Myślisz „Maciej Żurawski”, widzisz go w koszulce Wisły, reprezentacji Polski, Lecha czy Celtiku. Tymczasem był skazany na Wartę Poznań: to barwy tego klubu reprezentował jego ojciec, Andrzej, to tu grał razem z bratem, to tu pod okiem między innymi taty szkolił się jako junior, a także wchodzi w dorosła piłkę, między innymi debiutując w Ekstraklasie. Jak wspomina tamten czas i tamtą Wartę?
***
Jak się myśli o pana karierze, to przede wszystkim do głowy przychodzi Wisła Kraków, Lech Poznań, Celtic Glasgow. A przecież to w Warcie spędził pan trzynaście lat.
Tak to jest, zapamiętuje się przez pryzmat sukcesów, czy to klubowych, czy indywidualnych. A te na pewno zaczęły się od Lecha, gdzie ugruntowałem swoją pozycję w lidze. W Warcie zacząłem piłkarską przygodę od… dwóch spadków, najpierw do pierwszej ligi – dawnej drugiej – i potem do trzeciej.
Ekstraklasa w sezonie 94/95
Grupa pierwsza II ligi sezonu 95/96
Jak ważna jest dla pana Warta?
To klub, w którym wyrosłem. Tam zbierałem pierwsze szlify od lat młodzieńczych. Mój tato spędził w Warcie całe życie, uczyłem się piłkarskiego kunsztu pod jego skrzydłami, ale nie tylko. Swoją cegiełkę dołożyli pan Wojtasik w juniorach, Tadeusz Łuczak, nieżyjący już niestety Wojciech Wąsikiewicz… Nie wymienię wszystkich, ale pomógł mi szereg szkoleniowców, dzięki nim się piąłem.
Natomiast posiadanie taty-trenera w klubie nie było łatwe. Trzeba dwa razy więcej udowodnić wszystkim. Naokoło też jest pełno osób tylko czekających, żeby zarzuciły ci, że jesteś forowany.
Słyszał pan takie głosy czy na tyle się wyróżniał, że nie padały?
Słyszałem takie głosy. No, wiadomo, że nie jest to miłe. A i wkrada się w człowieka niepewność. Może mają rację? Zaczynałem się zastanawiać. Może nie jestem na tyle dobry, żeby grać, może faktycznie coś jest na rzeczy? Wątpliwości tego typu kończyły się tak, że chciałem jeszcze bardziej pracować.
Tata z panem na ten temat rozmawiał?
Na pewno mówił mi, że nigdy, nic w kontekście mojej osoby nie robi dlatego, że miałbym mieć jakieś plecy. Mówił: jesteś tam, gdzie jesteś, w pierwszym składzie, dzięki swojej pracy.
Przy tacie, który tyle lat spędził w Warcie, miał ją pan chyba zaszczepione od małego.
Nawet nie chodzi o to, że była zaszczepiana. Tata grał kiedyś w Warcie, choć na niższym poziomie, bodajże drugoligowym. Później został trenerem różnych drużyn warcianych, i seniorów, i juniorów, i trampkarzy. W związku z tym z urzędu tam szedłem, nie było nawet rozmowy, innego pomysłu. Nawet się nie zastanawiałem do jakiego klubu iść, to było naturalne, że do Warty. Piłka cały czas przewijała się w domu, również z tego względu, że mój brat do pewnego momentu też grał, także to był normalny temat przy rodzinnym stole.
Powiem więcej. Jeżeli tata pracował przy pierwszej drużynie, to ja, jeszcze mając wiek trampkarza, wyjeżdżałem z nim na zgrupowania pierwszej drużyny czy mecze.
I co nastoletni Żurawski myślał o tamtym osławionym klimacie w autokarach piłkarskich lat dziewięćdziesiątych?
Nie wiem, siedziałem z przodu! Na pewno miałem marzenie, żeby zagrać kiedyś w pierwszej drużynie Warty. Imponowała atmosfera na meczach, no i same mecze. Ale twardo stąpałem po ziemi, myślałem: jeszcze trochę czasu mam.
Do gierek z dorosłymi też pan już wtedy wchodził?
Aż tak nie, ale miałem okazję trenować ze starszymi, kiedy byłem, powiedzmy, z młodszej grupy. Było to jakieś przetarcie. Ja jako piłkarz dosyć późno dojrzałem fizycznie. Są tacy, którzy już w wieku trampkarza są wyrośnięci, a ja byłem niższy, chuderlawy. Później to się gdzieś wyrównuje, natomiast tak miałem tą szkołę gry z silniejszymi.
Z drugiej strony, miałem wtedy moment przerwy w grze. Uraz kręgosłupa – chyba jak miałem 16 lat. Pół roku nie grałem, tylko wzmacniałem mięśnie brzucha i mięśnie grzbietu. Trudno wyrokować co tak sprawiło – nie było wtedy szczegółowych badań, ważne, że później potoczyło się dobrze.
Które nazwiska z tamtej Warty robiły wrażenie, kto imponował, zapadał w pamięć?
Miałem jeszcze okazję być w drużynie, już do niej piłkarsko wchodząc, gdy byli w niej Zbyszek Pleśnierowicz i Czesiek Jakółcewicz. Stara gwardia, starszyzna. Pamiętam takie nazwiska jak Waldek Korycki w środku pomocy, a na ataku bardzo skuteczny Piotrek Prabucki. Pamiętam dobrze Tomka Mazurkiewicza, dzisiaj asystenta selekcjonera. Tomka Iwana też pierwszy raz spotkałem w Warcie – ja byłem oczywiście młodszy. No i takim zawodnikiem, który potem zrobił dobrą karierę, był Krzysiu Ratajczyk, trzy lata starszy ode mnie. Z tych natomiast, co imponowali, to Andrzej Magowski.
Warta Poznań sezonu 93/94, jeszcze bez Żurawskiego. Fot: Polska piłka nożna 1945-1990
31 lipca 1994, pana debiut w Ekstraklasie. 0:4 z Widzewem Łódź.
Z całego sezonu w pierwszej lidze ten mecz zapadł mi w pamięć najbardziej, choć przegrany. Grałem na boku pomocy. Generalnie byłem w lekkim szoku. Miałem osiemnaście lat, chociaż czułem się wtedy bardzo młodo, chyba jeszcze na mniej niż ten wiek. Widzew był bardzo mocny, ja dawałem z siebie co mogłem – tak czy siak marzenie się ziściło. Poza tym na pewno ciekawe było to, że derby były regularne – grała jeszcze Olimpia i Lech, a z Wielkopolski jeszcze Pniewy.
W tym sezonie nie strzelił pan żadnej bramki. W jednym ze skarbów kibica jest pan wymieniony nawet jako obrońca.
Nie, na obronie nie grałem, ale linia pomocy – owszem, zazwyczaj. I to z boku, co nie było dla mnie łatwe, natomiast to też taki wiek dla zawodnika, kiedy to się przydaje. Jestem zdania, że na pewnym etapie rozwoju pomaga, gdy gra się na wielu pozycjach.
Mieliście wtedy młodą, zdolną drużynę: pan, Onyszko, Matlak, Kaliszan i wielu innych, którzy potem pokazali się w lidze. Natomiast spadek był bezdyskusyjny, ostatnie miejsce.
Warta borykała się z problemami finansowymi. Tej stabilności brakowało. Bywało, że czasem brakowało ciepłej wody. Wiadomo, że i o sponsorów trudniej dla Warty, bo jest w mieście Lech, który zawsze będzie numerem jeden. Niektórzy byli wytransferowywani, żeby kasa trochę się zapełniła, a też przy tym trudniej budować kolektyw. Ja byłem młodym piłkarzem, mnie to aż tak nie uderzało – chciałem grać, chciałem się pokazać, na finanse jeszcze mógł przyjść czas. Nawet jak nie było płatności, to możliwość gry wynagradzała wszystko. Natomiast wiadomo, że jak ktoś był odpowiedzialny za rodzinę, miał określone wydatki – no to miał inne podejście.
A jak pan wspomina stary stadion Warty? Miał swój klimat.
Tak, miał nostalgiczny klimat. Stadion w starym stylu, budowany na skarpie. Wiem, że dziś jest zarośnięty, praktycznie nie wygląda już jak stadion – rośnie tam las. Trochę żal, zawsze dobrze mi się na nim grało, a jeszcze pamiętam, że potrafiło przyjść naprawdę mnóstwo kibiców. Nie wiem dlaczego nie udało się go uratować.
Po spadku jeszcze grał pan w Warcie, ale potem przyszedł transfer do Lecha.
Wydawało się to naturalnym etapem. Pojawiała się szansa, a Warta była klubem, który balansował między ligami, nie miała ugruntowanej pozycji. Lech był najbardziej rozpoznawalnym klubem w regionie, kolejny szczebel, okazja – trzeba zrobić wszystko, żeby się pokazać i tam zaistnieć.
Ta Warta gdzieś z panem pozostała przez lata, śledził pan jej losy?
Zawsze w rozmowach z ojcem, przy różnych okazjach, jej temat się pojawiał. Sam śledziłem jak to tam wygląda, jak sobie Warta radzi. W tym mogła już wcześniej zrobić awans, miałaby już święty spokój, ale różnie to się w piłce układa. Mecz z Termaliką był trudny, ale przyszło zwycięstwo i został jeden krok od awansu. Blisko, a zarazem daleko.
No to na koniec, będą derby Poznania w przyszłym sezonie?
Chciałbym, żeby były i myślę, że to byłoby ciekawe wydarzenie dla całej ESA. Myślę, że Warta nie jest drużyną, która musi się bać – ma poukładany zespół, dobrych zawodników, dobrą mieszankę młodości z doświadczeniem.
Fot. Skany „Piłki Nożnej”/Youtube/WartaPoznan.pl