Szybko stracona bramka ustawiła przebieg meczu i Barcelona przegrała z Bayernem 2:8, notując swój osobisty eurowpierdol wszech czasów. Barcelona, w tym kształcie, w tym zestawieniu, w tej formule – jak zwał tak zwał – jest skończona. Nie ma żadnej przyszłości. Chyba, że interesuje ją zjeżdżanie po równi pochyłej, z prędkością gwarantująca obtarcie tyłka do krwi. W roli bezlitosnego kata wystąpił dzisiaj Bayern Monachium, który zaprezentował na tle Katalończyków futbol z innej planety.
Moglibyśmy napisać, że Barca wyglądała jakby urwała się ze strefy spadkowej Ekstraklasy. Jakieś podstawy są – Messi próbuje w ofensywie centrostrzałem? I to przyzwoicie, bo w słupek. Blaugrana strzela po kuriozalnym samobóju wykonaniu Alaby? Trafienie żywcem wyrwane – strzelamy – ze stadionu w Płocku.
Ale nie. Bez przesady. Dużo oglądamy Ekstraklasy i takich jaj jednak nie ma. Tak źle z pressingiem nie radził sobie nawet ŁKS. Tak nieudolnie w środku pola nie wyglądała nawet Arka w swoich najgorszych meczach.
Barcelona pressingiem Bayernu była w pierwszej połowie tłamszona, kompromitowana. Bawarczycy już w polu karnym ter Stegena rzucali się Barcy do gardła. Niemiec jak posłał awaryjne zagranie w aut, to i tak była jedno z lepszych jego zagrań. Wybił pierwszy raz na trzydziesty metr, prosto pod nogi jednego z graczy Bayernu, uruchamiając błyskawiczną kontrę – pomyśleliśmy, że może mu się raz zdarzyło. Otóż nie. Był w tym konsekwentny. Prawie że playmaker Bawarczyków. Do tego stopnia, że potrafił stracić piłkę na rzecz Lewego na własnym polu karnym.
Ale ter Stegen jest tutaj łatwym do wypunktowania kozłem ofiarnym.
Jego kiksy rzucały się w oczy. My jednak mamy przed oczami taką sytuację z 24. minuty: Barca, wreszcie, ma trochę miejsca. Jest gdzieś w okolicach linii środkowej. I piłka idzie do tyłu. Potem do obrońców. Potem znowu do ter Stegena. A tego już atakują Niemcy. We trójkę. I ter Stegen robi jakiś błąd, wrzucony na konia.
Symboliczne, że Barcelona, która w swoim szczytowym momencie słynęła z ataku pozycyjnego, z wymieniania dziesiątek podań, z zamykania rywali w hokejowym zamku, teraz jest całkowicie bezradna w rozegraniu i musi się ratować zagraniami do bramkarza. Ter Stegen się ośmieszał, ale wynikało to z tego, że w pomocy Barca miała lej po bombie i żadnej odpowiedzi na styl gry.
W konsekwencji takiego obrazu gry bramki padały jak w pamiętnym 1:7 Brazylii z Niemcami na mundialu w 2014.
- 4 minuta, Perisić prawym skrzydłem do środka, tam klepka Mullera z Lewym, ten pierwszy kończy
- 7 minuta, samobój nienaciskanego Alaby – interweniować musiał, ale cóż, wrzucać piłki za kołnierz Neuerowi nie musiał
- 21 minuta, Perisić ma lotnisko wolnego miejsca po prawej stronie, wbiega sobie, wbiega, strzela w krótki róg, ter Stegen nie łapie
- 27 minuta, Gnabry po bajecznym rozegraniu wpada w pole karne i pewnie kończy
- 31 minuta, Muller wyprzedza Lengleta.
A przecież Lewy miał stuprocentową okazję po tym, jak odebrał piłkę ter Stegenowi, a przecież miał też niezły strzał główką. Ten rezultat mógł już w pierwszej połowie dla Barcy gorszy. Owszem, COŚ TAM jeszcze stworzyła – Semedo do Suareza, rajd Messiego – ale nie przesadzajmy, Bayern i tak lepsze okazje zmarnował.
W przerwie Setien wpuścił Griezmanna, ale choćby świętego Piotra wpuścił, tej drużyny dziś by nie odmienił. Bayern już w pierwszych pięciu minutach stworzył dwie stuprocentowe okazje.
Na chwilę, dosłownie przez moment, wydawało się, że może Barcelona przypomni sobie czasy swojej wielkości. Suarez nawinął Boatenga na zamach, pewnie strzelił – 2:4. No, jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, że Barcelona w gazie jest w stanie odrobić wie bramki straty.
Ale z tej Barcelony została tylko nazwa. Miraż szansy trwał tylko moment, po czym Alphonso Davies pozbawił Katalończyków złudzeń. Tak wkręcił Semedo w ziemię, że trzeba będzie go z murawy wykręcić kluczem hydraulicznym. Zdumiewającą miał swobodę w tej akcji Kanadyjczyk. Nawet można zwrócić uwagę, że podszedł dosłownie na mniej niż pół metra do ter Stegena, po czym odegrał do Kimmicha – ten do pustaka. Imponujące, ale defensywa Barcy kolejny raz pokazała, że w takiej formie nie nadawałaby się nawet do pchania karuzeli.
Po tym golu trwała już tylko licytacja: ile jeszcze Bayern wrzuci. Coman ledwo wszedł, już miał pustą bramkę. Pojawił się Coutinho na boisku, zaraz wrzucił do Lewego tak, że ten niepilnowany uderzył głową do siatki z trzech metrów. Chwila analizy VAR, praktycznie pierwsza akcja po wznowieniu – trafia jeszcze raz Coutinho. I chwilę potem – znowu. 8:2. dwie bramki piłkarza niechcianego w Barcelonie. Nie wiemy co by się musiało jeszcze stać, żeby bardziej upokorzyć Katalończyków – nawet fakt, że Coutinho ich w końcówce zaorał jest wcieraniem soli w rany.
Powiedzmy sobie szczerze, że rozmiary porażki mogą szokować. Ale sama słabość Barcelony? Nie. Duma Katalonii jest od dawna w rozsypce. Nie ma na siebie pomysłu. Odeszła daleko od tego, co kiedyś czyniło ją mocną. Cały czas w tak wielu meczach bazowała na zrywie coraz starszego Messiego. Nawet w La Liga z przeciętnymi rywalami bywało, że nie tylko traciła punkty, a wyglądała gorzej pod względem stylu.
Bayern to wszystko obnażył grając fantastyczny mecz. Ten mecz ma po stronie Bawarczyków wielu wygranych, ale nie ma większego zwycięzcy niż Hans Flick. Przypomnijmy, że Bawarczycy mieli w tym sezonie swoje problemy. Flick wszedł jako tymczasowy i już wcześniej zdążył zarobić na zasłużony trzyletni kontrakt. Dziś już, bez względu na co dalej zdarzy się w turnieju finałowym, wpisał się do historii futbolu.
FC BARCELONA – BAYERN MONACHIUM 2:8 (1:4)
Alaba (samobój) 7, Suarez 57 – Muller 4, 31, Perisić 21, Gnabry 27, Kimmich 63, Lewandowski 82, Coutinho 85, 89
Fot. NewsPix