Luhukay, ostatni, który trenował mnie St. Pauli. Zaczął mnie wystawiać w centrum i tam czułem się w ostatnim okresie najlepiej. Czy to na pozycji numer dziesięć, czy osiem, czy nawet sporadycznie na numerze sześć.
Gdy wyjeżdżałeś, kojarzyłeś się głównie z rajdami z boku boiska. Dla kogoś, kto zatrzymał się na twojej grze w Śląsku Wrocław – szokująca zmiana.
No tak, ale przez ostatnie 1,5 roku wiele się zmieniło. Trener widział więcej moich walorów w środku pola. Umiałem zagrać ostatnie, decydujące podanie, dużo podłączałem się do rozegrania. Schodziłem po piłkę, kierowałem naszymi atakami. Jak była taka potrzeba, pełniłem rolę kapitana, a ze środka najwięcej można podpowiadać. Dobrze mi się grało w środku. Na skrzydle grałem wiele lat, więc nie zamykam się na żadną pozycję. Jeśli będzie takie zapotrzebowanie – mogę wspomóc.
W rozmowie z Foot Truckiem powiedziałeś, że masz teraz o wiele więcej zalet, których wcześniej nie miałeś. W czym najbardziej rozwinąłeś się przez te lata za granicą?
To są właśnie te aspekty, które wymieniłem. No i – siłą rzeczy – jestem bardziej doświadczonym zawodnikiem. Trener zauważył te zalety, że dobrze operuję piłką i często pokazuję się do gry. Ataki często przechodziły przeze mnie. I w tym najbardziej się rozwinąłem. Biegać potrafię dużo, wiadomo – nieważne, jak długą piłkę mi puścili, zawsze do niej dobiegłem. Byłem kojarzony głównie z wybieganiem na prostopadłe piłki. Teraz siłą rzeczy jest tego trochę mniej.
Jak wasi kibice zareagowali po przegranych derbach z HSV 0:4?
To był specyficzny mecz. Większość była niezadowolona, ale od niektórych pojawiły się… Może nie brawa, ale nawet po takim meczu motywowali nas, byśmy w następnej kolejce zagrali lepiej. Ten pierwszy mecz derbowy wyszedł nam źle. Ale o tym w Hamburgu już nikt nie pamięta, bo w poprzednim sezonie wygraliśmy oba mecze derbowe 2:0. Kibice już nam to kompletnie wybaczyli. Teraz oni chodzą dumni po mieście. Były to na pewno piękne przeżycia.
Mało kto zdaje sobie sprawę, jak duży to mecz. W skali europejskich derbów, mimo że to tylko 2. Bundesliga – jedne z najbardziej grzejących, to na pewno.
To po prostu czuć. Hamburg jest olbrzymim miastem, podchodzi pod dwa miliony mieszkańców. Czuć praktycznie przez cały tydzień, że to szczególny mecz. Dla niektórych kibiców – najważniejszy w sezonie. Później jak się przegląda się po meczu różne filmiki z przemarszu kibiców, przechodzą ciary. Duża mobilizacja. Każda z drużyn chce wygrać, bo wiemy, że kibice tego nigdy nie zapomną. Poprzedni sezon był szczególny, jeśli chodzi o derby. Pierwszy raz w historii zdarzyło się, że jedna drużyna wygrała i u siebie, i na wyjeździe. Coś niesamowitego. Dla mnie wisienką na torcie był mecz na HSV, gdzie graliśmy bardzo dobre zawody. Po meczu razem z kibicami spotkaliśmy się na rynku i świętowaliśmy.
Trochę lokalnego piwa Astra się przelało?
Pewnie tak. W tym dniu było wszystko dozwolone. Kibice wybaczyliby nam wtedy wszystko.
Zdarzyło ci się kiedyś być wygwizdanym przez swoich kibiców?
Zdarzało się to dosyć sporadycznie.
A jednak. Pytam, bo kibice St. Pauli deklarują, że nigdy nie gwiżdżą na swoich piłkarzy.
Może nie tyle były to gwizdy, ale widać było u niektórych z dolnego rzędu, że coś krzyknęli. Nie było na pewno tak, jak w innych klubach. Mieliśmy w ostatnich latach lepsze okresy, ale tych gorszych, gdy byliśmy w dolnych rejonach tabeli, było trochę więcej. Jak w każdej drużynie – czasem nie żarło. Wtedy na pewno kibice – raczej mała garstka – wyrażali swoje niezadowolenie z tego, jak gramy. Zazwyczaj jednak nawet jak przegraliśmy mecz, były słowa otuchy, motywacja, żebyśmy w następnym meczu dali z siebie wszystko i wygrali.
Jak się czułeś, gdy zakładałeś tęczową opaskę kapitana, która jest niejako pewnym manifestem? Miała dla ciebie jakieś szczególne znaczenie czy w ogóle nie przywiązywałeś do tego wagi?
Powiedziałem sobie, że po powrocie do Polski nie będę się w ogóle wypowiadał na tematy polityczne. Często moje wypowiedzi nie były odczytywane tak, jakbym sobie tego życzył. I na tym moją wypowiedź na ten temat zakończę.
Niejako grając w St. Pauli musiałeś się w jakiś sposób zaszufladkować, albo po prostu nie mówić głośno o pewnych rzeczach.
Nie mówię, że odrzucam jedną czy drugą opcję, po prostu nie chciałbym się na te tematy wypowiadać. Szczególnie w Polsce byłem uczony, że nie łączymy polityki ze sportem. Wydaje mi się, że to niepotrzebne. A przede wszystkim – nie będę wypowiadał się o swoich przekonaniach politycznych.
Najłatwiejszy sposób, by sobie narobić wrogów.
No tak, dokładnie. Każdy ma prawo do swojego myślenia.
To o piłce – dziwiło cię to, że selekcjonerzy tak chętnie powołują piłkarzy z Ekstraklasy, podczas gdy ty grając przez lata w 2. Bundeslidze, lepszej lidze, znalazłeś się głęboko w szafie?
Powiedzmy sobie szczerze – wiedziałem, że krótsza droga do reprezentacji jest z Ekstraklasy niż 2. Bundesligi.
To paradoks.
Tak. I paradoksem jest także to, że 2. Bundesliga jest w Polsce tak niedocenianą ligą. Ale na ten temat wypowiadałem się już nie raz. Z drugiej strony – wiedziałem, że w przez ostatnie dziesięć lat bardzo mało zawodników z 2. Bundesligi dostało powołanie. Miałem świadomość, że szanse – nawet jak byłem w dobrej formie – są znikome.
To prawda, że – jak powiedział prezes Waśniewski – postawiłeś sobie za cel powrót do reprezentacji?
Nie, takich celów sobie nie stawiałem. Wiadomo – cele należy stawiać, bo wtedy łatwiej do nich dążyć i je osiągać. Dla mnie przede wszystkim liczy się to, by jak najlepiej przygotować się do sezonu z drużyną Śląska. Zwłaszcza w tych innych, szczególnych czasach. Mamy raptem dwa tygodnie, w których muszę poznać drużynę, taktykę, poszczególnych zawodników. Byłoby trochę nie na miejscu, gdybym myślał teraz o reprezentacji. Zbyt wiele ważnych spraw, na których muszę skupić się tu i teraz. Wróciłem po to, by grać dobrą piłkę, a nie odcinać kupony. Do wszystkiego dochodziłem sumienną pracą na boisku, więc na tym się skupiam.
Na koniec muszę cię zmartwić – wracasz do Ekstraklasy jako legenda MKS-u Kluczbork, ale Kluczbork przez te lata dorobił się już innego ambasadora!
Zgadza się! Pamiętam, jak ostatnio byłem w Ekstraklasie, Jarek Przybył dopiero wchodził do ligi. Za wielu spotkań mi nie sędziował. Znam go osobiście, parę razy widzieliśmy się w Kluczborku w czasach, gdy jeszcze tam grałem. Na pewno będzie to fajne spotkanie na boisku, ale na końcu obaj wykonujemy swoją robotę. To ogólnie będą miłe spotkania – z niejednym trenerem czy zawodnikiem powspominamy sobie lata, w których się razem grało. Ale na końcu chodzi o to, żeby wygrywać mecze. Po to przychodzę.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. newspix.pl / FotoPyK