– Artur Boruc rozumiał nasze ograniczenia. Od początku było wiadomo, na co możemy sobie pozwolić, a na co nie. Ale zdawaliśmy sobie sprawę, że nie przyjdzie u nas grać za nic, za frytki, za grosze – że musi zarabiać przyzwoite pieniądze. Daliśmy z siebie maksimum, a Boruc też podszedł do tego tematu bardzo racjonalnie. Z myślą, że nie jest tutaj, żeby zarabiać wielkie pieniądze, tylko w godnym stylu zakończyć swoją wielką karierę. Nie było problemów z finansami – mówił prezes Legii Warszawa, Dariusz Mioduski, w rozmowie z prowadzącymi Misji Futbol na Kanale Sportowym. Zapraszamy do zapisu tekstowego tej rozmowy.
***
Transfery dopięte. Prezes uśmiechnięty.
Okienko jest takie, jak chcieliśmy, żeby było i być może, że jeszcze się nie skończyło. Ale niczego nie obiecuję. Czas pokaże.
Długo zastanawiał się pan nad angażem Artura Boruca?
Sam pomysł powrotu Artura Boruca na Łazienkowską pojawił się trzy lata temu. W każdym kolejnym okienku myśleliśmy o tym, że świetnie byłoby, jeśli złożyłoby się tak, że mógłby do nas wrócić. Niestety, przez ostatnie lata było to mało realne przez wzgląd na to, gdzie grał i jakie pieniądze zarabiał. Dlatego też jego angaż długo znajdował się bardziej w sferze marzeń niż rzeczywistości. Natomiast w momencie, kiedy jego klub spadł z Premier League, pojawiła się możliwość, żeby go sprowadzić. Rozmowy były krótkie. Jeden telefon. Dwa-trzy dni rozmów i mamy Artura w Legii.
Jakiego człowieka zobaczył pan w Arturze Borucu, kiedy wchodził do pana gabinetu przed podpisaniem kontraktu?
Jeszcze go na żywo nie widziałem, bo jestem na urlopie! Wszystko odbywało się telefonicznie. Mieliśmy okazję pogadać. Transfer przeprowadzał Radek Kucharski. Niesamowicie cieszę się na powrót z urlopu i możliwość zobaczenia Artura Boruca już na żywo, już w barwach Legii. Słyszałem, że jest w bardzo dobrej formie, dobrze wygląda, dobrze brzmi. Fajnie.
Trzeba było zastawić kilka budynków z nowego centrum treningowego, żeby starczyło na kontrakt Boruca?
Nie, nie jest tak źle. Artur Boruc rozumiał nasze ograniczenia. Od początku było wiadomo, na co możemy sobie pozwolić, a na co nie. Ale zdawaliśmy sobie sprawę, że nie przyjdzie u nas grać za nic, za frytki, za grosze – że musi zarabiać przyzwoite pieniądze. Daliśmy z siebie maksimum, a Boruc też podszedł do tego tematu bardzo racjonalnie. Z myślą, że nie jest tutaj, żeby zarabiać wielkie pieniądze, tylko w godnym stylu zakończyć swoją wielką karierę. Nie było problemów z finansami.
Doprecyzujmy umowę. Obejmuje ona tylko przyszły sezon czy jest w niej klauzula z opcją przedłużenia na jeszcze kolejny rok?
Teraz rozmawialiśmy tylko o tym roku i nie było większej dyskusji z żadnej strony. Sądzę, że Artur Boruc doskonale wie, że życie pisze własne scenariusze, więc założyliśmy, że będzie u nas grał przez rok, a jeśli będzie w formie, jeśli będzie chciał grać, to jego miejsce zawsze jest w Legii. I też nie byłoby problemu z tym, jeśli dalszą przygodę miałby kontynuować w innej roli.
Jest też Juranović, Mladenović i Lopes. Trochę ten ostatni transfer zginął przez przyjście Boruca, ale wydaje mi się, że to była cena, jak za wakacje last minute.
Zdecydowanie. Dowiedzieliśmy się, że jest możliwość pozyskania go za stosunkowo niewielkie pieniądze i skorzystaliśmy z tej okazji. Swoim profilem i swoimi parametrami Lopes idealnie wpisuje się w to, czego od napastnika wymaga trener Vuković. Jak dowiedzieliśmy się o tej okazji, to nie traciliśmy czasu i nie zastanawialiśmy się długo, żeby skorzystać z opcji sprowadzenia go do Legii.
To było bardziej 80 czy 150 tysięcy euro?
Bardziej 150.
Ile transferów chcielibyście jeszcze zrealizować w tym okienku transferowym?
Główne pozycje zostały już zabezpieczone, ale niewątpliwie przydałby się nam skrzydłowy o profilu, który pasuje do nas – dynamiczny, szybki, z dobrym dośrodkowaniem. Patrzymy na zawodników, którzy mogliby do nas przyjść na tę pozycję i mam nadzieję, że kogoś takiego jeszcze pozyskamy w najbliższych dniach.
Bardziej myślicie o rynku wewnętrznym czy zewnętrznym? Pierwsza opcja jest chyba bardziej przekonująca – tacy Mladenović i Lopes znają Ekstraklasę, wiedzą, jak gra Legia, łatwiej im się będzie wpasować.
Na tę pozycję bardziej patrzymy na zewnątrz. Wydaje mi się, że nie ma w Ekstraklasie zbyt wielu skrzydłowych, których moglibyśmy pozyskać i pasowaliby oni do profilu, którego szukamy. Patrzymy na zagranicę.
Czy Liga Europy to realny cel, do którego zmierza Legia Warszawa i który chce zrealizować w tym sezonie? A może wszyscy są owładnięci Ligą Mistrzów i start w fazie grupowej Ligi Europy potraktujecie w kategorii pewnego niespełnienia?
Nie, musimy być realni w tym, co robimy i na jakim poziomie jesteśmy. Realia są wyznaczane przez budżety. Wiemy, gdzie jesteśmy i na co nas stać. I wiemy też, jaki budżet trzeba mieć, żeby realnie myśleć o Lidze Mistrzów. Nie jesteśmy na poziomie Ligi Mistrzów, co nie znaczy, że nie będziemy o nią walczyć. Awans do fazy grupowej Champions League jest możliwy. Czasami pojawiają się tam przecież zespoły, które mają niższe budżety, ale to jest w kategoriach tego, że komuś się udało, a nie że można to realnie zaplanować. Dzisiaj dla nas celem jest Liga Europy, ale będziemy walczyć, żeby zagrać w Lidze Mistrzów. Myślę, że taki sukces byłby ważny nie tylko pod względem kibicowskim, ale też rozwojowym – dostalibyśmy zastrzyk gotówki, który pozwoliłby nam zrobić jeszcze jeden krok naprzód.
Jedno spotkanie w pierwszych rundach eliminacyjnych to dobra informacja dla Legii czy niekoniecznie?
Z mojego punktu widzenia – niekoniecznie. Najtrudniejsze zawsze są pierwsze rundy. Niby najłatwiejsi przeciwnicy, ale granie na stadionach, które same w sobie są ciężkie, a w tym roku będą szczególnie ciężkie, to jest duża loteria. I te dwa mecze dawały bufor bezpieczeństwa. Taki komfort, że zawsze można odrobić każdą wpadkę czy gorszy mecz. I poprzedni sezon doskonale to pokazywał. Na wyjazdach nie szło nam dobrze w dwóch pierwszych rundach. Także sądzę, że realia regulaminowe są dla nas większym problemem niż zaletą, ale przy tym w trzeciej rundzie, to może być dla nas bardziej zaleta niż problem. Taki paradoks, ale chyba jasny, bo zakładając, że przejdziemy do trzeciej rundy, to trafimy tam na zespół z wyższej pozycji w rankingu, nie będziemy rozstawieni, i dobre losowanie może doprowadzić do sytuacji, w której zagramy u siebie. Wtedy mielibyśmy korzyść. Ale spokojnie, po kolei: najpierw musimy przejść dwie pierwsze rundy.
***
Fot. 400mm.pl