Artur Boruc nie musi nic nikomu udowadniać. Za nim kapitalna karta tak w klubach zagranicznych, jak i w reprezentacji Polski. Ale karta legijna? No ma mistrzostwo Polski z sezonu 01/02, ale był wtedy drugim bramkarzem, który zagrał tylko kilka spotkań. Puchary? Austria Wiedeń wrzuciła mu cztery bramki i to w zasadzie tyle z ważnych spotkań. Jego legijny rozdział może nie wymaga uzupełnień, ale jako legionista z krwi i kości na pewno chciałby z Legią ugrać więcej.
KANAR, KOZAK, MIŁOŚNIK ŻYCIA. SCENY Z DROGI ARTURA BORUCA
PISZ I DZIEKAN W SIEDLCACH
Powiedzieć, że Boruc to legionista, to nic nie powiedzieć. Marzec 1988. Na pucharowy mecz do Siedlec przyjeżdża Legia. Ojciec Artura, Władysław, hokeista siedlczan, zabiera syna na mecz.
Boruc z trybun ogląda Legię w składzie:
Zbigniew Robakiewicz – Dariusz Kubicki, Paweł Janas, Krzysztof Gawara, Zbigniew Kaczmarek (46 Tomasz Arceusz), Jan Karaś, Leszek Pisz, Krzysztof Iwanicki (71 Kazimierz Buda), Andrzej Łatka, Dariusz Dziekanowski.
Bramki wrzucają Iwanicki, Pisz, Łatka.
Dodajmy też, że na sport może nie był skazany, ale co tu kryć – miał utartą ścieżkę. W ekstraklasie zagrał też przecież Herbert Boruc.
Źródło: 90minut.pl
Boruc w seniorskiej Pogoni Siedlce debiutował już jako szesnastolatek. Później trafił do Legii II, w której barwach grał III-ligowy sezon 99/00. Taka to była liga – Arka, Radomiak, ale i znacznie mniejsze marki.
PÓŹNY DEBIUT
Ciekawe jest to, że jego debiut w Legii nie nadszedł szczególnie szybko. Może czasy się zmieniły i to dlatego. Ale dziś, gdy w lidze debiutują nastolatki, gdy w Jadze występuje szesnastoletni Dziekoński, a w Zagłębiu dostaje szanse rok starszy Bieszczad, jego debiut zdaje się dość późny. Boruc zadebiutował w lidze dopiero jako 22-latek. Wskoczył do klatki za kontuzjowanego w trakcie meczu Stanewa w meczu z Pogonią wiosną 2002 roku.
Przez te kilka meczów sprawował się dobrze, wystąpił też w Pucharze Ligi – może sobie dopisać mistrzostwo i to pomniejsze trofeum pucharowe. Ale jak Stanew się wyleczył, grał dalej. Nie było takiego olśnienia, po którym Boruc nie wypuściłby już bluzy z numerem 1. Pucharowa przygoda, podczas której Legia grała z Barceloną, Utrechtem czy Schalke, przepadła mu. Tylko oglądał jak bronią inni.
Rok wcześniej, rzecz jasna, spotkania z Valencią również obserwował z boku.
OSIĄGNIĘCIA? TAK, ALE OSOBISTE
Stanew zimą sezonu 02/03 odszedł, a awaryjnie do jakiejkolwiek rywalizacji z Borucem ściągnięto Zorana Mijanovicia. Boruc wygrał tę rywalizację, ale wtedy Legia nawet nie awansowała do pucharów.
Ugruntował sobie jednak tamtej wiosny pozycję – dowodem fakt, że Legia na bramkę po sezonie sprowadziła tylko Andrzeja Krzyształowicza. Nie da się ukryć, było jasne kto tu jest drugim golkiperem.
Marek Jóźwiak opowiadał nam: – Boruc pasował do Legii charakterem. Choć nie uchodził za faceta rozgadanego, to potrafił się śmiać i żartować, a to najważniejsze. Nie pamiętam, żeby intonował przyśpiewki w autokarze, choć pojawiały się takie wspomnienia innych osób, ale na pewno miał ładny głos. Mówiliśmy mu, że powinien spróbować się w „Szansie na sukces”. Generalnie, Artur lubił towarzystwo kilku osób, z którymi się trzymał i bawił. Nigdy do przesady, ale wiadomo – miał swoje ścieżki, którymi chodził. Jeżeli ktoś mi mówi, że nakierowywał się na typową, profesjonalną karierę, no to trudno, żebym się nie uśmiechnął. Boruc był pracowity, potrafił się mobilizować, ale imprez nie odpuszczał. Taki miał styl życia, jeżeli chciał coś zjeść, to zjadał i tyle. Nie przejmował się, czuł się świetnie. Jeżeli później bronił dobrze, to nie widziałem żadnego problemu, nawet jak miał z dwa czy trzy kilogramy nadwagi.
Kolejne dwa lata to jego rządy.
Ale kolekcjonował tylko osiągnięcia indywidualne. Odkrycie Roku 2004 według “Piłki Nożnej”. Piłkarski Oscar 2005 dla najlepszego bramkarza ligi. Piłkarz sezonu Legii sezonu 04/05 według czytelników “Naszej Legii” i jeszcze kilka innych, podobnych. Do tego zaczął też grać w kadrze. Natomiast trofea drużynowe ani drgnęły.
Czasy były dla Legii trudne. Sezon 03/04: tylko dwie porażki przez cały sezon. Między listopadem 2003 roku a końcem sezonu legioniści tylko dwa razy zgubili punkty – przegrali z Wisłą w Krakowie i zremisowali z Groclinem w Grodzisku. Poza tym same wygrane, w tym 7:2 z Polonią czy 6:0 z Widzewem. A jednak i tak stracili pięć punktów do Wisły i zostali wicemistrzem.
W kolejnym sezonie tylko ligowy brąz, a do mistrzowskiej Wisły legioniści stracili aż 15 punktów. Był wtedy gwiazdą, niekwestionowanym idolem, ale Legia była w cieniu Białej Gwiazdy, nawet jeśli potrafiła ograć ją 5:1 u siebie.
Puchary? Dwa mecze z FC Tbilisi, potem porażki z Austrią Wiedeń i to by było na tyle. Karta całkowicie do zapomnienia. A raczej: nadrobienia.
Łukasz Surma: – Pociągał za sobą tłum przede wszystkim dlatego, że był dobrym bramkarzem. Charyzma swoją drogą, ona była rzeczą oczywistą, ale Boruc był też nieobliczalny. Pamiętam, jak strzelał karnego z Widzewem. Żeby to zrobić, trzeba mieć w sobie nutkę szaleństwa i odwagi, bez względu na wynik. Za to kochali go kibice. Po meczach chodziliśmy na kolację na miasto i faktycznie – ludzie do Boruca podchodzili, jednak szał było widać przede wszystkim na Łazienkowskiej, gdzie zawsze skandowano jego imię. Zdarzało się, że wdawał się w utarczki słowne z trenerami, ale nie mówimy o wielkich kłótniach czy konfliktach. Ot, sytuacje, jakich w szatni piłkarskiej wiele. Pamiętam czasy, kiedy Boruc był drugim bramkarzem za trenera Okuki. Był niezadowolony, to na pewno, ale na głowę szkoleniowcowi nigdy nie wszedł. Pomimo wszystko znał swoje miejsce w szeregu. Były z dwie czy trzy sprzeczki w szatni z trenerem Kubickim, ale mówimy o drobnostkach.
MIŁOŚĆ WIECZNIE ŻYWA
Bywa, że piłkarz ledwo melduje się w klubie, a już deklaruje nie wiadomo jakie przywiązanie. Bywa, że zagra kilka spotkań, a już całuje herb. Borucowi nie można odmówić: u niego ta miłość do legijnych jest po prostu szczera. Wyjechał, ale za granicę, robić karierę – i ją tam zrobił. Natomiast o Legii nigdy nie zapomniał.
W 2007 potrafił przyjechać na mecz z Wisłą Płock.
Ostatnio w Glasgow był na meczu z Rangers.
Boruc nie musiałby wracać na Legię. Ale ewidentnie chce to zrobić, chce coś z tym klubem wygrać, chce pomóc mu zapisać ważną kartę w pucharach. Mistrzostwo ma inny smak, gdy dołożysz nie cegiełkę, ale zapieprzałeś tydzień w tydzień z taczką. Dlatego coś nam mówi, że Boruc w Legii nie będzie napędzany tylko tym, że to jego klub. Boruc ma motywację, by z Legią coś jeszcze wygrać.
Fot. FotoPyK
Fot. NewsPix