Mamy 2020 rok, świat się zmienia, futbol ewoluuje. Kluby na całym świecie próbują wdrażać rewolucyjne metody treningowe. Stymulacja mózgu, ćwiczenia na refleks zapożyczone od pilotów myśliwców, wizualizacje. Patrzymy z zazdrością na to, jak Zachód odjechał nam technologicznie – centra badawcze, maszyny, gogle VR. A przecież i my nie mamy się czego wstydzić. Zapraszamy na opowieść o Białostockim Centrum Badawczo-Rozwojowym, gdzie piłkarze robią żonglerkę bez piłki i grają w berka samemu.
Cudze chwalicie, swego nie znacie. Każdy słyszał zapewne o Footbonaucie, wypasionej maszynie treningowej, którą dysponuje m.in. Borussia Dortmund. – O, jak ci Niemcy poszli do przodu, a w tej Polsce, to jak w lesie. Nadal bramki z aluminium, okrągłe piłki i wyścigi rzędów – myśleliście pewnie. A wystarczy posłuchać opowieści z Białegostoku, by przekonać się, że i w Polsce treningi mogą być urozmaicone.
Na szczęście taka opowieść powstała. Sebastiana Rajalakso możecie nie pamiętać, ale to szwedzki piłkarz, który sześć lat temu trafił do Jagiellonii. Plotki mówiły, że Szwed jest tak gruby, że gdy spada z łóżka, to z obu stron jednocześnie. Ale w Białymstoku uznali, że prędzej go odchudzą niż kogoś innego nauczą grać w piłkę. Ostatecznie okazało się, że sympatyczny skądinąd Sebastian nawet i w piłkę gra słabo. Ale oddajmy mu głos:
– Gdy rozwiązywałem kontrakt musiałem obiecać, że nikomu nic nie powiem przez najbliższe 5 lat co się tam działo. Od początku treningi były najbardziej chorą rzeczą, w jakiej kiedykolwiek uczestniczyłem. Mieliśmy zajęcia cztery razy dziennie przez trzy tygodnie z rzędu. Wyrzucili trenera, który mnie ściągnął i zaczęły się czystki. Nie chciałem rozwiązać kontraktu, to wyrzucili mnie do rezerw – mówi w “Afton Bladet”.
Mamy wrażenie, że każda zajebista historia zaczyna się od “nie chciałem rozwiązać kontraktu, to wyrzucili mnie do rezerw”. Uważamy, że Tolkien pokpił sprawę, że nie zaczął Władcy Pierścieni od cytatu z Frodo: “Gandalf miał jakieś fochy, nie chciałem odejść z Drużyny Pierścienia, więc trafiłem do rezerw”…
Dobra, wróćmy do Rajalakso, bo jaja dopiero się zaczynają: – Pewnego dnia wezwali mnie wcześnie do klubu. Tam rzucili jakiś papier po polsku, stanęli nade mną i kazali podpisać. Odmówiłem. Od razu pomyślałem – czy ja w ogóle powinienem tu siedzieć sam z polską mafią? Wskazywali na papier i kazali podpisać. Gdy odmówiłem, to do pokoju wszedł starszy pan. Przedstawili mi go jako mojego nowego trenera. Od tego momentu trenował codziennie o 6 rano od poniedziałku do niedzieli. Biegałem kilka godzin po lesie. Potem musiałem jechać na drugi koniec miasta, żeby się zameldować i zjeść śniadanie. Od 11 puszczali mi kasety z teorią piłki nożnej. Po polsku.
Czyli najpierw zaprawa fizyczna, później formalności, ciepły posiłek, następnie zajęcia teoretyczne połączone z nauką języka. Bodźcowanie neuronów z każdej strony. Coś nam podpowiada, że na taki pomysł mógł wpaść tylko ktoś, kto spędził całe lata na studiowaniu neurobiologii. Na przykład pan Cezary Kulesza.
Dalej: – Lunch, znowu treningi przez kilka godzin. Często kazali mi grać w berka samemu. Mówili, że będziesz tak codziennie, dopóki nie rozwiążesz kontraktu. Potem nadeszła faza trzecia. Zabrali mnie na arenę lekkoatletyczną, gdzie trenowałem lekkoatletykę. Musiałem biegać, a inni rzucali we mnie dyskiem i oszczepami. Zawsze musiałem być czujny.
No chłopie, jak mawiał Takesure Chinyama – football is football, you know. Gra w berka samemu czy odgrywanie scenek z “Igrzysk Śmierci” to typowo piłkarskie ćwiczenia. Elementarz. Fundament.
Dalej: – Pewnego dnia trener rzekł do mnie, że będziemy ćwiczyć technikę. Powiedziałem, że no tak, ale nie mamy piłek. A trener na to, że i co z tego. Musiałem żonglować 100 razy, ale bez piłki. Liczyłem na głos żonglując niewidzialną piłkę. Potem trener podawał mi niewidzialną piłkę i kazał strzelać.
No ręce nam opadają. Facet dostał darmową sesję treningu wizualizacyjnego i się dziwi. Kolego, takie są trendy. Trener wyobraża sobie, że ci podaje. Ty wyobrażasz sobie, że strzelasz. Bramkarz wyobraża sobie, że broni. Kibice wyobrażają sobie, że gol padł lub nie. Jak głosi znany mem: the future is now, old man.
***
Dobra, dość tej przewrotnej szyderki. Jeśli chodzi o Jagę, to jakoś nie dziwią nas takie praktyki. Przecież już Przemysław Trytko opowiadał, jak to w Białymstoku zajmował się analizowaniem meczów po osiem godzin dziennie. Natomiast metody białostockiego Klubu Kokosa… No, duża kreatywność. Próbowaliśmy sobie to wyobrazić: na boisko wychodzi jakiś Szwed, który ni w ząb słowa po polsku. Pilnuje go trener w klubowym dresie. Rozlega się gwizdek, a Szwed zaczyna grać w berka samemu. Kiedy kończył uciekać, a zaczynał gonić? Był szybszy w roli goniącego czy gonionego? Ile razy zmieniał rolę?
Tyle pytań, tak mało odpowiedzi.
Nurtuje nas też kwestia wirtualnej żonglerki. Przecież jeśli Rajalakso odbywał takie sesje regularnie, to w pewnym momencie – to niepotwierdzone info, ale tak przypuszczamy – musiał być najlepiej żonglującym piłkarzem bez piłki na całym świecie.
Co byłoby dalej, gdyby Rajalakso nie rozwiązał umowy z klubem? Musiałby napisać tysiąc razy “Pan Kulesza to najwspanialszy prezes w Polsce, a Florentino Perez może mu jedynie pucować sofiksy”? Tłumaczyłby stare kawałki Akcentu na szwedzki? Wyjaśniałby zagadkę – skoro Darek to Dariusz, to czy Marek to Mariusz?
Z jednej strony – cholernie nas bawią te historie o próbach zrobienia z przygrubawego Szweda jakiegoś piłkarskiego Beara Gryllsa. Ale z drugiej – mówimy tu o wydarzeniach sprzed sześciu lat. Ludzie, którzy przyłożyli do tego dziadostwa rękę nadal pracują w polskim futbolu. Cezary Kulesza nadal jest prezesem Jagiellonii. Piotr Stokowiec, który ściągał Rajalakso, jest trenerem Lechii. Michał Probierz zaraz będzie reprezentował razem z Cracovią naszą ligę w pucharach.
A tu wychodzi, że każda z tych osób wiedziała, że Szwedowi w klubie urządza się jakiś kuriozalny obóz przetrwania z torturami w wersji light. Brawo, panowie. Możecie być z siebie dumni.
tłumaczenie cytatów: @Piotrowicz17