2020 – ćwierćfinał. 2019 – ćwierćfinał. 2018 – półfinał, ale dość bolesny. 2017 – finał, ale zakończony ostrym laniem. 2016 – 1/8 finału. Tak, Liga Mistrzów dla włoskich klubów to w ostatnich pięciu latach teren, na którym można się mocno sparzyć. Zresztą Liga Europy także, bo dopiero w tym sezonie udało się przełamać barierę ćwierćfinału. Wcześniej w “pucharze pocieszenia” było jeszcze gorzej, bo Włochom nie udawało się nawet dotrwać do etapu, w którym w grze pozostawało osiem drużyn. W każdym razie nawet rodzynek w postaci Interu, nie poprawia ogólnego obrazu calcio w Europie. Kolejny raz południowcy zebrali, mówiąc wprost, wpierdol.
We wspomnianym okresie, a więc od 2016 roku, w finałach europejskich pucharów tradycyjnie już dominowali Hiszpanie i Anglicy. Pięć tytułów powędrowało na konto tych pierwszych, trzy zawitały na Wyspy Brytyjskie. Ale kiedy spojrzymy na listę finalistów, różnorodność jest nieco większa.
- 7 razy w finale grał klub z Anglii
- 6 razy byli to Hiszpanie
- po razie Holendrzy, Francuzi i Włosi
Ok, tu jeszcze nie wygląda to tak źle. Italia wciąż wyprzedza choćby Niemców. To teraz zerknijmy na listę półfinalistów – wliczając już tegoroczną edycję.
- 12 półfinalistów z Hiszpanii
- 10 półfinalistów z Anglii
- 4 z Francji
- 3 z Niemiec i Włoch
- 2 z Ukrainy i Holandii
- 1 z Austrii
Francuzi łyknęli Włochów wczoraj dzięki PSG, a przecież nadal mogą dołożyć piątą ekipę, jeśli Lyon ogra City. Niemcy mają jeszcze dwóch reprezentantów w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Jeśli do kolejnej rundy awansuje choć jeden, a umówmy się, tak powinno się stać, to i nasi zachodni sąsiedzi prześcigną Włochów, którym pozostanie się cieszyć, że nadal wyprzedzają Ukrainę i Holandię. Kraje, które na dobrą sprawę mają dziś jeden eksportowy team. Dla ligi, która mocno walczy o to, żeby być trzecią siłą na Starym Kontynencie, to olbrzymi policzek.
Były tylko szczęśliwe przebłyski
Tym bardziej że sukcesy Włochów w pucharach w ostatnich latach są w dużej mierze oparte na szczęściu. Awans Romy do półfinału Ligi Mistrzów to nie był efekt tego, że Giallorossi są odradzającą się potęgą. Po prostu najpierw udało im się przejść Szachtar, dzięki lepszemu bilansowi bramek strzelonych na wyjeździe, a potem – znów dzięki tej regule – skorzystali z frajerstwa Barcelony. Inter Mediolan w tym sezonie? Jasne, nie będziemy mu niczego umniejszać, w końcu to “last man standing”. Ale z drugiej strony Nerazzurri w Lidze Europy są tylko dlatego, że skompromitowali się w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Natomiast w Lidze Europy trochę pomógł im fakt, że o awansie decydował jeden mecz z Getafe. Nie, awans nie był spacerkiem. Hiszpanie mocno na Włochach siedzieli, mieli też rzut karny w końcówce meczu, czyli remis był na wyciągnięcie ręki.
Szczęście sprzyja lepszym, powiecie. Zgodzimy się, jednak nie zmienia to faktu, że Interowi szło w tym sezonie tak, jak wszystkim przez ostatnie pięć lat. Opornie.
Mimo że Juventus powtarza: Liga Mistrzów nie może być naszym marzeniem. Musi być naszym celem. Mimo że włoskiej piłce pomaga nawet tamtejszy rząd. Bo przecież po to wprowadzono ogromne ulgi podatkowe dla cudzoziemców, żeby do Serie A ściągali czołowi piłkarze w Europie. Mimo że trenerzy z Italii są uważani za jednych z najlepszych na świecie, a pod względem wiedzy taktycznej nie mogą się równać z nikim. Mimo tych wszystkich sprzyjających okoliczności, od ostatniego tytułu zdobytego przez włoski klub mija właśnie dekada. Od tego czasu po Ligę Mistrzów sięgnęli nawet Niemcy. Natomiast od ostatniego triumfu w Lidze Europy minęło już ponad 20 lat. I tu statystyka jest jeszcze bardziej zawstydzająca, bo lista triumfatorów “pucharu drugiej kategorii” od czasu zwycięstwa Parmy, wygląda tak:
- 9 tytułów dla Hiszpanii
- 4 dla Anglii
- 2 dla Portugalii i Rosji
- 1 dla Turcji i Holandii
Mało tego. Od 1999 roku w finałach Ligi Europy nie zagrał żaden włoski klub. Portugalia za to miała w nich 5 przedstawicieli. Francuzi, Holendrzy, Niemcy, a nawet Szkoci – po dwóch. Vergogna, jak mówią południowcy. Wstyd.
Zamiast być w rytmie, byli zmęczeni
Oczywiście tym razem wszystko miało być inaczej. Wiosna w pucharach miała być dla Italii odrodzeniem. Faktycznie – zapowiadało się na to, że odwilż może nadejść. Serie A wreszcie udało się wprowadzić trzech przedstawicieli do fazy pucharowej Ligi Mistrzów. W ostatnich pięciu latach to się nie zdarzało, a tu proszę – Juventus, Napoli i Atalanta. Reprezentacja równie liczna, co klubów niemieckich. Do tego dwa kolejne zespoły w Lidze Europy, choć tam akurat wiosną zwykle oglądaliśmy ich nieco więcej. Inna rzecz, że przeważnie kończyły na etapie, na którym odpadały takie potęgi jak – z całym szacunkiem – Viktoria Pilzno.
W każdym razie pięć drużyn, z czego trzy w najważniejszych rozgrywkach, było wynikiem bardzo solidnym. Na południu Europy wiązano też duże nadzieje z faktem, że o końcowym sukcesie miały decydować pojedyncze spotkania. Faktem jest, że akurat w dwumeczach Włosi wypadali nieźle – sami wspominaliśmy wielki powrót Romy, było także zmartwychwstanie Juventusu z Atletico czy pogrom Valencii w rewanżu. Ale w przypadku takiej Atalanty faktycznie przewidywano, że łatwiej będzie wyeliminować PSG w trakcie 90 minut niż 180. Zresztą za atut uważano także to, że Włosi przystępowali do decydujących rozstrzygnięć w Europie, będąc w pełnym rytmie meczowym. Spójrzmy:
- Francja w ogóle nie wznowiła rozgrywek, a wyeliminowała dwie włoskie drużyny
- Niemcy skończyli grać w końcówce czerwca, kiedy Serie A dopiero się rozkręcała
- Hiszpanie poszli na plażę w połowie lipca
- Anglicy zagrali ostatnie mecze 26 lipca
Włosi grali do pierwszego weekendu sierpnia. Mieli być w formie, wybiegani i ograni. Okazali się rozbici, wykończeni fizycznie – co było widać zwłaszcza po Atalancie, która zwykle “zjadała” rywali kondycyjnie – i po prostu wyczerpani sezonem. Plan powrotu, który – nie ma co ukrywać – dopasowano tak, by pucharowicze mieli przewagę, okazał się efektownym samobójem.
Za rok tak łatwo nie będzie
Co teraz czeka calcio? Proza życia. Kolejny sezon, kolejne wielkie nadzieje. Juventus, już z Andreą Pirlo i zapewne nadal z Cristiano Ronaldo, podejmie kolejną próbę szturmu na szczyt. Ale tym razem na tak liczne grono przedstawicieli w fazie pucharowej, nie ma co liczyć. Poza “Starą Damą” i Interem, w grze będą jeszcze Atalanta i Lazio. Ciężko się spodziewać, by któryś z tych klubów spróbował powtórzyć wynik La Dei z tego sezonu. Liga Europy? Będzie w niej przechodząca przebudowę Roma, będzie Napoli i Milan – jeśli przebrnie przez eliminacje. Czy choć jeden z tych klubów będzie faworytem, by sięgnąć po trofeum? Raczej nie, będą silniejsi.
Włoska piłka straciła niewiarygodną szansę, żeby w obliczu sprzyjających okoliczności, w końcu ugrać coś w Europie. Łzy może trochę osłodzić Liga Europy dla Interu, ale umówmy się – gdy mówimy “europejskie puchary”, każdy myśli w pierwszej kolejności o Lidze Mistrzów. Ale jeśli Nerazzurri odniosą sukces, nie wolno będzie go lekceważyć. Bo to puchary, a nie ulgi finansowe i paskudne stadiony, są największym magnesem dla gwiazd światowej piłki. I nadzieją na to, że calcio nawiąże jeszcze do lat 90., gdy włoski klub w finale europejskiego turnieju był standardem, a nie miłą odmianą.
SZYMON JANCZYK
Fot. Newspix