Reklama

“Do Arki przychodzili zawodnicy, którym nie zależało. Nie było chęci i serca do gry”

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

01 sierpnia 2020, 08:38 • 7 min czytania 7 komentarzy

– Wiem, że przyszło wielu zawodników z różnych krajów i nie dawali tego, co trzeba było. Ja też jestem obcokrajowcem i dużo od siebie wymagałem. Gdybym tak grał, czuł, że jestem słaby, to byłoby mi z tym źle. Nie wiem, może bym nawet rozwiązał umowę. A tu przychodzili zawodnicy, którym nie zależało. Podpisali dobre kontrakty i tyle. Nie było chęci, serca do gry. Nie tylko przez nich spadliśmy, ale to był największy problem. Wszyscy jesteśmy winni, tylko że jeśli przychodzi zawodnik do klubu, to musi dawać z siebie wszystko. Musi być chociaż na takim poziomie, jak piłkarz z Polski. Niestety u nas tak nie było. I to był dla nas kluczowy problem – mówi Pavels Steinbors, nowy zawodnik Jagiellonii, ale wcześniej kluczowy przecież piłkarz Arki. Dlaczego drużyna spadła, dlaczego nie został, jakie wspomnienia mu zostaną z Gdyni? Zapraszamy.

“Do Arki przychodzili zawodnicy, którym nie zależało. Nie było chęci i serca do gry”
Nie było już żadnych szans, żebyś został w Arce?

Szanse zawsze są, tym bardziej że mam bardzo duży sentyment do tego klubu. Niestety nie mogłem przyjąć zaproponowanej umowy. Mam rodzinę do utrzymania na Łotwie, dom, drugie mieszkanie. A takie warunki, jakie dostałem, mogłem dostać na Łotwie. Nawet lepsze. Dlatego to była prosta decyzja. Niestety nie mogłem zostać.

Czyli są duże cięcia.

Tak. Z drugiej strony to normalne – trudno w pierwszej lidze utrzymywać piłkarzy na ekstraklasowych pensjach.

Miałeś inne oferty niż z Jagiellonii?

Może nie były to oferty, ale prowadziłem rozmowy z innymi klubami z Ekstraklasy.

Nic dziwnego, bo moim zdaniem zagrałeś bardzo dobry sezon.

Nie zgadzam się. Jakby sezon był bardzo dobry, to nie byłoby spadku. Staraliśmy się, ale czasami nam nie wychodziło. Każdy z nas przyłożył rękę do spadku i nie mogę być zadowolony z tego roku.

Reklama
Gdyby nie twoje interwencje to byście spadli dużo wcześniej.

Bramkarz czasami musi coś obronić! Trochę tych obron było, ale ogólnie i tak mam do siebie pretensje. W niektórych meczach mogłem zrobić więcej, niektóre interwencje wykonać lepiej. Wówczas mielibyśmy więcej punktów i Arka być może by się utrzymała. Dlatego nie jestem zadowolony z tego sezonu.

Masz żal do poprzednich właścicieli, że popsuli Arkę?

Nie wiem do końca, o co tam chodziło. Wiem, że przyszło wielu zawodników z różnych krajów i nie dawali tego, co trzeba było. Ja też jestem obcokrajowcem i dużo od siebie wymagałem. Gdybym tak grał, czuł, że jestem słaby, to byłoby mi z tym źle. Nie wiem, może bym nawet rozwiązał umowę. A tu przychodzili zawodnicy, którym nie zależało. Podpisali dobre kontrakty i tyle. Nie było chęci, serca do gry. Nie tylko przez nich spadliśmy, ale to był największy problem. Wszyscy jesteśmy winni, tylko że jeśli przychodzi zawodnik do klubu, to musi dawać z siebie wszystko. Musi być chociaż na takim poziomie, jak piłkarz z Polski. Niestety u nas tak nie było. I to był dla nas kluczowy problem.

Nie tworzyliście jedności w szatni, prawda?

Do pewnego momentu szatnia była bardzo dobra, ale jak przychodzi dużo obcokrajowców, którzy nie chcą być razem i tworzą grupki, to nic pozytywnego z tego nie będzie. Czas pokazał, że rzeczywiście tak się stało.

To pewnie jest irytujące, gdy zawodnik widzi, że nie gra gorzej od obcokrajowca, a zarabia dużo mniej. Przykład Nalepy i Vejinovicia.

To był problem klubu. Nie może być takiej przepaści finansowej. Takie jest moje zdanie. Oczywiście nie było tak, że przyszedł zawodnik i stwierdził: ja chcę tyle i tyle, dajcie mi ten kontrakt. Nie, zgodziły się na niego obie strony. Tyle że od Marko oczekiwaliśmy dużo więcej niż pokazał. Nie chodzi o to, kto ile zarabia. Chodzi o to, kto ile daje na boisku serca i zaangażowania. Jakby robił przy swoich zarobkach to, co umie, nikt by nie miał pretensji. Dostał kosmiczne pieniądze – szacun, że klub był w stanie zapłacić, szacun, że się dogadał. Szkoda, że nie pokazał za wiele na boisku. Dlatego to nas bolało.

Brakowało mu zaangażowania?

Takie jest moje zdanie.

Reklama
Mówisz: szacun, że klub dawał radę płacić. No właśnie nie dawał.

To było później. Finanse zaczęły się psuć w nowej rundzie.

Dlatego, że pensje były rozdmuchane do granic możliwości.

Klub był zarządzany bardzo dziwnie, ale piłkarze nic na to nie poradzą. Ja starałem się robić wszystko ze swojej strony. Tyle, co mogłem. Ale jak w klubie nie jest dobrze, to stres też przekłada się na piłkarzy.

Zmiany trenerów też nie pomagały.

Ktoś mnie kiedyś zapytał, jaki jest największy problem, że nie ma wyników, to powiedziałem: Arka jest ciągle w stanie zmian. Leszek Ojrzyński pracował trochę dłużej, ale później co pół roku była zmiana trenera. Przychodził nowy szkoleniowiec z nowymi zasadami, taktyką, filozofią. Ciężko w takich realiach funkcjonować. Trudno, by drużyna grała od razu tak, jak chciał nowy trener. To jest problem, że w Arce ciągle dochodziło do zmian.

Trzeba było iść dłużej z Jackiem Zielińskim?

Świetny trener i człowiek. Nie wiem, dlaczego odszedł. Każdy trener zasługuje na więcej czasu, by coś zadziałało. Trener Zieliński nie dostał tego czasu. Potem przyszedł trener Rogić i też się dobrze współpracowało, tyle że po niedługim czasie go nie było. Nie pracował w warunkach, na jakie się umawiał z klubem. Z tego, co wiem, dogadywał się na coś innego. Choć nie znam szczegółów.

Wyście grali 4-4-2. Czterech trenerów, czterech prezesów, dwóch właścicieli.

Dobrze powiedziane, tak było.

Zmiany na stanowisku prezesa też mogły być denerwujące. Pertkiewicz, Stańczuk, potem ten trzeci pan, którego nazwiska nie pamiętam i teraz Kołakowski.

No ja też nie pamiętam. Cały czas zmiana. Wszędzie. O jakim wyniku można rozmawiać w takich warunkach?

Moim zdaniem wiele zaczęło się psuć od czasu odejścia Ojrzyńskiego.

Zgadzam się w stu procentach. Świetny trener, z którym robiliśmy historyczne sukcesy dla Arki. Nie wiem, dlaczego odszedł. Nie wiem, o co tam chodziło. Szkoda tego, że klub nie wykorzystał osiągnięć w tamtych latach. Jak na Arkę to były olbrzymie sukcesy. Normalnie funkcjonujący klub musiał wykorzystać te trofea. Zrobić krok do przodu. A u nas nie wyszło.

To jest głaz do ogródka Midaków.

Lepiej z nimi porozmawiać, co chcieli zrobić. Ja tego nie wiem.

Jakby mieli tyle odwagi, to bym porozmawiał.

No cóż.

A współpracę z trenerem Smółką jak oceniasz?

Zawsze starałem się podchodzić do trenerów z szacunkiem. Robić to, czego ode mnie wymagali. Miałem z nim dobry kontakt. Wiadomo, szkoleniowca ocenia się przez pryzmat wyników. A wtedy ich nie było.

Reszta drużyny nie miała tego kontaktu. Na przykład Marcus.

Marcus to legenda klubu i wiadomo, że jak przychodzi nowy trener, to musi brać pod uwagę takich zawodników. Niestety trener Smółka miał inne podejście i zachował się tak, a nie inaczej wobec Marcusa. Może teraz by coś zmienił?

Ty czujesz się legendą Arki?

Nie. Marcus swoje zrobił, tak samo Nalepa czy Siemaszko. Z nimi grałem, więc o nich mówię, na pewno też są zawodnicy z przeszłości, którzy zrobili może i więcej. Ale dla mnie to są legendy, prawdziwi arkowcy. Trzeba ich szanować.

Pamiętamy twoje początki, one nie były najlepsze, mecz z Wigrami…

Wszyscy pamiętamy.

Ale potem byleś czołowym bramkarzem ligi.

Dziękuję za takie słowa, ale ja się tak nigdy nie czułem. Wiem, gdzie są moje minusy, gdzie plusy. Topowy bramkarz musi być dużo lepszy ode mnie. Ja byłem zwykły. Dzięki Bogu coś tam mam, refleks, z którym trzeba się urodzić. Ale resztę trzeba trenować. Najważniejsze, że mieliśmy sukcesy jako drużyna i to się liczy.

Jakie są twoje najpiękniejsze wspomnienia z Arką?

Trofea. A takie prywatne, to śpiewanie mojego nazwiska, gdy miałem urodziny i był mecz z Lechem na zero z tyłu. To był podwójny prezent. Miałem ciarki, gdy kibice śpiewali sto lat. Bardzo im dziękuję, że byli ze mną. To jeden z pierwszych klubów, w którym, gdy mi nie szło, dostawałem wiadomości: Pavels, jesteśmy z tobą. Zazwyczaj w piłce jest tak, że jak ci idzie, to wszyscy cię noszą na rękach, a jak nie, to jadą z tobą. W Gdyni zawsze czułem wsparcie.

Największa porażka?

Tutaj muszę wskazać spadek. Mamy zawód grupowy, a nie indywidualny. Sukcesy zawodników nic nie znaczą, jeśli drużyna spada. Nawet jak drużyna ma króla strzelców, a spada, to nie wiem, czy taki piłkarz miałby radość z trofeum. Gdy drużyna ma wynik, to jest zupełnie inaczej.

Król strzelców wam nie groził, skoro Serrarens nie mógł trafić w bramkę.

Nie chcę tego komentować…

Będziesz chętnie wracał do Gdyni?

Na pewno kiedyś wrócę z rodziną. To był świetny czas.

Bramkarze są długowieczni, więc może jeszcze kiedyś tu zagrasz?

W piłce nożnej nie można niczego wykluczać. Ale nie można też planować. Wszystko jest możliwe.

rozmawiał PAWEŁ PACZUL

fot. FotoPyk

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

7 komentarzy

Loading...