W Premier League czeka nas dzisiaj to, co futbolowe tygryski lubią najbardziej. Ostatnia kolejka, od której naprawdę wiele zależy. 37 spotkań ligowych za nami, dobiega końca naprawdę szalony, zagmatwany sezon. A i tak wiele kwestii rozstrzygnie się dopiero tym jednym, finałowym meczem. Jeżeli chodzi o czołówkę ligowej stawki, szykuje się zażarta rywalizacja o miejsca w TOP4, o czym już ostatnio szerzej pisaliśmy. Ciekawie jest jednak również w strefie spadkowej.
Iluzoryczne szanse “Wisienek”
Co już wiemy na sto procent? Zdegradowane jest Norwich City. “Kanarki” zajmują ostatnią lokatę w lidze i już od dawna nie mają żadnych szans na utrzymanie. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że nie miały ich jeszcze przed startem zmagań w Premier League, skoro praktycznie w ogóle się nie wzmocniły. Ale to temat na inną dyskusję, opisaliśmy zresztą w osobnym artykule tę specyficzną politykę transferową, jaką prowadzi nowy klub Przemysława Płachety.
Spokój mają również zespoły plasujące się na pozycjach od szesnastej wzwyż. Brighton, West Ham, Crystal Palace i tak dalej – te drużyny w przyszłym sezonie również wystąpią w Premier League. O swój los mogą się natomiast niepokoić ekipy z miejsc siedemnaście-dziewiętnaście. Aston Villa, Watford i Bournemouth. Tylko jedna przetrwa w elicie.
“Wisienki” znajdują się w zdecydowanie najtrudniejszej sytuacji.
Spójrzmy na tabelę:
Trzy punkty straty właściwie przekreślają podopiecznych Eddiego Howe’a w walce o pozostanie w Premier League. No bo co się musi wydarzyć, żeby Bournemouth jednak się utrzymało?
- Aston Villa musi przegrać na wyjeździe z West Hamem
- Watford musi przegrać na wyjeździe z Arsenalem
- Bournemouth musi wygrać na wyjeździe z Evertonem
W razie gdyby trzy zespoły zakończyły ligę z taką samą liczbą punktów na koncie (34), o kolejności w tabeli decydować będzie – jak to się przyjęło w Anglii – bilans bramkowy. Obecnie trzy zainteresowane utrzymaniem ekipy legitymują się niemal identycznym bilansem. W przypadku Bournemouth i Watfordu jest to -27 goli, Aston Villa jest na ten moment o jedną bramkę lepsza (-26). Jeśli zatem super-optymistyczny dla “Wisienek” scenariusz się ziści, to znaczy konkurenci polegną, a ekipa z Dean Court zwycięży swój ostatni mecz, bilans bramkowy z automatu stanie się sprzymierzeńcem Bournemouth. No ale żeby tak się stało, trzeba przede wszystkim pokonać Everton, co wcale nie musi być takie oczywiste.
Zespół Eddiego Howe’a po lockdownie punktuje bardzo słabo. Choć trzeba zaznaczyć, że terminarz go nie rozpieszczał. Bournemouth w ostatnich tygodniach grało między innymi z Manchesterem City, Manchesterem United, Wolverhamptonem, Tottenhamem i Leicester City. Mało tego – jeśli przypomnimy sobie dwa ostatnie mecze ligowe “Wisienek” sprzed pandemii, były to starcia z Liverpoolem oraz Chelsea. Taki maraton konfrontacji z czołówką musiał przynieść swoje żniwo.
Pięć ostatnich meczów Bournemouth:
- 0:2 z Southamptonem (dom)
- 1:2 z Manchesterem City (wyjazd)
- 4:1 z Leicester City (dom)
- 0:0 z Tottenhamem (dom)
- 2:5 z Manchesterem United (wyjazd)
Cztery punkty w pięciu ostatnich spotkaniach. To dorobek na tyle marny, że “Wisienkom” trudno było się wygrzebać z dolnych rejonów tabeli. Oczywiście rozbicie 4:1 “Lisów” to rezultat imponujący, ale cóż – ligowe realia są nieubłagane. Efektowne zwycięstwo nad Leicester byłoby warte tyle samo co choćby i wymęczone trzy punkty z Southamptonem, lecz w starciu ze “Świętymi” nie udało się już Bournemouth wywalczyć kompletu punktów. Wydaje się, że – patrząc w szerszej perspektywie – w klubie z południa Anglii zawiódł cały proces budowania drużny. Eddie Howe stawiał w ostatnich latach na niewłaściwych zawodników, na dodatek srogo przepłacając, no i efekt jest taki, że zespół Artura Boruca najprawdopodobniej zagra w Championship po raz pierwszy od sezonu 2014/15.
Kto wie, być może ośmioletnie panowanie Howe’a na Dean Court dobiegnie końca?
The Villans na pole position
Wygranymi finiszu sezonu mogą być piłkarze Aston Villi. Drużyna z Birmingham po 28. serii spotkań znalazła się w strefie spadkowej i wyglądało na to, że tak już pozostanie do samego końca rozgrywek. Ale nic bardzie mylnego. The Villans zanotowali delikatną zwyżkę formy w ostatnich tygodniach i to wystarczyło, bo po przedostatniej kolejce wskoczyć na bezpieczną lokatę.
Pięć ostatnich meczów Aston Villi:
- 1:0 z Arsenalem (dom)
- 1:1 z Evertonem (wyjazd)
- 2:0 z Crystal Palace (dom)
- 0:3 z Manchesterem United (dom)
- 0:2 z Liverpoolem (wyjazd)
Dla podopiecznych Deana Smitha utrzymanie ma naprawdę pierwszorzędne znaczenie. Wielce prawdopodobne, że spośród wszystkich ekip zagrożonych spadkiem to właśnie Aston Villa – czyli beniaminek angielskiej ekstraklasy – najboleśniej odczułaby skutki degradacji. The Villans przed sezonem 2019/20 zaszaleli na rynku transferowym. Wydali około 160 milionów euro na wzmocnienia, nie zarabiając jednocześnie ze sprzedaży zawodników właściwie nic. Można śmiało stwierdzić, że działacze klubu z Villa Park postawili wszystko na jedną kartę. Jak się jednak okazuje, nawet tak kosztowne posunięcia nie zapewniły drużynie spokojnego utrzymania w lidze.
A przecież latem 2019 roku nikt jeszcze nie zakładał, że piłkarskim biznesem na Wyspach wstrząśnie pandemia. Że powrót kibiców na trybuny w pierwszej części sezonu 2020/21 będzie stał pod znakiem zapytania. Że w budżecie klubu powstanie olbrzymia dziura, którą trudno będzie zasypać po degradacji. Jeśli Aston Villa wyleci z najwyższego poziomu rozgrywek, Villa Park na kilka tygodni zamieni się w coś w rodzaju wyprzedaży garażowej. The Villans będą musieli sprzedawać, sprzedawać i jeszcze raz sprzedawać.
A i to może nie wystarczyć, by ustabilizować klubowe finanse na kolejny sezon.
Desperacja “Szerszeni”
Dzisiejsze starcie The Villans z West Hamem zapowiada się więc ekscytująco. Tym bardziej że nawet zwycięstwo nie musi zagwarantować Aston Villi utrzymania. Ostatecznie istnieje również możliwość, że Watford na tyle wysoko rozgromi Arsenal, że to jednak “Szerszenie” pozostaną w elicie na kolejny sezon. Nie jest to szczególnie prawdopodobny scenariusz, ale angielska ekstraklasa pamięta znacznie bardziej sensacyjne rozstrzygnięcia, zatem niczego nie należy z góry wykluczać.
Watford o utrzymanie walczy w rozpaczliwym stylu. Drużynę prowadziło już w tym sezonie czterech szkoleniowców. Zaczął Javi Garcia, który wyleciał ze stołka już na początku września, po tym jak jego podopieczni zdobyli jeden punkt w czterech ligowych spotkaniach. Jego miejsce zajął doświadczony Quique Sanchez Flores, ale także i on nie zdołał się zbyt długo utrzymać na stołku. W roli managera Watfordu wytrwał do grudnia i pozostawił zespół na ostatnim miejscu w tabeli. Wówczas do akcji wkroczył Nigel Pearson. Anglik spisał się lepiej od poprzedników. Wyciągnął zespół z zapaści i odniósł kilka spektakularnych zwycięstw.
Ostatecznie to właśnie Watford zastopował niepokonany Liverpool.
W pewnym momencie “Szerszenie” znalazły się nawet na szesnastym miejscu w tabeli i wydawało się, że umkną katu spod topora. Ale po pandemii podopieczni Pearsona zaczęli seryjnie tracić punkty. Znów wpakowali się w bagno. Nie pomogły nawet zwycięstwa z Newcastle United i Norwich. Pearson również stracił robotę.
Pięć ostatnich meczów Watfordu:
- 0:4 z Manchesterem City (dom)
- 1:3 z West Hamem United (wyjazd)
- 2:1 z Newcastle United (dom)
- 2:1 z Norwich City (dom)
- 0:3 z Chelsea (wyjazd)
W ostatnim meczu z Manchesterem City drużynę poprowadził już Hayden Mullins. – Jeżeli Watford by się utrzymał, a wciąż mają na to szanse, Pearson powinien być kandydatem do nagrody trenera sezonu. Weźmy pod uwagę, w jakim miejscu przejął zespół – skomentował David Moyes, niepocieszony sposobem, w jaki został potraktowany jego kolega po fachu. – Byłem zachwycony postawą Watfordu.
Angielskie media informują, że zespół Watfordu jest obecnie rozbity. Ponoć doszło nawet do bijatyki pomiędzy sfrustrowanymi zawodnikami. Teraz Mullins i wspierający go Graham Stack muszą jakoś poderwać drużynę do walki.
“Szerszenie” potrzebują zwycięstwa. Najlepiej wysokiego. We wrześniu 2019 roku drużyna z Vicarage Road przegrała 0:8 w pierwszej konfrontacji z “Obywatelami” i ta sromotna klęska fatalnie popsuła jej bilans bramkowy. Stracić dwanaście goli w dwumeczu z samym tylko Manchesterem City… Gdyby nie dwa lania przyjęte z rąk podopiecznych Pepa Guardioli, to Watford plasowałby się w tym momencie na bezpiecznym, siedemnastym miejscu, a nie Aston Villa. Choć trzeba zaznaczyć, że ewentualny spadek “Szerszeni” byłby wypadkową wielu czynników. Władający klubem Gino Pozzo – delikatnie rzecz ujmując – nie stroni do kontrowersyjnych decyzji. Efekt jego chaotycznych posunięć może być taki, że Watford po czterech sezonach powróci na zaplecze angielskiej ekstraklasy.
Fortuna do stracenia
Stawka dzisiejszych starć jest gigantyczna.
Spadek to w optymistycznym wariancie strata jakichś 100 milionów funtów. Ale o optymistycznych wariantach nie ma mowy w dobie pandemii, więc niewykluczone, że budżet zdegradowanych klubów ucierpi nawet dwa razy mocniej. A to może się okazać śmiertelny cios. Bournemouth obecnie wydaje na wypłaty dla piłkarzy grubo ponad 80% klubowego budżetu, dlatego działacze “Wisienek” muszą szukać oszczędności na wszelkich innych płaszczyznach. Aston Villa dopiero co wykaraskała się ze straszliwych finansowych tarapatów, a już może popaść w kolejne. Być może jeszcze poważniejsze. Finanse Watfordu również są powiązane sznurkiem od snopowiązałki. Nie ma wątpliwości – kto zostanie zdegradowany, ten nie tylko będzie miał kłopoty, by odbić się od dna i wrócić do Premier League. Będzie miał kłopoty, by w ogóle przetrwać. Poduszka finansowa przygotowana przez władze angielskiego futbolu może się okazać w zaistniałych okolicznościach niewystarczającym wsparciem.
Jeśli rzucimy okiem na trzeci poziom rozgrywek, znajdziemy tam Portsmouth i Sunderland. Znajome firmy, prawda? W przyszłym sezonie w League One zagrają z kolei zdegradowane z drugiej ligi Hull City i Wigan Athletic. Spadku z Championship z niemałym trudem uniknęło natomiast Birmingham City. W dolnej części tabeli zaplecza ekstraklasy kisi się Stoke City. W przeciętność popadło Huddersfield. Kompletnie rozsypał się nieco już zapomniany Bolton, który niebawem w ogóle może zniknąć z piłkarskiej mapy. Od dawna na najwyższy poziom nie potrafi powrócić ekipa Blackburn Rovers. Szesnastu lat na odbudowę potrzebowało Leeds United.
Przykłady można mnożyć. W angielskich realiach bardzo często można postawić znak równości między słowami “spadek” i “upadek”. Dwie ekipy z trójcy Bournemouth, Aston Villa i Watford boleśnie się o tym wkrótce przekonają.
WALKA O UTRZYMANIE W PREMIER LEAGUE:
(17:00) Arsenal FC – Watford FC
(17:00) West Ham United – Aston Villa
(17:00) Everton FC – AFC Bournemouth
fot. NewsPix.pl